Paweł Wszołek najlepsze lata kariery ma już prawdopodobnie za sobą, natomiast dalej należy do grona czołowych skrzydłowych polskiej ligi. Jak wyglądały początki jego przygody z piłką?

Pierwszy trener: Paweł Wszołek

O tym, jakim „Wszołi” był talentem za dzieciaka, najlepiej świadczy fakt, że… jego pierwszy szkoleniowiec specjalnie prowadził dla niego i jego kolegów zajęcia poza klubem, bo chłopcy byli zbyt mali, żeby trenować w Wiśle Tczew. – Zanim zorganizowano nabór do szkółki (Wszołek miał wtedy ok. 8 lat – dop. red.), przez rok organizowałem dla Pawła i jego kolegów z klasy sportowej zajęcia piłkarskie na ich boisku szkolnym, na którym mogliśmy trenować po uzgodnieniu tego z dyrekcją. To było boisko do lekkoatletyki, murawa nie była pełnowymiarowa i miała owalny kształt. Nasz klubowy obiekt znajdował się na drugim końcu miasta, więc chłopcy za bardzo nie mieli, jak się tam dostać. Trenowałem ich na własną rękę, to była moja inwencja. Do dzisiaj uważam, że gdybym nie organizował tych treningów, to Paweł chyba grałby w piłkę ręczną – wyjaśnia Wojciech Fabich.

Dlaczego mało brakowało, a Paweł Wszołek zostałby piłkarzem ręcznym? Ponieważ chodził do klasy sportowej o takim profilu, a jego wuefiści zdecydowanie bardziej woleli, gdy ten rzucał, a nie kopał do piłki. 30-latek postawił jednak na futbol. „Kiedy wychodziłem na dwór i widziałem, że starsi grają w piłkę, to też zawsze chciałem grać z nimi. Później dostałem pierwszą piłkę, z którą nie rozstawałem się ani na krok. Całe swoje dzieciństwo grałem w piłkę, na boisku spędzałem czas od rana do wieczora, szczególnie w wakacje. Nawet kanapki w woreczku brałem ze sobą, byleby tylko nie wracać do domu, tylko zostać na boisku (śmiech). To były wspaniałe czasy, nie ukrywam, że gdy czasami je wspominam, to łezka się w oku kręci, ale to chyba normalne. Kiedy nadszedł moment, w którym powiedziałem sobie, że muszę zostać piłkarzem? Chyba po pamiętnym finale Ligi Mistrzów z 1999 roku i tym horrorze w końcówce, kiedy to Manchester United rzutem na taśmę pokonał Bayern Monachium” – powiedział skrzydłowy Legii Warszawa w rozmowie z portalem zzapolowy.pl.

Wychowanek Wisły Tczew wyróżniał się od najmłodszych lat. Nie tylko na murawie, ale również poza nią. Miał bardzo dobrą technikę, ciąg na bramkę, gra w piłkę sprawiała mu po prostu ogromną przyjemność. Był zdecydowanie lepszym piłkarzem od swojego młodszego brata, Rafała, którego zabierał na osiedlowe boisko. – U mnie zawsze grał w swoim roczniku, dopiero później występował w starszym. Tak się złożyło, że jego rocznik był naprawdę mocnym zespołem, a on od samego początku był jego liderem. Do piątej klasy szkoły podstawowej nie mieliśmy sobie równych na Wybrzeżu, a mierzyliśmy się z Lechią Gdańsk czy Arką Gdynia. Ekipa była solidna – wspomina Fabich.

Z racji, że Wszołek był jednym z najlepszych zawodników w swoim roczniku na Pomorzu, naturalnie pojawiało się zainteresowanie jego osobą ze strony mocniejszych ośrodków niż Wisła. Jako 12-latek trafił wraz z Adamem Prusaczykiem do Akademii Lechii Gdańsk, jednakże już po roku wrócił do Tczewa. Czemu? Jedna wersja jest taka, że to mama chciała, żeby wrócił do domu, ponieważ sprawiał problemy wychowawcze, druga, że Lechia nie chciała mu płacić za dojazdy na treningi do Gdańska. – Za każdym razem, gdy braliśmy udział w turniejach, to wszyscy już wcześniej się śmiali, że statuetkę dla najlepszego strzelca możemy wręczyć jeszcze przed startem rozgrywek. Wszyscy na Wybrzeżu go znali – tłumaczy jego pierwszy szkoleniowiec.

Jak to często bywa, w pewnym momencie klub stał się za mały dla piłkarza, więc ten musiał wykonać krok naprzód. Tym krokiem były przenosiny do Polonii Warszawa, do której Paweł Wszołek dołączył przed sezonem 2009/10. Początkowo występował w Młodej Ekstraklasie, natomiast na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce zadebiutował w listopadzie 2010 roku. Rywalem „Czarnych Koszul” był wtedy Ruch Chorzów.

Tczewianin stał się ważną postacią klubu z Konwiktorskiej w kampanii 2012/13, gdy zagrał w 27 ligowych spotkaniach, w których zdobył siedem bramek oraz zanotował taką samą liczbę asyst. W 2012 roku zadebiutował także w seniorskiej reprezentacji (w meczu z Republiką Południowej Afryki), a po sezonie przeszedł do Sampdorii.

Jego przygoda z drużyną z Genui nie należała do szczególnie udanych. Lepiej radził sobie na rocznym wypożyczeniu w Hellasie Verona, ale w obu przypadkach zmagał się z „problemem Kamila Jóźwiaka” – grał w meczach, lecz nie dawał liczb. Na włoskich boiskach strzelił zaledwie jednego gola.

Miejscem, w którym wyglądało to zdecydowanie lepiej, był Londyn, a konkretnie Queens Park Rangers. Wszołek wystąpił w ponad 100 spotkaniach dla klubu z Loftus Road, a gdyby nie złamana kość promieniowa lewej ręki z w trakcie zgrupowania regeneracyjnego w Juracie, być może znalazłby się w kadrze Adama Nawałki na EURO 2016.

11-krotny reprezentant Polski nie może też żałować transferu do Legii Warszawa. Początkowo nie wszyscy „Legioniści” byli zadowoleni z tego, że do ich klubu trafia były piłkarz Polonii, jednakże Wszołek prezentował się naprawdę nieźle na polskich boiskach, więc dość szybko o tym fakcie zapomniano. Po dwóch sezonach ponownie spróbował swoich sił na Zachodzie, aczkolwiek w Unionie Berlin nie łapał się nawet do… kadry meczowej.

Latem „Wszołi” związał się trzyletnią umową z zespołem z Łazienkowskiej, a tegoroczną kampanię rozpoczął od asysty w starciu z Koroną Kielce i dwóch bramek w potyczce z Zagłębiem Lubin. – Oczywiście, że spodziewałem się, że Paweł zagra w przyszłości w Ekstraklasie i seniorskiej reprezentacji Polski. Uważam, że w tamtym okresie Paweł Wszołek był najlepszym piłkarzem w swojej kategorii wiekowej na Pomorzu. Myślę jednak, że chyba nie spełnił w 100% swojego potencjału – kończy Wojciech Fabich.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix