Włodarski: „Zaczynamy w Polsce lepiej szkolić, nie mamy się czego wstydzić”

„Nie boimy się wyzwań”. „Na kalkulację czas przyjdzie w piłce seniorskiej”. „To, że Portugalia jest faworytem, nie znaczy, że nie da się z nimi wygrać”. Reprezentacja Polski do lat 17 wzbudziła ostatnio spore zainteresowanie, nawet postronnych kibiców. Wszystko za sprawą wysokich wygranych m.in. z Anglią czy Belgią. Czego spodziewać powinniśmy się po marcowych eliminacjach do ME? Kim jest selekcjoner rocznika 2006? Jak przekonał wszystkich wokół do gry odważnej i ofensywnej? „Będziemy grali w obronie wysokiej i będziemy starali się jak najwyżej odbierać piłkę, bo tak chcemy grać. Takie jest nasze DNA, DNA tej drużyny” – zapowiada Marcin Włodarski.

Włodarski: „Zaczynamy w Polsce lepiej szkolić, nie mamy się czego wstydzić”

Jak odnajdujesz się w tym szumie, który w ostatnich tygodniach zrobił się wokół nazwiska Włodarski?

– Szczerze mówiąc, to do mnie to wszystko nie dociera. Nie prowadzę profili w mediach społecznościowych i nie do końca to wszystko śledzę. Podchodzę do tego bardzo spokojnie. Bo ani nie jesteśmy tak dobrzy, gdy wygrywamy wszystkie spotkania, ani nie jesteśmy tak słabi, gdy przegrywamy i wszyscy mówią, że się do niczego nie nadajemy. Trzeba to wypośrodkować.

Skąd twoim zdaniem tyle pozytywnych opinii po występach kadry U-17?

– Strzelamy dużo bramek, a skoro nasza pierwsza reprezentacja grała bardziej defensywnie, to fakt, że gramy ofensywnie i strzelamy bramki może się podobać. Dlatego pojawia się tyle pozytywnych opinii.

Czy twoim zdanie te opinie są… słuszne? Opierają się w gruncie rzeczy na wynikach, a taka ocena jest zwyczajnie bardzo powierzchowna.

– Zgadza się. Mecz ze Szwecją wygraliśmy 5:2, ale dwie bramki strzeliliśmy w doliczonym czasie gry. Może nie było to wyrównane spotkanie, bo z przebiegu meczu byliśmy zespołem lepszym, jednak przy wyniku 2:2 Szwedzi również stwarzali sobie sytuacje. Podchodzimy do tego ze spokojem, uczulam moich zawodników, że mają grać, jak najlepiej potrafią, a wtedy wynik przyjdzie sam. On jest pochodną ich występów i dobrej gry. Wynik nie może być celem samym w sobie.

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy komentujący oglądają nasze mecze. Bardziej śledzą portale internetowe, widzą, że strzelamy dużo bramek, więc wypowiadają się pozytywnie. Ja jestem zadowolony, że sama gra jest dobra. Ona z kolei sprawia, że strzelamy bramki i są wyniki. Oczywiście, mogą przydarzyć się mecze, których nie będziemy wygrywać, ale jeżeli będziemy dobrze grać, to wcale nie będziemy słabszą drużyną niż jesteśmy teraz.

Skoro tak szybko przyszły przychylne słowa, za chwilę przyjdą słowa krytyki?

– Oczywiście, że mogą, ale żyjemy w takim świecie i wybraliśmy taki zawód, że te słowa krytyki też trzeba będzie przyjąć na klatę. Jeżeli będzie to konstruktywna krytyka, to trzeba będzie z niej wyciągnąć wnioski. Nie boję się krytyki, natomiast trzeba będzie przeanalizować czy jest ona słuszna.

Rozgromiliście Anglię, rozgromiliście Belgię – czy te zespoły grały w najmocniejszych składach?

– Anglicy na Puchar Syrenki przyjechali w swoim optymalnym składzie. Wiadomo, że nie graliśmy z nimi pierwszego meczu, bo przeważnie w pierwszym spotkaniu wszyscy posyłają do gry najmocniejszą jedenastkę, natomiast byli tą osiemnastką, z której korzystali we wszystkich innych meczach. W meczu z nami grali w swoim optymalnym ustawieniu. Belgowie, podobnie jak my, mieli swoje problemy i nie przywieźli pięciu czy sześciu zawodników, którzy są ich pierwszym wyborem, są regularnie powoływani na zgrupowania. Ale u nas wtedy też było siedmiu nowych chłopaków. Każdy boryka się z tym, że gdy gramy poza oficjalnymi terminami kluby nie zawsze są chętne wysyłać na mecze swoich graczy. Cokolwiek by nie mówić: nawet jeżeli kilku Belgów brakowało, wynik 5:0 naprawdę robi wrażenie. Tym bardziej, że np. gol na 3:0 padł po tym, jak otworzyliśmy grę od bramkarza! To była wielopodaniowa akcja, którą zakończyliśmy bramką.

Każdy, kto się zna na piłce, doskonale wie, że nie da się zaplanować akcji od A do Z. Zachowania, które w tej akcji miały miejsce, trenujemy na zgrupowaniach. Nie ma większej satysfakcji niż coś, co trenujesz, przekłada się na mecz.

Możesz powiedzieć coś więcej o tych zachowaniach?

– Ćwiczymy bardzo dużo rotacji, zbiegnięć zawodnika wahadłowego do środka, próbując stwarzać nim przewagę. W ten sposób robimy miejsce dla jednego z trójki środkowych obrońców. Bardzo często w meczach zaskakujemy rywala tym, że grając systemem 1-3-5-2, półlewy lub półprawy środkowy obrońca włącza się do akcji ofensywnych.

Półprzestrzenią?

– Tak. Do tego wszystkiego preferujemy zbiegnięcie ofensywnego pomocnika w boczny sektor – oba wymienione zachowania miały miejsce przy wspomnianej bramce.

Zbliża się twoja „godzina zero”, czyli marcowe eliminacje do Mistrzostw Europy U-17. Zagracie z Czechami, Portugalią i Słowacją. Podobno cieszysz się, bo… grupa jest zróżnicowana?

– Dokładnie. Portugalczycy brali ostatnio udział w bardzo mocnym turnieju, na którym zmierzyli się z Hiszpanią i Holandią. Oba spotkania wygrali, są naprawdę mocni. Oprócz tego, że są bardzo dobrzy piłkarsko, zaczęli mocno stawiać na warunki fizyczne. Portugalczycy chcą wypuszczać zawodników do Premier League, więc muszą to być zawodnicy silni i dobrze zbudowani. Starcie z nimi będzie wyzwaniem, ale my nie boimy się wyzwań.

Jeżeli chodzi o Czechów, to grają w sposób bardzo wyrachowany. Czekają w średnim pressingu, doskakują do obrony wysokiej i próbują grać w taki sposób, żeby asekurować z tyłu i znaleźć rozwiązanie z przodu. Ze Słowakami się jeszcze nie mierzyliśmy, ale wiem, że w każdym roczniku bardzo mocno stawiają na zaangażowanie, wysoki doskok i chęć odbioru piłki. Dla chłopaków to będą naprawdę rozwijające eliminacje. 

Portugalczycy znacznie wcześniej dojrzewają, skoro mówisz, że dodatkowo stawiają na warunki fizyczne, to czy taki Karol Borys lub Krzysztof Kolanko nie zderzą się ze ścianą?

– Zawodnicy, których wymieniłeś, regularnie „zderzają się ze ścianą” w seniorach, bo trenują z pierwszymi zespołami w Ekstraklasie. Dla nich to nie będzie takie duże zderzenie. Dla niektórych zawodników, którzy grają w CLJ-ce, może być. Ale my graliśmy już z Portugalią w Pucharze Syrenki – przegraliśmy ten mecz 0:2, jednak w pierwszej połowie to było bardzo wyrównanie spotkanie. Straciliśmy gola na 0:1 bezpośrednio z rzutu wolnego, drugiego po ataku szybkim. Wyciągniemy z tego meczu wnioski i jestem pewien, że w eliminacjach zagramy lepiej. 

Nie odwrócisz trendów na Portugalię? Skoro stawką jest awans na mistrzostwa, nie kusi, by do tego spotkania podejść bardziej pragmatycznie?

– Nie. Będziemy grali tak, jak gramy zawsze. Będziemy grali w obronie wysokiej i będziemy starali się jak najwyżej odbierać piłkę, bo tam chcemy grać i takie jest nasze DNA, DNA tej drużyny. Przekonałem do tego chłopaków, oni wiedzą, że tak gramy i byłoby to nie fair, gdybyśmy nagle spękali i zagrali inaczej. Myślę, że czas na kalkulację przyjdzie, gdy będą w piłce seniorskiej. Na razie mamy ich rozwijać indywidualnie, żeby później, gdy pójdą do kolejnych reprezentacji, to trenerzy mogli wybierać w jaki sposób chcą grać.

Jak oceniasz wasze szanse na awans?

– Uważam, że Portugalia jest faworytem tej grupy. Myślę, że pierwszy mecz pomiędzy nami a Czechami będzie decydujący o wyjściu, bo awans uzyskują dwa zespoły. Ale to, że Portugalia jest faworytem, nie znaczy, że nie da się z nimi wygrać i rywalizować. Będziemy starali się pokazać w tym meczu z jak najlepszej strony.

Czy rocznik 2006 jest jakiś specjalny? Wyróżnia się na tle pozostałych?

– Wydaje mi się, że… nie. Jak popatrzymy w dół, mogę powiedzieć, że roczniki 2006, 2007, 2008 czy 2009, które przeszły przez cały cykl naszych akcji (Akademie Młodych Orłów, zgrupowania Talent Pro, Future Pro), wyglądają podobnie. 2006 nie jest jakimś wyróżniającym się rocznikiem. Zaczynamy w Polsce lepiej szkolić, nie mamy się czego wstydzić. Będziemy z tego zbierać plony, tylko trzeba dać jeszcze trochę czasu. Pierwsza reprezentacja przegra? „Nie mamy szkolenia”. Wygra? „Jesteśmy super”. Za bardzo odbijamy się od ściany do ściany. Tu trzeba popatrzeć bardziej globalnie i z dystansem.

Z czego wynika to, że lepiej szkolimy?

– Uważam, że lepiej wyglądamy w piłce dziecięcej, od 8. do 12. roku życia. Postawiliśmy tam na rozwój jednostki, indywidualizm, a mniej na grę drużynową. Zaczęliśmy otwierać grę od bramki, częściej gramy krótkimi podaniami, gramy więcej kombinacyjnie i stąd mamy jednostki. Problem leży jeszcze czasami w tym, że nie zawsze gramy tak, jak trenujemy. Często trenujemy grę krótkimi podaniami, pozwalamy zawodnikom dryblować na treningach, a potem, gdy pojawia się presja wyniku w meczu, to czasami się zapominamy i gramy inaczej.

Gdybyś miał opowiedzieć na co zwracasz szczególną uwagę w pracy z rocznikiem 2006 – jak ta drużyna ma grać?

– Zarówno w ataku, jak i w obronie, staramy się grać 1v1. Doprowadzamy do takich sytuacji, żeby zawodnicy na wahadłach mieli możliwość gry 1v1 – staramy się skupiać przeciwnika na jednej stronie, zagrać na drugą, żeby wygrywać pojedynki, bo potrafimy to robić. Na całym boisku kryjemy też 1v1. Bardzo ważna jest tutaj odwaga. Nie możemy być bojaźliwi. W Polsce bardzo często (i nie mówię o słynnym „nie kiwaj”, bo to staramy się z naszego słownika wyrzucać), po przechwycie, trenerzy mówią, żeby grać dokładnie. Jeżeli słyszysz, że trener krzyczy: „dokładnie” – czy zagrasz ryzykownie? Nie, zagrasz bezpiecznie. „Dokładnie” często wiąże się z tym, że podasz w poprzek albo do tyłu. Jest dokładnie, jest bezpiecznie… A my chcemy zawodników rozwijać! Więc mówimy im, żeby grali… odważnie.

Bronimy wysoko i chcemy jak najszybciej odbierać piłkę przeciwnikowi. W piłce młodzieżowej bardzo często drużyny otwierają grę krótkimi podaniami od bramki, pierwsze podanie kierując wewnątrz własnej szesnastki. Staramy się, co bardzo dobrze nam wychodzi, odbierać tę piłkę jak najdalej od własnej bramki, żeby być jak najbliżej bramki przeciwnika. I pierwszym czy drugim podaniem doprowadzić do sytuacji strzeleckiej. Staramy się to robić po to, żeby być w posiadaniu piłki – to nas charakteryzuje, taki jest nasz styl. Gdy już mamy futbolówkę i nie damy rady od razu strzelić, chcemy się przy niej utrzymywać i szukać okazji poprzez doprowadzenie do gry 1v1.

Czy wyniki, które osiągnęliście do tej pory, mogą być zgubne? Ci 16- czy 17-latkowie na pewno wiedzą, że pokonali Anglię, Belgię, więc może… spoczną na laurach?

– Bardzo słuszna uwaga. Uważam, że wyniki mogą być zgubne, bo tak, jak powiedziałeś, są to młodzi ludzie. Już niestety doświadczyliśmy tego na własnej skórze, gdzie po wygranej 5:0 z Anglią graliśmy pierwszy mecz w eliminacjach z Czarnogórą. Wszyscy wiemy, co oznacza porażka w pierwszym z trzech meczów: twoje szanse na awans drastycznie maleją. Uczulaliśmy zawodników przed spotkaniem z Czarnogórą, ale już na treningach widzieliśmy, że chłopcy odnoszą wrażenie, że nic złego nie może im się stać. A stało się, bo w pierwszych dwudziestu minutach zaprezentowaliśmy się bardzo słabo. Rywale wykorzystali, że odgrywamy role „panów piłkarzy” i strzelili nam dwa gole. Myślę jednak, że zawodnicy, którzy brali udział w tamtym meczu, wyciągnęli z niego cenną lekcję i drugi raz do podobnej sytuacji już nie dopuszczą.

Jak tonować nastroje może trener? Jak dobrze nastroić teraz zespół przed marcowymi bataliami?

– Będziemy podkreślali, że tamte dziewięć punktów już nie ma znaczenia. Każda reprezentacja zaczyna turniej eliminacyjny od zera. Gdy wychodzimy na Anglię, jesteśmy bardzo zdeterminowani, ale pamiętajmy, że po wynikach, jakie osiągnęliśmy, tak samo nastawieni na nas będą teraz Czesi. Od pierwszego dnia zgrupowania będziemy robili wszystko, żeby chłopcy weszli na odpowiedni poziom motywacji.

Jaka jest specyfika pracy selekcjonera kadry młodzieżowej?

– Ta praca nie jest łatwa, dlatego że bardzo dużo się ciągle zmienia. Wydaje mi się, że w seniorach jest to dużo bardziej przewidywalne. Tutaj chłopcy są w stanie z miesiąca na miesiąc zrobić albo duży postęp, albo duży regres. Jest wiele składowych, które mogą złożyć się na ich dyspozycję. Wiadomo, że przede wszystkim patrzymy na potencjał, natomiast to, w jakiej są bieżącej dyspozycji, też jest dla nas istotne. Wydawało nam się na przykład, że jeżeli z sześciu obrońców, którzy byli na eliminacjach, został tylko Igor Orlikowski, pozostała piątka dowołanych może prezentować niższy poziom. Okazało się, że ci chłopcy wyglądali dobrze, stanęli na wysokości zadania i dali nam pozytywny ból głowy, jeżeli chodzi o marcowe powołania.

Wkurzasz się na zarzuty, że selekcjonerzy młodzieżówek powołują określone nazwiska, bo ktoś im je podsuwa?

– Nie zwracam na to uwagi i powiem szczerze, że od jakiegoś czasu absolutnie nie czytam komentarzy. Były one na tyle głupie, że kompletnie nie przywiązuję do nich uwagi. Natomiast mogę powiedzieć, że nie powołujemy tych samych nazwisk. Ostatnio mieliśmy w kadrze siedmiu debiutantów.

A próbowali z tobą układać się menedżerowie?

– Nie kontaktuję się z menedżerami. Ani ja z nimi, ani oni ze mną. Nie było żadnych prób podchodzenia czy jakichkolwiek nacisków na powołania.

Komentarzy nie przeglądasz, ale mogę ci powiedzieć, że na Weszło Junior powołania do kadr młodzieżowych… robią zasięgową furorę. Wielokrotnie czytamy, że ktoś jest lepszy, a mimo to nie ma go na liście. Czy jako selekcjonerzy jesteście w stanie jakoś „udowodnić”, że tak nie jest?

– Czasami jestem na kursach trenerskich i podchodzą do mnie trenerzy. Mówią: trenerze, mam super napastnika. Mówię: okej, na ilu był pan naszych meczach? Odpowiedź: na żadnym. Ile oglądał pan naszych meczów? Odpowiedź: ani jednego. To proszę obejrzeć i wrócimy do rozmowy. Jednego trenera zainspirowałem do obejrzenia tych spotkań, po czym zapytałem, za którego z napastników powołałby swojego zawodnika. Za Tomczyka, który ostatnio skompletował trzy hat-tricki? Za Mikołajewskiego, który w Parmie wygląda bardzo dobrze? Czy za Skoczylasa, który u nas ma bardzo dobre liczby? A może za Mike’a Hurasa, który w Stuttgarcie jest królem strzelców Bundesligi U-17? Trzeba rozmawiać na argumenty. To nic nie da, że ktoś rzuci nazwisko i stwierdzi, że on powinien grać. Jasne, my możemy go sprawdzić na konsultacji selekcyjnej, możemy pojechać na mecz, żeby go zobaczyć, natomiast dyskusja na argumenty to zupełnie coś innego.

Jako selekcjonerzy macie dostęp do ISOS-a, czyli Internetowego Systemu Obserwacji Skautingowej. Znasz ten system bardzo dobrze, bo wcześniej byłeś skautem makroregionalnym. Czy te nazwiska, które pojawiają się w komentarzach, są też w tym systemie, ale po prostu uzyskują niższe noty? To jest ta dyskusja na argumenty?

– Naprawdę nie wiem, jakie pojawiają się nazwiska. Natomiast ranking zawodników na pozycjach oczywiście mamy. Obserwujemy mnóstwo zawodników, każdy z nas w trakcie weekendu ogląda po trzy czy cztery spotkania. W tygodniu kolejne trzy, cztery. Zawodników w ISOS-ie jest ogrom, z każdego rocznika. Każdy trener zna wielu zawodników, ciężko jest nas zaskoczyć jakimś nowym nazwiskiem. Ale żeby była jasność: nigdy się nie zamykamy na sugestie i sprawdzamy każdy sygnał.

ISOS jest systemem, w którym skauci makroregionalni, wszyscy trenerzy młodzieżówek i członkowie ich sztabów wprowadzają oceny poszczególnym zawodnikom. To są oceny pod względem taktycznym, motorycznym, technicznym oraz mentalnym. Każdy zawodnik, który jest brany pod uwagę do gry w reprezentacji lub był na jakiejś naszej akcji szkoleniowej, jest wpisany do tego systemu. Wtedy obowiązkowo oceniamy go podczas meczu, który obserwujemy. Jeżeli ktoś nowy wpadnie nam w oko, również dołącza do bazy i od następnego razu też musimy go ocenić.

Skoro jesteśmy przy nazwiskach: dlaczego na turnieju w Hiszpanii nie grał Jan Faberski? Ajax Amsterdam to na liście powołań największa marka.

– Nie grał, bo Ajax Amsterdam w porozumieniu z zawodnikiem zdecydowali, że Janek nie przyjedzie na całe zgrupowanie, a jedynie na jego część – bezpośrednio przed meczem, czterech dniach naszych treningów. Klub nie musiał wyrazić zgody, więc tak nam odpowiedział. Ajax i zawodnik uznali, że Janek rozwinie się bardziej w klubie, w mikrocyklu treningowym i w starciu z AZ Alkmaar. My przyjęliśmy to do wiadomości i zrezygnowaliśmy z powołania.

Staż twojej pracy nie jest duży, ale musiałeś już zmierzyć się… z aferą alkoholową. Niespodziewane wyzwanie dla trenera młodzieżówki?

– To było w trakcie Pucharu Syrenki. Jest mi po ludzku przykro i szkoda tych chłopców, że z tego zrobiła się taka awantura, a oni zostali wymienieni z imienia i nazwiska. Nie mogliśmy inaczej zareagować, bo złamanie regulaminu skutkuje wyrzuceniem ze zgrupowania. Postąpiliśmy tak, informując rodziców i kluby, ale nie zapominamy o tych chłopcach. Cały czas są pod naszą obserwacją. Na pewno mocno to przeżyli. Startują od zera i będą mieli jeszcze szansę na grę w reprezentacji. Bierzemy ich pod uwagę, natomiast muszą też swoje odpokutować.

Jak to możliwe, że 16-latkowie pomyśleli, że dobrym pomysłem na zgrupowaniu młodzieżowej reprezentacji Polski będzie… kupno butelki whisky?

– Na ten temat nie rozmawialiśmy, nie było żadnej argumentacji z ich strony. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że przeprosili. My musieliśmy natomiast postąpić tak, a nie inaczej. Zostali usunięci i zawieszeni, nie powołaliśmy ich na kolejną akcję. Co do dalszej ich przyszłości – będzie decydowała też ich forma sportowa.

Powiedziałeś, że piłka młodzieżowa to twoje powołanie i nie interesuje cię piłka seniorska. Dlaczego?

– Byłem kiedyś grającym trenerem w III-ligowych Karpatach Krosno. Rozwijałem się jako trener młodzieży, bo głównie temu poświęcałem swój czas i praca z młodzieżą jest dużo lepsza. Jest wdzięczna, widać postęp, zaangażowanie, nie ma tyle kalkulacji. Cieszy mnie, gdy widzę, jak chłopcy dorastają, kształtują się jako piłkarze.

Marcin Włodarski to stosunkowo nowa postać w reprezentacyjnych kręgach. Skąd się wziąłeś w tej kadrze?

– Już z rocznikiem 1999 byłem pierwszy raz na konsultacjach selekcyjnych, gdy selekcjonerem był Bartłomiej Zalewski. Później z rocznikiem 2001 jeździłem systematycznie, pomagałem Bartkowi, gdzie pierwszym asystentem był Marcin Łazowski. Następnie trafiłem do reprezentacji U-18 Wojciecha Tomaszewskiego, jako asystent, a po rozwiązaniu reprezentacji trafiłem jako asystent i trener analityk do drużyny Marcina Dorny. Gdy Marcin został dyrektorem sportowym federacji, otrzymałem propozycję, żeby objąć kadrę, z czego skorzystałem i jestem z tego bardzo dumny.

Na samym początku działałem z kolei w Krośnie, razem z Grzegorzem Rausem i Markiem Adamiakiem. Byłem zatrudniony jako trener i pomagałem na samym początku drogi Beniaminka. Jeździłem nawet po szkołach i namawiałem dzieci do gry w piłkę nożną, bo wtedy nie było tak dużo szkółek, jak obecnie, a rodzice niezbyt chętnie zapisywali dzieciaki do prywatnych podmiotów.

W którym momencie odkryłeś powołanie, o którym wspominasz?

– Wydaje mi się, że po tym, gdy rozstałem się z seniorami w III lidze. Wydawało się, że pójdę w piłkę seniorską, ale zobaczyłem od środka jak ona wygląda i zdałem sobie sprawę, że praca z młodzieżą daje mi o wiele więcej satysfakcji. W seniorach liczy się szybki wynik za wszelką cenę i z niego jesteś rozliczany, natomiast w piłce młodzieżowej jest to proces a na koniec jesteśmy rozliczani z tego ilu z naszych zawodników trafi do piłki seniorskiej i ten model pracy jest mi bliższy.

Podobno mieliście spotkać się z Fernando Santosem?

– Na pewno spotkamy się z selekcjonerem, Marcin Dorna już to spotkanie organizuje. Wiadomo jednak, w jakim momencie jest pierwsza reprezentacja, więc trzeba dać selekcjonerowi trochę czasu. Zanim zobaczy, co dzieje się w piłce młodzieżowej, musi skupić się na pierwszej reprezentacji.

Jak jego rola ma wyglądać? Wiesz coś więcej na ten temat?

– Nie mam pojęcia. Myślę, że jak dojdzie do spotkania, to wszyscy będziemy mądrzejsi, bo usłyszymy od trenera, co nam zaproponuje i jak nasza współpraca może wyglądać.

Jeśli spotkacie się niebawem, to może jeszcze podrzuci jakieś podpowiedzi przed meczem z Portugalią…

– (śmiech) Jeżeli dojdzie do tego spotkania, na pewno zapytam o radę.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Newspix