Wisła Płock w świetnym stylu rozpoczęła nowy sezon Ekstraklasy, a wraz z nią Bartłomiej Gradecki, który zastąpił w bramce „Nafciarzy” Krzysztofa Kamińskiego. Jak wyglądały początki przygody z piłką 22-latka?

Pierwszy trener: Bartłomiej Gradecki

Gradecki z Wisłą Płock jest związany od dziewięciu lat, natomiast jego pierwszym klubem był GKS Góra. – Z Bartkiem pracowałem od 2010 roku. Nie byłem trenerem klubowym, tylko prowadziłem z nim treningi indywidualne. Jego pierwszym trenerem był Zbigniew Pawłowski. Jak zacząłem z nim pracę, byłem świeżo po studiach – mówi nam Marcin Sielczak.

Czy młody bramkarz od samego początku chciał być… bramkarzem? – Tak, od początku jego zainteresowaniem była gra między słupkami. Wszystkie treningi, które odbyliśmy wspólnie, dotyczyły gry bramkarza, a pracowaliśmy ze sobą bardzo długo, bo nawet jak już przeszedł na stałe do Wisły, dalej po treningach w Płocku przychodził na zajęcia do mnie. Można powiedzieć, że widzieliśmy się praktycznie codziennie. Kiedy była możliwość, to trenowaliśmy indywidualnie z Bartkiem, ale kiedy pojawiała się okazja, żeby potrenować też z innymi bramkarzami, to pracowaliśmy w kilka osób – wyjaśnia Sielczak.

Co wyróżniało w dzieciństwie Bartłomieja Gradeckiego? – Był szybki, zwinny i miał dobry czas reakcji. Był dobrze ułożony pod względem technicznym, ale trzeba przyznać, że sporo pracowaliśmy nad tym aspektem. Jego głównym mankamentem była gra nogami. Obserwując jego grę, twierdziłem, że jeżeli poprawi się w tym elemencie i będzie silniejszy mentalnie, to jest materiałem na dobrego bramkarza – tłumaczy Marcin Sielczak.

22-latek w GKS-ie Góra trenował do 2012 roku, a następnie przeszedł do klubu MDK Król Maciuś Club Płock. – W 2012 roku zostałem prezesem Uczniowskiego Klubu Sportowego MDK Płock i zgarnęliśmy Bartka do siebie. Co prawda, musiałem się trochę natrudzić, żeby przekonać do tego pomysłu rodziców Bartka, bo sceptycznie podchodzili do tego pomysłu, jednakże się udało. Później nawet rodzice dziękowali nam, że ściągnęliśmy ich syna do tego klubu – wspomina Sielczak.

Trener Sielczak zauważa, że na Bartka zawsze można było liczyć i praktycznie nigdy nie opuszczał do zajęć. – Nie jest typem lidera, jest bardzo skromnym człowiekiem. Był bardzo sumiennym i ułożonym chłopakiem – nigdy nie szukał wymówek. Nie przeszkadzały mu żadne warunki pogodowe. Jak się ze mną umówił w śniegu, to trenowaliśmy na orliku w śniegu, jak się umówił w deszczu, to trenowaliśmy w deszczu. Naprawdę musiało wydarzyć się coś poważnego, żeby Bartek opuścił trening. Jak przepuścił na treningu kilka bramek z rzędu, to potrafił się zdenerwować. Pamiętam, że nigdy nie kończył treningu z wpuszczoną bramką, więc czasami musieliśmy powtarzać ćwiczenia.

Bartłomiej Gradecki na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju zadebiutował w ostatniej kolejce sezonu 2020/21, chociaż już… cztery lata wcześniej zdarzało mu się oglądać spotkania Ekstraklasy z perspektywy ławki rezerwowych. W międzyczasie był też wypożyczany do II-ligowego Znicza Pruszków oraz Wisły Puławy. „Ten chłopak ma bardzo duży potencjał na to, żeby stać się klasowym bramkarzem. Zdaję sobie sprawę, że wykorzystał trochę chorobę Kamińskiego. W Wiśle Płock nie widać teraz jednak różnicy czy broni Gradecki, czy Kamiński. Wysoki poziom jest utrzymany. Dla nas wszystkich w Puławach to spora nobilitacja, bo był u nas. „Gradeś” jest bardzo pracowity, sumienny i uczciwy, jeżeli chodzi o profesjonalne podejście do swoich obowiązków. Ja i wszyscy ludzie, których spotkał w Wiśle Puławy mocno trzymamy za niego kciuki. To jest fajna sprawa, kiedy widzi się, że zawodnik, który niedawno był u ciebie w klubie teraz świetnie pokazuje się w Ekstraklasie” – powiedział w rozmowie z Weszło! Marcin Pawlak, który prowadził go w Puławach.

22-latek z Płocka raczej nie był w przeszłości typem chłopaka z ogromnym potencjałem, aczkolwiek w tym sezonie na razie udowadnia, że może być wartością dodaną zespołu prowadzonego przez Pavola Stano. „Przyznam szczerze, że jeszcze tak z pięć lat temu nic nie zapowiadało tego, że Bartek tak mocno wystrzeli w górę, jeżeli chodzi o umiejętności. Przez ostatnie półtora roku wiedzieliśmy, że mamy bramkarza z bardzo dużymi możliwościami i sporym potencjałem. Znowu go wypożyczyliśmy. Ponownie do II ligi, ale tym razem do Wisły Puławy. Jemu brakowało tylko ogrania, a co za tym idzie większej pewności siebie. Świetnie zawsze grał nogami i na przedpolu. Pokazywał to na treningach z pierwszym zespołem. Sporo osób w klubie mówiło, że on z każdymi zajęciami „rośnie”. Zaufania nabrali do niego koledzy z zespołu. Był też coraz bardziej komunikatywny. Otworzył się na innych, co u młodych graczy jest bardzo ważne. To jak teraz gra w jakimś stopniu przewidzieliśmy” – uważa Tomasz Marzec, prezes Wisły Płock.

– Według mnie musiał sobie poukładać pewne sprawy w głowie. Bartek poprosił mnie w zeszłym roku, żebym pomógł mu wrócić do formy po kontuzji. Mieliśmy pracować ze sobą dwa miesiące, ale trenowaliśmy niecałe trzy tygodnie i później odezwał się do niego nowy trener bramkarzy Wisły Płock. Cały czas mamy ze sobą kontakt, nasze relacje są bardzo dobre – kończy Marcin Sielczak.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix