Jak wyglądały pierwsze boiska polskich piłkarzy?

„Kiedyś wszyscy wychodzili na podwórko przed blok i grali w piłkę. Było to zajęcie, które sprawiało nam najwięcej przyjemności” – mówił nam w cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” Michał Żewłakow, 102-krotny reprezentant Polski. Jak wyglądały pierwsze boiska byłych i obecnych polskich piłkarzy?

Jak wyglądały pierwsze boiska polskich piłkarzy?

Niektórzy uważają, że najlepsi i najzdolniejsi sportowcy rodzą się w bólach. Na krzywych boiskach, w przydługawych koszulach i butach po starszym rodzeństwie. Tak wyglądała kiedyś rzeczywistość wielu z tych, których dzisiaj możemy podziwiać np. w Lidze Mistrzów.

Andrzej Juskowiak miał w swojej karierze przyjemność zagrać przed kilkudziesięciotysięczną publicznością m.in. na Estadio Santiago Bernabéu, Highbury czy Stadionie Olimpijskim w Monachium, a zaczynał od gry na boisku, w którym poprzeczka była zrobiona z… gałęzi.

„Drzewa były słupkami. Poprzeczek brak. Jak piłka poleciała nad ogrodzeniem, to wiadomo, że gola nie było. Jak uderzyła w siatkę, to bramka. Graliśmy tam z sąsiadem całymi dniami aż do zmroku” – powiedział w jednym z wywiadów Robert Lewandowski.

„Dla nas najważniejsze było podwórko. Tam się wychowywaliśmy. Grało się z młodszymi, grało się ze starszymi. To było bezcenne. Pamiętam wywiad Zbigniewa Bońka, gdy jeszcze był prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej. Zapytany o to, dlaczego 40-50 lat temu Polacy grali tak dobrze w piłkę, odpowiedział, że jego pokolenie wracało ze szkoły, rzucało tornister, przez pięć godzin grało w piłkę pod blokiem, a jak chłopcy byli zmęczeni, to szli na treningi. Podpisuję się pod tym zdaniem obiema rękami” – odpowiada Grzegorz Komor, były piłkarz Motoru Lublin.

„Wtedy wszyscy, którzy potrafili grać, to trafiali do klubów, a oprócz tego i tak spotykaliśmy się na podwórku. To były inne podwórka. Pamiętam, że do mojej szkoły czy w samej okolicy było bardzo dużo dzieciaków, które grały w klubach, czasem dochodzili nawet do piłki seniorskiej. Zawsze będę wspominał, że graliśmy na nawierzchni asfaltowej, bo wtedy przy 95% szkół taka była, a jak dochodziło do jakiegoś bardzo ważnego meczu, najczęściej o pieniądze, to przynosiło się takie okrągłe metalowe baniaki i robiło się z tego słupki. Jeżeli coś takiego stało na boisku, to oznaczało, że spotkanie ma swoją rangę” – śmieje się Mariusz Śrutwa, legenda Ruchu Chorzów.

„Kiedyś grało się dosłownie wszędzie, więc gdy wychodziliśmy na żwir z piaskiem, gdzie przebijały się źdźbła trawy, to nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Po prostu mieliśmy radość z tego, że mogliśmy pokopać piłkę – uważa Adrian Sikora, strzelec jednego gola dla seniorskiej reprezentacji Polski.

„Przeważnie grało się w parku z kolegami albo na piaszczystym boisku przy szkole. Tam, gdzie podając po ziemi, piłka nie podskakiwała za bardzo do góry, tam można było grać – sądzi Maciej Makuszewski.

„Lata wczesnego dzieciństwa to osiedle, dzielnica bloków i trzepak. Musieliśmy się wykazywać sprytem i kreatywnością, żeby pograć w piłkę. Zawsze mieliśmy z tym problem, bo boiska od rana do wieczora były zajęte przez starszych chłopaków – nam zostawały skrawki lub granie pod balkonami. Starsze panie regularnie nas stamtąd przeganiały, krzycząc i oblewając nas gorącą wodą z okna” – tłumaczy Ireneusz Kościelniak, były zawodnik Polonii Bytom czy Amiki Wronki.

„Mieszkałem na Starym Polesiu, na podwórku mieliśmy jedną bramkę między drzewami, a drugą między komórkami. Człowiek kopał piłkę przez kilka godzin dziennie” – wspomina Paweł Golański.

„Kiedyś ustawiało się bramki z kamieni, tornistrów i to było nasze boisko” – wyjaśnia Piotr Reiss.

Czy klubowe obiekty oferowały zdecydowanie lepsze warunki? To właśnie tam chłopcy mogli zetknąć się z prostą i zieloną murawą? Raczej nie, aczkolwiek zdarzały się wyjątki. „Boiska w Stoczniowcu Płock? Bardzo słabe. Świetlane lata klubu dawno odeszły w niepamięć, wszystko było raczej stare i zaniedbane” – opowiada Łukasz Sekulski, zawodnik Wisły Płock.

– Nasze pierwsze boisko treningowe, jak zaczęliśmy uczęszczać do klubu, to była bardziej łąka. To było jednak do przeżycia, bo potem przenieśliśmy się na „Saharę” – dla bramkarza to był koszmar. Jak o tym teraz myślę, to odruchowo łapię się za kolano, ponieważ trening bez otarć i siniaków był treningiem straconym. Warunki nie były łatwe – wspomina Krzysztof Kamiński, który swoją przygodę z piłką rozpoczął w Klubie Sportowym Łomianki.

– My trenowaliśmy na połączeniu piasku z błotem, gdzie ciężko było doszukać się jakiejś zieleni. Obecnie w Ursusie dzieciaki mają do dyspozycji obiekt ze sztuczną murawą oraz mogą korzystać z profesjonalnych szatni, które za moich czasów nie wyglądały tak, jak obecnie – mówi Mateusz Możdżeń, pomocnik II-ligowego Znicza Pruszków.

„Jakie mieliśmy warunki do trenowania w Nowym Tomyślu? Takie, jak w tamtych czasach panowały w większości miejscowości – boiska nie zachęcały do gry. Bardziej kępka, piasek i jak gdzieś przy narożniku rosło trochę trawy, to było to wydarzenie. Aczkolwiek, główna murawa była dobra, Polonia grała wtedy w III lidze, więc ta płyta była okej” – dodaje Błażej Telichowski, były obrońca Lecha Poznań czy Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski.

„Jak na tamte czasy warunki w MOSiR-ze były bardzo dobre. Trenowaliśmy na płycie, na której GKS Jastrzębie gra teraz w II lidze. Wtedy to był w ogóle jeden z najnowocześniejszych stadionów na Śląsku. Mieliśmy tam treningi co drugi dzień. Szatnie, cała infrastruktura – to był wzór” – mówi Marcin Radzewicz.

Brak piłki? Zajęcia w szkole? Dla niektórych nie był to żaden problem. „Zwijaliśmy gazetę w kulkę i zaklejaliśmy plastrami, żeby się nie rozpadała. Od razu po zakończonej lekcji wybiegaliśmy na korytarz i graliśmy w piłkę. Bramkami były drzwi od klas. Pamiętam, że mieliśmy boisko asfaltowe. Zdarte kolana i łokcie były codziennością” – tłumaczy Roman Kosecki.

Ten tekst przeczytają pewnie osoby, które również grały na takich boiskach, ale niestety nie udało im się zostać piłkarzami. Pamiętacie swój pierwszy „Narodowy”? Podzielcie się wspomnieniami w komentarzach na Facebooku oraz Twitterze.

Fot. Newspix