Czołowa polska akademia może upaść! Przez legislacyjny nonsens

Jedna z największych akademii piłkarskich w Polsce może upaść. Przykro się czyta takie doniesienia, ale jak informuje „Przegląd Sportowy”, sprawa konfliktu Escoli z miastem Warszawa jest całkiem poważna.

Czołowa polska akademia może upaść! Przez legislacyjny nonsens

Kilka faktów z poniedziałkowej publikacji PS:

  • Escola dzierżawi od Polfy Tarchomin teren w stolicy, od 2013 roku
  • Escola jest spółką prowadzącą działalność pożytku publicznego. A więc prowadzi działalność non profit (taką opinię biuro prawne wystawiło jej w 2014 roku)
  • Według stawek dla klubów niekomercyjnych i stowarzyszeń, klub płaci za metr kwadratowy dzierżawionego gruntu 23 grosze
  • Stawka dla podmiotów komercyjnych wynosi 1,85 zł / m2 (7x więcej)
  • Kością niezgody jest roszczenie miasta, które uznaje działalność Escoli za komercyjną
  • Biorąc pod uwagę, że klub wynajmuje teren o powierzchni ponad 30 tys. m2 oraz korekta może dotyczyć kilku lat… jeżeli miasto dopnie swego, Escola przestanie istnieć

Siedem milionów złotych inwestycji, wychowankowie na poziomie profesjonalnej piłki, a dziś spora nerwówka – bo stresu sternicy klubu z Fleminga mają ostatnio dostatek. Znów sprawy rozbijają się o definicje, które przysłaniają realną pracę i zaangażowanie ludzi…

Chcemy być wszyscy świętsi od Papieża. A szkółka komercyjna to pojęcie, które czym prędzej powinniśmy wykreślić z naszych słowników. Co ono w ogóle znaczy? Każda szkółka w Polsce jest dzisiaj komercyjna, każda pobiera składki od zawodników. To zbędny wyraz, sugerujący coś, atakujący, a realnie niemający żadnego, kompletnie, znaczenia.

Dziś składki za treningi płacą nawet najbardziej uzdolnione dzieciaki w skali kraju. Ba, płacą nawet gracze akademii ekstraklasowych.

Zapomnijmy o rzeczywistości z lat 90-tych, gdy drużyny piłkarskie tworzone były pod klubami. Minęły już czasy, gdy szkolenie rozpoczynało się w 13. roku życia, gdy trenowali tylko najlepsi, a wszyscy pozostali regularnie grywali na podwórkach pod blokami. Dziś dzieci mają znacznie mniej ruchu, a jedynych aktywności zapewniają im trenerzy-pasjonaci, którzy współtworzą szkółki piłkarskie i w miarę możliwości dorabiają na tej pracy po godzinach.

Ot, zwykły biznes – pojawił się popyt, a rynek odpowiedział na niego szkółkami. Komercyjnymi, tak samo komercyjnymi, jak komercyjna jest praca niani, jak komercyjne są sale zabaw dla dzieci, gdzie możemy za kilkadziesiąt złotych dać się im wyszumieć na zjeżdżalniach czy ponurkować w kulkach. Tak samo komercyjne są trampoliny, baseny i wszystko, gdzie ktoś poświęca swój czas, by być dla naszych dzieci animatorem. A my możemy dzięki tej animacji zająć się swoimi sprawami czy zwyczajnie odpocząć.

Ale miasto Warszawa budzi się z wielkim krzykiem: pan Wilczyński to szkółkę ma komercyjną!

Gość poukładał to organizacyjnie jak należy, oddał projektowi całe serce, wykorzystał swą żyłkę przedsiębiorcy, by poza grassrootsem dać dzieciom szersze możliwości (z czego kilkunastu już skorzystało i w futbol gra profesjonalnie), ale fakty te zaczęły komuś przeszkadzać.

Od dawna śmieszy mnie to, jak w naszym kraju podchodzi się do fundacji i stowarzyszeń. Nie mogę zrozumieć tego fenomenu. Dotacje, dofinansowania, niższe stawki wynajmów na boiska, salki. Do tego parę innych benefitów. Jeżeli nie znacie terminu NGO, to w dużym skrócie wygląda to tak, że część działalności gospodarczych lepiej zarejestrować pod szyldem fundacji. Albo stowarzyszenia. Organizacji pozarządowej. Warto to zrobić przez pryzmat podatków, dofinansowań i wspominanych benefitów, które jako NGO-s uzyskać można.

Oczywiście, nie każda firma może stać się fundacją. Działalność musi być pożytku publicznego, czyli musisz edukować, kształcić, trenować. Znajdujesz się wtedy w sektorze „chronionym”, uprzywilejowanym. Jeśli myślisz, że fundacja to organizacja, która innym pomaga – to w dużej mierze się mylisz. Bo większość fundacji zarejestrowanych w KRS jest tak wyłącznie z wygody. Oczywiście, w jakimś sensie pomaga, no ale przecież za tę pomoc tej fundacji jako rodzic zazwyczaj… płacisz.

Paranoją jest to ciągłe mówienie, że fundacje są non profit. To chyba największa ściema w dziejach ludzkości. Każda fundacja, każde stowarzyszenie, opłacają swoich ludzi. Prezesa, dyrektora, kogoś od marketingu. Pieniądze te praktycznie niczym nie różnią się od zwykłych etatów. NGO-si pobierają składki, ale nie nazywają tego abonamentem, a darowizną. Wtedy jest wszystko cacy. I tak pod szyldem organizacji pozarządowych działają zwykłe firmy.

Mimo to ciągle słychać pitolenie tym o non profit. Że niby ta fundacja nie przynosi zysków.

No dobra, w teorii zysków przynosić nie może, ale przecież wystarczy osobie mocno zaangażowanej w jej działanie wypłacić dodatkową umowę zlecenie. Na zarządzanie jakimś projektem albo na działania marketingowe. Co wpiszesz w umowie, to już twoja wolna wola. Ale zyski przelewasz na swoje konto, dla wszystkich to jest codzienność. Nikt przecież tego, co zostanie, nie zostawia po wsze czasy na fundacyjnym koncie. 30 „koła” zalega nam w grudniu? To spiszmy dzieło na prezesa, wymyślił przecież akcję mikołajkową, na której szkółka stowarzyszenie zarobiło. Tu nawet nie ma drugiego dna.

I chociaż trochę tak to brzmi, to ja wcale tego, co robią szkółki, nie neguję. Dziwiłem się zawsze jednak, że ktoś wymyślił absurdalne przepisy, przez które ten z działalnością, który robi dokładnie to samo, za godzinę boiska płaci stówę, a stowarzyszenie jego kumpla, za ten sam zielony placyk – ledwie 10 złotych (tak było nie tak dawno temu we Wrocławiu). Albo że jeden otrzymuje wsparcie miasta, a drugi już nie. Bo ten drugi jest komercyjny. A pierwszy? Non profit.

Pamiętam wizytację w jednym z krakowskich klubów, w ramach „Ligi od Kuźni”. Układ jak w wielu ekstraklasowych podmiotach: u dołu akademii stowarzyszenie, drużyny od U-15 zarejestrowane w spółce. W spółce, bo klub musi szkolić, więc w spółce minimum trzy najstarsze drużyny zgłoszone być muszą.

No i ta spółka nie mogła korzystać z miejskich dofinansowań. Bo spółki są… tak, trafiliście – spółki są komercyjne. A dofinansowania to mogą otrzymać organizacje – zgadza się, kolejny punkt dla was – organizacje non profit.

No więc dotację pozyskało stowarzyszenie, a później od spółki… wynajęło boisko. Za ile? Tego oczywiście nie wiem, „po cenie rynkowej”. Tajemnica biznesowa, no wiecie.

Ale czy gdyby wynajęło je za 1000 złotych za godzinę, na każde popołudnie od poniedziałku do piątku, to ktoś mógłby mieć o to pretensje? To przecież Kraków, o dobre bojo jest trudno… Ktoś może uznać, że takie są stawki rynkowe.

I w gąszczu przepisów, prawnych kruczków oraz wszechobecnych absurdów, zwyczajnych ludzi tylko szkoda. Takich jak pan Wiesław Wilczyński, którego akademia z innymi topowymi w naszym kraju od lat walczy jak równy z równym. Mam wielką nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto pójdzie po rozum do głowy i uzna, że przecież Escola to dla Warszawy może być wizytówka. Jedna z wielu wizytówek miasta, które każdego dnia żyć powinno sportem.

PRZEMYSŁAW MAMCZAK