Kiedyś na obozie sportowym schowała buty chłopakowi, który jej dokuczał, a biedaczek nie mógł ich nigdzie znaleźć, popłakał się i już nigdy później nie zadzierał z tą charakterną dziewczyną. Mowa o 50-krotnej reprezentantce Polski, zawodniczce francuskiego FC Fleury 91, która na początku swojej przygody z piłką trenowała z chłopakami. Starszymi od niej nawet o… trzy lata! Jakim była dzieckiem? Z jakimi problemami borykała się na początku swojej przygody z piłką?

Z Podwórka do Kadry: Dominika Grabowska

W cyklu “Z Podwórka do Kadry” przedstawimy sylwetki reprezentantek Polski, które brały udział w Turnieju “Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, zaczynając od początków przygody z futbolem, a kończąc na ich aktualnej sytuacji na europejskim lub krajowym podwórku. W poprzedniej odsłonie opowiedzieliśmy wam historię Agnieszki Jędrzejewicz, która zanim trafiła do kadry, to do 15. roku życia trenowała i grała z chłopakami. Jak wyglądały początki Dominiki Grabowskiej?

O początkach słów kilka

Jak to się stało, że Dominika Grabowska pokochała piłkę nożną? Standardowa historia – pasję do tego sportu zaszczepił tata Wojciech oraz starszy o dwa lata brat, Adrian. Jej pierwszym klubem, do którego uczęszczała na treningi, był Znicz Pruszków. Nie było wtedy sekcji kobiecej, więc musiała ćwiczyć z chłopakami, którzy byli od niej starsi nawet o trzy lata! Dlaczego w ogóle mogło dojść do takiej sytuacji?

– Pamiętam dobrze swój pierwszy trening. Zaprowadziłam wraz z tatą mojego brata na zajęcia w Zniczu Pruszków, a koniec końców wyszło tak, że sama też uczestniczyłam w tym treningu. Miałam tylko zaprowadzić brata na trening… a zostałam tam na dłużej i cały czas gram w piłkę – opowiada w rozmowie z naszym portalem, Dominika Grabowska.

– Boczne boisko Znicza Pruszków o piaszczystej nawierzchni. To pierwszy obrazek, jaki mam w głowie, gdy próbuję przypomnieć sobie początki Dominiki. Warunki do trenowania były ciężkie. Ona przyjechała na ten trening, żeby popatrzeć, jak gra brat. Tata Dominiki zapytał się mnie: „czy ona też może sobie polatać z chłopakami za piłką?”. Gdy zaczęła „latać” to okazało się, że jest sprawniejsza od wszystkich chłopaków, którzy byli na treningu. Może poza swoim bratem. Gdybym mógł mieć w drużynie pięć takich zawodniczek jak Dominika, to nie wahałbym się ani minuty i wstawiłbym je do drużyny chłopców. Bo naprawdę robiła różnicę – mówi nam Łukasz Milankiewicz, pierwszy trener Dominiki Grabowskiej.

– Po pierwszym treningu bardzo chciałem, żeby regularnie przychodziła do mnie na zajęcia, bo prezentowała niezłe umiejętności i przede wszystkim była bardzo sprawna ruchowo. Od razu zgłosiłem ją do rozgrywek. Kilka dni później już z nami grała na turniejach. Pamiętam jej pierwszy mecz w grupie chłopców rocznika 1995, a zaznaczę, że Dominika urodziła się w 1998. Przegraliśmy z drużyną z Piastowa 2:7. Oba gole z rzutów wolnych zdobył brat Dominiki, Adrian, a oba faule były na niej. Gdyby nie rodzeństwo Grabowskich, nic nie byłoby godnego zapamiętania z tego meczu – dodaje.

Oprócz tego, że grała w piłkę nożną, to też do pewnego etapu chodziła na treningi pływackie. Były nawet takie propozycje, żeby Adrian i Dominika Grabowscy zajmowali się zawodowo pływaniem, bo po prostu wygrywali liczne zawody pływackie. – Piłka nożna to nie był pierwszy sport Dominiki. Ona wyczynowo trenowała pływanie. Na pierwszym treningu piłki nożnej wyglądała tak dobrze, bo od małego chodziła na basen, przez co była wydolna i sprawniejsza od innych. Tata zaprowadzał na początku Adriana i Dominikę na naukę pływania, a później wyhaczyli to trenerzy i chcieli, żeby rodzeństwo trenowało ten sport. Po jakimś czasie zrezygnowali, bo nie czuli tego – oboje kochali piłkę – wyjaśnia Milankiewicz.

Dziewczyna grająca z chłopakami. Jeśli czytacie regularnie naszą serię „Z Podwórka do Kadry”, to na pewno już zakodowaliście fakt, że wszystkie reprezentantki Polski mają w swoim CV krótszy bądź dłuższy epizod z chłopakami. Jak wspomina czas spędzony w Zniczu Pruszków 50-krotna reprezentantka Polski?

– To był bardzo fajny okres. Miałam nawet możliwość być kapitanem drużyny. Trzeba być charakterną osobą, żeby trenować z chłopakami. Bo chłopcy lubią dokuczać dziewczynom, gdy grają z nimi w piłkę. Radziłam sobie dobrze. Nie pozostawałam nikomu dłużna. Nie było lekko, ale wiele z tego wyniosłam i uważam, że mi to pomogło, jeśli chodzi o dalsze moje losy. Jeśli młode zawodniczki mają taką możliwość, żeby pograć z chłopakami, to z pełnym przekonaniem im to polecam – podkreśla.

Z jakimi zaczepkami mierzyła się Dominika i jak na nie odpowiadała, skoro sama zaznacza, że nikomu nie pozostawała dłużna? – Był taki chłopak w Zniczu, który często mi dokuczał: „dziewczyny nie powinny grać w piłkę”. Gdy byliśmy na obozie, to nagminnie mnie zaczepiał. W pewnym momencie nie wytrzymałam, zabrałam jego korki, związałam sznurówki i schowałam. Nie przyznałam się do winy, ale trener tylko na mnie spojrzał i wiedział, że to ja (śmiech). Innym razem poszłam na boisko z bratem, żeby pograć w piłkę. I jakiś chłopak powiedział: „co? żadna dziewczyna nie będzie z nami grała”. Mój brat oznajmił: „niech gra, zobaczysz, co potrafi”. Tak mi dokuczał, że mnie sprowokował do tego, że mu dwa „tunele” założyłam podczas gierki i z płaczem wrócił do domu – opowiada z uśmiechem na ustach Grabowska.

Jak ta sytuacja z butami wyglądała z perspektywy trenera obecnego na tym obozie sportowym? – To był jej pierwszy obóz piłkarski w życiu, a do tego z chłopcami. Z nami też pojechała wtedy jeszcze jedna dziewczynka, która nie za bardzo grała w piłkę, ale była tam m.in. po to, żeby Dominika mogła być z koleżanką w pokoju. Bo nie mogło być tak, żeby dziewczyna była z chłopkami w jednym pokoju. Na tym obozie był taki jeden Rafałek, który bardzo jej dokuczał. I ona pewnego dnia schowała mu tego buta, on się popłakał i przyszedł na skargę. Szukaliśmy winnego, zebraliśmy całą grupę i mówimy im: „oddajcie mu tego buta”. Wszyscy się wypierali, tylko jedna Dominika w ogóle się nie odzywała. Spojrzałem na nią kątem oka, wziąłem ją na bok, a ona mi powiedziała: „on cały czas mi dokuczał, dlatego mu schowałam tego buta”. I od tamtej pory miała już spokój. Tą sytuacją pokazała, że nie ma z nią żartów – przedstawia swoją wersję zdarzeń, Łukasz Milankiewicz.

Do 10. roku życia Grabowska trenowała z chłopakami w Zniczu Pruszków, następnie przeniosła się do kobiecej drużyny MUKS Praga Warszawa. Sama zainteresowana wolała grać z chłopakami czy dziewczynami? Czy ta zmiana klubu była konieczna? – Przychodzi zawsze taki moment w życiu młodej zawodniczki, kiedy musi przenieść się z drużyny męskiej do kobiecej, bo tego już wymagają regulaminy poszczególnych rozgrywek. Na pewno było trudniej, gdy grałam przeciwko chłopakom. Bo oni byli wyrośnięci i lepsi motorycznie. Wolę trudniejsze wyzwania (śmiech). Aczkolwiek ciężko to porównać, bo lubiłam grać zarówno z chłopakami, jak i dziewczynami. Przyszedł pewien czas, kiedy po prostu już musiałam trenować tylko z dziewczynami – wspomina zawodniczka.

– To był czas, kiedy zaczynałem swoją przygodę z trenerką. Zostałem poproszony o prowadzenie drużyny dziewczynek. Pamiętam jej pierwszy trening u nas. Przyjechała z Pruszkowa malutka, chudziutka dziewczynka, która z piłką robiła cuda. Oczy mi się otworzyły, byłem pod wrażeniem jej umiejętności – opowiada nam Maciej Anglart, jej trener w MUKS-ie Praga Warszawa.

Co ciekawe, Grabowska często grała w starszych rocznikach. Trudno znaleźć w jej karierze dłuższy moment, gdzie grałaby ze swoimi rówieśnikami czy rówieśniczkami. Zawsze była najmłodsza i najmniejsza w drużynie. Aczkolwiek miała takie umiejętności, które pozwalały na to, żeby mogła grać ze starszymi. Nie bez powodu zadebiutowała w reprezentacji Polski, mając zaledwie 15 lat.

Gdy zaczynała, to grała w ataku i miała ciąg na strzelanie bramek? – Zawsze byłam stawiana na środku pomocy, mózg drużyny (śmiech). Nigdy nie byłam zawodniczką odpowiedzialną za strzelania bramek. Brałam się za rozgrywanie i kontrolowałam grę. I do dziś lubię grać na tej pozycji i najlepiej się na niej czuję – zauważa zawodniczka.

Co wyróżniało Grabowską na tle innych zawodniczek? – Podobało mi się w niej to, że zawsze miała charakter do sportu. Była zawsze najmniejsza i najchudsza, a nigdy nie odpuszczała. Mimo niesprzyjających warunków fizycznych zawsze radziła sobie na boisku, bo miała niezłe umiejętności techniczne. Do tego też potrafiła kombinować i przechytrzać rywalki. Szybko podejmowała decyzje. Myślę, że doświadczenie z gry ze starszymi chłopakami w Zniczu mocno jej pomogło w dalszym rozwoju – uważa Anglart.

– Poza boiskiem aniołek, a na boisku to był diabełek. Nie bała się nikogo. Gdy jakiś chłopak ja kopnął to oddała mu dwa razy mocniej. Ona zawsze była pewna swoich umiejętności. Nie wstydziła się tego. I słuchała tego, co mówił trener: „Dominika, możesz stracić piłkę sto razy, a i tak możesz strzelać, kiwać i wykonywać stałe fragmenty gry”. Ważne jest też to, że zawsze ją wspierał brat. Bo grała z nim w jednej drużynie. Do tego też należy zaznaczyć rolę taty Dominiki, czyli Wojciecha. On jest ojcem sukcesu. I można to sformułowanie rozumieć dwojako, bo jest jej biologicznym tatą oraz robił wszystko, żeby osiągnęła sukces. Woził na treningi, turnieje. Zawsze ją wspierał. Dominikę wyróżniało też to, że ona od samego początku, mówiła, że będzie zawodową piłkarką, dorówna bratu. Inni traktowali to jako żart, a ona teraz gra we Francji i jest reprezentantką Polski. Z kolei Adrian Grabowski chwilę pograł na poziomie centralnym w Zniczu Pruszków, ale później kontuzje wyhamowały jego rozwój – tłumaczy Milankiewicz.

Czy jej pierwsi trenerzy spodziewali się, że zrobi karierę? – To był jeszcze czas, gdzie piłka kobieca nie była jeszcze tak rozwinięta i nie było wielu zawodniczek o takich predyspozycjach, co Dominika. Zatem była spora szansa na to, że będzie grała kiedyś w lepszym klubie. Aczkolwiek obawiałem się takiej sytuacji, że jej charakter może nie sprostać temu zadaniu. Bo ona zawsze była mocno związana z rodziną. Gdy jeździliśmy na obozy czy turnieje, zawsze mieliśmy z tym mały kłopot, bo sama nie chciała nigdzie jechać. Pamiętam taki obóz, gdzie jej starszy brat pojechał z nami i był z nią w jednym pokoju. Czas pokazał, że ma mocny charakter i wytrwała w dążeniu do wyznaczonych przez siebie celów – zaznacza Anglart.

– Pamiętajmy, że czasy, gdy Dominika zaczynała grać w piłkę nożną, były takie, że w województwie mazowieckiem były tylko dwa żeńskie kluby, a w całej Polsce ok. 30. Nie było wtedy kadry wojewódzkich. Myślałem, że trochę pogra sobie z dziewczynami i w pewnym momencie zakończy tę przygodę. A piłka kobieca w Polsce się tak rozwinęła, że pojawiły się możliwości do tego, żeby zrobić karierę. Umówmy się, gdy ona miała 14 lat, to już była „perełką” i wielkim talentem. Rok później strzeliła gola w seniorskiej reprezentacji Polski i do tej pory jest najmłodszą strzelczynią w historii. Przez swój nieśmiały i rodzinny charakter długi czas nie chciała opuścić swojego rodzinnego domu. Gdy wyjechała, to od razu pokazała swój talent – dodaje Milankiewicz.

Z Podwórka na stadiony

Dominika Grabowska nie wygrała Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, aczkolwiek brała w nim czynny udział i bardzo dobrze go wspomina. W 2008 roku dotarła do etapu ogólnopolskiego wraz z drużyną MUKS Praga Warszawa. – Była fajna grupa zawodniczek w Pradze, bo z grona dwunastu piłkarek, aż osiem przebiło się na poziom Ekstraligi Kobiet. To była ekipa, która sumiennie pracowała i wzajemnie się nakręcała. Z kolei Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” był moim, jak i Dominiki, pierwszym większym turniejem w MUKS-ie Praga. Formuła tych rozgrywek wyglądała tak, że drużyny brały udział w etapie wojewódzkim, wyjeżdżając na kilkudniowy obóz sportowy. To był czas, kiedy Dominika nie chciała z nami jechać na ten Turniej. Wiadomo, miała wtedy 10 lat, więc jest to naturalne zachowanie dziewczynki w tym wieku, która boi się gdzieś wyjeżdżać bez towarzystwa rodziców. Dlatego z nami pojechał jej brat, Adrian – wyjaśnia trener Anglart.

Co zapamiętała Grabowska ze swojej przygody z tym Turniejem? – Pamiętam, że grałam na stadionie Wisły Kraków. To było dla mnie ogromne przeżycie, że mogłam grać na takim obiekcie. Nie wygrałyśmy tego Turnieju. Mam takie przebłyski z tyłu głowy, że mieliśmy sporo remisów, bo kojarzy mi się, że rozegraliśmy kilka razy serie jedenastek. Jednak najbardziej zapamiętałam doping rodziców i to, w jaki sposób przeżywali nasze mecze – wspomina Grabowska.

Jaką rolę w jej piłkarskim życiu odegrały turnieje piłkarskie tj. „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”? – Uwielbiałam jeździć na wszelkiego rodzaju turnieje. To sprawiało mi największą radość, jeśli chodzi o piłkę nożną. Bardzo tęsknię za tymi czasami. Bo to nie tylko gra w piłkę, ale idealne miejsce, żeby poznać nowych ludzi, integrować się z nowopoznanymi kolegami i koleżankami. Bardzo miło to wspominam. Jestem za tym, żeby więcej było tak wielkich turniejów jak Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. To jest piękna sprawa, gdy ciągle poznajesz nowe miejsca i ludzi – podkreśla zawodniczka.

Historia współczesna

Jej seniorska przygoda z futbolem na najwyższym poziomie zaczęła się, gdy miała 15 lat. W 2014 roku opuściła MUKS Pragę Warszawa i przeniosła się do AZS-u Wrocław. – Była to bardzo trudna decyzja. Miałam 15 lat, kiedy wyjechałam do internatu w mieście oddalonym 350 kilometrów od mojego domu. Z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że taką decyzję podjęłam. Szybko zaliczyłam debiut w Ekstralidze Kobiet, a moja kariera nabrała rozpędu. Do tego też we Wrocławiu nauczyłam się samodzielności – zaznacza Grabowska.

Wiele się wydarzyło w piłkarskim życiu Dominiki w 2014 roku. Nie tylko zmiana klubu, bo do tego dochodzi debiut, jak i pierwsze gole w Ekstralidze Kobiet oraz powołanie do seniorskiej reprezentacji Polski. To wszystko działo się bardzo szybko. Z boku można odnieść takie wrażenie, że przyszło jej to gładko i przyjemnie. Jednak, jak to wyglądało w rzeczywistości? Czy początki w AZS-ie Wrocław, wbrew pozorom, były trudne?

– Nie było tak gładko i przyjemnie. Fakt, udało mi się szybko zadebiutować w Ekstralidze, a potem dotrzeć do reprezentacji Polski. Na pewno to wszystko zadziało się w błyskawicznym tempie, ale kosztowało mnie dużo zdrowia i ciężkiej pracy. To nie wzięło się z niczego. Można powiedzieć, że to była nagroda za mój codzienny wysiłek, co mnie motywowało do tego, żeby nie zwalniać tempa i dalej pracować na treningach. Tak mam do dzisiaj, że sukces pcha mnie do przodu. Nigdy nie spoczęłam na laurach. Ta sytuacja pociągnęła mnie do przodu – stwierdza.

Nigdy nie miałam problemów w nawiązywaniu relacji międzyludzkich, więc szybko złapałam kontakt z dziewczynami. Czymś nowym była dla mnie szybsza gra piłką. Do tej pory w młodszych rocznikach więcej było prowadzenia futbolówki, gdzie byłam w stanie przedryblować całe boisko. Tutaj już tak nie było. To był spory przeskok. Potrzebowałam czasu, żeby do tego się przyzwyczaić, ale to też nie było aż tak trudne – dodaje.

W AZS-ie Wrocław była wyróżniającą się postacią i to bez dwóch zdań. Można pokusić się o stwierdzenie, że była jedną z najlepszych zawodniczek w lidze. To nie są słowa wypowiedziane na wyrost, bo za tym idą fakty. Grała w środku pomocy, a potrafiła strzelić ponad 20 bramek w barwach wrocławskiego klubu, gdzie spędziła trzy lata. W 2017 roku przeniosła się do Górnika Łęczna. Efekt? Trzy mistrzostwa Polski (2017/18), (2018/19), (2019/20) i dwa Puchary Polski (2017/18), (2019/20). Należy zaznaczyć, że w sezonie 2017/18 klub z Lubelszczyzny sięgnął po swój pierwszy tytuł mistrzowski w historii.

– Czas spędzony w Górniku Łęczna uważam za bardzo dobry, o czym świadczą sukcesy klubowe. Bardzo dobrze wspominam tę drużynę, atmosferę i otoczkę wokół niej. Stworzyliśmy bardzo fajną ekipę. Kto wie, czy kiedyś tam nie wrócę? Spotkałam tam mnóstwo wspaniałych ludzi, jest do czego wracać. Ciężko mi coś złego powiedzieć na ten klub. To był świetny okres w moim życiu, a wspomnienia zostaną ze mną na zawsze – przekonuje.

Jednak potrzebny był jej nowy bodziec, bo w Polsce już osiągnęła wszystko. W 2020 roku jako 21-letnia zawodniczka wyjechała z kraju na podbój Europy. Kierunek – Francja, ale nie PSG czy Lyon, tylko FC Fleury 91. To nie jest szczyt możliwości Grabowskiej, ale mały krok do tego, żeby oswoić się z realiami, które panują poza granicami naszego kraju, a te są zupełnie inne. – Chciałam spróbować czegoś nowego. Dotknęłam sufitu w Polsce. Przyszedł czas na to, żeby powiesić sobie wyżej poprzeczkę. To też była odpowiednia pora, żeby wyjść ze swojej strefy komfortu. Miałam tu wszystko, czego chciałam – blisko dom, przyjaciele, mocna drużyna. Po prostu musiałam spróbować czegoś nowego. Potrzebowałam nowych bodźców. Uważam, że podjęłam bardzo dobrą decyzję – podkreśla Grabowska.

– Początki były bardzo trudne. To było dla mnie zupełnie coś nowego. Potrzebowałam czasu, żeby odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Z tygodnia na tydzień było po prostu lepiej i łatwiej. Treningi są ciężkie we Francji, musiałam się do nich przyzwyczaić. Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na ten wyjazd, bo wiele się nauczyłam przez ten rok, nie tylko piłkarsko, ale też i życiowo. Umiem już gotować (śmiech), a do tego też nauczyłam się samodzielności, bo o wszystko muszę sama zadbać. Nie chciałam i nie umiałam też innych prosić o pomoc, z uwagi na barierę językową – dodaje.

Bariera językowa, jak bardzo ona przeszkadzała w codziennym funkcjonowaniu? – Tuż po podpisaniu kontraktu z FC Fleury 91, wzięłam korepetycje z języka francuskiego, żeby znać podstawy, jak już pojadę do Francji. Jednak i tak zderzyłam się z rzeczywistością. Myślałam, że coś już wiem, a w praktyce było zupełnie inaczej. Języka łatwiej jest się nauczyć poprzez rozmowy z innymi ludźmi. Na początku broniłam się językiem angielskim. Teraz już tego nie robię. Po prostu proszę ludzi, żeby wolniej do mnie mówili po francusku. Aczkolwiek, nie miałam problemów komunikacyjnych. Też jestem taką osobą, która nie boi się zagadać, lubię kontakty z innymi, więc na początku, co chwilę kogoś zaczepiałam i próbowałam się dogadać, choćby po angielsku – wyjaśnia reprezentantka Polski.

Czy przeskok między treningami w Polsce a we Francji, jest ogromny? – Odczuwalne są różnice, ale to nie jest też tak, że wyjechałam do nowego świata, gdzie inaczej się trenuje. Treningi są takie same jak w Polsce. Różnica polega na tym, że są bardziej intensywne we Francji niż w naszym kraju. Aczkolwiek bardzo lubię taki wysiłek. Tego mi brakowało w Polsce, mocnego trenowania od poniedziałku do piątku. Tu nie ma tak, że dzień przed meczem jest tylko rozruch na treningu. Przeprowadzana jest normalna jednostka treningowa. Poziom piłkarski koleżanek z mojego nowego klubu nie jest dużo wyższy od zawodniczek z Polski. Uważam, że wiele naszych rodaczek poradziłoby sobie w zagranicznej lidze. Różnica jest tylko taka, że są bardziej intensywne treningi i większa rywalizacja na poszczególnych pozycjach. Codziennie walczysz o to, czy zagrasz w weekend. Nikt nie ma gwarancji gry – zaznacza.

FC Fleury 91 w sezonie 2020/21 zajęło dziewiąte miejsce w dwunastozespołowej lidze, co oznacza pewne utrzymanie w Ligue 1, ale strata do czołówki jest już ogromna, bo do trzeciego Bordeaux wyniosła aż 22 punkty. – Pierwsza runda była bardzo dobra w naszym wykonaniu, gdzie miałyśmy szansę powalczyć o trzecie miejsce w lidze. Niestety, początek roku w moim, jak i całego zespołu, był bardzo słaby. Nigdy nie miałam w swojej karierze tak słabego początku roku. Przegrywałyśmy mecz za meczem. To nie był łatwy okres. Ten sezon już za nami. Rozdział zamknięty, nie wracamy do tego, tylko pozytywnie nastawiamy się do kolejnego – podkreśla.

Jaki jest poziom francuskiej ekstraklasy? Lyon i PSG to oczywiście jedne z najlepszych drużyn na świecie i nie mają sobie równych w krajowej lidze. A jak wyglądają pozostałe zespoły? Czy wyłączając wspomniane dwie ekipy, liga jest porównywalna do Ekstraligi Kobiet? Czy nadal jest to przepaść? – To jest przepaść. Ligue 1 to nie tylko PSG i Lyon. Pozostałe drużyny też są mocne, a mecze z nimi są wyrównane. W Polsce jest tak, że, gdy jedziesz do beniaminka ligi, masz takie przeświadczenie, że będzie luz. We Francji nigdy nie wiesz, czego możesz się spodziewać. To są trudne spotkania a drużyny na podobnym poziomie. Nie ma tu wyników 7:0, 8:0 itp. Cenię tę ligę, bo każdy mecz muszę wybiegać i walczyć do upadłego – tłumaczy Grabowska.

Droga do reprezentacji

W juniorskich reprezentacjach Polski nie zagościła na długo. Ma 22 lata i dwa razy więcej występów w seniorskiej kadrze niż we wszystkich juniorskich razem wziętych. Wynik imponujący, a to wszystko za sprawą tego, że siedem lat temu debiutowała w narodowych barwach i od tamtego czasu regularnie jeździ na kolejne zgrupowania i zbiera kolejne minuty. Ma już na swoim koncie 50 spotkań i strzeliła osiem bramek. Szerokim echem obiło się jej ostatnie trafienie, które zadedykowała swojemu starszemu bratu, który był tuż po operacji.

Od czego się to wszystko zaczęło? Skąd się wzięła w kadrze w 2014 roku? – Pamiętam bardzo dobrze dzień, w którym otrzymałam powołanie do pierwszej reprezentacji Polski. Byłam wtedy w szkole i w przerwie między lekcjami zadzwonił do mnie telefon z informacją o powołaniu. Mam przed oczami to miejsce w szkole, w którym odebrałam telefon, co więcej to było przed lekcją języka angielskiego. Na początku myślałem, że to był żart. Miałam wtedy 15 lat i nie sądziłam, że naprawdę mogę trafić, w tym momencie, do seniorskiej kadry. Aczkolwiek, gdy do mnie trafiła ta informacja, to byłam przeszczęśliwa – wspomina.

Jak wyglądało pierwsze zgrupowanie, na którym był Dominika? – Byłam bardzo zestresowana, z uwagi też na wiek. Fajne było to, że starsze reprezentantki od razu wzięły mnie pod swoje skrzydła, więc nie czułam się aż tak przytłoczona tym wszystkim – zaznacza Grabowska. Debiut przypadł Grabowskiej na 22 listopada 2014 roku w meczu z Belgią (0:3). – Weszłam na boisku na ostatnie kilka minut. Pamiętam, że straciłam piłkę na środku boiska i od razu na pełnym gazie ruszyłam za przeciwniczką, i wygarnęłam jej futbolówkę spod nóg. Nie wiem, dlaczego, ale bardzo utkwił mi w głowie ten odbiór. Przegrałyśmy ten mecz, ale fragmenty z niego będę pamiętać do końca życia, bo to w końcu był mój debiut. 

Co sprawiło, że Dominika Grabowska dobiła w tak młodym wieku do 50. spotkań w kadrze? Co ma w sobie ta dziewczyna, czego nie mają inne? – Dominika miała talent i fioła na punkcie piłki. Do tego nigdy nie miała żadnej poważnej kontuzji. Jej brat też był utalentowany i szybko zaczął grać na szczeblu II i III ligi, ale często doznawał urazów mięśniowych, które wyhamowały jego rozwój – wyjaśnia Milankiewicz.

Czy pojawiały się jakieś chwile zwątpienia i słabości w drodze do profesjonalnej kariery Dominiki Grabowskiej? – Dużo było trudnych chwil, gdzie miałam ochotę już rzucić piłkę nożną. Gdyby nie wsparcie mojej rodziny na pewno nie grałabym dziś w piłkę. Były momenty, gdzie mi się nie chciało. Pojawiały się myśli: „czy to, co robię, w ogóle ma sens?”, „czy ja naprawdę chcę dalej to ciągnąć?”. Chciałam też żyć jak inni młodzi ludzie, którzy wieczorami i w weekendy wychodzą na miasto się bawić. Nigdy nie mogłam tego robić, z uwagi na piłkę. Do tego wszystkie uroczystości rodzinne mnie omijały. Kryzysów było wiele, ale zawsze miałam wsparcie rodziców i dzięki nim dotarłam do miejsca, w którym jestem obecnie – podkreśla Grabowska.

Kiedy pojawiały się te trudne momenty? I jak sobie z nimi radziła? – Najgorsze były powroty do pustego mieszkania po przegranym meczu. Biłam się z myślami: „Dominika, po co ty to w ogóle robisz? Rodzinę masz po drugiej stronie Polski, a ty siedzisz tu sama. Jaki jest w tym sens?”. Ratowały mnie rozmowy telefoniczne z najbliższymi. To mnie budowało. Wiedziałam, że ta moja ciężka praca prędzej czy później się opłaci. I tak do tego podchodziłam – dodaje.

Kto stoi za sukcesem Dominiki oprócz niej samej? – Najwięcej zawdzięczam rodzinie, bo to oni znosili i nadal znoszą wszystkie moje słabsze chwile i kryzysy. Zawsze mnie wspierali i pomagali w trudnych chwilach. Nie mogę też nie wspomnieć o wszystkich osobach, których napotkałam na swojej drodze. Gdybym miała wymienić wszystkich, to by mi dnia nie starczyło (śmiech). Bo na mój rozwój mieli wpływ wszyscy trenerzy z Łęcznej i Wrocławia, z którymi pracowałam. Do tego też dochodzą trenerzy od przygotowania motorycznego, trenerzy ze Znicza i Pragi. Moim pierwszym szkoleniowcem był Łukasz Milankieiwcz, który mnie dużo nauczył, ale najwięcej zawdzięczam rodzinie. Od nich to wszystko się zaczęło i zawsze będą na pierwszym miejscu – puentuje Dominika Grabowska.

ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix, archiwum prywatne Łukasza Milankiewicza