Jak nie przegapić talentów z polskimi korzeniami? „Back to the Roots”

Poza terytorium Polski na całym świecie mieszka ponad 20 milionów Polaków i osób polskiego pochodzenia. Jednym z takich przykładów jest Matty Cash, świeżo upieczony obywatel naszego kraju, który w najbliższym czasie wzmocni reprezentację Polski. Co można zrobić, żeby piłkarzy jak on zachęcić do reprezentowania w przyszłości naszego kraju na arenie międzynarodowej?

Jak nie przegapić talentów z polskimi korzeniami? „Back to the Roots”

Z projektem „Back to the Roots” wyszła Wisła Płock, która uznała, że należy bacznie przyglądać się takim zawodnikom, wyciągnąć do nich rękę i dać szansę rozwoju w Polsce. Na czym dokładnie polega cała inicjatywa? Jakie efekty są już widoczne? Jak klaruje się perspektywa dalszego rozwoju projektu? Co było najtrudniejsze w realizacji tego pomysłu?

W dużym skrócie projekt „Back to the Roots” powstał po to, żeby pomóc młodym zagranicznym zawodnikom polskiego pochodzenia w znalezieniu klubu w Polsce. W czerwcu “Nafciarze” zorganizowali specjalny obóz piłkarski dla tych piłkarzy, żeby przyjrzeć im się z bliska i przetestować ich w kontekście dołączenia do drugiej drużyny Wisły, która na co dzień występuje w IV lidze. Do Płocka przyjechało wtedy 22 zawodników z 14 różnych państw.

– Wiedzieliśmy na co się piszemy, że większość tych piłkarzy, którzy do nas przyjadą są to postacie anonimowe. Nie mieliśmy wcześniej okazji ku temu, żeby ich gdzieś obejrzeć. Bazowaliśmy na materiałach wideo i poleceniach od innych ludzi. Biorąc pod uwagę to, ile osób było zaproszonych i kogo przeglądaliśmy pod względem CV to uważam, że wyszło okej. Na 22 zawodników zostało z nami finalnie dwóch, więc procentowo wygląda to dobrze. Jeden zawodnik podpisał z nami profesjonalny kontrakt – Dominik Gedek, a drugi jest na dobrej drodze, żeby na zasadzie transferu definitywnego do nas dołączyć. Nie mogło dojść do tego wcześniej, z uwagi na sprawy formalne, długo rozmawialiśmy z FIFA, żeby mógł oficjalnie zostać naszym zawodnikiem. Mamy nadzieję, że wkrótce się to ziści – opowiada Emil Kot, dyrektor skautingu młodzieżowego w Wiśle Płock.

Skąd w ogóle wziął się taki pomysł, żeby zainteresować się właśnie zawodnikami z polskimi korzeniami, którzy na co dzień trenują poza granicami naszego kraju? – Być może jest mi to pisane, skoro nawet moja wybranka pochodzi z Ukrainy (śmiech). Można powiedzieć, że moim hobbym jest kolekcjonowanie zawodników polskiego pochodzenia, którzy grają na co dzień za granicą. Prowadzę zestawienie nazwisk w Excelu i kiedyś już trafił do Płocka zawodnik z tej listy – Alex Krawiec. Gdy dołączyłem do działu skautingu Wisły Płock to z Emilem Kotem wymieniałem się nazwiskami zawodników, których udało nam się wyszukać. On skupia się na Wyspach Brytyjskich, a ja szukam internetowo na całym świecie. Zbliżało się lato i z tego, co pamiętam to Emil zaproponował: „dawaj, zróbmy „Ty też masz szansę”, ale w Płocku i z zawodnikami z polskimi korzeniami”. Potraktowałem ten pomysł z przymrużeniem oka, bo nie sądziłem, że uda się to zrealizować, mając na uwadze sytuację pandemiczną na świecie. Zaczęło się od naszych luźnych zajawkowych gadek, a skończyło na poważnym projekcie – opowiada Arkadiusz Stelmach, obecnie koordynator skautingu Wisły Płock i osoba współodpowiedzialna za projekt „Back to the Roots”.

W jaki sposób można zachęcić zawodnika z polskimi korzeniami, żeby przyjechał na testy do drugiej drużyny Wisły Płock? Jak inicjatorzy tego projektu podchodzili do tych zawodników? Co im komunikowali i obiecywali? – Najpierw wysyłaliśmy obszerne wiadomości za pomocą Facebooka lub Instagrama z informacją, że mamy taki pomysł w Wiśle Płock, aby zorganizować obóz dla zawodników polskiego pochodzenia. Zaznaczaliśmy im, że muszą sami sobie załatwić i opłacić przelot do Polski, co było dla nas też naturalnym sitkiem, bo większości z nich nigdy nie widzieliśmy na żywo, więc, jeśli ktoś nie czuł się pewny swoich umiejętności to nie poświęciłby tyle pieniędzy i czasu, żeby do nas przyjechać na wycieczkę. My zapewnialiśmy przejazd z Warszawy do Płocka, tygodniowe zakwaterowanie i wyżywienie w hotelu oraz ubezpieczenie na wypadek ew. kontuzji – opowiada Stelmach.

– Zaznaczaliśmy w tej wiadomości, że chodzi nam o testy do drugiej drużyny Wisły Płock, żeby też nie obiecywać im gruszek na wierzbie. Wszyscy byli świadomi tego, gdzie jadą i jakie czekają ich perspektywy. Postawiliśmy sprawę jasno, żeby później nie było, że kogoś okłamaliśmy lub oszukaliśmy. Gdy zawodnik określał się, że jest chętny, to wtedy dopytywaliśmy o jego sytuację kontraktową z obecnym klubem, żeby też nie było niedomówień, jeśli chodzi o testowanie czyichś piłkarzy bez wiedzy i zgody klubu. W przypadku deklaracji zainteresowania, na podaną skrzynkę pocztową zawodnika, rodziców lub agenta, wysyłaliśmy oficjalne, mailowe zaproszenie z dokładnym planem działania – dodaje.

Jakie są końcowe efekty pierwszej edycji „Back to the Roots”? Ilu zawodników zostało w Polsce i kontynuuje swoją przygodę? Co się stało z tymi, którzy nie zostali zakontraktowani przez Wisłę Płock? – Na pewno wysłaliśmy ponad sto, może dwieście, zaproszeń na ten obóz, z czego połowa nam odpisała, a kolejna nie była w ogóle zainteresowana, więc siłą rzeczy nam się ta liczba stopniowo zmniejszała. W Płocku pojawiło się 22 zawodników. Tak się dobrze złożyło, że z tych chłopaków byliśmy w stanie ułożyć dwie jedenastki w ustawieniu 1-4-3-2-1. Idealnie nam się to ułożyło, bo było po dwóch lewych i prawych obrońców, czterech stoperów itd. W trakcie obozu każdy z obserwatorów (trenerzy, Emil Kot, Arkadiusz Stelmach, dyrektor sportowy Paweł Magdoń, prezes klubu Tomasz Marzec – przyp. red.) wyłapał swoich ulubieńców. Mocno wyróżniło się pięciu, sześciu zawodników, z czego postanowiliśmy zostawić trzech, a reszta, z tego, co wiem, w większości wróciła do swoich krajów. W Polsce został jednak na przykład Bartłomiej Kamiński, który awansował z PAEEK FC do cypryjskiej ekstraklasy, a wracając do Polski, postanowił udać się do rodzimego Ciechanowa i tam w lokalnym MKS-ie podtrzymać swoją fizyczną formę, żeby zimą czegoś sobie poszukać – wyjaśnia Stelmach.

Jakie perspektywy są przed zawodnikami, którzy zostali w Wiśle Płock? – Dominik Gedek musi się przestawić na zupełnie inny trening, bo w Stanach Zjednoczonych odbywał od trzech do czterech jednostek treningowych tygodniowo. Gdy przyjechał do Polski to w pierwszych tygodniach wyglądał obiecująco, a później, gdy wszedł w nasz rytm treningowy to było widać, że dopadło go zmęczenie, do którego jeszcze nie przywykł. Myślę, że po okresie zimowym może być w dobrej dyspozycji. Jest po debiucie w rezerwach. Regularnie trenuje z „dwójką”, jest wiodącą postacią w trzeciej drużynie Wisły, gdzie dobrze czuje się na wahadle. Myśli na boisku nieszablonowo, ma fantazję do zakładania „siatek”, szuka gry jeden na jeden. Nieraz wygląda to tak, że brakuje mu dyscypliny taktycznej w obronie, a on występuje u nas na pozycji wahadłowego, więc ta defensywa jest bardzo istotna, ale to wszystko jest do wyuczenia. Ma „papiery” – podkreśla koordynator.

Czy w planach jest kontynuacja tego projektu i latem odbędzie się druga edycja? – Przy organizacji pierwszej edycji miałem dużą frajdę. Czułem wielką satysfakcję z tego, że jestem częścią tego wydarzenia, gdzie mam, chociażby wpływ na ustalenie jedenastek do gry wewnętrznej. Gdy w jadłodajni zobaczyłem tych wszystkich zawodników, którzy przyjechali do Płocka z różnych zakątków świata – rozmawiali w różnych językach – żeby zostać piłkarzami to poczułem wielką wewnętrzną radość. Zatem naturalne były myśli o tym, żeby ten projekt kontynuować. Aczkolwiek, z uwagi na niestabilną sytuację pandemiczną na świecie ciężko nam planować coś z dużym wyprzedzeniem. Pierwsza edycja miała znamiona spontanicznej akcji i pojawiło się sporo nerwowości w trakcie. Bo też trochę zawodników odmówiło nam kilka dni przed startem obozu, z uwagi na różne problemy zdrowotne (kontuzję złapał Jakub Florczyk), logistyczne (amerykańskie restrykcje zatrzymały Alexandra Krzykosia) lub po prostu się rozmyślili, jak Eugenio Bracelli, który w swoim CV ma Hellas Verona, gdzie w Pucharze Włoch raz zdarzyło mu się usiąść na ławce rezerwowych. Końcowy efekt projektu jest zadowalający, ale okupiony nerwami, chcielibyśmy podejść do tego z większym spokojem. Mowa też o późniejszej fazie, w której trzeba w pocie czoła pracować nad papierologią – odpowiada Stelmach.

– Mam nadzieję, że uda nam się przeprowadzić drugą edycję, gdzie skupilibyśmy się bardziej na młodszych rocznikach – 2005, 2006 i nawet 2007. Tylko w takim przypadku będziemy musieli pomyśleć o tym, żeby ci zawodnicy przyjechali do Polski z rodzicami, z uwagi na ich małoletni wiek. Ten letni obóz będą mogli traktować jako takie krótkie, tygodniowe wakacje w Płocku, gdzie będą mogli powalczyć o swoją przyszłość – tłumaczy Emil Kot.

Dlaczego młodsze roczniki, a nie zawodnicy, którzy są w wieku, gdzie kończą edukację i mają lepsze predyspozycje ku temu, żeby przeprowadzić się do naszego kraju? – Wraz z Arkiem (Stelmachem – przyp. red.) nie odpowiadamy za skauting pierwszej drużyny Wisły Płock, tylko akademii, więc siłą rzeczy zajmujemy się młodzieżą. W Polsce stety i niestety funkcjonuje przepis o młodzieżowcu. Często młodzi zawodnicy po ukończeniu wieku młodzieżowca są wyrzucani na „piłkarski śmietnik” i później ciężko ich wygrzebać z tego miejsca. Pracujemy na polskim rynku, gdzie funkcjonuje ten przepis i musimy się do niego w pewnym stopniu dostosować. Chcemy dać danemu zawodnikowi czas na adaptację w naszym kraju, do kultury, gdzie wielu z nich pochodzi z różnych zakątków świata – wyjaśnia Kot.

Dominik Gedek, który przyjechał do Polski ze Stanów Zjednoczonych również przeżył lekki szok kulturowy i potrzebował czasu, żeby przyzwyczaić się do warunków jakie panują w Polsce. – Mimo że przyjechał do nas z USA to jest tam zupełnie inna kultura, wychowanie, zasady i tryb życia. Trochę czasu musi minąć, żeby do tego przywyknął – dodaje.

W Polsce status młodzieżowca mają zawodnicy poniżej 21. roku życia, którzy posiadają polskie obywatelstwo. Tylko takich Wisła Płock poszukuje do projektu „Back to the Roots”? – Głównie szukamy zawodników z polskim paszportem, ale wiadomo, że nie wszyscy go mają. Pierwszy z brzegu przykład – Dominik Gedek, którego rodzice są Polakami, a on sam miał tylko paszport amerykański, co mnie nie dziwi, bo polski do niczego nie był mu potrzebny. Dopiero po transferze do naszego klubu, rozpoczął sprawy formalne, co do przyjęcia polskiego obywatelstwa. Aczkolwiek w głównej mierze celujemy w zawodników z polskim paszportem – wyjaśnia Emil Kot.

Jakie wnioski wyciągnęli organizatorzy pierwszej edycji „Back to the Roots”? – Jednym z głównych wniosków jest to, żeby następnym razem wyszukiwać młodszych zawodników, żeby mieli po prostu więcej czasu na adaptację w Polsce i rozwój talentu w naszym kraju. Taki Dominik Gedek ma przed sobą tylko dwa lata, żeby korzystać na przepisie o młodzieżowcu, bo jest z rocznika 2003. Mam nadzieję, że wykorzysta swój czas, najpierw przebije się do pierwszego składu drugiej drużyny, a później do pierwszego zespołu – mówi Kot.

– Jestem dumny z tego projektu i jest z czego, bo zawsze fajnie jest dać młodym chłopakom szanse na to, żeby mogli zostać piłkarzami. Ich marzeniem było spróbować swoich sił w naszym kraju, a nie mieli okazji brać udziału w takich projektach jak chociażby „Gramy dla Polski”. Mówimy tu o zawodnikach, którzy na co dzień trenowali w zespołach czwartych-piątych lig hiszpańskich, holenderskich i tak dalej. Wcześniej odnosiłem takie wrażenie, że wielu zawodników z polskimi korzeniami mówi kurtuazyjnie o tym, że chciałoby u nas grać, a ten projekt pokazał, że można znaleźć na całym świecie zawodników, którzy mają takie marzenie i za nim podążyli do Płocka. I to nawet tacy, którzy mieli styczność z młodzieżówkami „swoich” krajów – opowiada Stelmach.

Zawodnicy ze 14 różnych krajów: ze Stanów Zjednoczonych, z Anglii, Belgii, Cypru, Danii, Holandii, Hiszpanii, Irlandii, Izraela, Kanady, Norwegii, Szkocji, Ukrainy oraz Włochy. Czy nie było problemów natury komunikacyjnej i adaptacji w obcym środowisku? – Byliśmy zdziwieni, bo finalnie naszym głównym językiem mógł być polski. Na 22 zawodników bodaj 17 mówiło swobodnie po polsku. Podam przykład braci Kwiatkowskich z Belgii. Oni między ze sobą rozmawiali po flamandzku, a z nami po polsku z wyraźnym akcentem, ale nie mieli problemów z komunikacją. Z polskim problemów nie miał też Dante Piątek Sroka z Hiszpanii, który zrobił ogólnie na mnie duże wrażenie. Widać było między nimi ciekawe różnice kulturowe, choćby podczas wspólnego oglądania Mistrzostw Europy. Po angielsku mówił każdy poza Avivem Bitonem z Izraela, który naszego języka też nie znał, więc z nim było ciężko się dogadać. Oglądając jego materiały wideo z InStata, byłem pod wrażeniem jego gry i tego, że taki gość do nas przyjedzie. Aczkolwiek po angielsku mówił tylko: „hi” i „hello”. Do tego był skryty, cichy, choć w korespondencji internetowej był mega serdeczny. Gdy grali w „dziadka” było widać, że ma umiejętności piłkarskie, ale już w meczu sobie nie radził pod względem komunikacji z kolegami z drużyny. Można powiedzieć, że to spore rozczarowanie tego obozu – uważa.

Czy da się organizować takie wydarzenie cyklicznie, żeby co roku przyjeżdżali nowi zawodnicy na testy? Patrząc na to, że z roczników 2001, 2002, 2003, 2004 zaproszono znacznie ponad stu zawodników i przyjechało dwudziestu dwóch to pokazuje, że nie jest to takie łatwe. Nie każdy chce, ma czas i pieniądze na to, żeby przyjechać do Płocka na testy do drużyny rezerw.

Myślę, że zawsze znajdziemy chętnych. W Anglii jest ponad milion Polaków, a w samym Londynie, z tego, co wiem, jest osiem lub dziewięć szkółek piłkarskich, które są skupione tylko na trenowaniu naszych rodaków. Liczba zawodników na Wyspach Brytyjskich z polskimi korzeniami jest ogromna, więc uważam, że jest to never ending story, bo przecież tych rynków jest jeszcze więcej: Holandia, Niemcy, Belgia, Francja, Włochy, Hiszpania, Norwegia, Szwecja, Dania itd. Polacy są rozsiani po całym świecie, jest ich mnóstwo i większość gra w piłkę. Nasza rola w tym, żeby wykorzystać kontakty z takimi szkółkami i zaprosić najlepszych zawodników z polskimi korzeniami na testy do Płocka – podkreśla dyrektor skautingu Wisły Płock.

Co jest najtrudniejsze w organizacji takiego wydarzenia jak obóz piłkarski „Back to the Roots”? – Myślę, że nic (śmiech). Mając już siedmioletnie doświadczenie w organizacji projektu „Ty też masz szansę”, gdzie też mam do czynienia z obozem piłkarskim to nic mnie zaskoczyło w pracy przy „Back to the Roots”. To ani mnie nie przerasta ani przeraża. Bo zawodnicy przyjeżdżają na miejsce w danym terminie do danego hotelu, czekamy na nich, kwaterujemy i następnego dnia jest trening. Boisko mamy zapewnione. Mamy też chętnych trenerów do prowadzenia takich zajęć, więc większej filozofii w tym nie ma – uważa Kot.

Wielkiej filozofii nie ma, a sam pomysł jest na tyle oryginalny, ciekawy i inny niż wszystkie, że może stać się dobrą inwestycją w przyszłość polskiej piłki. Czy w taki sposób można wyłowić przyszłych reprezentantów Polski? Trudno powiedzieć, trzeba poczekać, bo jednak mówimy tu o długofalowym procesie, gdzie młody zawodnik przychodzi do drużyny rezerw „Nafciarzy” i stopniowo adaptuje się do nowych warunków. Aczkolwiek na pewno jest to pomysł, który pokazuje, że skauting klubu ekstraklasowego nie musi być schematyczny i jednowymiarowy. Czy będzie skuteczny? Nam pozostaje tylko bacznie obserwować dalsze działania Wisły Płock i projektu „Back to the Roots”.

ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Wisła Płock