Swoją przygodę z piłką rozpoczynał w Sandecji Nowy Sącz, skąd przeszedł później do akademii Lecha Poznań. W dzieciństwie triumfował wraz z kolegami w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” i w nagrodę pojechali do Madrytu, gdzie mogli zmierzyć się z rówieśnikami z Realu. On sam jesienią został wybrany głosem kibiców najlepszym zawodnikiem I-ligowego GKS-u Jastrzębie-Zdrój. Jak wyglądały początki przygody z futbolem Marka Mroza? Jak wspomina go jego były szkoleniowiec, Jacek Ruchała?

Pierwszy trener: Marek Mróz

22-latek przyszedł na świat w Nowym Sączu, ale wychowywał się w wiosce nieopodal. Jak to kiedyś, co mogli robić chłopcy w wolnym czasie? Jeździć na rowerach albo biegać za futbolówką. Ogólnie rzecz biorąc, Mróz jest jeszcze z tego ostatniego pokolenia, gdzie nie każdy nastolatek miał smartphone’a za kilka tysięcy złotych, a zdecydowanie więcej czasu spędzało się na świeżym powietrzu z kolegami niż przed komputerem.

Wychowanka Sandecji Nowy Sącz od małego ciągnęło do ataku. Czym wyróżniał się na boisku? Co było jego największą zaletą? – Technika była moim dużym atutem. Zawsze dysponowałem dobrym dryblingiem. Temu elementowi zawsze poświęcałem mnóstwo uwagi. Na boisku wręcz nadużywałem „kiwek”. Trenerzy często za to mnie karcili, no ale swoich przyzwyczajeń nie oszukasz. Lubiłem mieć piłkę przy nodze, nie lubiłem jej oddawać. W dzisiejszych czasach drybling jest mało stosowany. Tymczasem ja dryblowałem, ile się dało. Dostawałem piłkę i mijałem kilku kolegów, którzy jednak nie faulowali mnie za karę. Może też dlatego, że nie graliśmy na trawiastym boisku, a na betonie między domami, gdzie łatwiej o kontuzję? Bramki robiliśmy z kamieni, kredą rysowaliśmy linie. Moje szczęście polegało na tym, że na mojej ulicy mieszkali koledzy wiekiem zbliżeni do mnie. Graliśmy do późnych godzin, ciemno za oknem, a my nadal z piłką. Rodzice musieli nas wołać i prosić, abyśmy przyszli do domu – opowiadał w rozmowie z portalem „1liga.org” sam zawodnik.

– Wyróżniał się techniką, był zaangażowany w grę i walczył na boisku. Spokojny chłopak, nie było z nim jakichś problemów wychowawczych. Na boisku cechował się agresją, ale poza nim fajny zawodnik, z którym dobrze się rozmawiało – mówi nam Jacek Ruchała, jego były szkoleniowiec.

Mróz był po części skazany na sport. Mama grała w piłkę ręczną w Beskidzie Nowy Sącz, tata trenował siatkówkę. Rodzice naturalnie cieszyli się, że ich syn jest ze sportem za pan brat, ale to nie oznacza, że… mama wieczorami nie wołała go do domu, żeby ten się też trochę pouczył, a nie tylko biegał za piłką. Z zawodu była nauczycielką, więc nie było mowy o taryfie ulgowej, ale jednocześnie wspierała go w jego pasji.

– W ogóle rodzice przeze mnie pokochali piłkę. Mama stała się małym ekspertem. Tak mama, nie tata. Czyta artykuły sportowe, analizuje. Nie chciała mi przeszkadzać w realizacji pasji. Z zawodu jest nauczycielką, więc pilnowała mnie jedynie z lekcjami. Dzięki temu miałem niezłe oceny. Przyszedł ten moment, kiedy trzeba było wybrać – nauka albo piłka. Wybrałem piłkę i miałem w tym pełne wsparcie mamy – tłumaczył we wspomnianej rozmowie Mróz.

Młody pomocnik na co dzień występował w Sandecji, natomiast w Turnieju triumfował wraz z kolegami z konkurencyjnego Dunajca Nowy Sącz. Jak do tego doszło? – Nasza współpraca rozpoczęła się właśnie w trakcie Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – on był zawodnikiem Sandecji, a ja pracowałem w Dunajcu Nowy Sącz. Jako klub wygraliśmy eliminacje powiatowe i mogliśmy dobrać trzech zawodników z innych szkółek. Wzięliśmy Marka i jeszcze dwóch innych zawodników z Sandecji. Pojechaliśmy na finały wojewódzkie, tam udało nam się wygrać i w nagrodę mogliśmy polecieć do Madrytu. W Hiszpanii mieliśmy okazję zmierzyć się z Realem Madryt. Zremisowaliśmy 4:4, a był moment, że już prowadziliśmy trzema bramkami. Nie odstawialiśmy poziomem – mówi nam trener.

Szkolenie w Nowym Sączu stało wówczas na naprawdę dobrym poziomie – byli krajową czołówką. W rok starszym roczniku występował m.in. Miłosz Szczepański, dzisiaj zawodnik Rakowa Częstochowa, który również z sukcesami startował w Turnieju. Prowadził go ojciec Krzysztof, z którym także mieliśmy okazję porozmawiać (LINK).

– To była bardzo mocna drużyna. Jako Dunajec jeżdżąc po turniejach po całym kraju, wygrywaliśmy z większością akademii, jeżeli nie ze wszystkimi. Wygraliśmy Legia Cup, wcześniej triumfowaliśmy w niegdyś bardzo popularnym turnieju im. Marka Wielgusa. Bywaliśmy lepsi od Legii Warszawa, Arki Gdynia, która w tym roczniku była bardzo mocna, SMS-u Łódź z Piotrkiem Pyrdołem czy ŁKS-u Łódź z Jankiem Sobocińskim. Kilku chłopaków od nas na owe czasy miało spory potencjał, ale nikomu nie udało się zaistnieć. Jedynie Karol Matras był w kadrze I-ligowej Sandecji, ale dzisiaj gra na IV-ligowym szczeblu – tłumaczy Jacek Ruchała.

Gdy Marek Mróz brał udział w Turnieju, ten odbywał się tylko w kategorii U-10. Ze względu na wiek mógł w nim wystartować tylko raz, ale takiego ograniczenia nie miał już jego szkoleniowiec. Czy sukces z tamtym rocznikiem był jego jedynym? – Rok później udało nam się awansować z rocznikiem 2000 na finały w Kielcach, ale tam zajęliśmy miejsca 8-16. To też był zdolny rocznik, ale fizycznie odstawaliśmy od innych drużyn. Traciliśmy gole po jakichś długich zagraniach, a my staraliśmy się grać w piłkę. To była moja druga przygoda z Turniejem, jeżeli chodzi o finały krajowe, bo w późniejszych latach startowałem  jeszcze z innymi rocznikami, ale bez większych sukcesów – wyjaśnia Ruchała.

Lech, gdy młody pomocnik był w wieku trampkarza, zaprosił go na testy do Poznania. Z „Kolejorzem” zdobył mistrzostwo Polski juniorów młodszych i starszych, ale może żałować, że nie „wyszło” mu tak, jak kolegom z zespołu. Mróz był w jednej drużynie z Robertem Gumnym, Kamilem Jóźwiakiem, Tymoteuszem Puchaczem czy Jakubem Moderem – dzisiaj każdy z nich ma już za sobą powołanie do pierwszej reprezentacji, Jóźwiak i Moder nawet zdołali strzelić gole w „biało-czerwonych” barwach, a on… nie dał rady zadebiutować jeszcze w Ekstraklasie i nie zapowiada się, żeby coś w tej kwestii miało się w najbliższym czasie zmienić.

Z jednej strony może mówić o szczęściu, bo wychowywał się w sportowej rodzinie i jako jedynemu ze swojego rocznika w Nowym Sączu udało mu się zaistnieć na szczeblu centralnym, tak z drugiej, gdy już otrzymał szansę od losu, nie udało mu się jej w pełni wykorzystać. Był bliski debiutu w pierwszym zespole drużyny z Poznania, ale ostatecznie do tego wydarzenia nie doszło i 22-letni piłkarz został wypożyczony do Termaliki Bruk-Bet Nieciecza, a latem 2019 roku przeszedł definitywnie do GKS-u Jastrzębie-Zdrój, gdzie małe stałe miejsce w wyjściowej jedenastce zespołu prowadzonego przez Łukasza Włodarka.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix