„Jako trenerzy dbamy o całą drużynę, a nie potrafimy zadbać o samych siebie”

Gościem 173. odcinka podcastu „Jak Uczyć Futbolu” był Tomasz Kaczmarek, były szkoleniowiec Lechii Gdańsk. Postanowiliśmy spisać najciekawsze fragmenty z niemal półtoragodzinnej rozmowy.

„Jako trenerzy dbamy o całą drużynę, a nie potrafimy zadbać o samych siebie”

O tym, czy bardziej myśli po niemiecku, czy po polsku?

– Dzisiaj? Zawsze zależy od sytuacji. Nieraz myślę po polsku, innym razem po niemiecku. Jak mówię po niemiecku, to myślę po niemiecku, a jak mówię po polsku, to myślę po polsku. Ze względu na obcokrajowców w szatni Lechii Gdańsk bardzo często komunikowaliśmy się w języku angielskim. W Pogoni Szczecin było podobnie, więc często przyłapywałem się na tym, że myślę po angielsku. 

Kiedy rozpoczęła się trenerska przygoda Tomasza Kaczmarka?

– Miałem wtedy 18 lat, grałem w juniorach starszych i zacząłem prowadzić w tym samym klubie juniorów młodszych, czyli… tak naprawdę chłopaków o dwa lata młodszych. Poczułem, że sprawia mi to przyjemność i tak to się wszystko później rozwinęło.

Kto miał największy wpływ na Tomasza Kaczmarka?

– Moja żona. W wielu aspektach jest dla mnie jedną z najciekawszych osób, które kiedykolwiek spotkałem. Jest dla mnie inspiracją, osobą, od której dużo się nauczyłem. Do wielu rzeczy podchodzi inaczej niż ja. 

O różnicach między klubami w Polsce i Niemczech:

– W Polsce są zarówno kluby dobrze prowadzone, jak i takie, które nie są dobrze prowadzone. Identycznie wygląda to w Niemczech. Ważne jest, żeby każdy klub miał jakąś tożsamość czy pomysł na siebie. Każdy klub ma własną historię, kibice mają różne oczekiwania. Każda sytuacja jest inna. Nie wiem, czy jest sens porównywania tego wszystkiego. Wiem, że ludzie lubią wszystko szufladkować, ale ja po prostu nie lubię tak ogólnie porównywać.

Czy wyciągnął już wnioski z pracy w Lechii Gdańsk?

– Jako trener zawsze ma się wrażenie, że mogło się zrobić coś lepiej. Oczekuję od siebie samego, że wygramy każdy mecz, czyli jak remisujemy lub ponosimy porażkę, to zawsze pojawiają się myśli, że może można było zrobić więcej? Jestem jeszcze na etapie przemyśleń i są to takie przemyślenia, z którymi nie chcę się dzielić publicznie, a poza tym nie chcę się obszernie wypowiadać na temat Lechii, ponieważ bardzo szanuję tę szatnię, ludzi pracujących w klubie, tych, którzy dali mi szansę. Klub jest teraz w takiej sytuacji, że potrzebuje spokoju. Ostatnią rzeczą, której potrzebuje teraz Lechia, jest to, żebym publicznie analizował mój czas spędzony w Gdańsku, bo to na pewno nikomu nie pomoże.

Skąd chciałby otrzymać kolejną propozycję pracy?

– Jestem otwarty na każdą propozycję, patrzę w wielu kierunkach. Dla mnie będzie kluczowym, żeby moje następne zadanie było zadaniem, które ma sens, w którym będę mógł prowadzić zespół w taki sposób, jaki do mnie pasuje. Chciałbym mieć od początku wrażenie, że jestem w miejscu, w którym mogę osiągnąć sukces.

O emocjach:

– Myślę, że pięć czy dziesięć lat temu byłem zdecydowanie bardziej emocjonalnym człowiekiem, co nie oznacza, że nie jestem w stanie być emocjonalny teraz, bo nieraz w piłce nożnej trzeba być bardzo emocjonalną osobą. Najważniejszym zadaniem trenera jest prowadzenie ludzi, prowadzenie grupy. Żeby prowadzić grupę czy klub, trzeba czuć emocje, a żeby zarządzać emocjami, podstawą jest to, żeby najpierw czuć samego siebie.

Co doprowadziło Tomasza Kaczmarka do miejsca, w którym jest obecnie? 

– Uważam, że taką pierwszą, podstawową cechą jest, że w pewnym momencie szybko poczułem, że lubię pracować z ludźmi. Christoph Daum porównał kiedyś pracę trenera z drużyną do… budowy, która nigdy się nie kończy. Ja się z tymi słowami zgadzam. Zawsze jesteśmy w trakcie budowy – mentalnie, sportowo czy strategicznie. To cały czas jest praca na żywym organizmie. Wiadomo, że nabieramy w tym wszystkim rutyny, ale każdy mecz jest inny. Jeżeli chodzi o cechy osobowościowe, na pewno ważna jest ambicja. Wpływ na moją drogę miała też odwaga i to, że byłem otwarty na różne wyzwania. Jestem ciekawy tego, gdzie ta droga mnie zaprowadzi. 

Jak poznał się z Kostą Runjaiciem?

– Zostałem kiedyś zaproszony do Szczecina na pewne szkolenie. Mam z Kostą wspólnego znajomego. Wiedząc, że tam pracuje, poprosiłem tego znajomego, żeby stworzył kontakt. Powiedziałem mu, że chciałbym się z nim spotkać. Spotkaliśmy się na kolacji, rozmawialiśmy ze sobą przez kilka godzin. Póżniej była akurat taka sytuacja, że ja szukałem nowego zadania, za to Kosta szukał kogoś do swojego sztabu i tak się to zbiegło ze sobą, że zostałem jego asystentem. 

O współpracy z Kostą Runjaiciem w Pogoni Szczecin:

– Bardzo dużo wyniosłem ze współpracy z Kostą, ale musiałem na początku dość szybko otworzyć się na całkowicie inny tok myślenia i tok działania. Wcześniej pracowałem sam, pracowałem też z Bobem Bradleyem i w wielu tematach miałem inne podejście. Wracając do Kosty, w niektórych tematach jego praktyki oraz podejście były nowe, dziwne, nie zawsze zgodne z moimi wyobrażeniami, natomiast od momentu, jak się na to otworzyłem, zacząłem inaczej to odczuwać. Zobaczyłem, że to, co robi Kosta, jest może trochę inne od tego, co ja bym zrobił w danym momencie, ale bardzo ciekawie przekłada się na zespół.

O Michale Kucharczyku:

– Michał trafił do Pogoni i trzeba szczerze powiedzieć, że miał ciężki początek w Szczecinie, na boisku nie wyglądał przekonująco. W Rosji, z której do nas przyszedł, był daleko od bliskich, identyfikował się z Legią, a gra w innym polskim klubie była dla niego chyba pod względem emocjonalnym początkowo wyzwaniem. Moim zdaniem, w pierwszych spotkaniach rundy jesiennej wyglądał bardzo słabo i często w sztabie dyskutowaliśmy, że oczekiwaliśmy po nim czegoś innego, zdecydowanie więcej. Kosta był bardzo, bardzo cierpliwy dla Michała. Zawsze go bronił przed zespołem, wiedział, jak z nim rozmawiać. Powtarzał nam, że będzie ważnym punktem drużyny, żebyśmy poczekali, że to wszystko nie jest dla niego łatwe. Zastanawiałem się, dlaczego on daje mu tyle szans? W pewnym momencie „Kuchy” odpalił, w rundzie wiosennej był naszym kluczowym zawodnikiem, wygrał nam kilka meczów. 

Czym różni się praca pierwszego trenera od… pracy asystenta?

– Jest to całkowicie inna praca, masz całkowicie inne zadania. Gdy jesteś asystentem, jesteś przede wszystkim trenerem piłki nożnej. Zajmujesz się zawodnikami, zespołem, detalami. Masz dużo więcej czasu na piłkę nożną, ale też w wielu trudnych tematach nie masz żadnej odpowiedzialności. Nie podejmujesz decyzji meczowych, nie jesteś odpowiedzialny za komunikację, nie jesteś odpowiedzialny za reprezentowanie klubu. Jako pierwszy trener stajesz się twarzą klubu, musisz współpracować z zarządem, dyrektorem sportowym, emocjonalnie prowadzisz cały zespół w trudnych momentach, podejmujesz decyzje. Praca pierwszego trenera jest dużo bardziej złożona. 

O Mohamedzie Salahu:

– Było widać, że się wyróżnia. Timing, dynamika ze skrzydła, wychodzenie za stoperów – bardzo chciał zdobywać bramki. Wyróżniało go to, że zawsze ciągnęło go w stronę środka pola karnego. Zawsze mieliśmy takie wrażenie, że Mohamed ma troszeczkę inną osobowość niż reszta. Był bardziej zdeterminowanym zawodnikiem, wierzył we własne umiejętności.

O Julianie Nagelsmannie:

– Gdy pracował w Hoffenheim, często pojawiałem się na jego treningach, bo w Hoffenheim grał Mark Uth, który był jednym z moich pierwszych zawodników – prowadziłem go w juniorach starszych Victorii Köln. Tam miał bardzo dobry okres, strzelał dużo goli, później trafił do reprezentacji. Wówczas poznałem Nagelsmanna, mieliśmy okazję kilka razy ze sobą porozmawiać, ale to nie były bardzo głębokie rozmowy, nie powstała z tego trwała relacja. Powiem szczerze, że najciekawsza była u niego pewność siebie. Wiedział, co robi, dlaczego to robi. Miałem wrażenie, że w bardzo młodym wieku wie, czego chce.

O Jesse’im Marschu:

– Poznaliśmy się w Kairze, gdy pracowałem z Bobem Bradleyem, z którym Jesse znał się od 20 lat, przy reprezentacji Egiptu. Jak później pracował w Salzburgu, zaprosił mnie kilkukrotnie do Austrii, miałem okazję trochę mu pomóc w skautingu jego grupy w Lidze Mistrzów. Mierzyli się z Liverpoolem, Napoli oraz KRC Genk. Wysyłał mnie na mecze, żebym coś podpatrzył. 

O zawodnikach technicznych i fizycznych:

– Trzeba mieć odwagę, żeby w niektórych sytuacjach postawić na zawodników troszeczkę bardziej technicznych. Jeżeli masz na pozycji środkowego pomocnika do wyboru w kadrze zawodnika fizycznego, dobrze grającego głową, a z drugiej strony troszeczkę mniej fizycznego, ale bardziej technicznego, to, jeżeli na każdej pozycji postawisz na tego bardziej fizycznego, to może stracisz mniej bramek, ale też nigdy nie będziesz w stanie utrzymać się przy piłce w trudnych sytuacjach. Dobre zespoły zawsze są zbilansowane.

O zawodzie trenera:

– Jest to bardzo specyficzny zawód, w którym każdego tygodnia zmagamy się z presją, co tydzień są zawody sportowe, które chcemy wygrać. Dużo mówi się o tym, jak to my – trenerzy – bardzo dużo pracujemy, jak to nam wszystkim bardzo zależy, jak dużo analizujemy. Pytanie, czy więcej znaczy lepiej? Kiedyś byłem na stażu w VfB Stuttgart, który prowadził wtedy Hannes Wolf. Hannes prowadził trening w dużym klubie, grającym w Bundeslidze, a obok boiska stały… jego żona z dziećmi. Wiadomo, że nie byli na każdym treningu, ale dla niego to było normalne, że żona czy córki chcą obejrzeć trening, co nie do końca pasowało wszystkim zawodnikom. Jako trenerzy często żyjemy daleko od rodziny, jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby prowadzić grupę ludzi na najwyższym poziomie, a nie jesteśmy w stanie samych siebie prowadzić, czyli źle się odżywiamy, na pewno jest olbrzymi problem z alkoholem, bo jest dużo stresu, dużo presji. Nie oszukujmy się, że alkohol w tej branży jest częścią radzenia sobie z tym wszystkim, kiedyś był jeszcze większym problemem. Im większa presja, tym bardziej zaniedbujesz siebie. Ciężko znaleźć w tym wszystkim balans. Ja sam się tego uczę, uważam, że z pracy na pracy, z zadania na zadanie wychodzi mi to coraz lepiej.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Newspix