„Ktoś, kto wyszkolił Piotra Zielińskiego, powinien dostać medal”

Zapisać dziecko na treningi już w przedszkolu czy może poczekać, aż trochę podrośnie? To dylemat wielu rodziców, którzy chcą, aby ich pociechy rozpoczęły przygodę z piłką nożną. Jakub Kiwior i jego przykład raczej skłania do pierwszej opcji, ponieważ reprezentant Polski na pierwszy trening do Krzysztofa Bergera poszedł, gdy miał… cztery lata. Jak wyglądały piłkarskie początki zawodnika Arsenalu?

„Ktoś, kto wyszkolił Piotra Zielińskiego, powinien dostać medal”

Gdy rozpoczynał pan przygodę z trenowaniem Jakuba Kiwiora, wówczas nie było tylu możliwości treningów dla najmłodszych, co dzisiaj, więc postanowił pan wziąć sprawy w swoje ręce…

– W Tychach, a także w ogóle na Śląsku, nie istniała żadna szkółka zajmująca się szkoleniem przedszkolaków od podstaw tak, jak to wyglądało w zachodniej Europie. Wtedy nie byłem jeszcze trenerem, ale zacząłem działać. Powodem był mój wówczas 4-letni syn, Kamil. Chciałem przekazać mu swoją pasję do futbolu. Wydaje mi się, że udało się to zrobić, także dzięki wielu trenerom. Najpierw musiałem się dowiedzieć, kto w ogóle może być trenerem w takich rocznikach. Przede wszystkim znaleźć trenera dla takich dzieci było niezwykle trudno – wiele klubów późno rozpoczynało szkolenie. Górnik Zabrze rozpoczynał od 11-latków, Ruch Chorzów dwa lata wcześniej. Pomiędzy był nasz tyski MOSiR, który przyjmował 10-latków. Uznałem, że coś trzeba zmienić. Jednak wtedy nie było trenerów pracujących z przedszkolakami. Wiele osób się dziwiło, pytało po co? Twierdzili, że to nie ma sensu. Przekonywałem jednak, że w całej Europie dzieci od najmłodszych lat bawią się w ten sposób. Rzecz w tym, żeby wszystko dobrze poukładać i zacząć działać.

Rozejrzałem się na „rynku” trenerskim, lecz… nikt nie chciał przyjąć mojej oferty. Udało się, dopiero gdy trafiłem na Marka Gołosza, który występował w futsalowym klubie Rodakowski Tychy. Marek załatwił także kontakt do prezesa Stanisława Wróbla, co pomogło w rozpoczęciu współpracy. Zaczęliśmy działać równo 20 lat temu, w 2003 roku. Na pierwszych zajęciach pojawiło się ok. 60 dzieciaków z Tychów i okolic! To był strzał w dziesiątkę, jednak za nim do tego doszło, musiałem się trochę napocić. Przez pierwszy rok zajęcia odbywały się w Rodakowskim. Potem otrzymałem ofertę prowadzenia takich zajęć w parafialnym klubie Chrzciciel, którego prezesem był Marcin Kuśmierz. Pojawiła się propozycja współpracy, a ja dalej nie miałem żadnego trenera, więc samemu zrobiłem papiery trenerskie i zacząłem trenować dzieciaki. Warto dodać, że w tych grupach był nie tylko Jakub Kiwior, ale też m.in. Mateusz Grzybek, obecnie gracz Zagłębia Lubin i kilku innych chłopaków, którzy otarli się o GKS Tychy albo w nim występowali.

***

Od prezesa Kuśmierza dostałem na początku materiały z Coervera. Pierwszy raz zobaczyłem, na czym to polega i z czym się to je. Dopiero wtedy zrozumiałem, dlaczego jesteśmy słabsi technicznie od krajów zachodniej Europy. Ten system pokazał mi, że jesteśmy daleko w tyle. Powiedzieć, że „20 lat za murzynami”, to mało. Coerver pokazał mi, jak można poprawić jakość względem ówczesnych treningów, które ja i moi koledzy mieliśmy w głowie. Zresztą, niektórzy trenerzy do dzisiaj przerzucają swój seniorski trening na dzieci…

Dostał pan materiały z Coervera ok. 20 lat temu. Czy do dzisiaj jest pan „wierny” tej metodologii, czy coś zmienił? Wiadomo, że dzisiaj dostęp do materiałów i wiedzy jest niemal nieograniczony.

– Wtedy to był dla mnie kompletnie nowy świat. Tak sobie zaszczepiłem tę metodę, że teraz nie robię nic innego, tylko opieram treningi o tę kompleksową metodę szkolenia. Ona daje ogromne efekty, ale po kilku latach. Trzeba w tym wytrwać 5-6 lat, żeby były efekty. Zakochałem się w tym systemie. Pokazujemy go dzieciom i naprawdę potrafią go świetnie realizować. Przewaga zawodników szkolonych według tej metody nad innymi jest widoczna już po dwóch latach. Jest ona tak duża, że od razu wiem, że warto na to stawiać. 20 lat temu po materiały z Coervera sięgnęli Japończycy. Ściągnęli trenerów z Brazylii czy Wielkiej Brytanii. Warto zobaczyć, jak dzisiaj oni grają. To jest właśnie dryblowanie rodem z systemu Coervera. Japonia wyznaczyła sobie jasne cele. Do 2030 roku chcą być w TOP4 na świecie, a do 2050 roku – mistrzami świata. Coerver to jest broń. 

Byłem niedawno na szkoleniu w Śląsku Wrocław. Dopytywałem się prowadzącego o to, jak wyglądają ich treningi, o co opierają swoją metodologię. Powiedział, że o „prowadzenie piłki”. Podążyłem tym tropem i dopytywałem dalej. Prowadzenie piłki może być w kilku aspektach – operowania piłką, zwody, drybling, triki i tak dalej. Nie! Tam jest najzwyklejsze prowadzenie piłki. 

***

Narodowy Model Gry również ma wszystko ładnie poukładane, ale w zawartości treningu każdy klub robi coś innego. Lech Poznań robi świetną robotę, ale po swojemu, podobnie jak Legia Warszawa. Każdy działa po swojemu. Nie ma jednego systemu. W Coerverze jest wszystko usystematyzowane. Moglibyśmy to wprowadzić odgórnie np. do szkół zgodnie z programem. Wtedy uczymy dwóch pierwszych zwodów w wieku 6 lat. W kolejnym roku następne dwa i tak po kolei. Łatwo sobie policzyć, jaką bazę będzie miał młody chłopak po ukończeniu szkoły podstawowej. Skoro jest pewien program, warto to wprowadzać. To są małe rzeczy. Dlaczego przegrywamy w pojedynkach 1v1 w meczach międzynarodowych? Bo nikt nas tego nie uczy. Wręcz przeciwnie. Padają hasła: „nie kiwaj”, „po co kiwasz?” i tak dalej. Tutaj jest zabijane coś, co powinniśmy robić naturalnie. 

Blokada od trenerów, którzy wcześniej sami byli blokowani przez swoich trenerów i idzie to na kolejne pokolenia. 

– Wyników z tego nie ma…

Wyniki może są, ale w młodym wieku, a gdy są one potrzebne – w seniorach – to już ich nie ma.

– Chciałbym poznać trenera Piotra Zielińskiego. Ktoś, kto go wyszkolił, powinien dostać medal. Taki trener powinien trafić do wydziału szkolenia i przekazywać wiedzę dalej. Zieliński sam się tego wszystkiego nie nauczył, ktoś musiał mu to pokazać. Oczywiście miał i ma pewien dar. Jednak dar jest jeden, a nie każdy będzie miał dar do swobodnego poruszania się czy dryblingu. Nie każdy może być karateką, nie każdy będzie miał takie uderzenie z dystansu jak Roberto Carlos. To jest dar. Bez niego trudno będzie wyszkolić kogoś na najwyższy poziom, nawet przy siedmiu treningach w tygodniu. Prawdopodobnie też, gdyby Kuba Kiwior nie zaczął treningów w wieku 4 lat, dzisiaj byśmy o nim nie słyszeli.

Tego nie wiemy na pewno. Dzisiaj coraz więcej zachodnich klubów odchodzi od szkolenia w najmłodszych rocznikach, a mimo tego potrafią wychować świetnych graczy. Jednej drogi nie ma.

– Tutaj się zgadzam. Można powiedzieć, że Kubuś liznął coś od najmłodszych lat i wykorzystał swoją szansę w 100%. Wydaje mi się, że to jest jego sufit, bo wyżej niż Arsenal trudno będzie wejść. 

Jak wyglądały piłkarskie początki Jakuba Kiwiora?

– Na pierwszych zajęciach pojawił się we wrześniu 2004 roku. To były początki formowania się grupy i nie wiadomo było, co będzie dalej. Zapał był ogromny, a trzeba pamiętać, że Kuba trafił do grupy, w której nie było zbyt wielu przedszkolaków. Obok siebie trenowali zawodnicy z roczników 1997-2000, jednakże Kuba od początku sam sobie dobrze radził. Chłopcy byli od niego starsi, a mimo to nigdy nie odstawiał nogi, nigdy nie był tchórzliwy. Zawsze radosny i pogodny. Natomiast, gdy spóźnił się na zajęcia, nie chciał wejść na boisko, bo był też wstydliwym dzieckiem. Z pomocą przychodził wtedy jego tata, który nam pomagał w oswojeniu Kuby i udawało się go przekonać do wzięcia udziału w treningu. Oczywiście na początku nie było wiadomo, czy będzie wybitnym zawodnikiem. Z czasem wszystko zaczęło się uwypuklać. Jak na swój wiek, grał mądrze oraz inteligentnie. Miał naturalny dar w lewej nodze, który pozostał mu do dzisiaj. Od najmłodszych lat świetnie potrafił złożyć się do strzału, co było jego dużym atutem. System Coervera sprawiał, że jego inteligencja w grze była czymś, co go wyróżniało.

Jak wyglądały jego pierwsze kroki na turniejach? Jakub Kiwior miał m.in. okazję zagrać w Pucharze Tymbarku.

– Kuba był najmłodszy w drużynie, natomiast nigdy nie zostawialiśmy go w domu, tylko zawsze zabieraliśmy go na różne zawody. Jego talent i umiejętności rozwijały się z miesiąca na miesiąc. W nagrodę jeździł na turnieje z rocznikiem 1997, gdzie był m.in. mój syn. To była wiodąca grupa, która wygrała w Polsce wiele turniejów. Kuba często zgarniał medale czy statuetki, także dla najmłodszego zawodnika zawodów. Graliśmy bardzo dużo, często jeździliśmy do Warszawy. Dla nas nie było to kłopotem, dzięki temu, że mieliśmy bardzo ogarniętą grupę rodziców. Od Poznania, przez Warszawę, do Krasnegostawu. Ze względu na swój wiek Kubuś początkowo był taką naszą maskotką, ale z czasem grał coraz więcej. Z tego, co sobie przypominam, Kuba i jego drużyna z powodzeniem rywalizowali w Pucharze Tymbarku. Jak pokazał czas, w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” zagrało wielu chłopaków, którzy dzisiaj są reprezentantami kraju czy występują w mocnych klubach.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Newspix