„W reprezentacjach piłkarki powinny zarabiać tyle samo, co mężczyźni”

W 2013 roku reprezentacja Polski kobiet do lat 17 sięgnęła po złoto w Mistrzostwach Europy, pokonując w finale Szwecję 1:0. Czy ten sukces został zaprzepaszczony przez PZPN? Dlaczego nie przełożył się na kolejne sukcesy w młodzieżowej piłce kobiecej ani w seniorskiej? Czy od polskich piłkarek, klubów i ludzi związanych z naszą piłką powinniśmy więcej wymagać? Czy reprezentantki Polski powinny zarabiać takie same pieniądze, co kadra męska? Rozmawiamy o historii, jak i rozwoju damskiego futbolu w naszym kraju z dziennikarzem sportowym, autorem książki „Piłkarki. Urodzone, by grać”, Adamem Drygalskim.

„W reprezentacjach piłkarki powinny zarabiać tyle samo, co mężczyźni”

„Piłkarki. Urodzone, by grać” to książka, która pokazuje, w jaki sposób w Polsce rodziła się i kształtowała kobieca piłka nożna. Podobnych publikacji do tej… ze świecą szukać. Przy wydaniu pozycji pomógł PZPN, dlatego można ją pobrać za darmo (link do książki) ze strony Związku i przeczytać.

Dlaczego w ogóle powstała taka książka, jak „Piłkarki. Urodzone, by grać”?

– Powstała po to, żeby, po pierwsze: w końcu ukazała się jakaś publikacja, która podsumowuje piłkę nożną w wydaniu kobiet w Polsce, aby ludzie mogli się czegoś dowiedzieć o tych piłkarkach. Do tej pory w Polsce była jedna książka będąca pracą doktorską, która zajmowała się tym tematem. Aczkolwiek jest to literatura dla wtajemniczonych ludzi, czyli takich, którzy raczej znają dobrze ten temat. Z kolei „Piłkarki. Urodzone, by grać” to jest pozycja stworzona po to, żeby ludzie, którzy nie śledzą tego, co dzieje się na co dzień w piłce kobiecej w Polsce, mieli taki pogląd, że jak otworzą tę publikację, będą wiedzieli, kim była Zofia Klim, czy Maria Makowska, jaka historia stoi za klubami Checz Gdynia, Czarni Sosnowiec czy Medyk Konin. Postanowiłem przekazać tę wiedzę ludziom w formie reportażowej. Drugi powód powstania tej książki jest taki, żeby część osób zainteresowało się piłką kobiecą. Myślę, że teraz jest taki moment, gdzie wypada coraz więcej i częściej mówić o kobietach, które uprawiają futbol, nie tylko o facetach. Pod tym względem we Francji, Anglii, Hiszpanii czy we Włoszech jest to bardziej rozwinięte niż w Polsce. W sumie my nadal jesteśmy, gdzieś na początku tego etapu. Mam nadzieję, że takimi i podobnymi publikacjami będzie można przełamywać stereotypy o kobietach uganiających się za piłką. I tych dziewczynek, które będą uprawiać ten sport, będzie coraz więcej.

Rozumiem, że właśnie z tego powodu ta książka jest darmowa, żeby jak najwięcej osób mogło po nią sięgnąć?

– Tak, wydawcą tej książki jest PZPN, co mnie bardzo cieszy, bo chciałem, żeby ten sygnał o polskiej piłce kobiecej poszedł z centrali. Nie ma co ukrywać, że przez długi czas futbol kobiet dla PZPN-u nie był do końca istotną gałęzią działalności, ale to się zmienia. Myślę, że dobrym przykładem na to jest sam prezes PZPN-u, Zbigniew Boniek, który na początku swojej prezesury nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak ważna jest piłka nożna w wydaniu pań. Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Był zaangażowany, chociażby przy wyborze Niny Patalon na selekcjonera reprezentacji Polski. Do tego często pojawia się na meczach kadry. Z kolei to, że książka jest darmowa, była to decyzja wydawcy, a nie moja. Z tego, co wiem, spowodowane było to tym, żeby ta publikacja była ogólnodostępna. W formie drukowanej wyszła w nakładzie 1000 sztuk. Natomiast teraz każdy może ją pobrać w formie pdf i poczytać o tym, skąd się wziął futbol kobiecy w Polsce, jakie miał problemy, jakie stały przed nim wyzwania i co może się z nim dziać w najbliższym czasie. 

Jaki jest odbiór tej książki?

– Książka wyszła pod koniec ubiegłego roku, więc już trochę czasu minęło, zatem mogę powiedzieć, że odbiór jest pozytywny. Środowisko kobiecego futbolu jest z niej zadowolone, ale mam też nadzieję, że ludzie spoza tego środowiska przekonali się do tej publikacji, aczkolwiek ciężko mi się na ten temat wypowiedzieć, bo z tymi osobami nie mam kontaktu. Natomiast komentarze, z tego, co widziałem, były pozytywne. Jednak, żeby było jasne, nie pisałem tej książki po to, żeby zbierać pochlebne opinie. Gdybym szukał atencji i poklasku, zabrałbym się za inny temat, bardziej popularny niż piłka kobieca. Chodziło mi o to, żeby oddać hołd pionierkom, aby zostało gdzieś miejsce po nich i pokazanie tego, w jakim czasie one zaczynały swoją przygodę z piłką. Jolanta Nieczypor, Maria Makowska czy Marta Otrębska są przykładem na to, że ciężką pracą można zajść daleko. Gdy w futbolu kobiecym wiodły prym Luiza Pendyk czy Jolanta Nieczypor, to w Polsce grało w piłkę trzysta, może czterysta kobiet. W tym momencie mamy zarejestrowanych ok. 30 tysięcy piłkarek. Ta książka jest też dla rodziców młodych dziewczynek, jak i ich samych, żeby zachęcić do tego, aby poszły na trening z piłki nożnej. Obecnie jest o to dużo łatwiej niż w latach 80. czy 90.

Myślisz, że ta książka przyczyni się do tego, że dziewczynki chętniej i liczniej będą przychodzić na treningi? Historie opisane w tej publikacji są w stanie je przekonać i zainspirować do rozpoczęcia przygody z piłką?

– Myślę, że jakaś część dziewczynek przekona się do piłki nożnej, dzięki tej książce. Aczkolwiek sądzę, że największą liczbę nowych zawodniczek przyciągnie sukces. To jest wypadkowa, inwertor, który pcha wszystkie dyscypliny sportu. Jeżeli my kiedyś ten sukces osiągniemy, a wierzę w to, że tak się stanie, przyciągnie to kolejne osoby do tego sportu. Umownie można przyjąć datę 27 czerwca 1981 roku za początek futbolu kobiecego w Polsce, wtedy odbył się mecz z Włoszkami. Pierwsze spotkanie w historii reprezentacji Polski kobiet. Oczywiście, że wcześniej istniała liga, nawet możemy cofnąć się do dwudziestolecia międzywojennego, ale przyjmijmy, że w Polsce futbol kobiecy został zinstytucjonalizowany czterdzieści lat temu. Nie oszukujmy się, przez ten czas w żadnym wymiarze nie osiągnęliśmy jakiegokolwiek sukcesu. Jeżeli chodzi o piłkę reprezentacyjną, nigdy nie byliśmy nawet na dużym turnieju rangi europejskiej czy świata. W piłce klubowej trzykrotnie Medyk Konin dotarł do 1/16 finału Ligi Mistrzyń. Nie było nas w fazie grupowej tych rozgrywek, nie jeździmy na Mistrzostwa Europy czy Świata. Oprócz sukcesu drugą najważniejszą rzeczą jest kadra zarządzająca, z którą mamy dość duże problemy. Poszukujemy nie tylko dobrych, wykształconych trenerów piłkarskich, czy piłkarek seniorek, ale potrzebujemy też odpowiednich szkoleniowców do grup dziecięcych i juniorskich. To się zmienia, ale jest to duży problem. Wbrew pozorom najlepiej radzi sobie z tym centrala, czyli PZPN. Oczywiście mamy kluby takie jak AP Lotos Gdańsk czy Górnik Łęczna, które w social mediach pod kątem marketingowym radzą sobie coraz lepiej, ale nie ma co kryć, że ta cała formuła ligowa ma jeszcze sporo wad oraz potrzebuje wiele czasu i pracy, żeby wszystko działało tak, jak powinno. Gdy pojawi się pierwszy większy sukces, a kluby będą proponować profesjonalne treningi dziewczynkom, wtedy będzie się to zmieniało.

Myślę, że idzie to w dobrym kierunku. Piłka kobieca w Polsce cieszy się coraz większym zainteresowaniem. TVP Sport wykupił prawa telewizyjne do pokazywania Ekstraligi Kobiet…

– Niewątpliwie jest to duży plus, że mecze Ekstraligi Kobiet i reprezentacji Polski są pokazywane przez TVP Sport. To niesie za sobą dużą wartość, ale nie oszukujmy się, bo prawdopodobny nowy mistrz Polski, czyli Czarni Sosnowiec, gra na boisku, które bardziej przypomina pastwisko. Niewykluczone, że nawet rośnie tam trawa pastewna. Do tego też na polu kontaktu z mediami jest jeszcze wiele do zrobienia. Mogę powołać się na jeden przykład: mój dobry kolega, fotoreporter – Piotr Kucza – chciał akredytować się na mecz ligowy Czarni Sosnowiec – UKS SMS Łódź, czyli starcie lidera z wiceliderem tabeli. Otrzymał odpowiedź odmowną, z uwagi na przepisy sanitarne. Okej, wszystko na papierze brzmi bardzo dobrze, bo mamy pandemię, więc musimy się chronić. Jakież było moje zdziwienie, kiedy włączyłem ten mecz w telewizji, a tam po trybunach biegał gość przebrany za misia pandę i zagrzewał dopingiem piłkarki Czarnych Sosnowiec. Zwróćmy uwagę też na to, że siłą dobrej ligi jest to, że nie ma w niej totalnych autsajderów, czyli drużyn, które przegrywają prawie każdy mecz po osiem czy dziesięć do zera. A my mamy dwie takie drużyny w Ekstralidze Kobiet – Rolnik Głogówek i ROW Rybnik. To też świadczy o tym, że ta liga jest jeszcze daleko w tyle. Cierpimy również na tym, że w Ekstralidze nie ma wielkich, silnych marek.

Mamy GKS Katowice, co ciekawe jest to najsilniejsza sekcja tego wielosekcyjnego klubu, gdzie piłkarki od wielu lat robią naprawdę bardzo dobrą robotę. Brakuje mi w tej lidze Legii Warszawa, Lecha Poznań, Wisły Kraków, Jagiellonii Białystok i jeszcze kilku innych silnych klubów męskich w Polsce. Młodzi chłopcy utożsamiają się z tymi drużynami i podobnie jest też z dziewczynkami. Zapewniam, jeśli Lech Poznań, który ma już swoją raczkującą sekcję kobiecą, grałby w Ekstralidze Kobiet, to chętnych do trenowania piłki nożnej w dużych ośrodkach miejskich, byłoby więcej. Spójrzmy na kształt najlepszych lig europejskich – Francja, Anglia, Niemcy, Włochy czy Hiszpania – tam są wielkie marki, które funkcjonują w męskim wydaniu tego sportu. W Polsce ten projekt z klubami z Ekstraklasy, które miałyby sekcje kobiece, nie do końca jeszcze się spina. Myślę, że PZPN ma też tu pole do popisu, żeby coś z tym zrobić, aby dobrze ten system ułożyć. Przypomnę, że za zwycięstwo w Pucharze Polski piłkarki dostają tyle samo pieniędzy, co mężczyźni. To jest bardzo fajny, szlachetny gest. Jestem za tym, żeby piłkarki zarabiały tyle samo, co piłkarze, ale w reprezentacji, a nie w rozgrywkach ligowych, bo tam powinien decydować komercyjny współczynnik, czyli, tyle, ile osób chce cię oglądać, na tyle masz możliwość zapewnić sobie odpowiedni kontrakt. Jednak trzeba byłoby się zastanowić, żeby nie stworzyć jakieś zachęty dla wspomnianej Legii, Wisły Kraków itd., żeby im się to opłacało, aby mogli stworzyć drużynę piłkarską z prawdziwego zdarzenia.

Z dużych, silnych marek w Ekstralidze Kobiet wymieniłeś GKS Katowice, ale mamy też Śląsk Wrocław.

– Tak, bo Śląsk Wrocław zrobił fuzję z AZS-em Wrocław. Bardzo dobrze się stało, że Śląsk przejął tonący już mocno statek. Przypomnę tylko, że AZS Wrocław to ośmiokrotny mistrz Polski, który w latach 2000-2008 rządził i dzielił w tej lidze. Też mieli za sobą dużego sponsora, a potem to wszystko zaczęło podupadać, aż do momentu, gdzie ten klub ledwie wiązał koniec z końcem. Śląsk przejął tę sekcję i ją obrandował swoim logiem, marką i barwami. W lidze radzą sobie, tyle, o ile, a wspomniany GKS Katowice zaczynał od IV ligi i rok po roku robił awanse do wyższych lig i teraz występuje w Ekstralidze. To są dwie różne drogi i nie ma, co tego wypominać Śląskowi, że dokonali fuzji, bo w ten sposób uratowali piłkarstwo kobiece na Dolnym Śląsku. Jednak i tak uważam, że kilka większych marek przydałoby się w Ekstralidze Kobiet.

Ta tendencja się zmienia, bo chociażby Lechia Gdańsk występuje w III lidze.

– Tak, jest też Marcus Gdynia, czyli projekt, który jest podpięty pod Arkę. Oby tych klubów było jak najwięcej. Bo takie ośrodki są w stanie przyciągnąć spore grono dziewczynek, które chcą zacząć grać w piłkę nożną. Nina Patalon, która do tej pory odpowiadała za szkolenie dzieci i młodzieży w PZPN-ie, a niedawno została wybrana na selekcjonerkę seniorskiej kadry kobiet, miała taki ambitny pomysł, żeby dojść do takiego momentu, gdzie ponad sto tysięcy piłkarek byłoby zarejestrowanych w Polsce. To był plan pięcioletni, gdzie oczywiście teraz wkradła się pandemia, więc może ten proces się opóźnić, ale jeżeli będziemy stosować się tego systemu, to za kilka lat zbliżymy się do takich krajów, jak Islandia czy Norwegia i będziemy mogli myśleć o rywalizacji z nimi. Dzisiaj czytam, że możemy powalczyć z Norwegią o pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej do Mistrzostw Świata. Trochę mnie to zastanawia, bo mamy dużo gorsze podstawy w porównaniu do Norwegii, więc dlaczego mielibyśmy je pokonać? Oczywiście, w sporcie istnieje pierwiastek szczęścia, natomiast ten czynnik można minimalizować ciężką pracą i pracą u podstaw, żeby osiągać dobre wyniki. My jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Aczkolwiek, i tak widać spory progres względem lat 90., gdzie był to w pełni amatorski sport. Owszem, mieliśmy utalentowane zawodniczki, ale nie było wtedy ani szkolenia, ani zainteresowania wśród kibiców. Teraz zaczyna się to zmieniać.

Mówiłeś o tym, że brakuje polskiej piłce kobiecej sukcesu sportowego i musi on przyjść, żeby było większe zainteresowanie wśród kibiców oraz zadziała to, jak magnes na małe dziewczynki, które będą chciały być jak piłkarki reprezentacji Polski. Aczkolwiek w 2013 roku kadra U-17 zdobyła złoty medal na Mistrzostwach Europy, pokonując we finale Szwecję 1:0. To nie był pierwszy mały przełom w polskiej piłce kobiecej?

– Kilka zawodniczek z tej kadry zrobiło wielkie kariery, wystarczy tylko wymienić Ewę Pajor – stanowią trzon obecnej reprezentacji Polski. Chciałbym zwrócić uwagę na inną rzecz, co teraz robi selekcjoner tej kadry, Zbigniew Witkowski? On obecnie nie funkcjonuje jako szkoleniowiec ani w PZPN-ie, ani na poziomie centralnym w futbolu kobiecym. Z całym szacunkiem dla pracy trenera Witkowskiego i dziewczyn, które zdobyły medale, czy nie był to jednorazowy wyskok? Czy można to nazwać pracą systemową? Nie za bardzo, bo już kolejnych sukcesów na miarę tego z 2013 roku, po prostu nie było. Co więcej, te piłkarki, które podrosły, nie były w stanie awansować na ostatnie Mistrzostwa Europy, gdzie okazały się gorsze od Czeszek, które, w mojej opinii, pod względem piłkarskim były gorsze od Polek. Można teraz zastanawiać się, dlaczego tak się stało, a nie inaczej? Oczywiście, że sukces był, ale nie chciałbym, żebyśmy to wydarzenie rozpamiętywali, jak słynny mecz na wodzie z 1974 roku. Nie chcę, żeby te złote medale z 2013 roku stały się memem i opowiastką: „kiedyś to zdobyliśmy złoty medal na Euro”. Tak, zdobyliśmy, i co z tego? Nic.

Jednak jak spojrzymy na kadrę, która sięgnęła po złoty medal na ME U-17 w 2013 roku to większość tych zawodniczek obecnie funkcjonuje i stanowi o sile pierwszej reprezentacji Polski: Ewa Pajor, Ewelina Kamczyk, Paulina Dudek, Gabriela Grzywińska, czy Sylwia Matysik. Na pewno nie znajdziemy takich samych proporcji w męskich młodzieżowych kadrach Polski, jeżeli chodzi o przechodzenie z juniorskiej reprezentacji Polski do seniorskiej.

– Tylko, czy ten sukces przełożył się na jakieś wyniki sportowe? Czy ten sukces przyczynił się do tego, że zostały wyznaczone większe środki na szkolenie piłkarek? Czy powstało więcej drużyn? Należy postawić sobie pytanie, czy nie zostały popełnione systemowe błędy i ten sukces z 2013 roku jest zaprzepaszczony? Fakt, faktem była to zdolna grupa piłkarek, której przyszło pracować z młodym, ambitnym trenerem. Pytanie brzmi, dlaczego ten szkoleniowiec dalej nie pracował z tą drużyną? Co zrobiliśmy z raportami, które spłynęły po tamtym turnieju? Czy zostały wyciągnięte wnioski? Czy systemowo jesteśmy w stanie prowadzić kolejne roczniki, żeby podnosić poziom szkolenia, a co za tym idzie – poziom piłki kobiecej w Polsce? Musimy spojrzeć prawdzie w oczy, był sukces, który mógłby być lepiej spożytkowany i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Myślę, że na kolejny podobny sukces będziemy bardzo długo czekać. Kluczem jest teraz piłka seniorska, to, jak dużo o niej mówimy i jakie odnosi sukcesy. Nie ma co na siłę chwalić tych piłkarek, bo trzeba od nich wymagać. Niedawno w jednym z wywiadów Joanna Tokarska podniosła taki temat, że część polskich zawodniczek ma problem z nadwagą. To jest prawda. Jeżeli mówimy o piłce kobiecej, to też trzeba od tych kobiet wymagać. Myślę, że wciąż mówimy mało o futbolu w wydaniu pań, ale też my, kibice i dziennikarze nie stawiamy odpowiednich pytań i wymagań do skali talentów, niektórych zawodniczek.

Mistrzostwa Europy do lat 17 odbywają się co roku. I od 2013 roku czekaliśmy pięć kolejnych edycji na następny awans na tę imprezę. To też pokazuje to, o czym mówiłeś w kontekście systemowej pracy. Sam udział na młodzieżowej imprezie rangi międzynarodowej jest już dla nas sporym wyzwaniem. W 2018 roku rocznik 2003 prowadzony przez Ninę Patalon zdołał awansować na Mistrzostwa Europy U-17. I z tej ekipy też już pierwsze zawodniczki wchodzą do seniorek: Adriana Achcińska, Kinga Kozak, Natalia Padilla-Bidas. 

– Cieszę się, że Nina Patalon jest selekcjonerką reprezentacji Polski i nie dlatego, że jest kobietą, i tak wypada, bo też się takie głosy słyszy. Moim zdaniem trenerem lub trenerką reprezentacji Polski powinien być dobry fachowiec, który ma wizję i rozumie potrzeby „dołów” piłkarskich. Nina Patalon ma olbrzymią wiedzę, wiem też, że dziewczyny, które są u niej w drużynie, wskoczą za nią w ogień. Żałuję, że nie objęła tej kadry nieco wcześniej. Natomiast jest to osoba, która doskonale rozumie potrzeby tego środowiska, a braki są po prostu w ludziach. Im więcej będzie dziewczyn, które będą grać w piłkę, tym większy będzie wybór zawodniczek do pierwszej reprezentacji. Selekcjonerka to świetnie rozumie, była koordynatorką grup młodzieżowych. Ciekawe jest też to, jak będzie postrzegany futbol kobiecy przez kandydatów na fotel prezesa PZPN-u. Futbol kobiecy nie istnieje w sferze debat politycznych. Wiemy, że Marek Koźmiński będzie startował na to stanowisko z ramienia obecnego systemu PZPN-u. Z kolei drugi kandydat jeszcze się nie ujawnił, ale wiemy, że najprawdopodobniej będzie to Cezary Kulesza, prezes Jagiellonii Białystok. Jestem ciekawy jego spojrzenia na piłkę kobiecą. Domyślam się, że Marek Koźmiński będzie prezentował jakąś kontynuację tego, co robi Zbigniew Boniek. Zdecydowanie będzie to pójście w dobrą stronę, bo kobiecy futbol dobrze rozwija się w PZPN-ie, nawet najwięksi krytycy przyznają, że zostało dużo zrobione w tym segmencie piłki nożnej. Brakuje kropki na „i”, ale jest coraz lepiej. Chciałbym poznać to, co ma do zaoferowania kontrkandydat, aczkolwiek też chętnie wysłucham wizji Marka Koźmińskiego, bo może ma inny na to pomysł? Na razie jest cicho, ale do wyborów zostało jeszcze trochę czasu.

Więcej o kobiecym futbolu, w jakiejkolwiek debacie, będzie mówiło się, gdy przyjdzie większy sukces, tak, jak jest to z każdym innym sportem, który w Polsce nie jest mainstreamowy. Koszykówka była zaniedbywana i było o niej cicho, a nagle pojawiły się dobre mecze na Mistrzostwach Świata w Chinach i od razu ci koszykarze byli na ustach całego kraju. A jak było z łyżwiarstwem szybkim? Przed Zbigniewem Bródką mało kto oglądał ten sport, a złoto na igrzyskach olimpijskich wiele zmieniło. Sukces jest mocnym argumentem na zwrócenie na siebie uwagi.

– Tak, zgadzam się z tym, że potrzebny jest sukces, a taki można osiągnąć też w piłce nożnej klubowej. Obyśmy doczekali się jakiejś silnej drużyny. Oczywiście są tutaj mniejsze środki finansowe do zarobienia z tytułu Ligi Mistrzyń, niż u mężczyzn. Aczkolwiek, niech mistrz Polski zagra, jak równy z równym z mistrzami innych krajów. Na razie jesteśmy daleko w tyle za Czeszkami, pod każdym względem: ligowym i reprezentacyjnym, a prawda jest taka, że nie mamy od nich gorszych piłkarek. To jest fatalny absurd. Slavia czy Sparta Praga są to drużyny, które zbierają cięgi w Lidze Mistrzyń, ale często meldują się w europejskich pucharach, a my takich zespołów nie mamy w Polsce. Do tego Czechy zagrają w barażach o awans do Mistrzostw Europy. Nie trzeba kopiować przykładów od Niemców, gdzie ponad milion kobiet uprawia piłkę nożną, czy Szwedek. Wystarczy spojrzeć na Czechy. Mamy wiele jeszcze do zrobienia. Gwarantuję, że rzeczona Legia, która byłaby topową drużyną w kraju i grała przyzwoicie w pucharach, miałaby wtedy wiele chętnych do grania. Tak, działa magia nazwy, olbrzymia marka. W Warszawie jest Varsovia czy MUKS Praga, ale są to mniej rozpoznawalne marki od Legii.

Jeżeli chodzi o europejskie puchary w wydaniu kobiet, widzimy często ogromne dysproporcje między najlepszymi ligami jak Francja, Niemcy czy Anglia, a pozostałymi. Oglądamy niejednokrotnie dwucyfrowe wyniki w Lidze Mistrzyń. Nasze zespoły w eliminacjach też zbierały cięgi od PSG czy Lyonu.

– Jasne, że tak. Dysproporcje są wszędzie. Mówiłem już o naszej Ekstralidze Kobiet, gdzie Rolnik Głogówek i ROW Rybnik odstają od reszty stawki. To, jaki sukces można osiągnąć w kobiecej piłce o stosunkowo małym nakładzie środków, a dobrym pomysłem, pokazuje UKS 3 Weronica Staszkówka Jelna. To jest klub z małej miejscowości, który dotarł do półfinału Pucharu Polski, co jest dla nich ogromnym wydarzeniem i wyróżnieniem. Jeśli do tego dodalibyśmy sensowny budżet i umiejscowilibyśmy w większym mieście, to potencjał takiego pomysłu byłby większy, skoro tam udało się osiągnąć sukces w tak małej społeczności. Duże miasta i marki mogą podciągnąć tę dyscyplinę do góry, pod każdym względem – zarówno sportowym, jak i marketingowym. Pomijając branding PZPN-u i transmisje w telewizji, które zapewniają pewien prestiż, to opakowanie piłki kobiecej w Polsce przypomina mecze ligi polskiej mężczyzn z lat 90. Niestety, tak to wygląda i trzeba to zmienić. Poszukajcie profilu Czarnych Sosnowiec na Twitterze. Ten przykład pokazuje, ile jeszcze jest do zrobienia. Nie mówię, że Twitter jest odzwierciedleniem potencjału i profesjonalizmu klubu, ale Legia Warszawa ma konto na Twitterze i prowadzi je w sposób schludny. Dlaczego przyszłe mistrzynie Polski nie korzystają z tego medium i nie dbają o to?

Do UKS 3 Weronica Staszkówka Jelna dodam tylko, że to bardzo młody zespół. Najstarsze ich zawodniczki mają po 19 lat. Klub powstał w 2010 roku, a ich jednym z pierwszych roczników był 2002, czyli dziewczyny, które w tym roku skończą 19 lat. Niesamowita historia.

– Nie powiedzieliśmy jeszcze jednej rzeczy odnośnie do Ekstraligi Kobiet. W tym momencie jest tak, że dzięki PZPN-owi można podnieść z boiska milion złotych. Do tego też dochodzą premie za Puchar Polski i obecność zawodniczek w kadrach młodzieżowych, jak i seniorskiej reprezentacji Polski. Naprawdę jest tu sporo pieniędzy. Teraz tylko pytanie brzmi: co z tymi pieniędzmi zrobić? Wydać na zawodniczki, nie wiadomo skąd? U was na Weszło często pojawiają się quizy o starych Słowakach. Nie chcę Słowaczkom wypominać wieku, ale pojawiają się zawodniczki, które coś wnoszą do ligi, ale niewiele. Mamy ten milion i można byłoby się zastanowić i zrobić tak, że połowę dać na infrastrukturę, 10% na szkolenie dzieci i młodzieży, kolejną część na sztab szkoleniowy, żeby oprócz pierwszego szkoleniowca na ławce trenerskiej siedzieli: kierownik drużyny, trener asystent i lekarz. Czy to też nie jest tak, że PZPN daje marchewkę, a nie idą za tym wymogi? Oczywiście, skoro dostałeś pieniądze, to możesz je wydać, na co tylko chcesz. Jednak skoro PZPN daje ci te pieniądze, to dąży do tego, żebyś ty podniósł swój poziom, a zarazem, żeby na tym zyskała liga. To jest temat, który warto poruszyć i przemyśleć w naszym kraju.

Z tych wszystkich historii, które opisałeś w książce „Piłkarki. Urodzone, by grać”, która jest twoją ulubioną i najbardziej chwyciła cię za serce?

– To jest historia, która nie została umieszczona w tej książce, bo nie udało mi się do tej osoby dotrzeć w tamtym terminie, ale ciąg dalszy jej opowieści nastąpi w innym wydawnictwie. Mowa o Izabeli Pendyk, była to piłkarka, która swoim talentem onieśmielała. My dziennikarze lubimy barwne porównania, więc powiem, że ona to Zbigniew Boniek w spódnicy. Bardzo utalentowana i zdolna piłkarka. Grała w latach 80., był to czas, kiedy nie istniały europejskie puchary, a najlepsze amerykańskie piłkarki przylatywały do ligi szwedzkiej. Iza Pendyk zdobyła tam 186 goli w 177 spotkaniach. Była gwiazdą Malmoe, czyli jednego z najlepszych szwedzkich klubów w historii. W Polsce jest to postać kompletnie zapomniana, przemielona przez system i nazwana „zdrajczynią”. Mam nadzieję, że ludzie teraz sobie o niej przypomną, bo była to naprawdę fantastyczna zawodniczka. Myślę, że gdyby grała teraz, to mówilibyśmy o niej w podobnych słowach, co o Ewie Pajor. Futbol kobiecy w Polsce w tamtym czasie był obrazem wieśniactwa działaczowego. Jej talent został zmarnowany w naszym kraju i o niej się nie pamiętało przez wiele lat. Zapomniana postać, sportsmenka, która zasługuje na słowa uznania. O jej skali talentu też świadczy fakt, że Szwedzi ubiegali się o to, żeby znaturalizować Izę do swojej drużyny narodowej. Nie udało się to, bo już Pendyk miała na swoim koncie kilka spotkań w reprezentacji Polski.

Czy da się kiedykolwiek wyplenić stereotypy związane z piłką nożną kobiet? Co można zrobić, żeby one się nie pojawiały lub zdarzały się zdecydowanie rzadziej i incydentalnie? Pytam o to, ponieważ praktycznie przy każdym poście w mediach społecznościowych związanym, chociażby z Megan Rapinoe, gdzie mówi o zarobkach piłkarek, pojawia się stek stereotypów i mocnych opinii od ortodoksyjnych kibiców męskiej piłki nożnej. Od razu są przywoływane mecze mistrzyń świata z nastolatkami, które kończyły się wysokimi porażkami.

– Nie ma przymusu na lubienie piłki nożnej kobiet. To samo tyczy się skoków narciarskich czy gry w kręgle. Każdy ma prawo mówić to, co uważa. Na miejscu piłkarek nie przejmowałbym się tymi głosami. Myślę, że wiele osób chciałoby zobaczyć, jak polska reprezentacja kobiet w piłce nożnej sięga po złoto na Igrzyskach Olimpijskich. Bo każdy kibic sportu chciałby obejrzeć, jak jego rodak lub rodaczka zdobywa medale na igrzyskach. Przekaz Megan Rapinoe nie jest do końca dobrze zrozumiany w Polsce. Bo Megan dopomina się tego, żeby zrównać płace piłkarzy i piłkarek, ale, uwaga, w reprezentacji Stanów Zjednoczonych, a nie klubach. Uważam, że też tak powinno być u nas i myślę, że ten parytet jest w miarę dochowywany w reprezentacji Polski kobiet i mężczyzn. Jeśli przyjmiemy, że obie reprezentacje są tak samo ważne, niech takie same kwoty otrzymują panie i panowie. Pomijając już fakt, że Amerykanki mają więcej sukcesów w piłce nożnej od Amerykanów. Dlaczego miałyby zarabiać mniej niż faceci, skoro są od nich po prostu lepsze? Z kolei porównywanie kobiecego futbolu do męskiego ma taki sam sens, co porównywanie hokeja na lodzie kobiet do mężczyzn i innych dyscyplin. Mężczyźni siłą i tężyzną fizyczną przewyższają kobiety. To nie powinno nikogo dziwić i zaskakiwać, że facet biegnie szybciej na 100 metrów od kobiety. Tak już jest i tyle. Porównywanie obu płci i stawianie ich na tej samej planszy, jest totalnie bezsensu. To jest droga donikąd. Pod względem szkoleniowym toteż nie ma większego sensu, żeby stawiać naprzeciw siebie kobiety i nastoletnich chłopców. W młodszych rocznikach można jeszcze kombinować i łączyć to ze sobą, ale później mija się to z celem. Zawsze będą pojawiać się głosy, że piłka nożna jest tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Ludzie lubią stereotypy, niektórzy wbili sobie do głów, że jest to sport zarezerwowany tylko dla mężczyzn, więc niech sobie żyją w takiej bańce. Z tymi ludźmi już się nic nie zrobi. Jestem za tym, żeby zachęcać młode dziewczyny do trenowania, aniżeli „starych pierników” do kibicowania piłkarkom. Wolą kibicować mężczyznom? Ich wybór.

W zeszłym roku rozmawiałem z Romanem Jaszczakiem i mówił o tym, że pod względem szkoleniowym mecze między nastolatkami a dorosłymi piłkarkami mają sens, bo jest to zderzenie się z inną fizycznością i można poćwiczyć wiele elementów w takich meczach. Jednak zaznaczył, że odechciewa mu się organizować takich sparingów, gdy później widzi, ile szumu w Internecie robią porażki piłkarek z nastolatkami.

– Pan Roman ma prawo do własnego zdania. Długo już prowadzi Medyk Konin, więc ma doświadczenie, ale ja z jego, niektórymi tezami, dość mocno się nie zgadzam. Przeczytałem ostatnio wypowiedź Romana Jaszczaka, gdzie powiedział, że jedni trenerzy powinni być przypisani do futbolu kobiecego, a drudzy do męskiego, bo szkoleniowiec, który prowadzi męskie sekcje, nie zrozumie pracy z kobietami. Moim zdaniem jest to totalna bzdura. Nie zgadzam się z tym. Chciałbym, żeby w Ekstralidze Kobiet pojawili się trenerzy z dużymi nazwiskami w męskim futbolu, którzy zechcieliby podzielić się swoją wiedzą z paniami. Gdy odwrócimy sytuację to, czy kogoś, oprócz Marka Chojnackiego, widzielibyśmy z Ekstraligi Kobiet na poziomie centralnym w męskim futbolu? Raczej nie. Z kolei, czy Leszek Ojrzyński lepiej zmotywowałoby Polki do meczu z Czeszkami w eliminacjach do Euro od Miłosza Stępińskiego? Uważam, że tak, z całym szacunkiem do trenera Stępińskiego. Jedyna różnica jest taka, że jedni prowadzą kobiety, a drudzy mężczyzn. Bo reszta jest taka sama: schematy, zagrania, profesjonalizm itd. Jeśli chcemy podnieść poziom piłkarstwa kobiecego w Polsce, należy pracować z największymi profesjonalistami. Z kolei panu Romanowi Jaszczakowi życzę, żeby pojawili się w Wielkopolsce mocni konkurenci w postaci Lecha Poznań i Warty Poznań, bo to wpłynie pozytywnie na rozwój Medyka Konin. Konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a może pomóc.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix