Jak to jest reprezentować barwy klubu, którego fanem jest się od dziecka? Trzeba byłoby spytać Czarka Misztę, bramkarza z Łukowa, a zarazem – wielkiego kibica Legii Warszawa. Jak wyglądały początki przygody z piłką 20-letniego golkipera?

Pierwszy trener: Cezary Miszta

Łuków leży w województwie lubelskim, a jeżeli chodzi o bliskość poważnych ośrodków piłkarskich, to najbliżej stamtąd do: Motoru Lublin, Pogoni Siedlce oraz właśnie Legii, której kibicuje się w tej ok. 30-tysięcznej miejscowości. – Czarek swoją przygodę z piłką rozpoczął w miejscowym ŁSR-ze. Tam jego pierwszym trenerem był mój tata. Był bardzo uniwersalnym zawodnikiem, robił różnicę zarówno między słupkami, jak i w polu. Myślę, że ten uniwersalizm oraz bardzo dobra gra nogami zaprowadziły go do miejsca, w którym jest obecnie – uważa Maciej Tryboń, który w Orlętach Łuków odpowiadał i nadal odpowiada za szkolenie golkiperów.

Czy Cezary Miszta wyróżniał się w dzieciństwie warunkami fizycznymi? – Nie był jakoś bardzo wysoki, ale od małego miał dość dobre warunki fizyczne. Z tego, co pamiętam, wśród swoich rówieśników był jednym z wyższych chłopców – tłumaczy Tryboń.

Skoro nie brylował szczególnie warunkami fizycznymi, co należało do jego najmocniejszych stron? – Jako golkipera zawsze wyróżniała go świetna gra nogami. Tak było od najmłodszych kategorii wiekowych. Miał też dość dobry wyskok, a także bardzo dobrą szybkość reakcji. Czarek na turniejach „kolekcjonował” statuetki dla najlepszego bramkarza. Gdzie tylko jechał na jakiś turniej, to zawsze pytali o niego trenerzy drużyn przeciwnych. Wszyscy widzieli w nim spory potencjał – mówi nam trener bramkarzy w Orlętach.

Miszta raczej nie jest typem człowieka, który „wstrząśnie” szatnią w trakcie meczu. Jak to wyglądało, gdy miał np. 12 lat? – Był spokojnym oraz ambitnym chłopakiem. Zdarzało się, że podczas wakacji, gdy nie mieliśmy treningów drużynowych, szliśmy na boisko i ćwiczyliśmy tylko w dwójkę. To nie był typ lidera, ale nie powiedziałbym też, że był wycofanym chłopakiem. To była bardzo zgrana drużyna, zawodnicy do dzisiaj utrzymują ze sobą kontakt, a niektórzy nawet dalej grają w Orlętach Łuków – dodaje Maciej Tryboń.

Kto miał największy wpływ na 20-latka? – Myślę, że to rodzice mieli największy na niego. Widząc jego ambicję, talent, zdawaliśmy sobie sprawę, że może w przyszłości sporo osiągnąć. Od małego był ogromnym fanem Legii, więc myślę, że gra przy Łazienkowskiej jest dla niego nagrodą za ciężki trud – wyjaśnia jeden z jego pierwszych szkoleniowców.

Zanim młody bramkarz trafił do Legii Warszawa, spędził pół roku w Akademii Motoru Lublin. Zresztą, na pierwszych testach w stolicy pojawił się, gdy był w szóstej klasie szkoły podstawowej, pokazał się z dobrej strony, ale wówczas jego rodzice nie zgodzili się, żeby tak szybko wyjechał z domu i rozpoczął „samodzielne” życie w wielkim mieście. Stało się to dopiero trzy lata później. Jak Miszta wspomina swoje przenosiny do Warszawy? „Graliśmy mecz kadr wojewódzkich. Obroniłem karnego Bartka Ciepieli i wydaje mi się, że właśnie tamtym występem zapracowałem sobie, by trafić do notesu skauta” – powiedział w rozmowie z klubową akademią.

Wychowanek Orląt Łuków od małego miał łatkę zawodnika ze sporym potencjałem. W drużynie aktualnych mistrzów Polski trafił pod skrzydła Krzysztofa Dowhania, jednego z najlepszych specjalistów od szkolenia bramkarzy w naszym kraju, a na premierowy obóz z pierwszym zespołem zabrał go… Jacek Magiera. Przypominamy tylko, że od tego czasu klub z Łazienkowskiej prowadzili: Romeo Jozak, Deaf Klafurić, Ricardo Sa Pinto, Aleksandar Vuković, Czesław Michniewicz, Marek Gołębiewski i ponowie Vuković.

Cezary Miszta w pierwszej drużynie „Legionistów” zadebiutował w listopadzie 2020 roku, natomiast już wcześniej miał styczność z seniorską piłką, bowiem zbierał minuty w rezerwach, a także na wypożyczeniu w I-ligowym wtedy Radomiaku Radom. 20-latek był również wypożyczony do Zagłębia Sosnowiec, jednakże ze względu na kontuzję barku, która przydała mu się w tamtym okresie, ani razu nie pojawił się między słupkami.

Byłoby świetnie, gdyby łukowianin naprawdę udowodnił, że jest sporym talentem, tymczasem prawda jest taka, że od dwóch sezonów przegrywa rywalizację o miejsce w bramce z Arturem Borucem, który z pewnością najlepsze lata kariery ma już za sobą, nawet nie jest zaliczany do ścisłej czołówki bramkarzy w Ekstraklasie, a w dodatku mógłby być… jego ojcem. Miszcie zdarzały się pojedyncze bardzo dobre występy w europejskich pucharach czy lidze, ale to zdecydowanie zbyt mało, żeby już teraz realnie myśleć o wyjeździe do zagranicznej ligi. Gdzie jego były trener widzi u niego elementy do poprawy? – Moim zdaniem musi jeszcze poprawić wyjścia do dośrodkowań, tutaj widzę jego mankament. Czasami brakuje mu wyczucia w tym aspekcie, uważam, że to może też po części wynikać ze stresu, ale jestem spokojny o Czarka, bo takich rzeczy nabiera się z czasem – kończy Maciej Tryboń.

Fot. Newspix