„Mój dzień zaczynał się o 4:00, a kończył o 23:00. Zastanawiałem się, po co to robię?”

Od juniora Lechii Gdańsk do koordynatora przygotowania motorycznego w akademii Watford FC. Jak wyglądała droga Mikołaja Pujdaka? Od czego zaczął? Ile godzin dziennie musiał pracować, żeby pogodzić pracę ze studiami? Czy obostrzenia angielskiego rządu mocno wpływają na jego pracę?

„Mój dzień zaczynał się o 4:00, a kończył o 23:00. Zastanawiałem się, po co to robię?”

Rozumiem, że jako dzieciak chciał pan zostać piłkarzem, a nie trenerem przygotowania motorycznego? 

– Dokładnie. Moja przygoda z piłką rozpoczęła się w Gdańsku, stamtąd pochodzę. Trenowałem w małym klubie, a po jakimś czasie dostałem szansę w Lechii. Miałem też epizod z Arką Gdynia. Doznałem kontuzji, nie wiedziałem, co dalej ze sobą robić, a też dużej pomocy od klubu nie otrzymałem. Wtedy narodził się pomysł wyjazdu do Anglii, pojechałem na chwilę, ale wróciłem do Polski, żeby dokończyć studia. Dostałem szansę na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, pojechałem i po powrocie tak mi się spodobało to, że mogę zwiedzić trochę świata, poznać nowych ludzi, języki, że szukałem możliwości ponownego wyjazdu. Znalazłem książkę człowieka, który oferował pomoc przy wyjazdach na studia do Anglii. Skontaktowałem się z tą osobą i tak się to wszystko zaczęło.

Czym się pan zajmował w USA?

– W Stanach Zjednoczonych zajmowałem się sprzedażą, chodziłem od domu do domu. Początkowo brzmiało to, jak typowy amerykański program sukcesu, gdzie ludzie wmawiali nam, że czeka nas świetlana przyszłość, gdy przejdziemy przez cały proces rekrutacji, ale ja się nie specjalnie dobrze czułem z tym, co robię. Podjąłem decyzję, że muszę coś zmienić. Zdecydowałem się odejść oraz wyjechać na Florydę.

Kiedy uświadomił pan sobie, że chce zostać trenerem?

– Początkowo dostałem szansę w Lechii Gdańsk od jednego z moich przyjaciół, wówczas trenera młodszych roczników. Mając kontuzję, napisałem do niego, czy byłaby możliwość, żeby przyjrzeć się z bliska, jak wygląda jego praca i ewentualnie jakoś mu pomóc jako stażysta. Byłem wtedy na studiach. Pierwsze kroki stawiałem jako trener piłkarski, bo wówczas nie myślałem jeszcze o specjalizacji trenera motorycznego, ale nie ukrywam, że mocno mnie ten temat interesował. Mogę powiedzieć, że w tamtym czasie byłem jednym z najlepiej przygotowanych motorycznie zawodników w drużynie Lechii i całej Młodej Ekstraklasie. Na siłowni pojawiałem się codziennie. Może nie wiedziałem zbyt dużo na ten temat, ale…

Nie było wtedy jeszcze dostępu do literatury?

– Wydaje mi się, że były jakieś pozycje, ale nie dużo. Moim jedynym źródłem wiedzy byli koledzy z siłowni, którzy w niej pracowali, albo mieli już jakieś doświadczenie. Oni skupiali się na body-building’u, ja też od tego zaczynałem – zawsze można było troszeczkę zaimponować dziewczynom i samemu dobrze wyglądać. Z czasem jednak, zdałem sobie sprawę, że siłownia miała na mnie też negatywny wpływ, ponieważ mój trening nie był do końca odpowiedni dla piłkarza. Byłem dość szybki, zwinny i czułem się lepiej na boisku, gdy dostałem bardziej ukierunkowany trening dla piłkarza.

Potem wyjechał pan do Anglii. 

– Zacząłem od akademii Derby County – przeniosłem się tam na studia, rozpocząłem kierunek S&C/Sport Science i będąc w mieście pierwsze, co chciałem zrobić, to zobaczyć stadion. Widząc z zewnątrz Pride Park Stadium, szukałem możliwości, jak dostać się do klubu, bo to było coś, co robiło wrażenie. Pomyślałem sobie, że chciałbym tam być. Dla kogoś, kto przyjeżdża do wielkiego miasta, nie zna nikogo, przyjeżdża z jakimś marzeniem…

Pan też jest przecież z dużego miasta, a nie jakiejś wioski.

– Mówię bardziej w odniesieniu do wielkiej piłki. Po sześciu miesiącach pojawiła się szansa, żeby faktycznie się w tym klubie znaleźć, mój uniwersytet wystawił dwie oferty stażów w ich akademii. Na pierwszy zaaplikowałem jako analityk, ale nie udało mi się dostać. Spojrzałem potem na drugą ofertę, była to propozycja dla trenera przygotowania motorycznego. Przygotowywałem się przez dwa tygodnie do tego stażu, całej rozmowy z władzami szkółki. Powiedziałem sobie, że wszystko, albo nic. Prawda jest taka, że dostałem się na ten staż, ale był to rok wielu wyrzeczeń. Wstawałem o 3:00 rano, od 4:00 czasami nawet do 10:00 pracowałem, a potem trzeba było zaraz jechać na uniwersytet, gdzie zajęcia trwały do ok. 16:00, stamtąd zaś od razu do ośrodka treningowego. Pracowałem z grupami U9-U16, a czasami, jak miałem wolny dzień, to pozwalali mi przyjechać i popracować ze starszymi drużynami. Mój dzień zaczynał się o godz. 4:00, a kończył o 23:00 i tak przez… prawie dwa lata.

Musiał to być dla pana ciężki okres psychicznie i fizycznie…

– Nie ukrywam, że były chwile, gdy zastanawiałem się, po co to wszystko robię, w imię czego? Myślałem sobie później jednak, że jeżeli teraz włożę wysiłek i całego siebie w pracę, to później będę zbierał tego owoce. Po ukończeniu studiów i zakończeniu tego stażu, otrzymałem ofertę od jednej z firm, która dzisiaj współpracuje m.in. z zawodnikami z Premier League – pomaga im w powrotach po kontuzjach. Po krótkim epizodzie w tej firmie, zdecydowałem się przenieść się do Londynu. Rozpocząłem studia magisterskie, też na kierunku Sport Science. Chyba po roku czasu pojawiła się oferta z Watford’u. Zacząłem od pierwszej drużyny kobiet, moja praca podobała się ludziom i dostałem propozycję z akademii, żebym początkowo poobserwował, jak pracują, a później zaproponowali mi, żebym im pomagał z doskoku. Akurat potrzebowali kogoś do pomocy podczas obozu przygotowawczego, po którym zaproponowali mi pracę na pół etatu. Następnie przełożyło się to na pełen etap, a teraz jestem koordynatorem od przygotowania motorycznego w akademii i dalej współpracuję z pierwszą drużyną kobiet.

Za te pół etatu można było normalnie wyżyć?

– Nie powiem, że można było wyżyć za pół etatu. Zwłaszcza w Londynie.

Jak wygląda pana typowy dzień w pracy? Co należy do pana codziennych obowiązków?

– Dzień zaczyna się tak, że wszyscy o 8:00 rano przyjeżdżamy do klubu. Na początku dyskutujemy z trenerami na temat dnia, dogadujemy się, kto z kim trenuje czy rozmawiamy o zawodnikach, którzy mają danego dnia rehabilitację. Później piłkarze raportują nam, jak się czują, mamy przygotowane takie formularze, które mówią nam, czy ktoś musi zostać sprawdzony przez fizjoterapeutę, czy ktoś ma dzisiaj wolne, może pracować tylko na siłowni, albo wymaga rehabilitacji. Potem musimy iść ustawić wszystko na boisku, trening zaczyna się zazwyczaj o godz. 10:30. Po zajęciach mamy kolejne spotkanie z trenerami, żeby szybko przedyskutować to, co zrobiliśmy i porozmawiać o zawodnikach. Następnie mamy obiad i po tym obiedzie, albo jest siłownia, albo druga sesja treningowa i dopiero później krótka siłownia. Po wszystkich sesjach muszę przygotować raporty o zawodnikach, a na koniec mamy jeszcze dyskusję z trenerami, kto jest dostępny na następny trening oraz, co chcielibyśmy zrobić kolejnego dnia.

Pana dzień zaczyna się o 8:00, a kończy o…?

– 22:00-23:00, ale pomiędzy tym wszystkim mam jeszcze trochę czasu dla siebie, chodzę na siłownię. Po 20:00 mam jeszcze trening kobiet.

W akademii Watford’u przykłada się dużą wagę do przygotowania motorycznego?

– Powiedziałbym, że wszystko jest bardziej zintegrowane. Każdy ma swój obszar, w którym działa – moim obszarem jest przygotowanie motoryczne. W okresie przygotowawczym jest troszkę biegania, ale w trakcie sezonu staramy się tak zoptymalizować trening, żeby chłopcy dostawali już ten bodziec fizyczny w treningu piłkarskim. Rzadko się zdarza, że wprowadzamy jakieś dodatkowe jednostki biegowe. Wiadomo, że wyjątkami są kontuzjowani piłkarze, ale tak, to nie.

Jak wygląda teraz sytuacja w Anglii z treningami? Obostrzenia bezpośrednio wpływają na waszą pracę?

– Ciągle trenujemy z tym, że ze względu na rozgrywki ligowe mamy nałożone pewne restrykcje i obostrzenia. Harmonogram zajęć jest tak ułożony, żeby na ośrodku treningowym przebywała jednocześnie tylko jedna drużyna. W zależności od dnia, trening może trwać od 70 do 90 minut. Potem jest półgodzinna przerwa, żeby odkazić cały sprzęt, zawodnicy dostają lunch na wynos i od razu muszą opuścić ośrodek, a my jako sztab szkoleniowy musimy wszystko przygotować, żeby kolejne grupy przyszły na gotowe. Ja muszę zostać dłużej na ośrodku, ponieważ koordynuję jeszcze rehabilitacje.

Czyli stosujecie się do wszelkich restrykcji, nie jest to fikcja wymyślona przez rząd?

– Musimy tak robić. Jeżeli będziemy mieć kilka pozytywnych przypadków w klubie, to znów będziemy musieli pracować w domach, a nikt tego nie chce, bo już przeszliśmy czteromiesięczny okres pracy zdalnej i nikt nie chciałby do niej wrócić.

Drużyna kobiet występuje obecnie na trzecim poziomie rozgrywkowym. Jest to poziom zawodowy?

– Liga jest półprofesjonalna. Naszym celem w tym sezonie jest awans, w zeszłym roku byliśmy na pierwszym miejscu, ale przyszła pandemia i anulowano wszystkie tabele i wyniki. Musieliśmy rozpocząć walkę od nowa, teraz też jesteśmy liderami i zobaczymy, czy uda nam się osiągnąć nasz cel.

Dzisiaj jest pan koordynatorem przygotowania motorycznego w akademii Watford’u, a gdzie się pan widzi dalej? Chciałby pan kontynuować pracę z młodzieżą czy przejść na stałe do piłki seniorskiej?

– Nie ukrywam, że poprzez możliwość pracy z trenerami pierwszego zespołu i poznawanie hiszpańskiej filozofii, to raz, że chciałbym pracować w pierwszym zespole oraz na poziomie Premier League, a dwa – uczę się języka hiszpańskiego, dużo czytam na temat tego, jak pracują na Półwyspie Iberyjskim i chciałbym spróbować swoich sił w La Liga.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO