Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Ciekawe mechanizmy dzieją się, kiedy w ramach swojej dziennikarskiej pracy zgłębiam temat Programu Certyfikacji PZPN. W minionym tygodniu zdarzyło mi się to po raz trzeci i po raz trzeci wyglądało to bliźniaczo podobnie.

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Zaczyna się zawsze od tego, że rzucam na tapet temat. Z odpowiadającymi za projekt przedstawicielami Polskiego Związku Piłki Nożnej dogaduję termin rozmowy, równocześnie na facebookowym forum dotyczącym certyfikacji – proszę o wsparcie praktyków.

Wielu z was śledzi tę grupę. Wielu z was wie, jakie wpisy się w niej pojawiają. Napisać, że skrajnie negatywne, to nic nie napisać. Co chwila wlatują tam bowiem ironiczne posty, wspólnie wytykane palcem są problemy. Generalnie – wszechobecne narzekanie. PR programu, patrząc na to w jaki sposób jest on tam „opakowany” przez lud, wygląda fatalnie.

Ale ten obraz nie do końca zgrywa mi się z rzeczywistością. Z merytoryczną oceną tego, co się dzieje.

Bo ilekroć próbuję rzeczowo podyskutować, odzywają się do mnie dwie czy trzy osoby. Pozostali zostawiają lajka. Czasem jakiś kąśliwy komentarz. Niestety, zwykle niezwiązany z tematem.

Argumenty opozycji zmieniają się z czasem, a idzie w nie później całe środowisko. Pamiętam, jak mówiło ono: „póki co nie jest powiedziane, że w ogóle będzie jakaś marchewka”, wątpiąc w jakiekolwiek finansowanie programu. Później był temat pod tytułem: „sąsiedzi oszukują”. „Wiemy, że we wniosku wpisali fikcyjne dane i mają złotą gwiazdkę! Jaki sens ma ten program?!”. Dziś z siedmiuset podmiotów na liście PZPN-u została niecała połowa. Więc mówi się, od dłuższego czasu, że „certyfikacja to sama papierologia. Zamiast skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na boisku, to wypełniamy pełno nikomu niepotrzebnych dokumentów”.

Ja z miesiąca na miesiąc coraz mniej wierzę w te tłumaczenia. Raz za razem potwierdza się, że tak piszą ci, którzy nie chcą poprawiać i są po prostu leniwi.

Jasne, roboty jest multum, to nie podlega żadnym wątpliwościom. Papierów jest sporo. Organizacji i logistyki w każdym podmiocie jest dziś znacznie więcej, niż w czasach, gdy program nie istniał. Ale przecież te działania wiążą się też z solidnym finansowym wsparciem. Coś za coś? Nikt nie robi przecież tego za darmo.

A przy tym porządkuje cały piłkarski system w kraju. W kraju, w którym takiego systemu nigdy nie było.

Bo dzisiaj futbolowe środowisko funkcjonuje w chaosie. Od wielu, wielu lat. Przyzwyczailiśmy się do bałaganu, do przymykania oka na fuszerkę. Do tego, że praca trenera to praca dorywcza i jego zarobki są na tyle niskie, że trudno przyjmować profesjonalne wzorce. Że trudno od niego wymagać. Trudno skupiać się jeszcze poza zajęciami na odpowiedniej organizacji.

Marek Śledź kiedyś stwierdził, że ocenie w próbach certyfikacji szkółek podlegać powinny wyłącznie twarde dane. Że kwestie programów szkolenia powinniśmy zostawić trenerom, którzy za te programy odpowiadają w poszczególnych miejscach. Dziś wydaje mi się to jeszcze bardziej rozsądne niż wtedy, gdy mi o tym mówił.

Bo kiedy oceniać będziemy próbowali aspektów niemierzalnych, zawsze towarzyszyły będą im kontrowersje. Różne wizje spotykamy na najwyższych poziomach, więc czemu przekonywać kogoś do tego, by atakował pozycyjnie, a nie bezpośrednio? Po co narzucać podział blokowy, gdy ktoś wierzy w holistyczne podejście do piłki? Jaki sens mają próby udowodnienia, że forma ścisła w zajęciach jest nieodłącznym ich elementem, a w grze pewne umiejętności można tylko doskonalić? Wreszcie – jak można porównać coaching dwóch totalnie odmiennych charakterów? Gdy jeden mentalnie jest jak Antonio Conte, a drugi, trzymajmy się włoskich przykładów, niczym Carlo Ancelotti?

Kilka sztywnych reguł można przyjąć. Takich, które można obliczyć. Takich, które można zmierzyć, za pomocą stopera nawet (np. czas martwy). Ale z resztą chyba zaufałbym trenerom. Samemu skupiając się, by kształcić ich jak najlepiej.

Wracając do sedna jednak. Szykuję program, w którym mamy zamiar przeanalizować arkusz wizyty monitorującej. Podobno pozostawia on wiele do życzenia. Podobno trudno go zrozumieć i interpretować poszczególne punkty można bardzo subiektywnie. W myśl zasady, że jeśli monitor będzie chciał cię ocenić negatywnie, to cię negatywnie oceni. Więc proszę o konkretne argumenty. I otrzymuję dwa… Z drugiej strony, Magda Urbańska wysyła mi maila z jedenastoma linkami. A po kliknięciu w nie znajduję artykuły z informacjami o wizytach monitorujących, zarządzaniu intensywnością zajęć, kreatywności, indywidualizacji, szczegółowości, organizacji, planowaniu procesu szkoleniowego czy pytaniach i feedbacku.

Niestety, jak dla mnie: PZPN vs krytycy programu – 1:0. Z wyraźną przewagą gospodarzy.

Jasne, w arkuszu obserwacji sporo pojęć nie jest zdefiniowanych precyzyjnie. I o tym będziemy rozmawiać w czwartek w „Jak Uczyć Futbolu”. Różnorodność wśród trenerów monitorujących ma również znaczenie niebagatelne. Wciąż widzę  punkty, które w programie należałoby poprawić. Wciąż widzę duży potencjał, by załatać kilka dziur i wesprzeć tych, którzy chcą pracować. Choćby w sposób taki, by uruchomić jakąś infolinię do merytorycznej dyskusji na temat wymagań. By móc pewne rzeczy zweryfikować nieco bardziej bezpośrednio niż przy pomocy maila.

Ale rzućcie okiem na kryteria, za które można „uwalić” wizytę monitorującą (bo obszar merytoryczny, o którym mowa powyżej, wystarczy zaliczyć na ledwie 60%):
– Weryfikacja harmonogramu treningów w systemie zarządzania szkółką
– Weryfikacja czy wszystkie grupy treningowe zostały utworzone w systemie zarządzania szkółką
– Weryfikacja zasad tworzenia i prowadzenia drużyny w ramach definicji nakreślonej w Regulaminie
– Weryfikacja obecności członków sztabu zgodnie z przydziałem do drużyn w systemie zarządzania szkółką|
– Weryfikacja licencji trenerów zgodnie z kryteriami programu oraz weryfikacja aktywnego udziału trenerów na zajęciach treningowych
– Weryfikacja obecności zawodników drużyn zgodnie z przydziałem w systemie zarządzania szkółką
– Weryfikacja infrastruktury sportowej
– Weryfikacja sprzętu treningowego na zajęciach

Ja wiem, że bywają sytuacje bardzo szczególne. Że akurat podczas wizyty gości ze Związku ktoś zatrzasnął toaletę. Że bramki odpowiednie dla danej kategorii wiekowej używane były w tym sezonie na każdym treningu, ale akurat w ten piątek pojechały do miasteczka obok na duży turniej. Że akurat dziś pojawił się zawodnik testowany, a jego rodzice mieli od dwóch dni wyłączony telefon. I że akurat wymagana liczba piłek nie zgadza się, bo dwie futbolówki w poprzednią środę przegryzły lisy.

Ale te kryteria… wyglądają bardzo rozsądnie. 60% w obszarze merytorycznym to z kolei dla szkoleniowca z otwartą głową poprzeczka zawieszona całkiem nisko. I bufor do kilkunastu nawet błędów popełnionych pod presją obserwacji z zewnątrz.

Nie chcę się stawiać dziś w opozycji do trenerów. Nie chcę przed nimi bronić PZPN-u. Zastanawiam się jednak – skoro arkusz jest tak niezrozumiały i jego interpretacja sprawia wam tyle kłopotów, dlaczego do mnie nie napiszecie? Dlaczego celnych pytań od was nie miałbym zadać monitorom? Postawić ich pod ścianą?

Mnie interesują szczegóły. Takie, na które faktycznie zwrócić należy uwagę. Takie, o których napisał mi Marcin: – Nasz trener miał sytuację, że zarzucono mu zbyt mało coachingu przy pierwszej wizytacji. Drugą miał za parę tygodni, zastosował się więc do zaleceń, ale drugi trener monitorujący stwierdził, że zastosował… za dużo coachingu. Jak wyczuć jaka jest odpowiednia ilość?

Tylko czemu poza Marcinem takie treści przesłały mi ledwie dwie inne osoby? Gdzie najgłośniejsi krytykanci programu są wtedy, gdy bierzemy go na ruszt i mamy okazję skonfrontować ich praktyczne przemyślenia z tym, co wytypowane do tego osoby odpowiadają? Może za dużo oczekuję, że liczę na wasze wiadomości? Może nie macie czasu na takie głupoty?

W czwartek premiera „Jak Uczyć Futbolu” o arkuszu wizyty monitorującej w Programie Certyfikacji PZPN. Ale uwaga. Nie wszystko stracone. Kolejna szansa już za miesiąc, bo w studio gościł będę panią dyrektor Departamentu Grassroots. Liczę jednak, że naprzeciw zechce usiąść ktoś, kto podzieli się swoimi doświadczeniami i pokaże, co faktycznie w programie nie funkcjonuje. Czekam na wiadomości chętnych (na końcu tekstu znajdziecie namiar mailowy).

A, z przyjemnością podyskutuję też o wypunktowanych powyżej kryteriach programu. Tych zero-jedynkowych, których brak realizacji skutkuje negatywną oceną wizyty. Które i dlaczego rzeczywiście powinny zniknąć z programu? Który punkt powoduje, że 35 milionów złotych podzielone na ledwie 344 podmioty to za mało, by przed nim się kłaniać?

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.