Szkoły bez ocen? Dlaczego mają więcej sensu, niż się z pozoru wydaje?

„Oceny zabijają radość z nauki, działania, uczą porównywania do innych, dołują, niszczą motywację społeczną, uczą cwaniactwa i kombinowania” – uważa jeden z pedagogów. Drugi dodaje: „Ocena jest do tego, żeby zaspokoić ego nauczyciela. System oceniania ułatwia im pracę. Dlaczego nauczycielom zależy na ocenach? Bo mają lekko. Gdyby nie było ocen, musieliby się strasznie napracować„. Czy dzieci w szkołach w ogóle potrzebują ocen? Czym można je zastąpić? W jaki sposób powinno się edukować i wychowywać ucznia poprzez naukę?

Szkoły bez ocen? Dlaczego mają więcej sensu, niż się z pozoru wydaje?

Inspiracja do napisania poniższego tekstu przyszła ze strony „Łączy nas trening”, miejsca w głównej mierze przeznaczonego dla trenerów piłki nożnej, którzy chcą rozwijać się i zgłębiać swoją wiedzę. To tam przeczytaliśmy tekst pt. „czy dzieci potrzebują ocen?”, który wywołał sporą dyskusję w komentarzach.

Argumenty, które padały pod tym wpisem, skonfrontowałem podczas rozmów z pedagogami. Jednym z nich jest sam autor powyższego tekstu, czyli Artur Hibner. Drugi to wychowanek prof. Tadeusza Hucińskiego, współautor książki “Współczesna pedagogika rodziców i nauczycieli w aktywności psychologicznej dziecka”, Tomasz Wilczewski. Najważniejszą rzeczą nie jest sam pojedynek na argumenty, ale spojrzenie na temat edukacji, szkoły i jej roli, w szerszej perspektywie.

Moim zdaniem ocen w szkole w ogóle nie powinno być przez cały system edukacji. Tylko opisy obserwacji ucznia. Oceny zabijają radość z nauki, działania, uczą porównywania do innych, dołują, niszczą motywację wewnętrzną, uczą cwaniactwa i kombinowania, także wśród rodziców, co widać to wyraźnie podczas zajęć zdalnych, gdzie opiekunowie robią zadania za uczniów i uczą się za nich. Komu ta ocena służy? Oczywiście dziecko ma wysoką średnią, ale co z tego? Oceny z zasady są nieobiektywne i w ramach zdalnej nauki, jak i tradycyjnej, gdzie rodzice uczą się z dziećmi, czasem wręcz zmuszają do nauki. Dziecko powinno się nauczyć, że jak czegoś nie zrobi, to ono ponosi za to konsekwencje. Dziecko nie może przenosić odpowiedzialności za swoje obowiązki na rodzica. Tu nie tylko chodzi o ocenianie, ale o kształtowanie dziecka. Jeśli ono będzie miało świadomość, że ktoś za niego coś zrobi, będzie wtedy zewnątrzsterowne. My chcemy mieć w piłce nożnej, jak i w życiu, dzieci wewnątrzsterowne, które mają wewnętrzną motywację. Nie chcemy dzieci-robotów, tylko takie, które rozumieją grę i wiedzą, że coś od nich zależy – podkreśla Artur Hibner, socjolog, trener specjalizujący się w pedagogice przedszkolnej i wczesnoszkolnej.

Każda ocena to układ zewnętrznej motywacji. Wiele badań wskazuje na to, że ludzie oceniani przez innych, wolą pozostać w iluzji tej oceny, aniżeli podjąć kolejne własne działanie. Przytoczę jedno z badań: dwieście dzieci zostało mocno pochwalonych za rozwiązanie testów z matematyki. I druga grupa dwustu dzieci pozostała bez żadnej pochwały. Pierwsza grupa nie podjęła dalszej pracy ze względu na chęć utrzymania iluzorycznej wartości, oceny i pozytywnej emocji. Druga grupa poczuła się sama ze sobą pozytywnie i 98% z nich podjęło dalsze działania i w kolejnych testach. Ocena każdorazowo jest jakimś rozliczeniem spraw, to zamknięcie procesu odczuć, pewnego etapu, który mógłby trwać dalej w myśleniu i działaniu dziecka zaznacza Wilczewski.

Ocena jest do tego, żeby zaspokoić ego nauczyciela. Ona daje nauczycielowi instrument kary lub nagrody, który słabnie każdorazowo, kiedy jest przeciągnięty w jedną albo drugą stronę, bo siódma jedynka z rzędu nic nie daje i siódma piątka z rzędu też nie spełnia swojego zadania. To jest układ, w którym młody człowiek, który powinien być podmiotem szkoły, staje się jej przedmiotem. Jest poddany cudzemu programowi i cudzej opinii. Czy ocena powinna funkcjonować w szkole? Jak najbardziej, ale w kontekście samooceny ucznia dla zrozumienia siebie, swoich blasków i spraw, nad którymi należy pracować. Nie ma w procesie szkolenia postępu bez tego, że najpierw uczeń otrzymuje wiedzę, potem ocenia siebie, a w kolejnym kroku ocenia innych. Bez tego procesu, tak naprawdę, nie uczymy. Wszystko inne jest spełnianiem oczekiwań innych dodaje pracownik Akademii Stali Rzeszów.

„Ocena jest wywieraniem wpływu”

Padają słowa, że oceny demotywują i dołują, ale czy nie jest też tak, że potrafią być motywacją do działania, a dobra ocena daje dużą radość i satysfakcję? – Oczywiście, że tak, ale to jest pierwszy błąd postrzegania tego tematu. Jest to manipulacja – uważa Wilczewski. – Ocena jest wywieraniem wpływu. To jest szantaż emocjonalny i fizyczny, bo zmusza do działań często niepożądanych przez ucznia. Dziecko, zgodnie ze swoją naturą, samo chce się uczyć, doświadczać i się tym dzielić. W okresie sensytywnym dla klas 1-3 i 4-6 kształtuje się m.in. poziom samooceny i poczucia wartości. Ten moment ma przełożenie na twoje poczucie wartości, czyli to, jaką jesteś poźniej osobą dorosłą – przychodzisz do domu z pracy zadowolony, bo szef cię pochwalił. Wracasz zły, gdy twój przełożony na ciebie krzyczał. Tak samo jest w relacjach z partnerem czy partnerką. W efekcie, nie potrafimy komunikować swoich prawdziwych potrzeb, bo nieustannie poddawani byliśmy cudzym osądom, opiniom i ocenom. Co znajduje się na szczycie piramidy Maslowa? Samorealizacja, samostanowienie, samodecyzjność, samoskuteczność itd. Jak nauczyciel ma poprowadzić dziecko, żeby było samosktuteczne? Nie w taki sposób, że sprawdzi tylko chwilowy stan jego wiedzy, bo nieszczęśliwie temu służą sprawdziany. Program nauczania jest sprawą czwartorzędową. Pierwszorzędna rzecz: natura dziecka, czyli jakie ono jest. Drugorzędna: jego talenty i predyspozycje. Trzeciorzędna: sposób prowadzenia dziecka. Dopiero czwarty jest program. W obecnej szkole, niestety, jest tak, że na pierwszym miejscu liczą się dokumenty, potem wytyczne, procedury, następnie oceny i na końcu jest dziecko, czyli dziecka nie ma wcale.

Jakie są inne potencjalne rozwiązania, zamiast sytemu oceniania? Wilczewski: – Rozwiązaniem jest szkoła z samooceną dziecka, lecz tego trzeba się nauczyć. Dlaczego tak? Dziecko ma ocenić się samo na kilku płaszczyznach. Pierwsze z nich to poziom uzyskanej wiedzy. Dlaczego dziecko ma się oceniać same? Po to, żeby się poprawiać. Kolejna rzecz to wzajemne ocenianie, gdzie dziecko ocenia drugie. Mądrość nauczyciela w tym, jak to dobierać. Dobry dydaktyk na podstawie obserwacji lub samooceny dziecka w zakresie kompetencji, dobierze odpowiednie metody, środki i formy do potrzeb i zainteresowania dziecka. Podam przykład: w jednej z indyjskich wiosek Amerykanie wstawili komputer do ściany. Po kilku miesiącach dzieci nauczyły się obsługi tego komputera bez niczyjej pomocy. Amerykanie stwierdzili, że skoro to opanowali, może im się też uda poznać fizykę kwantową. Wstawili im inne oprogramowanie i po kilku miesiącach dzieci nauczyły się fizyki kwantowej na tym komputerze. Zrobili im później testy i pytali: „skąd o tym wiecie”, a dzieci odpowiadały: „nie wiemy, po prostu tak jest”. Od dawna rolą nauczyciela nie jest przedstawianie podstawy programowej. Po to są metody, środki i formy pracy, żeby podstawa programowa była realizowana rękami dzieci w dostosowanym do nich tempie. Należy również zaakceptować, że kolejne pokolenie jest od nas inne, często lepsze.

Czy w przypadku samoocen nie pojawia się zagrożenie, że dziecko będzie cwane i będzie udawać, że coś wie, choć w istocie tak nie jest? – Tu pojawia się nauczyciel, który to reguluje. Jeżeli Staś coś wie, niech przekaże swoją wiedzę kolegom, niech im opowie. Jeśli nie wie, to powinno paść pytanie: „kto pomoże Stasiowi?”. Zgłasza się np. Zosia, podchodzi do tablicy i mu pomaga. Ona w pewnym momencie czegoś nie wie, podchodzą następni. Zupełnie inaczej wygląda lekcja, gdy przy tablicy jest więcej osób. Skąd może pojawiać się strach przed wystąpieniami publicznymi u wielu osób? To może wynikać z czasów wczesnoszkolnych, gdy nauczyciel wystawił danego ucznia na środek, aby podzielił się wiedzą, następnie został zaopiniowany, porównany, przesłuchiwany i oceniony przez wszystkich poza sobą. W konsekwencji pojawiło się uczucie poniżenia i przekonanie, że muszę być taki, jak chcą inni zaznacza.

– Nie ma tutaj żadnych zagrożeń. Jeżeli postęp jest zagrożeniem to najlepiej się połóżmy i nic nie róbmy. Wiele krajów się tego obawiało. Myśleli, że gdy zrobią szkołę otwartą, to dzieci do niej nie pójdą. Dzieci poszły, choć wiadomo, że na początku kręciły się po budynku. Chodziły od sali do sali itd. Jaka jest największa wartość społeczna szkoły? Przerwa. Zatem niech pierwszy miesiąc zacznie się od 90% przerwy. To nie wystarczy, bo dziecko nie pójdzie na język polski czy biologię, jeśli nie będzie miało tam wybitnego pedagoga, którego będzie pragnąć. Przy reformie edukacji pewne rzeczy muszą zostać, bo to nauka, ale należy przeorganizować struktury nauczycielskie, które będą potrafiły stawiać rozwój kultury odczuć dziecka wyżej od przedmiotu – dodaje.

Jaka powinna być rola nauczyciela? – Istnieją takie modele nauczania jak IBO, czy Leader100. W tym pierwszym, dziecko w trakcie lekcji ocenia siebie w aspektach mentalnych. To w skrócie wygląda tak, że uczeń ocenia siebie cztery razy w ciągu zajęć w jednej kompetencji. Czy przychodzą mu do głowy pomysły z obszaru research, czyli poszukiwania zdobytej wiedzy w swoim świecie? Do tego ocenia siebie na poziomie chęci zdobywania dalszej wiedzy – czy chce więcej? Czy ma wątpliwości i nie chce już więcej? Myślenie tematem to jest kolejny aspekt do oceny. Ocenia też siebie w kontekście komunikacji, może być to dialog wewnętrzny lub też z partnerem, nauczycielem czy w grupie podczas projektów. Efekty widać już po krótkim czasie, gdzie rozumienie siebie staje się normalnością, przekonaniem i przyjemnością. Ten system wypiera dydaktykę, gdzie nauczyciel stoi przy tablicy i tłumaczy, a dzieci siedzą i słuchają, choć de facto nie chłoną tej wiedzy. Kolejny aspekt samooceny: ocena przydatności rzeczy, które poznał, co jest dobre, a co nie, i jak podążać za nauczycielem. Ostatecznie rolą nauczyciela jest jedynie zebranie informacji o dziecku po to, żeby określić, jakim człowiekiem z natury jest to dziecko – czy jest bardziej wspierający / krytyczny / zrównoważony / ryzykantem itd. Dopiero z taką wiedzą nauczyciel może dostosować podstawę programową do możliwości i potrzeb dziecka wyjaśnia Wilczewski.

Przenosząc się na chwilę do świata sportu: – Uważam, że jednym z problemów u młodych trenerów jest brak kompetencji podążania za autorytetem, mistrzem, który z innego poziomu świadomości przekazuje swoje doświadczenie. Pewnie dzieje się tak dlatego, że wiążę się to z przyjmowaniem wielu uwag lub gorzkimi słowami, które padają w kierunku młodego trenera. Problem w przyjmowaniu tego do siebie, do własnego „ja”, a nie patrzenie na to, jaka jest sytuacja, co rozumieją inni i jaką lekcje można wyciągnąć w przyszłości. Miałem to szczęście, że było mi dane pracować przez osiem lat przy śp. prof. Tadeuszu Hucińskim. To była prawdziwa szkoła życia, która przygotowała mnie, by dziś samodzielnie nieść wartości Profesora, dzielić się nimi z ludźmi i w końcu prawdziwie poznać samego siebie. Praktycznie to wszystko, co doświadczyłem wcześniej, czyli edukacja szkolna i ścieżka mistrzostwa sportowego, nie miała żadnego odbicia na to, jaką rzeczywistość zastałem przy swoim mistrzu. Późno nauczyłem się kompetencji podążania za nauczycielem, za mądrzejszymi od siebie – dodaje.

Brak ocen a bezstresowe wychowanie

Przytoczę jeden z komentarzy pod postem „Łączy nas trening”: „Znormalizowany system oceniania jest ważny i konieczny by ocenić zdolności każdego ucznia w sposób możliwie obiektywny. Nauczanie i ocenianie dzieci na zasadzie „cokolwiek zrobisz i tak jesteś zwycięzcą, bo przecież nie wstawimy Ci złej oceny, by nie było Ci przykro” odbije im się brutalną weryfikacją w dorosłym życiu”.

To zdanie jest fantastyczne, bo pokazuje tragizm pochwał – odpowiada Wilczewski. – To, że nie postawię dziecku oceny, nie oznacza, że ja je zostawiam. To jest obszar, w którym muszę go wprowadzić w dialog wewnętrzny i lekkie „poczucie winy”, żeby on sam chciał się poprawić. Sposobów na to jest całe mnóstwo. Zobrazuję to przykładem: prowadziłem wuef w szkole podstawowej i mam dwóch uczniów – Kasię, która jest grzeczna, posłuszna i robi wszystko to, co jej trener powie. Ćwiczy dokładnie na tyle, ile umie, pod każdym względem wzór, choć jest zdecydowanie mniej sprawna. Druga osoba to Krzysiek, który jest niegrzeczny, ma swój plan na wszystko, jest autonomiczny, sam decyduje o sobie i jest najsprawniejszy w klasie. Mija miesiąc i są przyznawane oceny za aktywność (zaangażowanie, nastawienie do przedmiotu i subiektywna ocena nauczyciela, czy słucha poleceń i jest grzeczny – albo bardziej podporządkowany władzy nauczyciela). Co byście postawili Kasi? Pewnie piątkę? A niegrzecznemu Krzysiowi? Trójkę? W końcu zapytałem dzieci, co one sobie postawią? Jaką ocenę dała sobie Kasia? Niepewnym głosem odpowiedziała: „może trójkę?”. Bo Kasia widzi, że wolniej biega i połowę ćwiczeń nie jest w stanie wykonać itd. I akceptujesz to. Co postawił sobie Krzysiu? Odpowiada: „jak to, co!? Piątkę! Przecież jestem tu najlepszy”. I stawiasz mu piątkę. Przez kolejny miesiąc wspierasz dziecko: „Kasiu, widzę, co zrobiłaś”, „Kasiu, czy dasz radę zrobić kolejne powtórzenie?”. Malutkimi krokami powoli ją wzmacniacz. A Krzysztofa zostawiasz w poczuciu winy, ograniczasz kontakt lub przywileje. Zaczyna się zmiana, on chce tobie zaimponować, ty to ignorujesz, próbuje zwrócić twoją uwagę to odpowiadasz: „Krzysztof, nie teraz, bo …, przełóżmy to„. W ten sposób odsyłasz go do siebie. Przychodzi czas wystawienia kolejnych ocen i pytasz się Kasi: „co wystawisz sobie w tym miesiącu”? Odpowiada: „zrobiłam postęp, może czwórkę?”. Ok, rozumiem, czwórka. A ty, Krzysiek”? „Dobra, niech już się pan nie czepia tyle, czwórka może być”. Aczkolwiek nie uczepiłem się go ani na chwilę. On sam siebie zaczął się czepiać i wziął czwórkę. Kolejny miesiąc, Kasia dalej budowana i wzmacniana. Ona czuje już swoją świadomość, zdobyła wiedzę i pewność siebie, czuje na co ją stać, co potrafi. Wyrobił się u niej nawyk i przekonanie, że ten przedmiot jest dla niej czymś fajnym. Co mówi Kasia przy samoocenie? „Zrobiłam jeszcze więcej niż w zeszłym miesiącu, zasługuję na piątkę”. Ok, rozumiem, piątka. A Krzysiek po tej czwórce zaczął myśleć: „jak to jest, że jestem najlepszy w klasie, najszybciej biegam, gram dodatkowo w piłkę w klubie, a mam czwórkę? Może zacznę w końcu robić to, co chce nauczyciel?”. Co się dzieje? Krzysiek zaczyna ganiać na zajęciach innych, zaczyna być prawą ręką trenera, być nauczycielem. Gdy Marcin robił ćwiczenia od niechcenia, podszedł do niego Krzysiek i powiedział: „Marcin, weź się do roboty, bo musimy zrobić to ćwiczenie”. W konsekwencji, po miesiącu, Krzysiek stawia sobie piątkę. Trzy miesiące zajęło, żeby dwójka dzieci była wobec siebie uczciwa i sprawiedliwa. W takim układzie, że jedna i druga piątka jest odpowiednia dla jednego i drugiego dziecka. Przychodzi następny miesiąc i pytam się Krzysia, czy chce jechać na zawody. On się na to decyduje, bo wie, że może jeszcze bardziej pokazać swoją wartość, a przy okazji mieć szóstkę. Co by się stało, gdybym wystawił Krzysiowi trójkę w pierwszym miesiącu naszej współpracy? Po tych trzech miesiącach prawdopodobnie nie chciałby jechać na zawody, bo pomyślałby sobie: „z jakiej racji mam jechać na zawody, skoro ten facet dał mi trójkę z wuefu, jestem dla niego słaby, nie rozumiem go ani on mnie?”.

– Odnosząc się do tego komentarza, nie patrzyłbym na to pod kątem oceniania i wychowywania bezstresowego – twierdzi Hibner. – To nie o to w tym chodzi, żeby każdego przepuszczać z klasy do klasy. Można to robić w oparciu o opisy, gdzie jest zaznaczone, jak dziecko funkcjonuje w środowisku szkolnym. Opis nie musi być oceną, jeśli napiszę np. „Marcin jest koleżeński, wrażliwy i wykazuje zainteresowania artystyczne”. To nie jest ocena, a opis cech osobowościowych i predyspozycji dziecka. Pogoń za ocenami powoduje, że dziecko nie jest dobre z niczego, a kiedy skończą się oceny, w rozumieniu „zapłata”, okaże się, że nie warto tego robić. Najważniejszą ludzką potrzebą jest potrzeba autonomii i wyboru. Jeśli ja, jako rodzic, oczekuję od dziecka, że we wszystkich przedmiotach ma być najlepsze, a nie ma takich ludzi, którzy we wszystkim są najlepsi, prowadzi to do tego, że stanie się zewnątrzsterowne. Jeśli dziecko dostaje sygnał z domu, że: „nie musisz być najlepszy z matematyki, skup się na języku polskim czy historii, które bardziej ci się podobają, a matematykę po prostu zdaj”, to powoduje, że my, jako rodzice, akceptujemy dziecko takie, jakie jest. A ono? Dalej się rozwija, bo nie robi czegoś, żeby zaliczyć, tylko robi to, bo to lubi i chce. To jest motywacja wewnętrzna. My musimy się wyzbyć jednej rzeczy: ocenianie nie jest jedyną drogą, żeby móc sklasyfikować i określić wiedzę i umiejętności dziecka. Ocena tak naprawdę nie mówi nic. Można to robić w sposób opisowy, poprzez rozmowy z dzieckiem, gdzie padają otwarte pytania. Dla nauczyciela rozmowa z uczniem jest tylko środkiem do realizacji, jakim jest dobro dziecka.

Czy temu wszystkiemu winny jest sam system oceniania? Czy nie wystarczyłoby zmienić podejścia rodziców i nauczycieli poprzez edukację, aby inaczej podchodzili do nauczania, aby dzieci się uczyły poprzez aktywność, a nie wkuwanie, żeby też było więcej rozmowy? Czy kluczową kwestią jest usunięcie jakichkolwiek ocen i klasyfikacji, żeby to miało sens?

Wiele osób myśli, że zwiększenie komunikacji, otwartości i kreacji to jest luzowanie, że dziecko będzie rozpieszczone. Od dziecka trzeba wiele wymagać, ale należy to tak zrobić, żeby ono samo od siebie wymagało. Przykład praktyczny: w jeden z weekendów był turniej koszykówki, gdzie dzieci zagrały osiem meczów. To jest bardzo dużo. Myślę nawet, że ze względu na obciążenia, to zbyt dużo. Dzieciaki spędziły na parkiecie blisko sześć godzin. Trener tej drużyny był zaskoczony, że dzieci nie były zmęczone. Dlaczego tak się stało? Bo nie było trenera, czyli same działały według swojego planu, kreatywności i same decydowały o sobie. W związku z tym, nie pojawia się zmęczenie. Kiedy dziecko jest kreatywne i działa według swojego planu, nie ma presji i nigdy się nie męczy. Weźmy na warsztat samych siebie: gdy jesteśmy pochłonięci czymś, co nam sprawia przyjemność, praktycznie nie pojawia się u nas zmęczenie. Gdy jesteśmy pod dyktandem innych, wtedy pojawia się opór, niechęć i szybsze zmęczenie. Ocena jest cząsteczką tych wszystkich postaw wyjaśnia Wilczewski.

– Ocena zawsze będzie powodować to, że będziemy porównywać się do innych. Ocena zawsze będzie motywacją zewnętrzną. Ocena to zawsze będzie kryterium nieobiektywne, nawet w kontekście kryterium środowiska dziecka. Bo może być dziecko uzdolnione, ale na co dzień wychowuje się w rodzinie, gdzie występuje przemoc domowa lub alkoholizm. To jest tak, jak mówić, że są alkohole bardziej i mniej szkodliwe. Każdy alkohol jest trucizną i nieważne, czy jest to piwo, whisky czy wódka. Dla mnie trucizną w rozwoju dziecka jest ocena – zaznacza Hibner.

– Dlaczego nauczycielom zależy na ocenach? Bo mają lekko. Gdyby nie było ocen, musieliby się strasznie napracować. A w takim układzie, co jest, następuje akcja i reakcja: “cyk, pyk dwójka”, “cyk, pyk czwórka” itd. Profesor Huciński porównywał taką sytuację do ZOO, kiedy to dwa psy na siebie szczekają, a gdzie jest rozumienie innych, wychowanie, kształtowanie przeżyć i budowanie każdego dzieciaka? Nauczyciel powinien zarabiać osiem tysięcy złotych miesięcznie i pracować cztery godziny dziennie z godzinną przerwą. Aczkolwiek to powinien być taki nauczyciel, o którym mówiliśmy przez całą naszą rozmowę. Bo kształtowanie odczuć to jest ogromny wysiłek i musiałby posiadać wiele istotnych kompetencji. Dziś nauczyciel zarabia ok. 2,5 tysięcy złotych miesięcznie, ma lekką robotę, bo posługuje się ocenami. Gdybyśmy teraz zapytali nauczycieli: “chcesz zarabiać osiem tysięcy złotych, ale pod warunkiem, że przestaniesz oceniać” – nauczycieli byłoby mniej – puentuje Wilczewski.

„Ludzie nie są stworzeni do uczenia się przez siedzenie i słuchanie”

Kilka dni temu w „Przekroju” pojawił się wywiad z neurodydaktyczką, dr Marzeną Żylińską, w którym mocno została uwypuklona istota edukacji w szkołach. Idealnie pasuje on do naszego tematu. Zabijanie motywacji wewnętrznej u dzieci przez placówki oświatowe? – Już w latach 70. amerykański pedagog John Holt napisał, że edukacja jest bezużyteczna, jeśli dziecko traci w szkole chęć uczenia się. Przecież wszystkie dzieci idą do szkoły pełne entuzjazmu, wszystkie na początku chcą się uczyć. Tymczasem trafiają do miejsca, które skutecznie potrafi je tej wewnętrznej motywacji pozbawić – czytamy.

Żylińska zauważa, że nasz system edukacji oparty jest na modelu pruskim, który powstał dwieście lat temu. Uważa również, że jeśli przenieślibyśmy człowieka z XVIII wieku do czasów współczesnych to w wielu dziedzinach życia byłby zagubiony, ale w szkole by się odnalazł, bo schematy funkcjonowania są takie same. Uczniowie siedzą i patrzą na swoje plecy, podnoszą ręce, w momencie, gdy są pytani, a najlepsze oceny otrzymują ci, którzy odwzorowują treści z podręcznika i słów nauczyciela.

Ponadto, Żylińska uważa, że samo usunięcie ocen z szkoły i zmiana systemu edukacji, nie sprawi, że dzieci będą chętniej chłonęły wiedzę i się rozwijały, jeśli lekcje będą po prostu nudne: – Zamiast ciągle kontrolować, bawić się w policjanta i złodziei, nauczyciel powinien skupić się na tym, jak obudzić w uczniach ciekawość i fascynację. Nie zawsze się to uda, ale trzeba próbować. Potrzebujemy dzisiaj zupełnie nowej metodyki – nazywam ją metodyką dyskretną. Polega na takim prowadzeniu uczniów, które nie pozbawia ich autonomii. Wręcz przeciwnie: wzmacnia ją i tworzy przestrzeń do rozwijania kreatywności. Kiedy człowiek dostaje szansę, by zrobić zadanie po swojemu, zaczyna się angażować. Robi błędy? Świetnie, dzięki nim się nauczy i pójdzie dalej. Bo celem nie jest unikanie błędów, ale postęp, który dziecko robi, pracując nad określonym zadaniem. W kulturze wspierania rozwoju najważniejsze jest stworzenie warunków do uczenia się. A my ciągle tkwimy w tej metodyce, w której nauczyciel co do minuty planuje, co uczeń powinien robić, mówić, myśleć – podkreśla.

– Gerald Hüther mówi: „Ludzie nie są stworzeni do uczenia się przez siedzenie i słuchanie”. A dzieci to już w ogóle! Ile problemów w szkole by zniknęło, gdyby pozwolić dzieciom uczyć się w aktywny sposób. Ile dzieci, które uchodzą za trudne, okazałoby się najlepszymi uczniami. Niestety, tradycyjna metodyka wygląda tak, że dzieci siedzą i słuchają, a później dostają zadanie do zrobienia w domu. Ta metodyka zakłada, że proces uczenia się jest prostą pochodną procesu nauczania. A tak nie jest. Trzeba wiedzieć, co da się przekazać drugiemu człowiekowi, a czego nie. Przekazać można informacje. Tylko że niepowiązane ze sobą informacje nie tworzą wiedzy. A wiedzy nie sposób nikomu przekazać. Strukturę swojej wiedzy każdy uczeń musi zbudować sam i to się dzieje poprzez jego aktywność – dodaje.

Czy karty ocen po… treningu to dobry pomysł?

W artykule na portalu stricte piłkarskim przydałoby się, żeby pojawiły się chociaż jakieś odniesienia do piłki nożnej, co nie? Owszem, można takie znaleźć. W zeszłym roku odwiedziliśmy AP Ostrzeszów, gdzie opowiedziano nam o pomyśle na wychowywanie dzieci poprzez sport. I w tej metodzie pojawia się system oceniania w formie zero-jedynkowej. Na czym polega?

– Prowadzimy tzw. karty po treningu, które polegają na ocenianiu. Robią to trenerzy. Aczkolwiek to nie polega na ocenie elementów technicznych, tylko na podstawowych tematach – zaangażowanie, grzeczność na zajęciach. Skala ocen jest prosta: 1 albo 0, żeby przekaz dla dzieci był jasny. Gdy był grzeczny otrzymuje 1, a jeśli nie to 0. Jeśli spóźnił się na trening ma 0, a jeżeli przyszedł na czas – 1. Mamy takie cztery pozycje na karcie i je wypełniamy. Robią też to rodzice. To się sprawdza i rodzice wprowadzają to w domu. Na kartę dodają takie pozycje jak: zwroty grzecznościowe, jedzenie owoców i warzyw, higiena osobista, szkoła. I wszystko na zasadzie prostej skali: 1 albo 0. To nie jest kontrola czy ocenianie, a wychowywanie. Hasło naszego klubu brzmi: “Futbol bawi, naucza i wychowuje” – zaznaczał prezes klubu Dariusz Szczepaniak.

Karty po treningu służą nie tylko najmłodszym grupom, bo wprowadzane są również w starszych kategoriach wiekowych. Aczkolwiek pytania na tej kartce zmieniają się wraz z wiekiem. – Dajemy też im zadania domowe z Coervera. Nie masz? To otrzymujesz 0. To są stricte rzeczy techniczne albo freestylowe, nad którymi można popracować w domu. Mamy przeznaczony na to czas podczas treningu, gdzie weryfikujemy, czy zrobili te zadania. Karty też prowadzimy po meczach, gdzie znajdują się takie pytania: “co dzisiaj zrobiłem najlepiej?”, “czego nie zrealizowałem i jak chciałbym to poprawić?”. Spotykamy się po treningu czy po meczu i rozmawiamy. Każdy ma kartę. To jest dla chętnych. To nie jest tak, że każdego do tego zmuszamy. Kto jest chętny, ten to wykonuje. Np. przychodzimy na trening i pytam się: “kto zrobił kartę?’. Patrzę, zgłaszają się cztery osoby. Ok, rozmawiam tylko z tymi czterema – podkreślał Szczepaniak.

Jak sama rozmowa przebiega z takim zawodnikiem, który wypełnił kartę w domu? – Widzimy, że zawodnik napisał na karcie, że nie zrealizował “tego”. Pytanie: “jak chcesz to poprawić?”. “Będę trenował to i to” – odpowiada. Kolejne pytanie: “kiedy będziesz to trenował?”. To wszystko jest w naszej tabelce na tej karcie. A on wypisuje, że: “zaplanowałem sobie trening w czwartek o godz. 17 i będzie trwał 30 minut, a w piątek zrobię kolejną część”. To jest ta świadomość, którą budujemy. Jeżeli on chce grać w piłkę nożną, to musi realizować. Ma kartę i działa. A potem to rozliczamy. Mentalność jest bardzo ważna. Cały czas to obserwujemy.

I jeszcze jedna rzecz, co mają na celu te karty? – Dążymy do tego, żeby chłopak, który u nas gra, był świadomy i sam sobie wyznaczał cele. I to nam się podoba, że nam to wychodzi. Mamy zawodników w wieku młodzika czy trampkarza, z którymi można porozmawiać na te tematy. Z 10-latkiem możesz pogadać o celach sportowych. On mówi np. “chce być piłkarzem i grać. Trenuję, wstaję rano, robię godzinny trening z prowadzenia piłki, który nam trener pokazał”. I to robi systematycznie, a nie raz na jakiś czas. To jest ta świadomość. Nie mówię, że wszyscy chłopcy tacy są, ale większość jest takich, która ma umiejętności i świadomość .

Czy taki system oceniania jest w porządku? Czy działania, które podejmuje ta szkółka, należałoby piętnować i pokazywać jako wzór: „czego nie robić podczas pracy z dziećmi?”. Czy wręcz przeciwnie i warto brać z nich przykład, bo nie dość, że mają dobre intencje to ich metody są poprawne i skuteczne?

Tomasz Wilczewski: – Jak powinna wyglądać szkoła? Oparta właśnie o tego rodzaju arkusze. Z tego, co słyszę, to trenerzy w AP Ostrzeszów mocno się napracowali nad tym systemem i widzę w tym sporo pozytywnych rzeczy. Przede wszystkim dobre jest to, że budują świadomość dziecka, dają mu wiedzę. Z tej wiedzy kształtują się nawyki, a z nawyków poczucie własnej wartości. Tworzy się samo pochwała i dzieciaki dalej chcą tą drogą iść. Ten łańcuch, który przedstawiłem w tym momencie, jest kapitalny do rozwiązywania sytuacji trudnych, których my, trenerzy oczekujemy podczas treningów, meczów itd. W tym systemie tej akademii są jeszcze obszary, które można byłoby rozwinąć i o to też w tym chodzi. Przede wszystkim kolejność, nie trener ocenia, a dziecko, nawet w najmłodszych kategoriach. Dziecko uczy rodzica i ta informacja od tej dwójki przechodzi do trenera. Szkoleniowiec ma „czyste ręce” i może czymś innym się zająć, ale stwarza miejsce do postępu komunikacji i świadomości u domowników.

– Aczkolwiek to są detale. Jak najbardziej jestem za takimi rozwiązaniami. Można w tych kartach oceniać wszystko: układ psychologiczny czy mentalny, jak i zasób wiedzy odpowiedni do danego poziomu, nawet częściowo w teorii treningu, a przede wszystkim postęp techniczny. Po co? Załóżmy, że zwykłe podanie piłki składa się z jedenastu elementów. Ty będziesz miał opanowane inne sześć elementów i ja będę miał opanowane inne sześć elementów. Cała sztuka w tym, żeby tak zastosować program, żebyś ty podciągnął swoje braki, a ja swoje, abyśmy widzieli te błędy u siebie. Taka praca i samodoskonalenie, daje dziecku spełnienie i zadowolenie z siebie. To są małe rzeczy np. ja mam lepszą nogę postawną, a ty pracę rąk, a ktoś trzeci uniesioną głową, to już stwarza idealne warunki do tego, żeby budować kolejne treści treningowe w oparciu o te detale. W takiej sytuacji szkoła, czy trening nie kończy się wraz z pójściem do domu, tylko dziecko uczy tego rodzica, przyśni się mu to, a następnego dnia będzie chciał to poprawić i postawi sobie wyżej poprzeczkę itd. To jest ta metodyka kształtowania odczuć. Szkoła i treningi powinny wejść na płaszczyznę kształtowania odczuć i kultury wewnętrznej swoich podopiecznych. Kultura fizyczna, a nie sport to jest klucz.

Artur Hibner: – Dzieci nie są takie, jakie my mówimy, że mają być. Tylko dzieci są takie, jakimi nas widzą w działaniach. Jeśli rodzic mówi, że: „jemy owoce i warzywa”, a dziecko widzi, że rodzic tego nie robi, wtedy to się wszystko rozjeżdża, bo dzieci nie są głupie. Jeśli chodzi o ocenianie zaangażowania – w moim odczuciu lepiej mówić o docenianiu i wdzięczności. Wdzięczność i ocenianie to są dwie odmienne sprawy. Z kolei budowanie świadomości dziecka jest bardzo cenne. Planowanie zadań i celów przez dziecko również takie jest i to nie podlega wątpliwości. Natomiast nieraz jest tak, że my nie wiemy, skąd wynika dane zachowanie dziecka na treningu. I może być tak, że „0” lub „1” będzie nieadekwatne, bo akurat chłopak miał gorszy dzień lub był świadkiem niemiłej sytuacji w domu, bo np. jego rodzice się rozwodzą. To są traumatyzujące sytuacje dla tych najmłodszych dzieci. Moim zdaniem trener nie zawsze jest w stanie dotrzeć do sedna problemu. Z kolei rodzic może zaprzeczać, że wszystko jest w porządku, bo sam nie wyczuwa problemu u swojego dziecka.

– To jest złożona sprawa. Uważam, że nie ma idealnego schematu funkcjonowania. Jeżeli spróbujemy przenieść fajnie działający schemat w tym klubie na inne środowisko, może to po prostu nie wypalić. Bo inne środowisko jest w Ostrzeszowie, a inne w moim małym Wartosławie, gdzie mieszka 300 osób. Ciężko będzie zrobić to samo, co w Ostrzeszowie. Specyfika środowiska i dzieci oraz cele, do jakich dążą kluby sportowe, są inne. Dla mnie największym dobrem, istotą, jest uśmiech dziecka. To jest autentyczne i z niego wszystko wynika. Nieraz uśmiech dziecka jest spontaniczny i głośny, a czasem my, dorośli musimy się schylić lub przyklęknąć, żeby zauważyć go w kąciku ust. Aczkolwiek on jest tak samo ważny, jak ten głośny, spontaniczny śmiech, który słychać z drugiego końca boiska. To też pokazuje jedną rzecz, że trenerzy tych najmłodszych grup muszą być bardzo empatyczni i posiadać umiejętności wczuwania się w czyjeś stany emocjonalne i współodczuwania tych rzeczy.

Czy dzieci w szkołach w ogóle potrzebują ocen?

Czy ten tekst przyczyni się do gruntownej reformy edukacji? Raczej nie, ale z pewnością warto rozszerzać swoje myślenie i otworzyć się nie tylko na to, co już znamy i powszechnie uznaliśmy za słuszne. Bo każdy z nas chodził, lub nadal chodzi, do szkoły i otrzymywał oceny od nauczycieli. Gdy wracam wspomnieniami do tamtego okresu, pamiętam codzienny brak motywacji i siły, żeby uczęszczać do „budy”, bo większość zajęć była po prostu nudna. Często rodziły się w głowie pytania: „po co mi to?”, „dlaczego muszę to wiedzieć?”. A odpowiedź, którą dostawałem od rodziców lub nauczycieli – „bo, tak” – nie była satysfakcjonująca.

Kto z nas nie dostał oceny z jakiegoś przedmiotu, która była w naszym uczuciu niesprawiedliwa? Pamiętam dobrze sprawdzian z fizyki, na który się nauczyłem, odpowiedziałem na większość pytań i spodziewałem wysokiej oceny. Co dostałem? Pałę. Dlaczego? Bo pani stwierdziła, że nie może rozczytać się mojego pisma. I że nie będzie zastanawiać się, co jest napisane na kartce.

Czy taka sytuacja motywuje ucznia, żeby poprawić ocenę? Czy spowodowała, że bardziej pokochałem fizykę? Z perspektywy czasu zastanawiam się, co miała na celu nauczycielka, postępując w taki sposób? Dlaczego nie chciała, żebym przeczytał jej, co napisałem? Myślała, że z dnia na dzień zmienię styl swojego pisma?

Odniosę się jeszcze do samego początku i wymownej grafiki, którą posłużył się Artur Hibner w swoim tekście na „Łączy nas trening”. Na niej widzimy dwójkę uczniów. Ten pierwszy płacze, bo ma średnią ocen 4,74, a drugi go wyśmiewa, bo on otrzymał świadectwo z paskiem przekraczając próg 4,75. Czy czymś się różnią od siebie ci dwaj chłopcy? Niczym, aczkolwiek widzę pewne przerysowanie tej sytuacji.

Podam znowu przykład ze swojej edukacji. Nigdy nie miałem świadectwa z czerwonym paskiem. Dlaczego? Byłem słabym uczniem? Nie, moja średnia ocen prawie za każdym razem była powyżej 4.0. Po prostu nie lubiłem chodzić za nauczycielami i prosić się: „co mogę zrobić, żeby dostać lepszą oceną na koniec?”. Do tego czerwony pasek i nagrody z nimi związane, czyli książki, które i tak będą leżeć w kącie, nie motywowały mnie do tego, żeby robić dodatkowe rzeczy, żeby ocena na koniec roku była wyższa. Czy byłem poniżany przez innych z uwagi na ten fakt? Nie. Czy jako 11-latek czułem się gorszy od kolegów, którzy mieli świadectwo z paskiem? Nie. Czy moi rodzice mieli o to pretensje? Nie.

Zadałem sobie również inne pytania, które wynikają z wypowiedzi przytoczonej już w pierwszych słowach tego artykułu. Czy oceny zabiją radość z nauki? Przytoczony przykład z fizyki pokazuje jasno, że tak. Czy oceny uczą porównywania do innych? Tak, ale nie wiązałbym tego z poniżaniem i wyśmiewaniem. Aczkolwiek mogę domniemywać, że tak się dzieje. Czy oceny dołują? Zdarzało się, że tak. Czy niszczą motywację społeczną? I tak i nie, bo spotkałem na swojej drodze również takich nauczycieli, którzy inspirowali do tego, żeby za nimi podążać i od nich się uczyć. Czy oceny uczą cwaniactwa i kombinowania? Odpowiedź na to pytanie nie podlega żadnej wątpliwości. Ściąganie było, jest i będzie tak długo, dopóki nie dojdzie do gruntownej reformy edukacji.

Czy ty, drogi czytelniku, też odpowiedziałeś na te pytania, co ja? Twoje odpowiedzi są podobne do moich? Jeśli tak, mamy jasność: oceny bardziej przeszkadzają w procesie wychowywania i nauczania, aniżeli pomagają. Jednak, czy propozycje od pedagogów byłby dużo lepsze od tradycyjnego systemu oceniania? Czy jest to możliwe, aby tak gruntownie przemodelować polski system edukacji?

ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix