„Najlepszy trener? Zrobi ćwiczenie, którego dziecko nie nazwie ćwiczeniem”

Przemysław Olewnik wierzy w świat, który jeszcze nie istnieje. W dużej mierze dzięki niemu jednak w kilkunastu lokalizacjach w całej Polsce młodzi rodzice mogą regularnie ćwiczyć z dziećmi… nawet półrocznymi. Ćwiczyć podczas zajęć „inspirowanych piłką nożną”. O co chodzi w SocaTots?

„Najlepszy trener? Zrobi ćwiczenie, którego dziecko nie nazwie ćwiczeniem”

Olewnik sport przez SocaTots propaguje od 2009 roku. Obecnie działają w około 50 polskich miastach. Przed pandemią wraz z Brazilian Soccer Schools zrzeszali ponad sześć tysięcy dzieciaków.

– Wierzę w świat, który jeszcze nie istnieje. Taki, gdzie każde dziecko ma taką samą możliwość uprawiania sportu. Wierzę, że dzięki najlepszej metodyce możemy doprowadzić do stanu, przez który w przyszłości będzie mogło uprawiać sport na najwyższym poziomie. A przy tym wybierze miejsce, które będzie chciało wybrać i pozostanie dobrym człowiekiem.

Czym jest SocaTots?

– Ten program w latach 90-tych stworzył Simon Clifford, nauczyciel wuefu z Leeds, któremu nie udało się osiągnąć poziomu zawodowego. Był natomiast bardzo dobrym lekkoatletą i zauważył, że system szkolenia piłkarskiego w Anglii w tamtych czasach odbiegał od ideału. Anglia nie osiągała żadnych sukcesów, a najlepsza była Brazylia. Krążyły legendy, że brazylijscy piłkarze są tacy świetni, bo mają luz i tańczą sambę. Clifford zauważył inną prawidłowość: że w Brazylii korzystano z FDS, czyli z futsalu. Grano małymi piłkami, na małych boiskach.

Anglik utworzył więc program szkolenia i założył szkółkę. Po dwóch latach okazało się, że jego podopieczni ogrywali największe kluby w kraju. Na treningu grał sambę, mocno skupiał się na zajęciach indywidualnych, ale wyłącznie z piłką. Nie było taktyki, każdy mógł grać na każdej pozycji, każdy miał prawo popełniać błędy, bawić się piłką.

Czego potrzebujemy w piłce? Umiejętności manipulacji prawą i lewą stopą, sześcioma jej płaszczyznami. Gdy rozmawiam z naszymi coachami z całego świata, poszukują oni graczy obunożnych, bo tych „jednonożnych” jest na pęczki. Wyposażonego technicznie gracza wyrobimy taktycznie. Odwrotnie już niekoniecznie. W oparciu o dokument FA – Early Years Foundation Stage – oraz o sześć płaszczyzn stopy SocaTots powstał ogólnorozwojowy program inspirowany piłką nożną, którego celem jest umiejętność manipulacji piłką prawą i lewą nogą.

Kluczem w treningach najmłodszych jest skupienie nad ich koordynacją?

– Absolutnie.

Tylko najnowsze trendy mówią znów, że różnicę zyskuje się dzięki procesom decyzyjnym. Że to maksymalne skrócenie tych ostatnich w piłce na najwyższym poziomie jest najistotniejsze…

– Z racji tego, że program SocaTots skierowany jest do maluchów, powstał on na bazie EYFS, a te wytyczne wywodzą się jeszcze z Piageta i „Cognitive Development”. Jean Piaget był rewolucjonistą, jeżeli chodzi o rozumienie ludzkiego mózgu. Opisał jak na danym etapie życia przyjmujemy wiedzę i umiejętności. Zaliczamy skoki rozwojowe: po pierwszym roku życia, po trzecim, piątym, siódmym. Te skoki rozwojowe pojawiają się do 18. roku życia. W każdym z wyróżnionych okresów szybciej wchłaniamy inne rzeczy. Taktyka, ustawienie, rozumienie gry? Za to odpowiedzialny jest mózg. Koniec rozwoju tych części mózgu, które rozwijają się najlepiej, następuje w wieku 12-14 lat. W tym momencie część rozumienia strategicznego jest rozwinięta. To nie oznacza, że wcześniej jej nie mamy, ona się po prostu rozwija. Chodzi o to, że jeżeli weźmiemy dwie rzeczy: krytyczne podejmowanie decyzji i rozumienie taktyki, a obok nich umieścimy umiejętność manipulowania piłką nogą, to taki pięciolatek nauczy się triku w ciągu tygodnia, a zrozumienie części taktycznych zajmie mu dwa lata… Jeżeli zamienimy się miejscami natomiast i przeanalizujemy 12-latka: on będzie potrzebował kilka razy więcej czasu, żeby nauczyć się triku, a bardzo szybko złapie kwestie taktyczne.

Rzecz w tym, żeby w odpowiednim momencie wprowadzać odpowiednie zagadnienia. Jeżeli chcesz grać w orkiestrze symfonicznej, to dobrze byłoby, gdybyś najpierw poznał swój instrument. Wtedy możesz wejść w każdą orkiestrę. Jesteś w stanie wejść i nie musisz się uczyć fachu, tylko odpowiedniego wejścia, tonacji, synchronizacji. Dlatego w naszym treningu ważną część stanowią „Small Sided Games”, które są coraz bardziej popularne. Gramy 5v5, gramy 2v2, gramy z ograniczeniami. Mamy też określone niemal 150 umiejętności i np. „Pele sprint”, czyli przeskok nogami na piłce, którą trzeba dotknąć podeszwą, wykonać trzeba w momencie, gdy dostaniesz piłkę. Zanim zrobisz cokolwiek, najpierw musisz wykonać dwukrotnie „Pele sprint”, dopiero wtedy możesz zagrać. Dzieciaki lubią grać, a my staramy się wplątać w grę naukę. Jak powiesz im, że mają coś zrobić, żeby zagrać i strzelić gola, to chcą to zrobić, żeby tylko strzelić. Absolutnie zgadzam się, że gry musi być jak najwięcej, ale warto przeplatać ją z techniką w wieku, w którym tak szybko można ją przyswoić.

W jakim wieku zaczynają się u was treningi?

– Sześć miesięcy.

Sześć miesięcy?!

– Mamy trzy fazy. Od sześciu miesięcy do stanięcia – wtedy głównie budujemy podświadomość poprzez partycypację. Dużo bodźców, kolorów, muzyka, podstawowe szablony ruchowe. Robimy to, żeby płynnie wejść w fazę drugą, czyli od momentu, kiedy dziecko stoi, do momentu, kiedy potrafi stanąć na jednej nodze i mówić. Wtedy wchodzi w fazę trzecią, aż skończy przedszkole. Każda z tych faz ma zupełnie inną charakterystykę treningu, podczas każdej potrzebny jest rodzic, a jego funkcja, oprócz tego, żeby pomagać, to zapewnienie mu bezpieczeństwa. Dziecko, które wie, że gdy popełni błąd – ma się o kogo oprzeć i ma się komu wypłakać, czuje się bezpieczniej. Obecność rodzica daje mu bezpieczeństwo, żeby wyjść poza swoją strefę komfortu. A nauka i rozwój dzieją się poza naszą strefą komfortu. Gdy ćwiczymy cały czas to samo, to, co nam dobrze wychodzi, nie rozwijamy się. Tylko przewracanie się na twarz sprawia, że jesteśmy lepsi.

Nie dajecie możliwości, by na trening nie przyszedł rodzic?

– Jest dużo akademii, które zaczynały od pracy z sześciolatkami, ale kiedy poznały SocaTotsy, zaczęły pracować również z maluchami. Zupełnie jednak zapomnieli o tym, że etap rozwojowy między trzecim a piątym rokiem życia jest zupełnie inny i bez rodzica się po prostu nie da. Można próbować, ale dziecko jest nieszczęśliwe, płacze, jest mu źle. Do momentu kolejnego skoku rozwojowego, kiedy czuje się pewnie bez rodzica.

Dzięki temu zacieśniają się też więzi na linii rodzic-dziecko.

– Współpraca rodzic-dziecko jest najważniejsza. Jeżeli to się zawali, bardzo trudno będzie nam zrobić z pięciolatka sportowca. Pracujemy z dziećmi, które nie będą pamiętać tego, co robią, natomiast osiągną stan podświadomej kompetencji – kiedy robisz rzeczy, ale nie wiesz jak, one po prostu są w tobie. Niektórzy nazywają to pamięcią mięśniową, a to jest budowanie odpowiednich połączeń w mózgu.

Jak podchodzicie do różnorodności dzieci? Sam mam dwie córki, które mają kompletnie inne charaktery i potrzeby…

– SocaTots to trenerzy personalni, rodzice i ich dzieci. Dzięki temu od każdej z par można oczekiwać czegoś innego. Mamy ogólne założenia, ale szczegóły się różnią. Na pewno przy takich maluchach dajemy zawsze pozytywny feedback. Jeżeli chcemy dać pozytywny feedback, dajemy go bezpośrednio do rodzica. „Świetnie to zrobiliście, w następnym ćwiczeniu dodajcie modyfikację, żeby było wam trudniej”. Tylko to jest komunikat do jednego na dwunastu. Nikt siebie nie widzi, sadzamy rodziców w kółku, tak, że dzieci siedzą plecami do siebie i mają tylko kontakt z rodzicem. Nawet odradzamy, żeby dorośli mówili: „zobacz jak tam chłopiec pięknie robi”. To złe, to jest najgorsza rzecz, jaką możemy zrobić. Dziecko nigdy nie zrozumie porównywania, przez nie czuje się gorzej, obniża się jego samoocena.

Co się dzieje z pięciolatkiem, który przechodzi do kolejnego etapu?

– W grupie wiekowej od pięciu do dziewięciu lat zajęcia piłkarskie są u nas oparte na dziesięciu umiejętnościach podstawowych, z rozwinięciem do 24 zwodów piłkarskich. To jest baza. Cała reszta to są kombinacje i miksy. Dzieci w tym wieku potrzebują dużo zabawy, ekspresji oraz wyzwań, którym są w stanie podołać.

Mówiłeś o pewności siebie i tym jak bardzo w jej kształtowaniu ważny jest rodzic. W jaki sposób w SocaTots pracujecie na rozwojem kompetencji społecznych?

– Umiejętność pracy w grupie, umiejętność dzielenia się, empatia… Po pierwsze – dzieci pracują z rodzicami. To jest najważniejsze. Dzisiaj to już nie jest wyróżnik, bo mamy sporo klonów. Jeżeli masz malca, który ma roczek i nie potrafi się ruszać, łapiesz go za stópkę i ruszasz mu ją, żeby przekazać schemat ruchowy. Potem dziecko potrzebuje rodzica, żeby się o niego oprzeć. Kompetencje społeczne kształtują się dzięki temu, że tworzymy przyjazne środowisko. Trenerzy z rodzicami komunikują się w taki sposób, by wiedzieli oni, jak mają się zachowywać. Uczymy na starcie, że fajnie jest się umieć podzielić, pomóc koledze, przybić mu piątkę. Mamy takie zabawy, które najfajniej działają w grupach właśnie dwu- czy trzylatków: dzieci prowadzą piłkę z pomocą rodzica, a gdy spotkają kolegę czy koleżankę, mają powiedzieć im „cześć”. Albo przybić piątkę. I iść dalej. W którymś momencie życia musimy tym dzieciakom pokazać, że powiedzenie „cześć” jest czymś normalnym.

Język ćwiczeń.

– Grupa to zbitek osób, każda ma inny cel. Jesteśmy razem, ale możemy pójść w różnych kierunkach. Każdy w drużynie ma swoją rolę. To nas najbardziej odróżnia od klubu piłkarskiego. Każdy z zawodników pełni swoją rolę, w której jest najlepszy, a ja, jako coach, który ma wykorzystywać zasoby naszych zawodników, muszę ustawić ich na tyle strategicznie, żeby być lepszym od innych w konkretnym meczu. To, że przegram mecz, nie oznacza, że jestem słaby. Moja strategia nie wyszła, muszę więc ją zmienić. Może muszę zmienić rolę moich zawodników? To zupełnie inna praca. To jest rozumienie gry. Rozumienie jako trener, gdzie muszę wszystko rozumieć z lotu ptaka, a z drugiej strony jako zawodnik: muszę poznać, jakie są role na boisku, muszę we wszystkich miejscach zagrać. Wtedy wiem, która rola jest dla mnie najlepsza.

Człowiek dla SocaTots znaczy więcej niż piłkarz?

– Jesteśmy grupą, która się bardzo szanuje, która jest razem, która przybija sobie piątki. Nawet w logotypie mamy dwie przybijające się piątki. Na każdych zajęciach trener powinien przybić ze sto piątek. To jest pozytywna afirmacja dziecka. Po to, żeby czuło się lepszym człowiekiem. Kiedy jesteś pewnym siebie człowiekiem, nie masz fobii, nie nienawidzisz innych za inność. Czujesz się doskonale w swoim ciele, ze sobą, więc szanujesz innych.

Ułatwieniem w organizacji tego typu zajęć jest na pewno fakt, że nie potrzebujecie zbyt dużego boiska.

– Każdy franczyzobiorca dostaje wytyczne do prowadzenia biznesu. Sto metrów kwadratowych jednak wystarcza – dziesięć na dziesięć metrów. Na tej sali ma się komfortowo zmieścić dwunastu dorosłych z dziećmi. To nie są bardzo ruchliwe zajęcia, są mocno statyczne, a jeżeli ruch występuje, to dookoła, każdy ma własną przestrzeń. Dostarczamy też cały sprzęt: piłki, pachołki. Ale nie zwykłe piłki, a… jedynki.

Co jeszcze możesz powiedzieć na temat waszego programu treningowego?

– Nasz program treningowy ma strukturę. Zaczynamy od rozgrzewki, później ćwiczymy na półkulach rehabilitacyjnych, które nazywamy jeżykami, tam pracujemy na sześciu płaszczyznach. Na piłkach i na kręglach. Jedno stoi w miejscu, inne się przewraca. Mamy też chusty, kostki, specjalnie skomponowaną muzykę. Wszystko jest dedykowane najmłodszym, dla których najważniejsze są bodźce wizualne-dźwiękowe.

Ile razy w tygodniu odbywają się zajęcia?

– Raz. Trwają pół godziny. Wychodzimy z założenia, że mnożymy wiek dziecka przez dwa i tyle minut jest ono się w stanie skupić. Pięciolatek jest się w stanie skupić na dziesięć minut, więc pojedyncze ćwiczenie może trwać maksymalnie tyle. W zależności od grupy wiekowej, w fazie pierwszej jest jedno ćwiczenie, w drugiej – dwa, a w trzeciej – trzy. Do tego dochodzi rozgrzewka.

Posiadacie obszerną bazę środków treningowych i zabaw?

– Mamy gotowe konspekty ćwiczeń dla każdej grupy wiekowej i jest ich po kilkadziesiąt. Na każdą fazę. Dwa razy do roku robisz więc ten sam konspekt. Tak to chcemy zostawić. Tam jest tak policzalna liczba rzeczy, które można zrobić z dziećmi, a tak mało czasu, że po prostu… lecisz z nimi. Jak dziecko wchodzi do kolejnej fazy, dodajesz kolejne, trudniejsze ćwiczenia.

Masz 13 lat doświadczeń w tej branży, mnóstwo szkoleń, zajęć i obserwacji za tobą. Jakie błędy najczęściej popełniają rodzice?

– Najczęściej myślą, że to będzie piłka nożna. Trzeba zmienić więc ich oczekiwania. Gdy od samego początku tłumaczymy, że dziecko potrzebuje różnego rodzaju treningu na różnym etapie swojego rozwoju i nie może być profilowane do pewnego wieku, rodzice to szybko łapią. Nie mówimy też im: „ej, źle myślałeś przez całe życie”, a raczej: „czy wiecie, że lepiej będzie, jeżeli zrobicie tak i tak?”.

Chodziło mi raczej o błędy, które popełniają w komunikacji ze swoimi pociechami.

– Tutaj problemem jest rywalizacja. Rodzice chcieliby rywalizacji na różnych płaszczyznach.

Dlaczego nie można porównywać dzieci do innych?

– Gdy nam, dorosłym, ktoś powie, że w czarnej dziurze czas zamienia się z przestrzenią i odwrotnie, to nie jesteśmy w stanie tego pojąć. Matematyka jest to w stanie opisać, ale my nie jesteśmy w stanie tego pojąć. Tak samo jest z dziećmi: dla nich koncept rywalizacji jest niepojęty. Albo wygram, albo jest koniec świata – nie ma nic pomiędzy. Bezstresowe wychowanie nie polega na usuwaniu stresów, polega na niedodawaniu stresów niepotrzebnych. Jeżeli dziecko w pewnym wieku zareaguje alergicznie na przegraną, bo nie rozumie, czym ona jest, to nie wynika to z tego, że jest rozpieszczone, tylko nie rozumie tej koncepcji.

Wyjęliśmy zatem rywalizację, ale wprowadziliśmy osiągnięcia. Uczymy rodzica, jak komunikować do dziecka wygraną. Nazwij fakt, np. „bardzo ładnie kopnąłeś piłkę”. „Nie ważne, że nie trafiłeś w kręgle, ładnie się ułożyłeś, następnym razem spróbuj to zrobić trochę inaczej, stań bardziej bokiem, piłka poleci w kręgiel, ale początek był dobry”. Uznajemy osiągnięcie na tym etapie, jest za to piątka i mówimy: zrób to trochę inaczej. Nie, że źle zrobiłeś, tylko zrób inaczej. Doceńmy to, że chcesz. „Podoba mi się, że jeszcze raz chciałeś spróbować”.

Gdyby jakiś rodzic czytał ten wywiad, a nie miał waszego oddziału w najbliższej okolicy – co byś mu poradził?

– Żeby popracował w domu. Przede wszystkim, żeby spędzał zaplanowany czas z dzieckiem. Niech zacznie od tego. Niech ustali sobie w grafiku godzinę, kiedy odkłada telefon, wyłącza telewizję, bierze piłkę i np. zacznie ćwiczyć z dzieckiem zatrzymywanie piłki podeszwą. Turlamy do dziecka piłkę i mówimy mu: prawa. Albo lepiej, dajemy dwa kręgielki czy kolorowe pachołki i mówimy: zielony. I tak się bawimy. Najlepszy trener to taki, który potrafi zrobić ćwiczenie z dzieckiem, a dziecko nawet nie wie, że to było ćwiczenie. 

Mamy cytat na tytuł.

– Niech skaczą nad piłką, przesuwają piłkę nosem, a później rozpoczynają jakieś zadanie. Dla dziecka ważniejszy jest ten nos, a ćwiczenie jest tylko przy okazji. Najlepsi nasi trenerzy, z którymi nie wiesz, kiedy minął czas, mają takie flow, że dzieci nawet nie wiedzą, kiedy jest koniec. Przybijają piątkę, dostają naklejkę i już nie mogą doczekać się kolejnych zajęć.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK