„Prostym podbiciem po ziemi? Jak to?!”

Szybkie zakończenie przygody z piłką i skupienie na pracy trenerskiej to coraz częstszy trend. Michał Kowalczyk zrezygnował już z marzeń o byciu piłkarzem – wszedł na ścieżkę trenerską i stawia na niej kolejne kroki. 25-latek pracuje w Akademii Górnika Łęczna, gdzie jest trenerem oraz koordynatorem w kategoriach U6-U13. W rozmowie z nami podzielił się spostrzeżeniami na temat futbolu młodzieżowego.

„Prostym podbiciem po ziemi? Jak to?!”

Szybko skończyłeś grę w piłkę, mimo że doszedłeś do trzecioligowego poziomu w młodym wieku. Prawdopodobnie były szansę na coś więcej, bo przeskok z III do II, a nawet I ligi w Polsce nie jest aż tak wielki.

– W wieku 21 lat podjąłem świadomą decyzje, gdy już byłem na trzecio-/czwartoligowym poziomie. Miałem wrażenie, że jako zawodnik pewnego poziomu nie przebiję. Mogłem udawać piłkarza jeszcze trochę…

Niektórym to się bardzo dobrze udaje! (śmiech)

– Zgadza się. Zwłaszcza, że nawet mimo niskiego poziomu, można z roku na rok zarobić coraz większe pieniądze. Natomiast ambicja mi na to nie pozwoliła, bo wiedziałem, że wyżej po prostu nie wskoczę. W decyzji „pomogła” mi kontuzja, gdy pół roku nie grałem. Kontuzja więzadeł skokowo-strzałkowych w kostce. Potem zacząłem bawić się w trenowanie dzieci. Po jakimś czasie uznałem, że chciałbym się bardziej w to zaangażować. Jakiś czas łączyłem jeszcze to z grą.

To bardzo popularne na tym niskim poziomie, by łączyć dwie albo i więcej rzeczy.

– Wiadomo to są dwa źródła przychodu. Wtedy jeszcze byłem studentem, więc naprawdę było mi dobrze. To było coś konkretnego. Przyszedł jednak czas, że turnieje orlikowe zaczęły kolidować z meczami. Musiałem podjąć decyzje: albo jedno, albo drugie. Wybrałem bycie trenerem. Uznałem, że tutaj mogę więcej osiągnąć, bardziej się rozwinąć. Im wcześniej rozpocznę, tym będę miał więcej lat pracy przed sobą. Na pewno mam przewagę nad osobami, które zaczną w wieku 30-35 lat i uczą się wszystkiego od zera.

Z samej piłki młodzieżowej trudno przeżyć i trenerzy muszą łączyć wiele prac. Ty jednak zdecydowałeś się zrezygnować z całkiem dochodowego – jak na ten poziom – źródła utrzymania i poszedłeś tylko w trenowanie. Odważna decyzja.

– Moim celem i marzeniem była praca tylko w piłce. Przez długi czas myślałem, że to na tym poziomie niemożliwe, w naszych lubelskich warunkach. Zawód trenera młodzieży zazwyczaj jest drugą pracą, czymś dodatkowym. Cały czas jednak chciałem postawić na piłkę i to był mój cel numer jeden. Dlatego odbyłem wiele szkoleń, staży i wiele innych rzeczy, by zrealizować swój cel. Po jakimś czasie to się potwierdziło. Dostałem propozycję z Górnika Łęczna, potem skończyłem studia i zrezygnowałem z innej pracy. Teraz jestem koordynatorem i trenerem grup młodzieżowych.

Twoja praca z młodzieżą to cel sam w sobie czy przystanek w kierunku piłki profesjonalnej? Wiadomo, że kasa jest nieporównywalna.

– Każdy z trenerów powinien mieć swoją specjalizacje. Często piłkarze kończący karierę, przechodzą do zawodu trenera i od razu chcą przejmować seniorów. Taka droga jest jednak otwarta zazwyczaj wyłącznie dla tych „z nazwiskiem”, występami na najwyższym poziomie, z reprezentacją włącznie.

Bez tego nikt ciebie raczej nie dopuści.

– Zgadza się. Dla anonimów grających na czwartym czy piątym poziomie droga wiedzie raczej od najmłodszych grup dziecięcych. Uważam to za bardzo wartościowe doświadczenie. Warto dotknąć każdego poziomu – skrzata, żaka. Można wtedy dojść do wielu wniosków. Zobaczyć czy ma się cierpliwość w tych kategoriach wiekowych. Jej brak to już pewien sygnał, że raczej tam się nie nadajemy i trzeba iść wyżej.

Taka praca rok, dwa, trzy jest kluczowa pod kątem poznania siebie i swoich możliwości. Jak to wygląda na treningu, meczu; jak dzieci reagują na moje komunikaty. Bardzo wartościowe doświadczenie.

Siebie widzę na dzisiaj tylko w piłce dziecięco-młodzieżowej. Wydaje mi się, że najlepiej czuje kategorie pomiędzy żak, orlik a młodzik. Z naciskiem na dwie pierwsze. Natomiast doświadczyłem innego rodzaju pracy. Byłem asystentem w CLJ U17, przez rok jako trener główny trampkarza młodszego, a więc także piłka jedenastoosobowa. Nadal nie czuję się jednak gotowy na wyzwania tej piłki, także pod kątem mentalnym. Nie wiem czy miałbym realny wpływ na rozwój tych chłopaków. 

Często się śmieje, że to inna dyscyplina sportu jest.

– „Siódemki” czy „dziewiątki” a „jedenastki” to inne światy. Trzeba postawić wyraźną granicę pomiędzy nimi. Myślę, że z tego też biorą się kłopoty w przeskoku dla wielu chłopców, którzy w poprzednich kategoriach błyszczeli. Wejście w „jedenastki” może brutalnie weryfikować. Zwłaszcza w momencie skoku pokwitaniowego, gdy niektórzy błyskawicznie rosną, a inni mają z tym kłopot i zostają w tyle.

Dlatego cieszę się, że PZPN wprowadził jedną z reform związanych z późno dojrzewającymi zawodnikami. W Łęcznej mamy kilka takich przypadków. W grupie 11-latków jest chłopiec, który biologicznie jest na poziomie ośmiolatka! W tym momencie będzie grał i trenował z rocznikiem młodszym, względem roku urodzenia. Uważam, że pod kątem rywalizacji i rozwoju znajdzie się w odpowiednim środowisku. Trzeba dbać o te późno dojrzewające perełki, gdyż bardzo łatwo je stracić. Np. odstawiając na boczny tor, bo dzisiaj jeszcze nie jest w stanie wygrywać pojedynków przez warunki fizyczne.

W tym sezonie zacząłem pomagać nieco przy roczniku 2009, który debiutuje w piłce jedenastoosobowej. Dopiero, gdy zobaczyłem na własne oczy rozmiar boiska dla tych 13-latków, zdałem sobie sprawę, że to naprawdę trudny okres dla nich. Do tego pełnowymiarowe bramki, na których bramkarze często „giną” przez swoje warunki fizyczne.

– Często mówi się o reformach i myślę, że warto się nad wieloma takimi aspektami związanymi z zasadami pochylić. Sam mam kilka takich przemyśleń. Zacząłbym od zmian na najniższych szczeblach. W skrzacie czy żaku młodszym wprowadziłbym gry 3×3 bez bramkarzy, w stylu funino, na cztery małe bramki. Uczymy zawodników większego postrzegania. Często drużyny opadające z sił stoją niemal w bramce, a w takiej sytuacji byłoby im znacznie trudniej. Tutaj byłaby okazja na podniesienie aspektów decyzyjnych wśród najmłodszych.

Druga rzecz, która się nasuwa po rozmowach z trenerami dookoła, to ciągła gonitwa. Za pół roku czy rok przechodzimy do wyższej kategorii, np. z orlika do młodzika, więc gramy w „dziewiątkach”. Nie potępiam tego w każdym przypadku, gdyż każda decyzja ma inne podłoże i często ma sens. Akademie profesjonalne albo dążące do tego by nimi być, mają dzieci wyselekcjonowane i są w stanie to wykonać. Jakość oraz świadomość dzieci dają podstawy ku temu i mogą rywalizować w starszej kategorii wiekowej. Na poziomie grassroots z kolei pomyślałbym nawet o opóźnieniu tego przejścia w większą liczebność zawodników na boisku!

Dla mnie to jedna z chorób, które trawią piłkę młodzieżową. To już widać chociażby po turniejach. Rocznik 2014 gra ostatnich kilka miesięcy 5×5, natomiast już teraz jest sporo turniejów dla tego rocznika z graniem 7×7 dla ośmiolatków. Większość z nich nie jest gotowa na to jeszcze. Mniejsza liczba kontaktów z piłką, znacznie większa złożoność gry. To naprawdę utrudnia rozwój wielu dzieciom.

– Jasne, zgadzam się. Natomiast, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Mam ekipę orlika starszego (rocznik 2012), która za rok o tej porze będzie po pierwszej rundzie w kategorii młodzik (9×9). Teraz jednak zgłosiłem ich do drugiej ligi wojewódzkiej w młodziku, gdzie rywalizujemy ze starszymi. Zrobiłem to jednak świadomie. Mamy obecnie jedną, dwie drużyny, z którymi możemy rywalizować. Większość meczów nie odbywałoby się z korzyścią dla nas i przeciwników. Jednak praktycznie wszystkie gry treningowe, a także turnieje, na które jeździmy, odbywamy w systemie 7×7 i to się nie zmienia.

Pod kątem rozwoju uważam, że zagranie w weekend 9×9 jest dobrym sprawdzianem, okazją do dostosowania się do tego. Także pod kątem motorycznym. To jest bodziec, jednak to się odbywa raz w tygodniu. Trenujemy normalnie 7×7, dużo małych gier: 2×2, 3×3 itd.

Zapewne gdybyś miał możliwość rywalizacji na równym poziomie w swojej kategorii, nie zrobiłbyś tej zmiany. To trochę pułapka i przekleństwo. Z jednej strony zmiana kategorii na 9×9 nie odbywa się z pełną korzyścią. A jednak pozostając w 7×7 wygrywasz większość meczów tak łatwo, że tego rozwoju też nie ma w pełni.

– Brakuje środowiska do rywalizacji. Leżymy też w niełatwym położeniu. Często podczas rozmów z trenerami mówię, że poziom rywalizacji jest kluczowy. Muszą szukać takich przeciwników, którzy zapewnią nam rozwój. Od czasu do czasu warto zagrać z takim rywalem, który nas po prostu ogra. Albo pojechać w takie miejsce, w którym nas po prostu – mówiąc kolokwialnie – sprowadzą na ziemię.

Odbyłeś już kilka staży trenerskich, z których wydaje mi się, że tym najciekawszym powinna być Benfica. To kompletnie inny świat od tego, w którym my funkcjonujemy. Jak odbierasz wizytę w tym miejscu?

– Pamiętam, że lecąc do Lizbony wyczyściłem całą pamięć z telefonu oraz kamery go-pro. Myślałem, że nagram tam tyle ćwiczeń, że potem wszyscy będą się zabijać o nie w klubie. Tymczasem zdecydowaną większość widziałem już u nas w Polsce. Kilka momentów jednak zrobiło na mnie duże wrażenie. Tam też jest forma ścisła w treningu i nikt nie ma z tym kłopotu.

Portugalia kojarzy się raczej z miejscem, w którym tej formy nie ma.

– Dla przykładu: poniedziałkowy trening, w którym przez kilkanaście minut zawodnicy podawali piłkę wg schematu: A do B, B do C itd. Byliśmy tym nieco zdziwieni, bo na pewno nie tego się spodziewaliśmy. Dużym plusem tego stażu było to, że po każdej jednostce, trenerzy byli do naszej dyspozycji i odpowiadali na pytania. Oczywiście odnieśliśmy się do tej formy ścisłej w pytaniach.

Wtedy miejscowy trener powiedział, że w ostatnim meczu jego zawodnicy mieli kłopot z jakością podania przy zmianie centrum gry. Mowa była o zbyt lekkich podaniach prostym podbiciem po ziemi. Trochę to wywołało konsternację wśród nas. „Jak to prostym podbiciem po ziemi?” padło pytanie jednego z trenerów. Zresztą ja też byłem zdziwiony, bo zawsze nas uczono metodycznie, że po ziemi podaje się wewnętrzną częścią stopy. Portugalski trener poprosił jednego z naszych trenerów na boisko. Ustawili się naprzeciw siebie i pokazał mu różnicę pomiędzy dwoma tymi podaniami. Wewnętrzną częścią stopy było dokładnie, nawet mocno, ale nadal siła nie była duża. Prostym podbiciem szedł w zasadzie pocisk. Idealnie po ziemi, niczym po tafli lodu.

Do tego Portugalczyk wytłumaczył, że mógłby to zrobić we fragmencie gry. Jednak doszedł do wniosku, że tam zapewne takie podania wykonywaliby głównie środkowi pomocnicy. Kilku zawodników z całej drużyny. Tutaj wszyscy wykonali około 150-200 takich podań w treningu. W mikrocyklu mogą wykonać około 1000 podań. Wtedy w kolejnym meczu jest w stanie zobaczyć, jaki był progres tego elementu.

Łukasz Tomczyk na ostatnim zjeździe studiów „Rozumienie Gry” wspominał, że podczas stażu w Porto widział schematy działań przy 11×0. Jednak tam jakość tego wykonania była na najwyższym poziomie. To nie było powolne „klepanie” podań, ale wszystko w tempie meczowym, po prostu bez przeciwnika. Tutaj słowo jakość będzie kluczem.

– Kolejna rzecz, która nas zdziwiła to był trening tuż przed spotkaniem młodzieżowej Ligi Mistrzów. Młodzi piłkarze Benfiki rozpoczęli go od… dziesięciu minut biegania wokół boiska. Także popatrzeliśmy na siebie i byliśmy zdziwieni. W naszym gronie był jeden z koordynatorów dużej polskiej akademii. Zaśmiał się, że u niego taki trener mógłby już szukać sobie nowej pracy.

Osoba odpowiedzialna za metodologię w klubie zapisała sobie wśród uwag właśnie ten aspekt na start treningu. Po zajęciach podszedł do trenera i powiedział mu, że wszystko było w porządku, tylko chciał wysłuchać wyjaśnień na temat początku zajęć i tego biegania. Trener odpowiedział dość prosto, że większość tych chłopaków była ostatnio na zgrupowaniach reprezentacji. Nie widzieli się przez kilka, kilkanaście dni. Wiedział zatem, że takie dziesięć minut truchtania to idealna okazja do „wygadania się” w trakcie podnoszenia temperatury ciała. Potem mogli już przejść do aspektów stricte piłkarskich. Wyjaśnienia rozwiały wątpliwości i metodolog skreślił ten punkt z uwag, przyznając rację trenerowi.

Niby błaha rzecz, a jednak pokazuje pewną mądrość trenera. Pokazująca także, że nawet z pozoru takich sytuacji nie można z góry przekreślać.

– Do wszystkiego potrzebny jest kontekst. Jeśli nie wiesz, dlaczego dany środek treningowy został wykorzystany, wówczas nie masz szansy na pełne zrozumienie. Większość środków, które tam widzieliśmy były nam już znane. Pojawiały się pewne modyfikacje, ale nie było tam wielkich odkryć pod tym kątem. Jednak kontekst tego wszystkiego, jakość wykonania w połączeniu z kilkoma innymi elementami, dają efekty, jakie widzimy w kontekście wychowanków Benfiki.

Jeden z głównych trenerów w Benfice powiedział też ciekawą rzecz – stwierdził, że w Polsce mamy super dzieci. Utalentowane, potrafiące grać w piłkę. Mówił to na bazie wielu międzynarodowych turniejów, które widział. Zapytaliśmy się go zatem, skąd taka różnica w jakości później. Różnych odpowiedzi się spodziewaliśmy, ale nie takiej, jaką usłyszeliśmy: trener wspomniał, że u nas wielu boi się kontaktu fizycznego. To też pewien paradoks, przecież polska piłka uchodzi za tą… do bólu, fizyczną.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA