Każdy klub chciałby mieć takiego rezerwowego, jakim jest Adrian Łyszczarz. 22-latek w trwającym sezonie Ekstraklasy spędził na murawie niecałe 250 minut, a zdążył w tym czasie strzelić… pięć goli. Żeby jednak znaleźć się w miejscu, w którym jest teraz, on i jego bliscy musieli się w przeszłości trochę natrudzić. Jak wyglądały początki przygody z piłką wychowanka FC Wrocław Academy?

Pierwszy trener: Adrian Łyszczarz

Może powtarzamy się w każdym tekście, ale to będzie kolejna historia zawodnika, który możliwe, że nie zostałby profesjonalnym piłkarzem, gdyby nie wsparcie innych osób, w tym przypadku rodziców oraz babci, którzy kilka razy w tygodniu wozili go na treningi do Wrocławia, a także jeździli za nim na mecze po całej Polsce.

Grałem w Bodzio Goszcz mecz pucharowy. Adrian był jeszcze w brzuchu, żona na porodówce. Dostałem ze stresu dwie żółte kartki do przerwy. Schodząc z boiska otrzymałem telefon, że mam syna. Zaraz wszyscy podbiegli, kołyska. Później grając w Górniku Twardogóra zabierałem go na treningi. Adrianem zajmował się kierownik drużyny, kopali piłkę. Na każdym meczu był ze mną, obserwował, podziwiał zagrania taty” – mówił w cyklu „Patrzymy w Przyszłość” Marcin Łyszczarz, ojciec piłkarza.

Z futbolem była związana również jego babcia. I to w dość nietypowy sposób, ponieważ pani Alicja… pełniła funkcję prezesa we Widawie Bierutów – klubie z rodzinnej miejscowości Adriana Łyszczarza.

Przygoda z piłką zawodnika Śląska rozpoczęła się od treningów we wrocławskim Wiko, które w międzyczasie zmieniło nazwę na tę, pod którą są znani dzisiaj, czyli FC Wrocław Academy. – Z Adrianem zacząłem pracować, gdy ten był w szóstej klasie szkoły podstawowej i prowadziłem go przez trzy lata gimnazjum. Zresztą, nie tylko niego, bo w tamtej drużyny byli też m.in. Paweł Olszewski i Szymon Lewkot. To był taki chłopak, którego nie dało się nie lubić. Rodzice oraz babcia dowozili go po kilka razy w tygodniu na treningi do Wrocławia. To godzina drogi samochodem w jedną stronę. Czy rozmawialiśmy z nimi, żeby poszukali dla Adriana szkółki bliżej domu? Owszem, ale w okolicy nie było żadnej, która oferowałaby wysoki poziom szkolenia, więc postanowili się poświęcić. Prowadziłem grupę, która prawie w całości stanowiła klasę sportową, jednakże w pierwszej klasie gimnazjum Adrian do niej nie uczęszczał, przez co sporo tracił. Później to się zmieniło i zamieszkał w internacie. Bywało tak, że wychodził z domu w Bierutowie o 6:00 rano, jechał pociągiem do Wrocławia i potem znów wracał do domu po godzinie 20:00 – wspomina Wojciech Gąsiewski, jeden z pierwszych szkoleniowców Łyszczarza.

Jak sam 22-latek wspomina tamten okres? „Codziennie o 6:00 pociąg. Chodziłem przez tory, niebezpiecznie, bo ciemno, ale zawsze miałem przy sobie gaz pieprzowy. Jeździli ze mną koledzy, jeden grał w piłkę, drugi w ręczną. Monotonia. Wchodziło się zawsze do tego samego przedziału, zawsze to samo miejsce było wolne, codziennie te same twarze w pociągu. We Wrocławiu byłem już o 7:00, później w autobus, następnie w tramwaj. Starałem się uczyć, ale wiadomo jak jest w klasach sportowych. Trzydziestu chłopaków, nieraz jest ciężko. Po szkole czas na trening, wszyscy jechaliśmy, kończyło się o 18 i z powrotem na stację. O 21:00 byłem w domu taki zmęczony, że kładłem się spać. Jak odrabiałem lekcje, to w pociągu. W pewnym okresie byłem w internacie. Poznałem tam wielu ludzi, przyjaciół, z którymi mam kontakt do tej pory. Usamodzielniłem się trochę, wiemy, jak jest w internatach. Trzeba walczyć o przeżycie, jedzenie nie najlepszej jakości. Sami sobie gotowaliśmy w kuchni po kryjomu klasyczną potrawę makaron z kurczakiem bez sosu, by nie jeść jedzenia z internatu. Rajcowało mnie to, bo miałem z tyłu głowy, że może mi to pomóc i gdzieś mogę w piłkę grać” – powiedział w cyklu „Patrzymy w Przyszłość” Adrian Łyszczarz.

Całkiem prawdopodobne, że losy wychowanka FC Wrocław Academy potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby jako dzieciak trafił do… Akademii Zagłębia Lubin. Nawet otrzymał zaproszenie od klubu, natomiast jego rodzice nie zdecydowali się skorzystać z tej propozycji. Dlaczego? „Miał wówczas 10 lat. Lubin leży 130 kilometrów od nas, stwierdziliśmy, że to nie ten czas. Później pojawił się temat Legnicy, ale czego szukać w Legnicy, skoro mamy dobry klub we Wrocławiu? Później zaczęły się powołania do reprezentacji Polski, też jeździliśmy na zgrupowania, mecze. Z Adrianem jesteśmy na każdym meczu – czy to mecz sparingowy, czy ligowy. Od szóstego roku życia dopingujemy go i wspieramy” – kontynuuje ojciec zawodnika. 

Czym młody Łyszczarz wyróżniał się w dzieciństwie na boisku? Jaki był poza nim? – Myślę, że charakteryzowało go to, że nie kalkulował, wierzył we własne umiejętności, miał dobre uderzenie, radził sobie w pojedynkach 1v1, ciągnął zespół. Był chłopakiem, który jednoczył całą grupę. Chłopcy sami sobie wybierali kapitana, najczęściej był nim Paweł Olszewski, ale Adrian był jednym z liderów w szatni. Nie będę kłamał, że jest to dla mnie zaskoczenie, że się przebił na ten poziom. Rzadko się zdarza jednak, żeby aż trzech chłopaków z jednego zespołu występowało na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Spodziewaliśmy się, że Adrian będzie grał w Ekstraklasie. Nad jakimi elementami musi jeszcze popracować? Musiałbym szukać czegoś na siłę, ale jeżeli już, to może gra w obronie, chociaż każdy element można zawsze poprawić. Chciał się rozwijać i w nagrodę trafił do miejsca, w którym jest – uważa Wojciech Gąsiewski.

22-latek z Bierutowa przeniósł się do Śląska Wrocław w 2016 roku. Oczywiście skauci „Wojskowych” wiedzieli wcześniej o jego istnieniu, ale „Adi” dał się także zapamiętać tym, że w meczu Centralnej Ligi Juniorów zdobył przeciwko Śląskowi dwie bramki, które zapewniły jego ówczesnej drużynie zwycięstwo w derbach. Rok później udało mu się zadebiutować na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju, gdy otrzymał szansę od Jana Urbana.

Łyszczarz miał problemy z regularną grą w drużynie 2-krotnych mistrzów Polski, dlatego też w sezonie 2018/19 został wypożyczony do I-ligowego wówczas GKS-u Katowice. Młody pomocnik w tym samym sezonie wziął również udział w Mistrzostwach Świata do lat 20, które odbyły się w naszym kraju. Na mundialu wystąpił w dwóch spotkaniach.

Wychowanek FC Wrocław Academy w trwającej kampanii jest prawdziwym jokerem i wzorem zmiennika, bo pomimo niedużej liczby minut spędzonych na boisku, uratował swojej drużynie punkty w spotkaniach z Jagiellonią Białystok oraz Górnikiem Łęczna. Ten fakt nie sprawił jednak, że wzrosła jego pozycja w zespole, bowiem tylko zaledwie raz wyszedł na murawę w wyjściowym składzie, a 12 razy podnosił się z ławki rezerwowych. Gdyby otrzymał od Jacka Magiery więcej szans na grę, mógłby bardziej pomóc Śląskowi, który wydaje się, że w tym roku będzie bił się jedynie o… utrzymanie w lidze.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix