„Zdenerwowałam się i uderzyłam na bramkę”. Kulisy finału dziewczynek na Narodowym

Miesiąc temu Beniaminek Profbud Krosno wygrał Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” kategorii dziewczynek U-12, pokonując w finale KKS Katowice 1:0. Jak wyglądały kulisy meczu na Stadionie Narodowym? Co było kluczem do zwycięstwa? Rozmawiamy z Jakubem Koznerem, szkoleniowcem zwycięskiej ekipy.

„Zdenerwowałam się i uderzyłam na bramkę”. Kulisy finału dziewczynek na Narodowym

Mija miesiąc od wielkich finałów ogólnopolskich XXII Edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, w których Beniaminek Krosno triumfował w kategorii U-12 dziewczynek. Jakim echem obiła się wieść o tym, że drużyna, którą pan prowadził, sięgnęła po końcowy triumf w Turnieju?

– Dziewczyny osiągnęły życiowy sukces, miały okazję zagrać na Stadionie Narodowym i wygrać największy Turniej dla chłopców i dziewczynek w Europie. Było to dla nas wielkie wydarzenie, na które przygotowywaliśmy się od dłuższego czasu. Te wspomnienia zostaną z nami do końca życia. Media lokalne zadbały o to, żeby informacja o tym, że nasza drużyna zwyciężyła w tym Turnieju, poniosła się dalej. Tydzień po finałach dostaliśmy zaproszenie od Podkarpackiego ZPN na uroczyste spotkanie, podczas którego nasze dziewczyny zostały docenione i uhonorowane przez Związek i władze naszego miasta. Zawodniczki otrzymały wielki puchar, koszulki i wiele innych pamiątkowych gadżetów. Cieszymy się niezmiernie z tego, że nasz sukces został zauważony.

Czy oglądał już pan powtórkę meczu meczu finałowego z UKKS-em Katowice?

– Oczywiście, że tak, musiałem obejrzeć na spokojnie cały ten finał. Muszę przyznać, że na żywo zupełnie inaczej odbierałem ten mecz niż w powtórce. Z tego miejsca też chciałbym pogratulować trenerowi Tomaszowi Nawrockiemu, który prowadził UKKS Katowice, bo jego drużyna jest naprawdę mocna i kolejny raz nam się mocno postawiła. Tym razem to my wyszliśmy z tego starcia zwycięsko, byliśmy lepsi o jedną bramką. Finał może nie był porywający, ale, jak to się mówi: „finałów się nie gra, finały się wygrywa”.

Może nie było to porywające widowisko, ale było w tym meczu coś, co zapadnie w mojej pamięci na długo – jedyna, ale bardzo efektowna bramka w wykonaniu zawodniczki Beniaminka Krosno. 

– Tego gola zdobyła Lena Polek. Słyszałem jej ciekawą wypowiedź po tym meczu: „nie chciałam dopuścić do rzutów karnych. Zdenerwowałam się i uderzyłam na bramkę”. Finał dziewczynek w kategorii U-12 to były prawdziwe piłkarskie szachy. Tak, jak powiedziałem przed chwilą, my z UKKS-em Katowice znamy się bardzo dobrze. Wiedzieliśmy, co przeciwniczki będą chciały grać. I one miały świadomość tego, co my mamy w swoim repertuarze. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że w tym meczu nie oglądaliśmy za wiele błędów indywidualnych. To świadczy też o tym, że obie drużyny mają wysokie umiejętności. Trzeba to docenić. Każda dziewczyna, która była na boisku, wiedziała, co ma robić. Nie było przypadków w tym, co wykonywały na placu gry.

Z czego wynikał ten obraz gry? Ranga meczu, Stadion Narodowy oraz stres z tym związany to wszystko spowodowało, że brakowało tej odważnej gry?

– Stres był bardzo duży. Gdy jechaliśmy autokarem na Stadion Narodowy to dziewczyny robiły wielkie oczy, były zdumione tym, co w tym momencie się działo. Z resztą mówiły mi, że ich marzeniem było zagrać mecz na Stadionie Narodowym. Są to 12-letnie zawodniczki, ale bardzo świadome, tego, gdzie i o co grają. Żadna z nich nie chciała popełnić błędu. Graliśmy bezpiecznie. Mówiłem dziewczynom, że najważniejsze w tym finale będzie to, żeby nie stracić bramki, co nam się udało. Przypomnę, że na finałach ogólnopolskich w Warszawie straciliśmy tylko jednego gola i to w pierwszym meczu z Tęczą Bydgoszcz. Kolejne starcia wraz z finałem na Stadionie Narodowym kończyliśmy z czystym kontem. Finał wygraliśmy przede wszystkim dobrą grą w obronie. W składzie mam dwie szybkie napastniczki i miałem wewnętrzne przekonanie, że strzelimy, choćby jednego gola w tym meczu i tak się stało.

„Finał wygraliśmy przede wszystkim dobrą grą w obronie”. Taki był plan na ten mecz – defensywna gra i czekanie na kontry? Czy raczej trener preferuje taki styl, gdzie wszystkie zawodniczki bronią i atakują, dlatego też tak to wyglądało?

– Zadaniem każdej zawodniczki jest krycie swojej rywalki. Gdyby tego zabrakło, wtedy rywal zyskuje przewagę na boisku. Przestrzegałem dziewczyny przed pojedynkami 1 na 1, żeby były czujne i ich nie przegrywały. Jednak, jeśli tak by się stało to głowa do góry i szybki powrót, żeby spróbować odebrać piłkę. Aczkolwiek w tym spotkaniu nie było wiele takich sytuacji. Byliśmy dobrze przygotowani do tego Turnieju. Na treningach pracowaliśmy nad wysokim i niskim pressingiem, otwieraniem gry i stałymi fragmentami, co przełożyło się na końcowy rezultat w tym Turnieju. Jestem dumny z tych dziewczyn, że realizowały to, co trenowaliśmy.

Odkąd mecze finałowe Turnieju rozgrywane są na Stadionie Narodowym to Beniaminek Krosno zawsze tam dochodzi. Jak wy to robicie? Żaden inny klub, zespół nie może pochwalić się taką passą.

– Często trafiają nam się zdolne dziewczyny. To nie jest przypadek. Krosno nie jest dużym miastem, a w każdym roczniku mamy utalentowane zawodniczki. Do tego dochodzi odpowiednia praca na treningach i wielkie zaangażowanie dziewczyn. Jedna z moich podopiecznych powiedziała mi, że musiała mocno przekonywać rodziców do tego, żeby pozwolili jej chodzić do nas na treningi. Mama z tatą wychodzili z założenia, że jej się to szybko znudzi, dlatego ambiwalentnie podchodzili do próśb córki, a ta chciała im pokazać, że się mylą. Ta dziewczyna cały czas u nas gra i zawsze jest w pełni zaangażowana w zajęcia i rywalizację sportową. To jest też DNA naszego klubu – pasja, ambicja i gra do końca.

Na samym początku powiedział pan, że wspomnienia z tego Turnieju zostaną z wami na bardzo długo. Jaki moment najbardziej utknął trenerowi w pamięci?

– Jeżeli mówimy o całym Turnieju to wielki finał wojewódzki z Resovią. Gdybyśmy tego meczu nie wygrali to nie przeżylibyśmy takiej wspaniałej przygody w Warszawie. To było naprawdę trudne starcie. Jeżeli chodzi o finały ogólnopolskie to jest kilka takich chwil, spotkań, które zapamiętamy na bardzo długo. Mecz fazy grupowej z Tęczą Bydgoszcz, gdzie straciliśmy jedynego gola w tym Turnieju. Bardzo ciężkie, nerwowe spotkanie. Miałem takie przekonanie przed tym starciem, że jak wygramy z Tęczą to później będzie nam się łatwiej grało. Bo jest to wymagający rywal, a takie zwycięstwa budują morale drużyny. Później pewnie wygraliśmy dwa mecze w grupie. Drugiego dnia finałów ogólnopolskich rozegraliśmy ćwierćfinał z Ślęzą Wrocław, który przez dugi czas nie układał się po naszej myśli. Prowadziliśmy grę, stwarzaliśmy sobie dogodne sytuacje do zdobycia gola, ale nic nie chciało wpaść. Bardzo nerwowe spotkanie, z którego wyszliśmy zwycięsko, unikając rzutów karnych. Lena Polek zdobyła gola na 1:0 na dwie minuty przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Półfinał z UKS-em SMS-em Łódź też nie należał do najłatwiejszych. Dużo jest momentów, które zapamiętamy na długo.

Trzy lata czekaliśmy na powrót Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Beniaminkowi Krosno brakowało tych rozgrywek?

– Tak, to jest nasz flagowy Turniej, do którego sumiennie przygotowujemy się w trakcie sezonu. Zawodniczki cały czas się rozwijały i grały z wymagającymi rywalkami, ale nie ukrywam, że brakowało nam Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Dla nas jest to najważniejsza impreza w roku i nie tylko dla nas, bo przyjeżdżają tutaj najlepsze drużyny w Polsce. Każdy chce zagrać na Stadionie Narodowym. Nikt nigdy nie chce odpuścić udziału w tych rozgrywkach.

Na co dzień oprócz tego, że jest pan trenerem, wykonuje też inny zawód piłkarski – sędzia. Można to ze sobą pogodzić? Mecze nie kolidują ze sobą? Był pan na wszystkich spotkaniach ligowych i turniejowych swoich podopiecznych?

– Różnie z tym bywa, ale zawsze staram się to zbilansować, gdy wszystko poukładam sobie odpowiednio wcześnie, jestem w stanie ze sobą pogodzić te dwa zawody, co nie jest łatwe, bo mecze przeważnie rozgrywane są w weekendy. Prowadzę zespół dziewczynek U-13, na co dzień rywalizujemy w dwóch ligach: podkarpackiej z dziewczynami i  lidze okręgowej młodzika z chłopcami. W tej pierwszej mało jest spotkań, a i tak odbywają w środku tygodnia. Z kolei mecze w ramach rywalizacji z chłopakami rozgrywane są w piątki. Do tego dochodzą też turnieje, które mają miejsce w weekendy. Jednak, gdy wiem o nich dużo wcześniej to jestem w stanie tak zaplanować sobie czas zawodowy, że mogę pojawić się na takich rozgrywkach w roli trenera. Przy tym nie zaniedbuję pracy sędziego. W tej rundzie posędziowałem 53 mecze, więc to też nie jest mało. Jednak nie opuszczam w ogóle spotkań moich podopiecznych. Aczkolwiek bardzo lubię sędziować, gdy mogę to zawsze chętnie to robię. Zaznaczę, że mam też duże wsparcie od żony, która pozwala mi łączyć te dwie pasje. Chylę czoło przed nią, gdyż nie każda partnerka byłaby tak wyrozumiała jak ona.

Rozumiem, że na tym poziomie jest pan w stanie ze sobą łączyć te dwa zawody. Jednak w kontekście przyszłościowym i rozwoju, w którym kierunku zmierza Jakub Kozner?

– Obecnie mam 34 lata. Niestety, w zawodzie sędziego jest to już wiek zaporowy. Prowadzę mecze IV ligi już od 6 lat. Nie zanosi się na to, żebym poszedł wyżej. PZPN-owi też zależy na tym, żeby do poziomu centralnego przebijali się młodzi, perspektywiczni sędziowie, którzy będą mogli zadomowić się na dłużej na najwyższym szczeblu rozgrywek w Polsce. Dlatego też będę bardziej skupiać się na rozwoju trenerskim. Jednak, dopóki mam siły i chęci, będę ze sobą łączył te dwa zawody.

Jakie umiejętności i cechy sędziego przydają się w pracy trenera? 

– Znajomość przepisów gry, które jestem w stanie szybko i klarownie przekazać swoim zawodniczkom. Gdy sędziuję mecze drużyn młodzieżowych to też zwracam uwagę na pracę trenerów – jakich wskazówek udzielają, z jakiego systemu gry korzystają. Zawsze coś mi wpadnie w oko i te najlepsze rzeczy zabieram ze sobą, wdrażając do swojego zespołu.

Odwróćmy pytanie, jakie umiejętności i cechy trenera przydają się w pracy sędziego?

– Gdy prowadzę mecze jako sędzia to dzięki doświadczeniu z pracy trenerskiej rozumiem, co czują zawodnicy. Łatwiej mi zrozumieć ich emocje. Z uwagi na fakt, że na co dzień jestem trenerem, potrafię porozumieć się z zawodnikami.

Jak rozmawiać z zawodnikami, będąc sędzią?

– Nie ma na to złotego środka. Bo każdy człowiek jest inny i inaczej zachowuje się na boisku. Jednemu wystarczy prosty, spokojny komunikat, a na drugiego trzeba podnieść głos. Trzeba to wyważyć. W pracy sędziego najważniejsza jest psychika. Nie można sobie wejść na głowę.

Gdy jeździ pan na mecze dziewczynek w roli trenera to zdarza się panu zwrócić uwagę innym sędziom, że źle wykonują swoją pracę? Czy z kolegami po fachu lubi pan porozmawiać przed spotkaniem, żeby dowidzieć się, w jaki sposób będą pracować?

– Staram się nie kwestionować pracy sędziów. Przed meczem też nigdy nie podchodzę do arbitrów. Niektórym meczom towarzyszą spore emocje i zawsze staram się je trzymać na wodzy, gdy jestem w roli trenera, bo wiem, że sędziowie nie lubią, ja też, gdy szkoleniowiec głośno wyraża swoje uwagi.

Czy z uwagi na fakt, że łączy pan ze sobą te dwa zawody to ma większy szacunek i zrozumienie dla obu stron? 

– Tak, rodzicom dziewczynek często powtarzam, żeby nie kwestionowali pracy sędziów na meczach, bo każdy ma prawo się pomylić. Jestem sędzią i mi też zdarzają się pomyłki, do których potrafię się przyznać i przeprosić. W pracy arbitra piłkarskiego dużą rolę odgrywa perspektywa – źle się ustawisz do danej sytuacji boiskowej i może ci coś umknąć. Gdy oglądam mecze dziewczynek to analizuję sobie pracę sędziów, ale sam dla siebie – zastanawiam się, czy zrobiłbym tak samo albo myślę o tym, co sprawiło, że arbiter podjął daną decyzję. Aczkolwiek nigdy nie podważam tego, jak prowadzą spotkania.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI