Jego rodzice byli związani z koszykówką, on sam także trenował ją w dzieciństwie, ale później przerzucił się na piłkę nożną. W Stomilu Olsztyn nie miał zapewnionych odpowiednich warunków do rozwoju, w Cracovii nawet nie zadebiutował, za to w Radomiaku Radom zaczął bronić dopiero w tym sezonie. I to jak! 

Pierwszy trener: Filip Majchrowicz

22-latek w piłkę zaczął grać w Uczniowskim Klubie Sportowym Trójeczka Olsztyn. Ale nie w nożną, tylko koszykową, zresztą jego trenerem był… Tomasz Majchrowicz, ojciec Filipa. – Jego rodzice są bardzo usportowieni, to po nich jest taki wysoki. Tata był trenerem koszykówki, a mama w nią grała, nawet na niezłym poziomie. Nie wiem, czy jego rodzice nie chcieli, żeby Filip uprawiał właśnie tę dyscyplinę, bo nigdy z nimi na ten temat nie rozmawiałem. Miałem jednak bardzo dobry i stały kontakt z jego mamą – mówi nam Marcin Przybyliński, jeden z jego pierwszych piłkarskich szkoleniowców.

Do obręczy rzucał w Trójeczce, natomiast za futbolówką biegał już w Stomilu. Chociaż, jeżeli chcielibyśmy być precyzyjni, to biegał tylko do pola karnego i z powrotem, bo od dziecka był bramkarzem. – Prowadziłem go w trampkarzach oraz juniorach młodszych. W 2012 roku przejąłem drużynę trampkarzy po trenerze Andrzeju Mierzejewskim. Filip od początku stał między słupkami, przede wszystkim wyróżniał się warunkami fizycznymi – był po prostu większy od innych dzieciaków. Nie miał niesamowitej techniki, dość dziwnie się rzucał, ale najważniejsze, że w niego trafiali, to pozwoliło mu kontynuować swoją przygodę z piłką – śmieje się Przybyliński.

Czy Filip jako dziecko był typem lidera? Jak odbierali go koledzy z drużyny? – Był raczej cierpliwym, spokojnym i małomównym chłopcem, natomiast teraz to się zmieniło. Znałem się z jego trenerem z Polonii Warszawa i byłem bardzo zdziwiony tym, że w stolicy „ustawiał” zespół. Myślę, że te cechy przywódcze nabył z czasem, ale już w juniorach młodszych zdarzyło mu się, że potrafił podnieść głos na kolegów z defensywy. Człowiek na niego chuchał i dmuchał, bo w juniorach był naszym… jedynym bramkarzem. Pamiętam, że była taka sytuacja, że w trakcie ligi jego mama zapytała się mnie, czy może pojechać na testy do Arki Gdynia. Zgodziłem się, pojechał tam, jednakże okazało się, że złapał kontuzję i mieliśmy problem – wspomina aktualny Koordynator ds. Kształcenia i Licencjonowania Trenerów w Warmińsko-Mazurskim Związku Piłki Nożnej.

W Olsztynie był niemile widziany” – powiedział w zeszłym roku w rozmowie z „Wyborczą” ojciec zawodnika. Jak było w rzeczywistości? Czy Majchrowicz w Stomilu miał zapewnione odpowiednie warunki do rozwoju? Nie do końca. – Prowadziłem ten zespół wraz z asystentem, ale żaden z nas nie specjalizował się w szkoleniu golkiperów. Później jego mama zaczęła nalegać, żeby jednak zapewnić Filipowi zajęcia z trenerem bramkarzy, natomiast w klubie człowiek niestety odbijał się jak od ściany. Nie ukrywam, że wówczas ciężko było w Olsztynie o treningi bramkarskie. W Stomilu był tylko pierwszy zespół, bez drużyny rezerw. Tłumaczyłem, że możemy mieć wychowanka na lata jak Piotra Skibę, wychowalibyśmy sobie bramkarza, w dodatku młodzieżowca, jednakże bez skutku. Dobrze pamiętam telefon od jego mamy, zadzwoniła do mnie kiedyś po godz. 21:00. Byłem wtedy z jednym z dzieci w szpitalu, bo zachorowało i dzwoni mama Filipa, że chłopak odchodzi, bo dostał ofertę z Polonii. Prosiła mnie, żebym początkowo mu pomógł, ponieważ znałem trenera stamtąd. Nie miałem innego wyjścia, wiedziałem, że jeżeli nie zrobi kolejnego kroku, to nie zostanie nigdy profesjonalnym piłkarzem. W Stomilu nikt się nim specjalnie nie interesował… – wyjaśnia były trener 22-latka.

Filip Majchrowicz nigdy nie był uważany za wielki bramkarski talent. Co prawda, jeździł na zgrupowania kadr wojewódzkich i pokazywał się z niezłej strony, ale ani w Stomilu Olsztyn, ani w Polonii Warszawa, ani w Cracovii, ani w Resovii, ani początkowo w Radomiaku Radom nikt nie widział w nim nowego Wojtka Szczęsnego czy Łukasza Fabiańskiego. W „Czarnych Koszulach” występował tylko w CLJ-ce, w „Pasach” pograł trochę w Centralnej Lidze Juniorów oraz III-ligowych rezerwach, natomiast nie doczekał się debiutu w pierwszej drużynie, na wypożyczeniu w Rzeszowie zagrał w zaledwie czterech spotkaniach, za to w minionej kampanii bezapelacyjnym numerem jeden w bramce „zielono-białych” był Mateusz Kochalski.

– Miał wiele deficytów bramkarskich, właściwie wyróżniał się tylko tym, że był duży i skuteczny w tym, co robił. Nie spodziewałem się, że będzie wiodącym bramkarzem ligi. Powiedziałbym nawet, że kiedyś był dzieciakiem z lekką nadwagą, ale z roku na rok się rozwijał, zaczął bronić w kadrach wojewódzkich, występować w lidze makroregionalnej. Uważam, że dużą rolę w jego karierze odegrała mama, która jest bardzo ambitna, zależało jej na tym, żeby syn się rozwijał. On też zmienił się, jak trafił po ukończeniu gimnazjum do Polonii. Myślę, że wpływ na to mogły mieć nowe bodźce, czyli nowy klub, grupa, samodzielne mieszkanie w wielkim mieście – to wszystko sprawiło, że musiał wydorośleć. Bardzo się cieszyłem, gdy widziałem, że dobrze radził sobie w stolicy, później jednak trochę gorzej szło mu w Cracovii. Wydaje mi się, że nie osiągnąłby tego wszystkiego bez swojego uporu oraz ciężkiej pracy – podkreśla Marcin Przybyliński.

Wszystko wskazywało na to, że w Ekstraklasie Dariusz Banasik dalej będzie stawiał na Kochalskiego, bo ten dobrze radził sobie na I-ligowych boiskach, natomiast tuż przed startem sezonu Legia Warszawa awaryjnie skróciła wypożyczenie 21-latka, na czym skorzystał właśnie Majchrowicz. Wychowankowi Stomilu Olsztyn nie przytrafił się do tej pory jakiś niesamowicie spektakularny mecz jak Rafałowi Strączkowi ze Stali Mielec, ale z drugiej strony ani razu też wyraźnie nie zawiódł. Biorąc pod uwagę fakt, że to jego pierwszy pełny sezon w profesjonalnym futbolu, radzi sobie… świetnie. – Teraz rozgrywa kapitalny sezon. Obecnie ma zapewnione bardzo dobre warunki w Radomiu, regularnie gra na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju oraz w młodzieżowej reprezentacji Polski. Mam nadzieję, że będzie się dalej rozwijał. Aczkolwiek, wolałbym go jeszcze trochę pooglądać w Ekstraklasie, bo uważam, że nie ma co za szybko wyjeżdżać za granicę. Filip ma dopiero 22 lata, cała kariera dopiero przed nim. Myślę, że stać go na to, żeby bronić w czołowym polskim klubie, mam na myśli Legię Warszawa, Lech Poznań czy Raków Częstochowa. Jeśli będzie czołowym bramkarzem w Polsce, to może ktoś da mu szansę też szansę w zagranicznym klubie. Mamy ze sobą sporadyczny kontakt, pisałem do niego po pierwszym meczu z Lechem, że gratuluję mu udanego występu, od razu odpisał, że cieszy się, że się odezwałem. Każdy ma swoje życie, nie chcę mu zawracać głowy, ale oczywiście śledzę jego postępy i życzę mu jak najlepiej – kończy Przybyliński.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix