Wygrany turniej, kostka spuchnięta ze stresu i strzelec z… Tymbarku

Czy jest jakaś miejscowość, której wygrana w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” szczególnie cieszy? Zawsze fajnie jest, gdy udaje się to dzieciakom z małych wiosek, ale jeszcze lepiej, jeżeli wygrywa chłopak, który swoją piłkarską karierę rozpoczynał w… KS Tymbark. Jak wyglądałała przygoda Krzysztofa Toporkiewicza z tymi rozgrywkami?

Wygrany turniej, kostka spuchnięta ze stresu i strzelec z… Tymbarku

Toporkiewicz pochodzi z Limanowej, a w Turnieju triumfował jako zawodnik kadry województwa małopolskiego, który na co dzień trenował w Sandecji Nowy Sącz. Gdzie w tym wszystkim przewija się jeszcze niewielka wioska z południowej Polski? To w niej rozpoczęła się kariera piłkarza Jagiellonii Białystok. – Na pierwszy trening do szkółki piłkarskiej w Tymbarku zabrał mnie tata. Nie musiał mnie długo do tego namawiać, miałem pięć lat i do dzisiaj pamiętam, z jaką niecierpliwością czekałem aż pojedziemy na trening. Dostałem się pod skrzydła trenera Franciszka Mrózka. Nie wiem dokładnie, jak to się stało, ale musiałem ćwiczyć z o kilka lat starszymi kolegami. Radziłem sobie dobrze i tak już zostało. Zarówno w Tymbarku, jak i później w Sandecji trenowałem ze starszymi rocznikami – wspominał zawodnik w rozmowie z portalem limanowa.in.

My jednak nie o jego występach w klubie z Tymbarku, a samym „Pucharze Tymbarku” i losach zespołu prowadzonego przez trenera Czesława Kamińskiego. Jak wyglądała ich droga do wielkiego finału na Stadionie Narodowym? Dlaczego jeden z chłopaków symulował w Warszawie kontuzję? Jak w tych rozgrywkach radził sobie sam Krzysztof Toporkiewicz? O tym wszystkim porozmawialiśmy ze szkoleniowcem triumfatorów XIV edycji:

Edycja, w której okazaliście się najlepszym zespołem w kraju w kategorii U-12, rozgrywana była siedem lat temu. Czy pamięta pan coś jeszcze z tamtych wydarzeń?

– Tak się składa, że z zawodu jestem historykiem, więc coś tam pamiętam. Z Krzyśkiem poznaliśmy się w 2012 roku. Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” rozgrywany był wówczas właśnie w… Tymbarku. Formuła rozgrywek była taka, że można było sobie dobierać zawodników z przegranych drużyn. Mierzyliśmy się z jego zespołem bodajże w półfinale mistrzostw województwa.

W internecie znalazłem informację, że zmierzyliście się z nimi w finale i wygraliście 6:1. 

– Owszem, ale to było dwa lata później. Wtedy graliśmy w finale z Sandecją Nowy Sącz. To było w 2012 roku. Wówczas w półfinale graliśmy z Tymbarkiem i stwierdziłem, że w ramach takiej akcji marketingowej warto byłoby wziąć kogoś z tego zespołu i wziąłem wówczas Krzyśka oraz jeszcze jednego chłopaka. Pojechaliśmy potem z nimi na 12-dniowy obóz półfinałowy do Kluczborka. Zmieniły się zasady i do dwunastu chłopaków mogłem dobrać jeszcze sześciu, więc łącznie było ich 18. Zajęliśmy tam drugie miejsce – mieliśmy chyba tyle samo oczek, co drużyna z województwa świętokrzyskiego, ale w bezpośrednim pojedynku przegraliśmy, lecz i tak ostatecznie pojechaliśmy do Ostródy na mistrzostwa Polski. Tam zajęliśmy piąte miejsce. Po dwóch latach okazało się, że zmieniły się reguły imprezy i została wprowadzona kategoria do lat 12.

Dla was szczęśliwa, bo to właśnie w niej zostaliście najlepszą drużyną w kraju. 

– W 2014 roku ponownie wystartowaliśmy w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” i na start po rzutach karnych z Hutnikiem wygraliśmy mistrzostwa Krakowa. Wtedy również w naszym zespole występował Krzysiu. Rozgrywki wojewódzkie odbywały się na obiektach Hutnika i pamiętam taką historię, że w ćwierćfinale przegrywaliśmy 0:2 z Unią Oświęcim, żeby ostatecznie zwyciężyć 3:2. To wtedy zagraliśmy przeciwko drużynie Krzysia w finale i wysoko wygraliśmy.

– Po zwycięstwie na etapie wojewódzkim pojechaliśmy na mistrzostwa ogólnopolskie, a naszym kierowcą był tata Krzyśka. Po drodze były korki i okazało się, że do Warszawy przyjechaliśmy jako ostatni. Stwierdziłem, że skoro przyjechaliśmy ostatni, to też ostatni stąd wyjedziemy i zagramy na Narodowym. Turniej startował w sobotę, zwiedziliśmy stadion, ale był zakaz wstępu na główną murawę. Wyszedłem tak z dwadzieścia centymetrów za linię boczną i powiedziałem sobie, że jutro też tutaj wejdę.

Powiedział pan też o tym chłopakom?

– Nie powiedziałem. Chciałem zrobić wszystko, żeby się tam znaleźć. Mieliśmy taką sytuację, że w drodze do Warszawy musieliśmy się zatrzymać, bo pan Toporkiewicz jechał już od kilku godzin, więc zrobił postój i chłopcy mi mówią, że jeden z zawodników ma kontuzję – boli go kostka. Jechaliśmy do stolicy wraz z dziewczynami ze Skawiny i one miały ze sobą jakiś masażer, który nałożyłem mu na tę bolącą kostkę. W samej Warszawie podszedłem do ratowników medycznych, oni mi powiedzieli, że mogą mu jedynie założyć bandaż czy dać jakąś maść, więc byłoby najlepiej, jeżeli pojechalibyśmy z nim do szpitala. Nasz drugi opiekun zabrał go tam i na miejscu okazało się, że lekarka, która go badała, dała mu całkowity zakaz gry w piłkę nożną na sześć tygodni. Co się okazało następnego dnia? Dzwoniłem do jego rodziców i oni napisali mi SMS-a, który brzmiał tak: Kuba wszystkich okłamał. Jest tak zestresowany całą tą sytuacją, że bał się zagrać w Turnieju. Później na takim rozpoczęciu dla trenerów koordynator ogólnopolski powiedział, że ma informację do przekazania dla szkoleniowca z Małopolski, że zawodnik otrzymał całkowity zakaz gry w piłkę, a ja mu odpowiedziałem, że za zawodnika, to odpowiadam ja przed rodzicami, a później ewentualnie przed prokuratorem. Chłopak wystąpił i w pierwszym dniu strzelił cztery bramki.

Niespotykana historia, ale przejdźmy jeszcze do samego Krzysztofa Toporkiewicza. Jakim był chłopakiem z charakteru? Co cechowało go na boisku?

– Przytoczę tutaj pewną sytuację. W pierwszym meczu z reprezentacją Śląska zdjąłem go z boiska. Były to zmiany hokejowe i mogłem go jeszcze później wpuścić, ale powiedziałem mu tak: Krzysiu, schodzisz za bardzo do środka, zrób miejsce innym zawodnikom. Gramy po pięciu chłopaków w polu na małych boiskach, nie pakuj się z piłką w pole karne przeciwnika. Zrób tak, jak mówię i będzie dobrze. I on rzeczywiście wszedł i tak robił. To, co mówiłem, to on wykonywał. Słuchał się ojca, ale tak samo trenera. Nie wydawało mi się, że jest „mądrzejszy” od osób dorosłych, które mają jakieś doświadczenie. Powiedziałem im po rozgrzewce na Narodowym, że ja mogę być najgorszym trenerem, ale wy macie być najlepszymi zawodnikami w Polsce. Chłopcy wzięli to do siebie i mimo tego, że dostali informację, że drużyna z województwa podlaskiego jest mega mocna, mają trenera, który grał w Ekstraklasie oraz reprezentacji kraju, to bardzo uwierzyli w to, że mogą wygrać.

Jak wyglądał sam finał?

– Krzysiu w finale rozegrał chyba cały mecz, chociaż chciałem, żeby każdy z tych dwunastu chłopaków zagrał na Stadionie Narodowym. Na boisku nie pojawili się tylko drugi bramkarz i jeszcze jeden chłopak z pola. W finale zaprezentował się bardzo dobrze, a już prawdziwy popis jego gry oglądaliśmy w Niemczech, gdzie pojechaliśmy w nagrodę za zwycięstwo w Turnieju – z drużyną z Hamburga zagrał koncertowo. Wracając do wydarzeń ze Stadionu Narodowego, to bramkarz drużyny przeciwnej miał… 186 centymetrów wzrostu, a to przecież była piąta klasa podstawówki. Bronił wszystko, a my strzeliliśmy bramkę chyba tylko dlatego, że chłopak, który występował z Krzyśkiem w ataku – Eryk Olejnik – strzelił nie prawą, a słabszą, lewą nogą.

W tamtej drużynie był również Wiktor Szywacz, który dzisiaj w barwach Wisły Kraków występuje w Centralnej Lidze Juniorów U-18. 

– Wiktor uczęszczał do mojej szkoły. Jego rodzice nie mogli się wówczas pojawić na finałach w Warszawie, ponieważ okazało się, że zmarła babcia Wiktora. Później w ramach takiej rekompensaty wziąłem pana Roberta, ojca Wiktora, do Hamburga, bo uznałem, że należy mu się to za to, że nie mógł oglądać swojego syna na Stadionie Narodowym. Wiktor został wybrany wówczas najlepszym zawodnikiem Turnieju i trafił do AMO, co było też moją inicjatywą, bo w rozmowie ze Zbigniewem Bońkiem tłumaczyłem mu, że nie każdy nauczyciel czy zawodnik startuje w tych rozgrywkach, a ktoś, kto gra w lidze regionalnej, poprzez Akademię Młodych Orłów mógłby się pokazać szerszej publiczności.

***

Od Tymbarka do finału Tymbarku? Krzysztof Toporkiewicz po Turnieju na tyle wypromował się w barwach Sandecji Nowy Sącz, że zainteresował się nim AKS SMS Łódź, a stamtąd trafił później do Jagiellonii Białystok. Fani piłki młodzieżowej szczególnie kojarzą go z dobrych występów w CLJ-ce, w której nadal zdarza mu się czasem zagrać. W 2019 roku doczekał się również debiutu w Ekstraklasie (wszedł w końcówce meczu z Lechią Gdańsk), zostając kolejnym młodym zawodnikiem, który z Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” trafił aż na najwyższy poziom rozgrywkowy w kraju.

– Udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” wspominam bardzo dobrze. Dla mnie była to niezapomniana przygoda, którą wspominam do dzisiaj. Mega emocje i fajne przeżycie. Największą atrakcją była chyba możliwość gry na Stadionie Narodowym – mówi nam sam Toporkiewicz.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix, sportoweinfo.pl, limanowa.in