Mielcarski: Dorośli wchodzą z butami w sport dzieci

Podczas czerwcowej konferencji trenerskiej All About Football wystąpił w Krakowie. Były reprezentant Polski i piłkarz m.in. FC Porto wziął udział w panelu dyskusyjnym, podczas któryego wygłosił kilka ciekawych opinii na temat szkolenia. Jak na piłkę dziecięco-młodzieżową patrzy Grzegorz Mielcarski?

Mielcarski: Dorośli wchodzą z butami w sport dzieci

W czerwcu nawiązał pan do słów trenera Fernando Santosa, który podobno powiedział, że „na treningu cuda z piłką zrobić może tylko szczęśliwy i uśmiechnięty chłopak„.

– To było jedno z ważniejszych zdań, jakie usłyszałem w życiu. To był 1997 lub 1998 rok, zatem miałem 26 lub 27 lat. Usłyszałem rzeczy, które powinienem usłyszeć jakieś siedemnaście lat wcześniej, jako 10-latek. Straciłem kilkanaście lat, by zrozumieć prostą rzecz, że jeżeli będę szczęśliwy, uśmiechnięty to będę po prostu lepszym piłkarzem. Nie warto szukać zmartwień na siłę, a seniorzy zawsze ich szukają. Zmartwieniem może być to, że nie grają w pierwszym składzie, bo jest rywalizacja. Trener wybiera kogoś innego, więc zamartwiam się, zamykam w sobie i ograniczam się na świat. Dorośli piłkarze pokazują często w ten sposób, że ich mentalność jest nieukształtowana. Oni nie są gotowi na rywalizację, skoro nie potrafią poradzić sobie z tym, że wybór innego zawodnika sprawia ich nieszczęście. Dla ciebie szczęściem jest tylko to, że grasz w pierwszym składzie, który wygrywa. Ja też tak funkcjonowałem jako dorosły facet.

Gdy Santos powiedział te słowa pierwszy raz, nie zrozumiałem ich do końca. Po jakimś czasie, gdy drugi raz się do mnie z tym zwrócił, w innej formie, wtedy zdałem sobie sprawę, że to jest coś istotnego. To, że przez kilka minut odpowiadam na jedno pytanie, pokazuje, ile rzeczy we mnie się zmieniło wtedy. Dziękuję, że to się wydarzył, ale jednocześnie żałuję, że tak późno.

Z pozoru jedno proste zdanie, jednakże sporo ważące dla dorosłego człowieka, a zarazem piłkarza.

– Moją formą przekazu było pokazanie, że jestem niezadowolony z jego wyboru. Byłem daleko od wyjściowego składu, a uważałem, że zasługuję na grę w nim. Myślałem, że sumiennie pracując i pokazując swoje niezadowolenie, on to dostrzeże. Tutaj nie chodzi o to, by pokazać swoje niezadowolenie. Właśnie wtedy trzeba pokazać swoje szczęście, że możesz być w danym miejscu. Że możesz dotykać rzeczy, których większość ludzi nie ma prawa doświadczyć. Możesz się uczyć, eksplorować, a na końcu jesteś kwestią wyboru. Ale ten wybór nie może sprawić, że jesteś nieszczęśliwy. Jeśli skalkulujesz sobie, co doprowadziło cię do miejsca, w którym jesteś, to to szczęście musi być wokół siebie. Musisz tylko nauczyć się… być szczęśliwym.

Myślę, że trudno to porównać osobie, która nie grała na zawodowym poziomie. Jednak patrząc na treningi dzieci, można zauważyć, że ich szczęście nie jest uzależnione od różnych czynników – po prostu idą na trening, grają w piłkę i są szczęśliwi.

– Z drugiej strony dziecko może nie wszystko rozumieć. Dla niego pojęcie szczęścia nie będzie aż tak proste do zrozumienia. Słowa, które powiedział wtedy Fernando Santos, powinnym być zdaniem, którego często używają trenerzy nie tylko w seniorach, ale na wcześniejszym etapie, np. juniorom wchodzącym do pierwszego zespołu. Takich osób, jak ja, które usłyszały to zbyt późno, zapewne jest wiele. Gdybym wcześniej zrozumiał pewne rzeczy, które mówili mi Fernando Santos czy Bobby Robson, mógłbym się jeszcze bardziej rozwinąć.

Santos powiedział: “Jeżeli nie będziesz się uśmiechał, to nie będziesz u mnie grał”. To był kluczowy moment. Wtedy nie było jeszcze wiadomo, czy faktycznie będę regularnie grał. Pamiętam także, co powiedział wcześniej, na początku. „Ty będziesz miał ze mną przesrane” – to było jego pierwsze zdanie. Powiedział to jednak z uśmiechem, a nie po to, żeby zrobić mi krzywdę. Jemu opowiadano, że Grzegorz Mielcarski to wielki talent i potrafi super grać, a ja nie potrafiłem wrócić po kontuzji na wysoki poziom.

Santos nie rozumiał mojej kontuzji i problemu. To ona była hamulcem, a nie moja psychika. Potem powiedział te słowa, które były punktem wyjścia do naszej rozmowy. Za pierwszym razem nie dotarło jeszcze do mnie. Potem wymagał, żebym zrozumiał, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji, będąc na treningu w takim miejscu. Nigdy nie byłem zawistny wobec kolegów, że nie gram. Nie zrobiłem nikomu krzywdy albo na złość innym. Nie potrafiłem być jednak wtedy szczęśliwy. Nie potrafiłem zaakceptować pewnych rzeczy i przyjąć ich jako wybór trenera. Zwłaszcza w miejscu, gdzie jest siedemnastu reprezentantów kraju i łącznie trzydzieści piłkarzy w kadrze, a tylko 11 miejsc w składzie.

„Gdy dziecko płacze po porażce, trzeba je zostawić. Dać się „wypłakać” i nie hamować jego emocji. Skoro nie hamujemy radości, to nie hamujmy też jego smutku” – to kolejne pana zdanie, które zapadło mi w pamięć. Z pozoru proste zadanie: zostawić dziecko samemu sobie. Jednak to moment, w którym trudno wytrzymać i pozostawić dziecko w spokoju, bez żadnej reakcji.

– Mówiłem to wtedy także na podstawie własnych doświadczeń. Dalej prowadzę własną akademię, ale może już nie w takim stopniu, jak kiedyś, gdy intensywnie brałem udział w zajęcia. Na początku reagowałem jak każdy – doskakiwałem i chciałem pocieszyć, jak najszybciej. System emocjonalny u 6-latka jest inny niż u 10-latka. Raz możesz przytulić i to zadziała. Drugi raz także. Ale potem może się oswoić i oczekiwać tego, bo np. brakuje im tego w domu.

Kiedy dziecko otrzyma w szatni komunikat, że jeżeli ktoś ma powód, żeby sobie popłakać, to nie ma z tym najmniejszego problemu, a pozostałych proszę, by nie śmiać się z tego czy nie żartować, to tym dzieciom będzie łatwiej z tym funkcjonować.

– W ogóle uważam, że jednym z elementów szkolenia trenera powinno być obowiązowe spotkanie z psychologiem, dotyczące komunikacji na linii trener – dziecko, z uwzględnieniem konkretnych kategorii wiekowych. Wielu wydaje się to bardzo proste. Dla niektórych to jest podejście na zasadzie „przecież ja mu każę/wymagam/proszę”, a to nie jest takie proste. Wszystko trzeba dostosować do konkretnej kategorii wiekowej. Weźmy właśnie pod uwagę sytuacje, gdy dziecko płacze. Powodów może być mnóstwo. Nie gra, dostał piłką, ktoś go przewrócił albo coś mu powiedział.

Płacząc, muszą wiedzieć, że mają wsparcie u trenera. Muszą także wiedzieć, że jest to zachowanie normalnie akceptowane, a nie niepożądane.

– Gdy takie dziecko płaczę, podejdę na moment. Mówię wtedy: „Jeśli przejdzie ci ten pierwszy smutek, możesz do mnie podejść w każdej chwili. Jestem blisko”. Pozwalam mu się wypłakać. Uświadomiłem sobie wiele rzeczy. Płacze Ronaldo, płakał Lewandowski po golu z Arabią Saudyjską. Oni są idolami tych dzieci. Skoro idole mogą płakać, to czemu mamy mówić dzieciom, żeby nie płakały? Przecież nie różnimy się w kontekście uwalniania swoich emocji od dzieci. To jest cudowne, gdy widzimy, że ci herosi również płaczą. Wielu mówi „bądź jak Lewandowski/Ronaldo/Messi, oni nie płaczą”. Właśnie, że płaczą! Trzeba to pokazać, że oni płaczą.

Lewandowski strzelił setki goli, wygrał wszystko, co tylko się dało w piłce klubowej. Takich rywali, jak Arabia Saudyjska pokonał mnóstwo. Tutaj nie chodziło „tylko” o gola czy przeciwnika. Miejsce, czas, kontekst – to wszystko miało ogromne znaczenie.

– To są rzeczy, które powinno się pokazywać dzieciom. Nie wolno też przekręcić „wajchy” w drugą stronę. Jeśli dla dziecka idolem jest Ronaldo, to bez kłopotu wskaże najładniejszego gola, jakiego strzelił Portugalczyk. Jeśli zapytasz, czy kiedyś Ronaldo płakał, może już tego nie pamiętać. To rzadki obrazek. Swoim trenerom poleciłem, żeby mieli takie filmiki przy sobie. Można wtedy pokazać: „zobacz, Ronaldo też płacze”. Wtedy dzieciom można uświadomić, że to też się zdarza najlepszym. Łatwiej wtedy dotrzeć do dziecka, uspokoić je i pokazać, że to nie jest nic strasznego. Płacz przejdzie z czasem.

***

Często jestem także osobą, która idzie pod prąd. Nie zgadzam się z tym, że nie będziemy dzieciom liczyć goli, tabel i tak dalej. Jako seniorzy rywalizujemy, gramy o bramki, płaczemy po przegranych meczach, analizujemy tabelę na kilka meczów do przodu, bo żyjemy tym wszystkim, a dzieci chcemy od tego uchronić. Przecież przyjdzie im się z tym kiedyś zmierzyć. Jeżeli rywalizujemy w jakieś gry, np. karty, chińczyka, statki itd., powinniśmy w takim razie zabrać dzieciom możliwość tworzenia tabel i zdobywania w nich punktów.

Dzieci i tak grają o zwycięstwo w ligach. Dzieci wiedzą, kto wygrał, kto ile ma strzelonych goli. Tabelę i wyniki wycofano dla dorosłych, a raczej… przez dorosłych.

– Chore jest to, że dorośli tak żyją sportem dzieci. Za moich czasów rodzice i dorośli nigdy tak nie żyli tabelami dzieci, jak teraz to się dzieje. Czasami dorośli bardziej żyją sportem dzieci, niż one same. Dorośli wchodzą z butami w sport dzieci. Kupujemy najlepsze rakiety do tenisa, najlepsze piłki, buty do grania. Stwarzamy cały czas najlepsze warunki do rywalizacji, by mogły wygrywać. Wchodzimy w ich tabelę, ściągamy aplikacje. I dajemy im to bardzo odczuć. Rodzice analizują tabelę turniejów na wszelkie sposoby, liczą, kalkulują. Warto się temu przyjrzeć kiedyś z boku.

Byłem kiedyś gościem na jednym turnieju. Przyszedłem tam w charakterze osoby, który miała wręczać nagrodę. Przerwałem jednak ten turniej w momencie, gdy dwóch rodziców… otwierało sobie piwo na trybunach i miało pretensje do trenera, że nie po to płaci, by jego syn siedział na ławce rezerwowych. Tak się we mnie zagotowało, że przez mikrofon nakazałem opuścić tym panom halę. To jest jeden z przykładów tego wkraczania w sportowe życie dzieci. Tutaj mamy większy kłopot, niż wycofywanie tabel i bramek. Rodzic dzisiaj chce być wszędzie. Mnóstwo jest filmików np. z tenisa, gdy opiekunowie cały czas komentują grę swoich pociech.

Czasem jednym słowem lub jednym zdaniem nieświadomy rodzic może mocno ostudzić sportowy zapał dziecka!

– Potem trenerzy zastanawiają się: czy wpuszczać rodziców na zajęcia, czy nie. U mnie? Zawsze mogą! Obowiązkiem trenera jest przygotować wszystko tak, by rodzice mogli wejść i oglądać zajęcia. Tylko przy okazji trzeba im jasno zakomunikować: jeśli ktoś chce rozmawiać przez telefon, proszę wyjść i nie przeszkadzać dzieciom. Do tego żadnych komentarzy i tyle. Tylko to musi być prosty i jasny komunikat. Nigdy nie miałem z tym kłopotu, ani kłopotu z rodzicami.

Po prostu komunikowanie się. Wyprzedzenie tego, co się może wydarzyć. Przygotować na to wszystkich dookoła. Nie można się jednak bronić przed obecnością rodziców czy dziadków. Nie ma piękniejszego widoku, gdy robią zdjęcia czy kręcą filmy swoim pociechom. Zakazywanie im obecności jest bez sensu. Dlaczego tak się dzieje? Bo nie jesteś w stanie sobie poradzić z piątką czy dziesiątką rodziców. Jeśli z nimi nie jesteś w stanie, to jak chcesz potem być trenerem na dużym stadionie, przy kilku, kilkunastu tysiącach ludzi? Przecież nie wyprosisz ich stamtąd (śmiech). Musisz umieć sobie poradzić. Jeśli masz grupę dziesięciu osób, to zapanuj nad nimi. Zyskasz wtedy w oczach dzieci. Pokażesz się jako lider, jako ich trener, przyjaciel.

Bardzo ważna jest osobowość. Tak, jak osobowość Santosa, Robsona, Mourinho zadziałała na mnie. Podobnie, jak wcześniej trenera Staszewskiego w Polonii Bydgoszcz. Każdego innego także, od trenera Lorensa, przez Lenczyka, Wójcika czy Strejlaua – każdy coś wnosił. Nawet jednym słowem, gestem podczas treningu. Ja mogę dzisiaj z tego czerpać i korzystać. Mimo, że nauczyłem się wielu rzeczy znacznie później niż wiele osób teraz.

To jest też coś, co my możemy dać dzieciom. Może pan, może ja tego nie mieliśmy jak byliśmy młodzi. Jest jednak teraz szerszy dostęp do wiedzy i warto dać ją dzieciom na wczesnym etapie. Nie mówię, że dzięki temu będą piłkarzami. Nimi zostaną jednostki. Może jednak nauczą się czegoś pod kątem społecznym, może zostaną przy sporcie na dłużej…

– To też nauczy ich wytrwałości w działaniu. Pokazać, że jeden gol, jedno zwycięstwo, jeden medal to nie jest coś, co pozwoli na zatrzymanie się w treningu. Ostatnio mieliśmy takie zdarzenie, że mama zabrała dziecko ze szkółki. Był turniej, na który się zgłosili, ale trener nie mógł zabrać tego chłopca, bo przez dłuższy czas nie chodził na treningi. To był absolutnie jeden z lepszych chłopców i mama się obraziła, że my go skreśliliśmy. A my nie skreślamy nikogo. Po prostu pojechał na turniej ktoś inny. Ktoś, kto chodził ostatnio regularnie. Nie mógłbym zabrać miejsca temu, który chodzi cały czas. Bardzo by mnie bolało, gdybym go w ten sposób skrzywdził. Musimy być zawsze uczciwi w swoich wyborach. Uczciwi zawsze, za każdym razem, a nie w wybranych tygodniach. Trzeba być konsekwentnym.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Newspix