Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Szalenie ważny moim zdaniem temat poruszył w poprzednim tygodniu na weszlo.com Przemek Michalak, który pochylił się nad zawodem trenera i jego wpływem na życie rodzinne. Tym samym trochę mnie uprzedził, bo do takiego materiału przymierzałem się niejednokrotnie.

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Ale jak tutaj pisać o czymś, co w całym środowisku jest tematem tabu? Relacje rodzinne trenerów, nie tylko topowych, ale i członków ich sztabów czy tych, którzy są na dorobku, bo bardzo liczą, że w końcu do mitycznej Ekstraklasy się przebiją, wyglądają fatalnie. Dość powiedzieć, że już kilkanaście razy przy kawie powielałem swoim rozmówcom ten sam żart: że program „Jak Uczyć Futbolu” powinienem przemodelować na „Trener-Rozwodnik”.

Zawsze przed nagraniem JUF zostawiam sobie bufor. Taki, żebyśmy mogli spokojnie usiąść i podyskutować. Żeby lepiej się poznać, nawiązać dialog, żeby jasne były oczekiwania obu stron względem tematyki odcinka. I wtedy często trenerzy się przede mną otwierają. Ta szczerość wychodzi sama z siebie. Pewnie dlatego, że mam po prostu dobre intencje. Jestem ciekawski i nie boję się niecodziennych pytań, ale nie przekraczam też granicy dobrego smaku (tak mi się przynajmniej wydaje).

Tym co usłyszałem przez ostatnie dwa lata, jestem zszokowany.

Abstrahując od tego, że byli tacy twardziele, którym podczas rozmowy o work-life balansie szkliły się oczy, nie zdawałem sobie sprawy, że skala problemu jest tak brutalnie wielka. Że odsetek osób, które świadomie „odpuściły” rodzinę, jest tak wielki. Let it go, po prostu.

W Polsce w 2019 roku było 65 341 rozwodów. Rozpadło się 7,4 małżeństw na każde 1000 istniejących. To prawie dwa razy więcej niż przed dwudziestoma laty. Ciekawym byłoby, gdyby takie dane wyciągnąć z grupy trenerów. Tych, którzy utrzymują się z piłki nożnej. Tych profesjonalnych. Nie lubię rzucać liczbami bez faktycznego ich potwierdzenia, ale daję sobie rękę uciąć, że ten współczynnik jest przynajmniej dwadzieścia razy większy.

Możecie mi wierzyć (chyba musicie, bo w sumie tak jak napisałem na wstępie – ten kontent off the record nie ma szans przejść jakichkolwiek autoryzacji), że praktycznie z kim nie wchodzę na temat pogodzenia pracy trenera z życiem rodzinnym, docieramy do ciemnych zakamarków rzeczywistości.

Zmiana życiowego priorytetu

Trofea, które zgarnąć można na futbolowej scenie na pewno motywują. Sława i poważanie płynące z efektywnej pracy w piłce tym bardziej. I to one są zgubą. A facet od zarania dziejów jest… zdobywcą.

Ciągła presja i kolejne zastrzyki adrenaliny w każdy weekend tworzą w trenerskich organizmach mieszanki wybuchowe. Chemia w czystej postaci. Jak takie organizmy funkcjonować są w stanie na co dzień? Czy takie koktajle mogą w ogóle co rusz nie doprowadzać do niekontrolowanych wybuchów? Do emocjonalnej niestabilności?

Przemek zapytał w tytule swojego tekstu – czy to już zawód tylko dla piłkarskich nerdów? Ja bym pomyślał, czy lepszym określeniem trenera nie byłby jednak egoista. To słowo ma w naszej kulturze znaczenie bardzo pejoratywne, ale szkoleniowcy, w większości, po prostu na egoizm stawiają. Świadomie odpuszczają rodzinne życie, zdają sobie sprawę, że poddani wielkiemu stresowi i brakowi regularnej aktywności fizycznej, nadmiarowi kofeiny czy deficytom snu – po prostu pożyją krócej. Ale mają to gdzieś.

Trener to także swego rodzaju artysta. To odklejony od rzeczywistości człowiek. Którego większość społeczeństwa po prostu nie jest w stanie zrozumieć. Dla niego liczy się coś więcej niż to, co dla ogółu. Kasa? Zupełnie nie ona jest tu najważniejsza. On chce zapisać się na kartach historii swojego klubu. Chce, by jego nazwisko znaczyło coś w historii futbolu. On chce wybudować pomnik, jak Horacy.

A piłka to narkotyk. Adrenalina i rywalizacja napędzają nas, ale w pewnym momencie bez nich nie możemy już żyć.

Słyszałem kiedyś, że u jednej pary (trenera i jego żony) było bardzo źle. – Ale to nic przy tym co było gdy nie miał roboty – uświadomiła mnie partnerka wspomnianego szkoleniowca.

Bo wtedy trzeba czekać na oferty. Zawieszony jesteś w próżni. Nie podejmiesz się niczego większego, bo za chwilę ktoś zadzwoni. Nie zajmiesz się rozkręceniem firmy, nawet jeśli masz dobry pomysł na biznes – bo z tyłu głowy masz, że za moment wracasz na karuzelę. Innej myśli przecież dopuścić do siebie nie wolno.

I wtedy ten wielki artysta, ten podziwiany przez dziesiątki tysięcy kibiców każdego tygodnia człowiek, ten oblegany przez dziennikarzy facet, któremu z ust spijały największe telewizje i gazety w kraju – jest na garnuszku żony. Czy samiec alfa jest w stanie to zaakceptować?

Tak źle i tak niedobrze…

Bateria bez ładowania

Skoro aktywny trener ciągle jest pod prądem, a ten nieaktywny – również, to kiedy przychodzi u nich czas na jakąś regenerację? Kiedy, podczas miesięcy regularnej pracy, znaleźć przestrzeń, by podładować swój akumulator?

U trenerów nieustannie trwa kumulacja. Wszystkiego, co negatywne. Jak trudno znaleźć wentyl najlepiej obrazuje wspominany na wstępie materiał. Czy poza Jackiem Magierą ktoś dzieli się swoimi sposobami na przezwyciężenie opisywanego problemu? Czy ktoś ma jakieś patenty, o których postanowił powiedzieć?

– Żeby wydajnie pracować, najpierw trzeba mieć spokój w domu, mieć odskocznię, mieć dzieci, które pozwalają w danej chwili poświęcić się im bez reszty – mówi Magiera, który jako jedyny tam twierdzi, że potrafi się już odłączyć od piłkarskiego świata. On znalazł wentyl, choć to też zajęło mu chwilę.

Sporo tu zależy jednak chyba od osobowości. Większość od selekcjonera kadry do lat 19 się różni, bo nawet jeśli fizycznie spędza czas z rodziną, myślami jest ciągle w szatni.

W domu staramy się nie rozmawiać o piłce, wolimy ten czas spędzać zupełnie inaczej. Wypracowaliśmy swoje rytuały. Jeżeli mam wolną niedzielę, gotuję rosół nim jeszcze wszyscy wstaną. Lubię to zajęcie. Następnie jest wspólne śniadanie i pójście do kościoła, potem jemy ten rosół i idziemy na spacer. Po powrocie Madzia przygotowuje drugie danie i tak nam upływają godziny. Takich niedziel zbyt wiele w roku nie ma, ale jeśli są, korzystamy z nich na sto procent. Czasami naszą niedzielą jest na przykład wolny wtorek. Dzieci idą do szkoły, a my zyskujemy czas dla siebie. Wspólnych znajomych w zasadzie nie mamy, każdy obraca się w swoim środowisku. Nasze zainteresowana się różnią. To też nie jest tak, że wszystko robimy razem i wszędzie musimy chodzić razem. Kwestia zaufania. Dużo daje rozmowa, wspólne posiłki przy stole i odłożenie na bok elektroniki, co najwyżej w tle może po cichu lecieć muzyka. Staramy się tego pilnować – opowiada jednak Magiera, będąc światełkiem w tunelu dla wszystkich, których zagadnienie nurtuje.

Przeanalizujmy sobie terminarz. Standardowy mikrocykl kończymy meczem. Nawet jeśli dzień po spotkaniu nie musimy być w klubie, to jest to jedyny czas na analizy i przygotowanie kolejnych planów. Na murawę wracamy już 24 godziny później. Wtedy musimy być w pełni gotowości.

Czy to jest wystarczający czas na reset? Czy każdy odbuduje się w tak krótkim czasie?

To może zerknijmy na okres poza trwającym sezonem. Co dzieje się wtedy? Piłkarze mogą liczyć na reset. A trener? A trener ma jeszcze gorzej niż zwykle. Całymi dniami wisi na telefonie, by dopiąć transfery. Na stronę startową ustawia sobie Instat, by nie tracić czasu na rozpoczęcie dnia. – Jestem dostępny 24h na dobę, bo jak prześpię ten okres, kolejne pół roku będę płacił za swoje błędy – powiedział mi swego czasu na początku stycznia jeden z byłych szkoleniowców Jagiellonii Białystok.

I właśnie pod tym względem piłka najbardziej różni się od innych branż. Branż, które w znaczącej większości w weekendy się zatrzymują. A wtedy, chcąc nie chcąc, zatrzymują się też wszyscy umocowani w nich na najwyższych stanowiskach. Być może trochę wymusza to więc na nich sytuacja, ale czas na lądowanie baterii otrzymują regularnie.

Jacek Zieliński uważa, że trenerów nie powinniśmy traktować jak szaleńców stojących na granicy obłędu. Według mnie to jednak bardzo dobre określenie. Wręcz idealne. Obłęd to życie każdego szkoleniowca na centralnym poziomie w Polsce. Nikt, kto w obłędzie tym nie chce się zanurzyć, nie wytrzymuje na stanowisku zbyt długo.

Podczas wędrówki przez australijski busz moja przyjaciółka i ówczesna przewodniczka zacytowała podróżnikom radę, jaką usłyszała przelotnie podczas zajęć z zarządzania – czytałem kiedyś w „New Yorkerze”. – Wyobraźcie sobie kuchenkę z czterema palnikami – poinstruowała obecnych. – Jeden palnik symbolizuje rodzinę, drugi przyjaciół, trzeci zdrowie, a czwarty pracę. Żeby osiągnąć sukces, trzeba zgasić jeden palnik. Żeby osiągnąć duży sukces, trzeba zgasić dwa.

Ile palników zgasić musi trener? To pewnie zależy od tego, czym w jego mniemaniu będzie sukces.

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.