Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Od dziecka każdy z nas wie, że strach ma wielkie oczy. Wydaje się, że obawy, które wielokrotnie towarzyszą nam w przeróżnych życiowych sytuacjach, tłumaczymy całkiem racjonalnie. I że argumenty, które przemawiają za naszymi rozterkami, są… mocne. Zazwyczaj tak nie jest.

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Bo wyświechtana strefa komfortu naprawdę istnieje! Wychodzenie poza nią jest dla ludzkiej rasy niewygodne. Abstrahując od naleciałości systemowych, które od dziecka chłoniemy i które wpaja nam środowisko, my po prostu lubimy stabilizację.

W miarę solidne liceum, studia, po których praca będzie PEWNA, później żona, kredyt na mieszkanie i jego zakup. No i dzieci, bo pewna praca okazała się pewna, a za nią idą regularne przychody. Pewne wypłaty do dziesiątego.

Zwykle jest nam bardzo wygodnie w miejscu, do którego dotarliśmy. Miło, przytulnie i ciepło. Nie mamy stresów, nie mamy znaków zapytania. A jeżeli mamy, to przynajmniej wiemy jakie. I zazwyczaj spodziewamy się ich już wcześniej.

Tak samo jest w każdej branży. W każdej dziedzinie życia. W każdej pracy. Zarówno trenera, jak i, chociażby, dziennikarza.

Bo jako grupa uderzamy do tych samych ekspertów po opinie, po meczach podchodzimy do tych samych zawodników.

Pamiętam sprzed dekady, że po każdej grze Śląska całą bandą wrocławskich pismaków oczekiwaliśmy Antoniego Łukasiewicza. Zadawałeś mu pytanie, a on… płynął. Każdy wyciął później co mu pasowało i, voila! Wygodniej było pogadać z Łukasiewiczem niż liczyć na kwieciste mowy któregoś z braci Gancarczyków, chociaż to oni strzelali decydujące gole.

Tak samo jest jednak z treściami zadawanych pytań. Te treści – bez faktycznych treści – kolportowane są masowo. Kto zaskoczy nas odpowiedzią na pytanie – „jak oceniłbyś ten mecz”?

A ja w tych wszystkich mixzone’owych pomeczówkach z czasem dodałem sobie jeszcze ratunkowe koło – wtrącenie w postaci „chyba”. „Chyba nie spodziewaliście się, że rywal zagra tak ofensywnie?”. „Chyba nie myśleliście, że pójdzie aż tak łatwo?”. „Wygraliście mecz 1:0, ale chyba w ostatnich minutach było nerwowo?”.

Być może ktoś odbierze to zbyt dosłownie, ale uważam, że nasza piłka wygląda jak wygląda również przez tę bezpieczną strefę, w której operują żurnaliści. Poza nią wychodzi dziś tak niewielu, że o kulturze rozumienia futbolu w Polsce nie możemy powiedzieć słowa. Nie możemy się jednocześnie dziwić, że widz nie chce konsumować treści, których nie rozumie. A nie zrozumie, dopóki będziemy wszystko upraszczać, trywializować i spłycać.

Ale wracając do sedna…

Sam czasem spotykam się z wygodną strefą. Z magicznym komfortem. Czy warto poświęcać cały dzień na przygotowanie się do programu? A może polecieć ten jeden odcinek na picu? Dziś w „Jak Uczyć Futbolu” mógłbym rozmawiać o niczym konkretnym, a jednak nagrać audycję. O tym niczym konkretnym mógłbym porozmawiać z setką trenerów, których znam lepiej lub gorzej i z którymi mam relacje takie, że z miejsca przyjechaliby do Warszawy. A do studia mógłbym wejść z marszu, bez przygotowania.

Kiedy tak to opisuję, pewnie myślicie – nie no, to twoja praca.

Ale wyobraźcie sobie sytuację: macie tych standardowych i oklepanych tematów kilkadziesiąt, wiecie, że spokojnie pociągnięcie rozmowę. Nazwiska gości wysypują się z listy. Czy wiedząc, że na wrocławskim AWF-ie urzęduje profesor, specjalista od fizjologii, chcielibyście się wybrać na spotkanie z nim?

Ani nie ma Facebooka, ani nikt znajomy nie posiada na niego telefonicznego namiaru.

Ma za to swoje lata. I trudno przewidzieć czy na wejście nie zacznie cię testować. Czy nie zapyta o próg anaerobowy? Czy nie zechce skonfrontować się z tobą i nie poprosi o omówienie cyklu Krebsa?

A po co mi to?

Takie spotkania wymagają więcej. Wymagają lepszego przygotowania. Większego przemyślenia tematyki rozmowy i próby nie zepsucia tego, na co się umawiamy z gościem. Wymagają tego, że wydobędziesz z niego wiedzę, którą 72-latek wydobywał przez kilkadziesiąt lat.

Według mnie jednak trzeba próbować.

Bo strach ma wielkie oczy. Z mojego doświadczenia wynika, że te osoby, z którymi konfrontacji można się było obawiać szczególnie, często okazywały się szalenie sympatyczne i otwarte. Tak było z Markiem Śledziem, tak było z ludźmi z Ekstraklasy. Tak było z profesorem Hucińskim, z Jackiem Mazurkiem, doktorem Wiśnikiem. I tak było ostatnio z Janem Chmurą, z którym miałem przyjemność spędzić najpierw poniedziałkowy poranek, a później czwartkowe popołudnie z wieczorem. Z tymi wykształconymi, z tymi wymagającymi, z tymi, którzy podobno zwalniają innych na potęgę.

Lecz te postaci wcale nie spodziewają się, że dorównamy w dyskusji im wiedzą. One spotykają znajomych, spotykają członków rodziny. I wiedzą, że o fizjologii czy biochemii (wstaw dowolną dziedzinę, o której myślałeś w kontekście kogoś, z kim konfrontacji być może obawiasz się lub obawiałeś) przeciętny człowiek wie niewiele. Nie oczekują też od budującego swój warsztat trenera wiedzy tajemnej, bo pamiętają swoje doświadczenia, nawet w najlepszych klubach, i to, na jakim poziomie wiedzy bywali tam pierwsi trenerzy.

– Bardzo Ci dziękuję za wydobycie sedna problemu. Gratuluję. Pomimo kilku potknięć z mojej strony, jestem zadowolony z wywiadu. Odkryłem wielki talent dziennikarski w Tobie, od dzisiaj kibicuję dalszemu Twojemu rozwojowi – napisał mi Chmura kilka dni po naszym spotkaniu. – Naprawdę fajnie podrążyłeś w szczegółach, musiałem być całą rozmowę w pełni skoncentrowany. Duże gratulacje za przygotowanie i poziom programu – powiedział Łukasz Becella tydzień później.

Miłe komentarze odnośnie godzin poświęconych na przygotowania do JUF, na które oczywiście nie zawsze mam ochotę, usłyszałem ostatnio też od kilku innych rozmówców. I takie informacje zwrotne budują. Utwierdzają w przekonaniu, że warto być przygotowanym, zamiast się kogoś bać.

Zapomnijcie na moment o szkole i swojej uczelni. To mocno spaczone instytucje. Ale czy gdzieś indziej zdarzyło się wam, że zapytaliście eksperta, a tego pytania pożałowaliście?

Często podczas szkoleń, które organizuję, mamy z tym problem. No, może mieliśmy, bo w ostatnich miesiącach mocno się to zmieniło (naszą misją jest przełamywanie barier, stąd po Kongresie Wiedzy o Szkoleniu Piłkarskim after party, a po zjazdach studiów podyplomowych „Rozumienie Gry” zorganizowana integracja) – i bardzo dobrze. Okazuje się, że ci, którym zadać ZBYT PROSTEGO pytania często się obawiamy, to fantastyczni rozmówcy, którzy nie tylko trafnie rozwiązują nasze trudności, ale i wydobywają z nas dodatkową wartość. Otwierają nas i w dalszym toku rozmowy – budują most, po którym wspólnie możemy się swobodnie przemieszczać.

Ale trudno nam się przełamać. Choć interesuje nas jakaś treść, wolimy nie wychodzić przed szereg. Wolimy się nie zgłosić na konferencji, nie chwycić za mikrofon. A nuż palniemy jakąś głupotę?! Po co korzystać z doświadczeń prelegentów, których nazwiska przekonały nas, by wykupić na ten event bilet? Pewnie za chwilę zapyta o to ktoś inny…

Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie wierz w te wymówki.

Jeżeli masz już dość gadki o strefie komfortu, którą zewsząd każą ci opuścić – nie słuchaj tego. Inspiracyjne treści wcale nie muszą być dla ciebie. Ale zastanów się przy tej okazji – czy warto się bać? Czy jest faktycznie czego? Czy może strach ma tylko przysłowiowe wielkie oczy, a po włączeniu światła, w szafie wcale nie zobaczysz potwora?

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.