Rafał Matusiak: „Nie chcemy zarabiać na dzieciach”

W czasach, gdy szkolenie i skauting rozpoczynają się już w najmłodszych latach, Akademia Jagiellonii Białystok poszła inną drogą. Tym samym w strukturach białostockiego klubu nie ma… dwóch najmłodszych kategorii wiekowych. O powodach takiego działań opowiada Rafał Matusiak, dyrektor akademii.

Rafał Matusiak: „Nie chcemy zarabiać na dzieciach”

Jagiellonia jest jedną z nielicznych akademii, która zrezygnowała ze szkolenia w kategoriach skrzat i żak. Obecnie posiada jednak drużynę w żaku starszym (rocznik 2014), która za pół roku przejdzie już do orlika młodszego.

– Postanowiliśmy zamknąć okres szkolenia we wspomnianych kategoriach. Rocznik 2014 – żak starszy – wyjątkowo jeszcze w tym sezonie funkcjonuje do końca. Wyszliśmy z założenia, że nie chcieliśmy robić zamieszania dzieciom i rodzicom. Musielibyśmy im zakomunikować, że przestajemy ich szkolić, a za rok prosić o powrót. To byłoby nierozsądne, chociażby pod kątem stabilności emocjonalnej dzieci. Dlatego rocznik 2014 dotrzymamy do końca żaka.

Decyzja o zaprzestaniu szkolenia w tych kategoriach to głównie brak możliwości identyfikacji talentu we właściwym stopniu. Nie chcę mówić, że musi, ale w zdecydowanej większości klubów odbywa się to trochę na podstawie selekcji z doborem poziomów – zaawansowany i podstawowy – od najmłodszych lat.

– Infrastrukturalnie nie jesteśmy gotowi, by móc zaangażować wszystkich chętnych, którzy chcą być częścią Jagiellonii. Dysponujemy tylko jednym boiskiem, z którego korzystamy codziennie, a chętnych jest bardzo dużo. Byliśmy przez to zmuszeni do działań selekcji negatywnej. Dla mnie jest to bardzo niefajne, biorąc pod uwagę, że jestem nie tylko trenerem czy pedagogiem, ale od kilku lat także rodzicem.

Z uwagi na fakt, że niemożliwym jest zidentyfikowanie talentu w tym wieku, musieliśmy podjąć takie kroki. Nie wyobrażam sobie, byśmy mieli rezygnować z 6-, 7- czy 8-latków tylko dlatego, że ktoś w tym momencie kopie lepiej lub gorzej. Dzisiaj komercjalizacja futbolu jest olbrzymia i sięga bardzo daleko. W każdym mieście znajdziesz treningi indywidualne czy zajęcia piłkarskie dla dzieci nawet od drugiego roku życia!

Wyobraźmy sobie teraz dwóch chłopców: jeden w wieku sześciu lat ma pierwszą styczność z uprawianiem sportu, a obok niego taki, który rozpoczął w wieku dwóch lat. Może ma tatę trenera albo kogoś, kto po prostu szybko go zapisał. Tak naprawdę porównujemy dziecko bez żadnego kontaktu ze sportem do dziecka z czteroletnim doświadczeniem. Ale porównujemy ich na podstawie aktualnych umiejętności, a nie potencjału, gdyż w tym wieku nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć. W ten sposób tylko zniechęcamy dzieci do Jagiellonii, a także ogólnie do sportu. Jeżeli więc nie jesteśmy w stanie tego zrobić w sposób, jaki byśmy chcieli, lepiej w ogóle zaprzestać.

Infrastruktura „pomogła” wam trochę w podjęciu decyzji, która coraz popularniejsza staje się chociażby w Holandii. Tam również wyszli z założenia, że identyfikacja talentu w tym wieku jest niemożliwa. Jeśli jednak jest możliwa, to czy identyfikujemy odpowiednie osoby? Można to odnieść do tej sytuacji, o której mówiłeś.

– Drugą sprawą są rodzice. Funkcjonowane rodzica też wiąże się z dużą presją dla dziecka. Rodzice często poświęcają bardzo wiele, by ich dzieci u nas trenowały. Nierzadko jeżdżą przez całe miasto. Były sytuacje, gdy nawet dojeżdżali z całego województwa, co nie powinno się zdarzać. Potem często mają pewne oczekiwania w stosunku do dzieci, czasem kompletnie abstrakcyjne. Wymagają pewnego poziom zaangażowania, wywierają presję, co przynosi negatywne skutki, zamiast rozwoju długofalowego.

Dziecku piłka nożna kojarzy się później z negatywnymi emocjami.

– Z obowiązkiem. A to nie może być obowiązek, tylko spontaniczna radość, której często dorośli nie rozumieją. Myślą, że im więcej, tym lepiej. Stąd doszliśmy do wniosku, że lepiej z tego zrezygnować. Tym bardziej że tylko nieliczny procent tych dzieci dotrwa z nami do poziomu CLJ U-15. Jeszcze mniejszy procent zagra profesjonalnie w piłkę nożną. Szkoda byłoby więc obrzydzić dzieciom ten sport. Wydaje mi się, że obecność w naturalnym środowisku ułatwi im ten pierwszy etap. Oczywiście później trzeba podjąć decyzje czy bardziej chcemy się zaangażować i kreować bardziej wymagające środowisko, czy zostajemy w tym samym miejscu. Sprawa bardzo indywidualna. Świadomy trener i świadomy rodzic powinni to przemyśleć.

Podjąć taką decyzję Jagiellonii było łatwiej o tyle, że żyjecie w regionie, gdzie jesteście hegemonem. Na Górnym Śląsku byłoby to dużo trudniejsze. Tam mogłaby być obawa, że jeśli ktoś nie trafi do nas w wieku 7-8 lat, to już może nie być na to okazji.

– Bardzo ważne jest to, żeby wiedzieć, co się chce osiągnąć. Najpierw jednak trzeba znać specyfikę klubu, regionu i środowiska, w którym się funkcjonuje. Bez tej znajomości nie jesteśmy w stanie podejmować racjonalnych i świadomych decyzji. Będąc na Podlasiu, wiem, że jesteśmy bezkonkurencyjni i możemy sobie pozwolić na takie działania. Na Górnym Śląsku nie moglibyśmy sobie na to pozwolić. Tam potrzebowałbym czegoś innego.

Prowadząc akademię w  Warszawie, Łodzi, Gdańsku czy gdziekolwiek indziej, musiałbym inaczej działać. Każdy region ma swoją specyfikę. Bardzo ważne, by wyznaczanie planów i celów odbywało się na podstawie tego, w jakim środowisku się funkcjonuje. Moim zdaniem nie ma uniwersalnych zasad, którymi będziemy się posługiwać wszędzie i one dadzą nam jednakowe efekty. Środowisko bardzo mocno wpływa na to, jak przychodzi nam funkcjonować. Kto tego nie rozumie, ten gapa.

Pozbawiliście się czterech roczników, czyli przynajmniej ośmiu grup, a może i więcej. Każda z nich liczy kilkanaścioro dzieci. Mówiłeś o tym, że piłka nożna to biznes. Jasnym jest, że te grupy przyniosłyby spore pieniądze w skali miesiąca. Jak ogólnie patrzono w klubie na tę decyzję? Myślę, że nie byłoby trudno policzyć, o jakich kwotach mowa.

– To jest duży zastrzyk gotówki. W każdym roczniku jesteśmy w stanie stworzyć trzy grupy treningowe. Nasze starsze roczniki są w SMS-ie, więc trenują głównie w godzinach porannych, a po południu bylibyśmy w stanie zmieścić po trzy grupy. Jeśli weźmiemy pod uwagę składki oraz certyfikację, która również dofinansowuje tego typu inicjatywy, okazuje się, że są to bardzo duże pieniądze. Jagiellonia i jej akademia nie są podmiotami komercyjnymi. Nie chcemy zarabiać na dzieciach, tylko naszym celem jest wychowanie profesjonalnych sportowców, którzy zadebiutują na poziomie Ekstraklasy, wyjadą za granicę czy zagrają w reprezentacji Polski. Z tego mamy mieć profity. Jeżeli wytrzymamy pierwsze ciśnienie, wówczas przykładowe 500 tys. złotych zamienimy na grube miliony i to w walucie euro. Gra jest warta świeczki pod warunkiem, że wie się, co się chce osiągnąć i wie, jak to zrobić.

Twoje argumenty do mnie trafiają. Jednak to jest konkretna kwota, pewne pieniądze, gdyż na Podlasiu każdy marzy o grze w Jagiellonii. Po drugiej stronie są pieniądze, które mogą być, ale nie są nijak gwarantowane. Nikt nie da gwarancji promowania kolejnych adeptów akademii i ich późniejszej sprzedaży.

– Może to zabrzmi niedorzecznie, patrząc przez pryzmat tego, jak wygląda polska piłka: ale jesteśmy krajem, który nie wykorzystuje swojego potencjału. Uważam, że wychowywanie zawodników na poziom profesjonalny, na poziom Ekstraklasy czy poziom europejski, to nie jest nic nadzwyczajnego. Trzeba mieć konkretny plan, być systematycznym, wiedzieć, co się chce osiągnąć, a przy tym zadbać o wszystkie detale i być skrupulatnym i konsekwentnym w swoim działaniu. Oczywiście, na wychowanie zawodnika składa się wiele czynników. Mówiąc o samym procesie treningowym, to mocne spłycenie tematu. Musimy mówić o procesie treningowym, wychowawczym, wprowadzaniu ich do piłki seniorskiej. Ponadto powroty po kontuzjach, zadbanie o odpowiednie standardy działu medycznego, specjalistów, dział infrastruktury i wiele innych rzeczy. Jeżeli zadbamy o wszystkie elementy i będziemy w całym projekcie konsekwentni, to redukujemy mocno przypadkowość naszych działań. Jeżeli redukujemy przypadkowość, wówczas zwiększamy szansę na sukces.

Wprowadzanie dwóch zawodników z każdego rocznika na poziom Ekstraklasy jest rzeczą jak najbardziej osiągalną. To jest skomplikowane ze względu na to, że wiele czynników musi się na siebie nałożyć i wiele rzeczy musi współgrać. Wszyscy ludzie w klubie muszą mówić jednym głosem.

To ostatnie to klucz. Nie wymieniając klubów, pewnie moglibyśmy podać wiele przykładów, gdzie pierwszy zespół sobie, a akademia – sobie.

– Tak, ale to wynika z braku jasno postawionych celów. To nie jest na zasadzie, że przychodzi sobie trener i będzie decydował o wszystkim. Często tak bywa, ale to pokazuje niekompetencje pewnych osób…

Ktoś na to pozwala.

– Dokładnie tak. Ktoś jest właścicielem klubu i zatrudnia prezesa. On zatrudnia dyrektora sportowego, a pod nim jest trener czy dyrektor akademii. W akademii są zatrudniani trenerzy, analitycy, skauci, specjaliści itd. To jest wszystko połączone i idzie od góry. Jeżeli osoba dowodząca projektem wie, co chce osiągnąć oraz wie, jak to robić, jak się komunikować, to nie uważam, by był to problem. Często jest jednak tak, że trener sobie, akademia sobie i wszystkie działy w klubie sobie. Robi się niezły galimatias.

Każdy pracuje, ale dla siebie.

– Tak, każdy idzie w swoim kierunku. Dla mnie każdy dział musi znać cele klubu, DNA klubu, filozofię funkcjonowania. Wiedzieć, co klub chce osiągnąć w planie krótkoterminowym, a co w długoterminowym, jakie są cele 5- i 10-letnie. Większość jednak żyje od sezonu do sezonu, bez wyznaczenia jakichś długoterminowych celów. Jeśli się pojawiają, to zazwyczaj są patykiem po wodzie pisane…

Stabilizacja projektów w polskiej piłce jest bardzo niska. Niestety pokazują to statystyki. Dobór trenerów w pierwszych zespołach często odbywa się z przypadku, a nie na podstawie jakiegoś planu i filozofii klubu. Przychodzi jeden trener chcący grać w określony sposób i ściąga pod to swoich zawodników. Odchodzi, przychodzi następny, który ma inną wizję i ściąga kolejnych piłkarzy. Poprzedni już nie pasują do nowej wizji i trzeba ich zwolnić z kontraktów, a nowych wprowadzić do zespołu. To jest realny problem polskiej piłki, o czym trzeba jasno powiedzieć. Trzeba zadbać o wiele czynników w polskiej piłce, ale jest to do zrobienia. Potrzeba jednak wielu kompetentnych osób, które będą wiedziały, jak to zrobić.

Współpracujecie z wieloma klubami. Jak wygląda „transfer” know-how na linii Jagiellonia – kluby partnerskie? W końcu wyposażacie kluby w wiedzę, która przekłada się na lepsze szkolenie dzieci. Finalnie te dzieci do was i tak trafiają. To obopólne korzyści.

– Plan na rozwój sieci akademii partnerskich mam bardzo duży. Nie ukrywam, że chciałbym zagospodarować Białystok, Podlasie i całą wschodnią część Polski. Chciałbym wyjść także poza region i wejść w każde województwo. Ponadto współpraca z klubami za wschodnią granicą. Chciałbym rozbudować sieć skautingu, która miałaby być też oparta o akademie partnerskie, ale nie tylko.

Pomysłów jest dużo. Na dzisiaj mamy ograniczoną liczbę klubów partnerskich, co dla mnie nie jest satysfakcjonujące. Chcemy rozbudować to, rozszerzyć. Chcemy dzielić się z partnerami wiedzą, chcemy żeby oni mieli realną korzyść z tej współpracy. Osoba odpowiedzialna za akademie partnerskie musi jeździć do tych klubów, przeprowadzać szkolenia, treningi, campy, edukować trenerów itd. Nie boję się użyć tego sformułowania – chcemy stworzyć jedną dużą rodzinę, która rozwinie polską piłkę.

To wszystko jest możliwe. Jednak do tego wszystkiego potrzebne są pieniądze. Pomysł jest gotowy. Chciałbym przeprowadzić certyfikacje klubów partnerskich, bo tak to można nazwać. W zależności od poziomu klubu, otrzymywaliby różne gratyfikacje. Patrzylibyśmy na nich pod kątem zaangażowania, według tego, kto jest na jakim poziomie. Nie ma co się oszukiwać, że aspekt korzyści i zysków trzeba uwzględnić. Pomogłoby to zbudować markę Jagiellonii, a także zjednoczyć środowisko. Plany są, ale nieco uzależnione od finansów, więc muszę realizować kolejne kroki stopniowo.

Kluczem jednak jest to, by duży klub tym mniejszym dał coś od siebie. Często tak było, że przychodził ten duży i wychodził z założenia, że mniejszy niech się cieszy z samego faktu współpracy i oddaje, co ma najlepsze.

– Oczywiście, że to tak nigdy nie będzie działać. Zdaję sobie sprawę, że pewne takie sytuacje, o których mówisz, miały miejsce także w Jagiellonii. Nie będę ukrywał, nie będę oszukiwał i zakłamywał rzeczywistości. Gdy to nie było ustrukturyzowane, trenerzy dbali tylko o swój ogródek i swój zespół, więc działali w taki sposób. Teraz mamy koordynatora skautingu, który odpowiada za pewne działania. Staramy się współpracować z wieloma podmiotami w sposób partnerski, co jest bardzo ważne. Wydaje mi się, że osoby, które miały z nami do czynienia w ostatnim czasie, mogą się powołać na moje słowa i powiedzieć, że wszystko było w porządku. Proces budowania marki klubu jest procesem nieskończonym. To nie jest tak, że wszystko da się zbudować z dnia na dzień.

Jeszcze raz podkreślę, że geografia może być wam pomocna. Lokalnie będziecie najmocniejsi, jednocześnie możecie wyjść w kierunku najbliższych województw. Dla przykładu: Lubelszczyzna dzisiaj nie jest mocna piłkarsko, więc taki gracz, jak Jagiellonia, jest atrakcyjnym partnerem, pod wieloma względami.

– Mamy pewien komfort funkcjonowania w środowisku. Mamy jednak również dyskomfort. Nie wszystko jest super. Chcielibyśmy rywalizować z lepszymi rywalami. Jesteśmy zmuszeni do wyjeżdżania na dalekie sparingi i turnieje. W naszej okolicy rywalizujemy zawsze z rok starszymi zespołami, ale nadal dominujemy w trakcie meczów. To też sprawia nam pewne trudności. Są pewne plusy, są pewne minusy. W obu przypadkach można rozpatrywać to, że jesteśmy najwięksi.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Newspix, FotoPyk