Monteiro: „Nie możemy i nie mamy prawa się poddać”

Juniorzy starsi Miedzi Legnica, których w styczniu przejął Ednardo Monteiro, w niedzielę wygrali dopiero swój drugi mecz tegorocznej kampanii. Czy w Legnicy jest nadzieja, że uda się jeszcze uratować ten sezon? Jaki Portugalczyk ma pomysł na grę zespołu? Czy w Centralnej Lidze Juniorów U-19 powinno się grać na wynik?

Monteiro: „Nie możemy i nie mamy prawa się poddać”

W Polsce jest pan od 2012 roku, a wszystko zaczęło się od katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego i wyjazdu na Erasmusa…

Tak, dokładnie. Byłem na trzecim roku studiów w Portugalii i miałem możliwość wyjazdu na Erasmusa. Mogłem wybrać Katowice, Wrocław albo… Turcję. Wybrałem Katowice dość przypadkowo, to nie było planowane. Miałem 21 lat i byłem w takim momencie w swoim życiu, że zaraz miałem kończyć licencjat, ale nie byłem pewien, co chcę robić dalej. Chciałem zobaczyć inny kraj, inną kulturę – trochę zmienić środowisko. Żeby skończyć studia w Portugalii, musiałem odbyć staż. Miałem wówczas mnóstwo wolnego czasu i w semestrze letnim pojawiła się okazja, żeby odbyć staż w Akademii Piłki Nożnej GKS Tychy. Nie ukrywam, że miałem szczęście, że trafiłem na Mateusza Maciejewskiego, który aktualnie jest dyrektorem Akademii Stali Rzeszów. Początkowo nie mówiłem w języku polskim, tylko Mateusz i Jacek Moskwa, aktualnie trener bramkarzy w katarskiej Academy Aspire, mówili po angielsku, więc to z nimi miałem największy kontakt. To były dwie osoby, które przekonały mnie do tego, że warto zostać trenerem. Podpatrując ich, czerpiąc od nich wiedzę, wiedziałem, że chcę pójść w tym kierunku. Na koniec stażu otrzymałem ofertę pracy w akademii.

Jeżeli dobrze rozumiem, to nie było tak, że od początku chciał pan być trenerem, tylko to wyszło trochę „naturalnie” w związku z tym stażem i poznaniem osób, które pana zainspirowały? 

– Dość późno zacząłem grać w piłkę, więc sama miłość i pasja do futbolu również pojawiła się stosunkowo późno. Miałem 12 lat, kiedy poszedłem na pierwszy trening. Okej, byłem dalej dzieckiem, ale biorąc pod uwagę, że dzieci zaczynają grać w piłkę jednak w młodszym wieku, zacząłem dość późno trenować. Marzyłem o zostaniu profesjonalnym piłkarzem, grze w Lidze Mistrzów, natomiast nie byłem wystarczająco mocny mentalnie i też pojawił się taki moment, w którym zdałem sobie sprawę, że tych dziecięcych marzeń nie uda mi się spełnić, dlatego następnym planem było zostać trenerem i osiągnąć jako szkoleniowiec to, czego nie byłem w stanie osiągnąć jako zawodnik.

W APN-ie spędził pan dwa lata, a następnie otrzymał pan posadę w… Akademii FC Porto. Jak do tego doszło?

Po Erasmusie i dwóch latach w Tychach pojawił się taki moment, kiedy poczułem, że muszę wrócić do domu, do Portugalii. Przypadkowo pojawiła się okazja, żeby trafić do Akademii FC Porto, a więc mojego ulubionego klubu. Udało się to też trochę przez znajomości, nie było tak, że sami się do mnie odezwali.

W Portugalii pracował pan z grupą U-8. Skąd decyzja o podjęciu pracy z najmłodszymi dzieciakami?

Nie będę oszukiwał, że praca z najmłodszymi kategoriami wiekowymi nigdy mnie nie kręciła, ale wówczas najważniejszy był „herb” i praca w ulubionym klubie. Teraz trochę celowo wyolbrzymiam, ale gdyby w Porto kazali mi kosić trawę, to… też bym to zrobił – liczyło się to, żeby tam pracować.

Akademia FC Porto to był inny, „lepszy” świat? 

– Ogólnie rzecz biorąc, na pewno jest lepsza organizacja, w samym klubie są zatrudnione dziesiątki osó Na pewno mieliśmy zapewnione bardzo dobre warunki. W Portugalii troszeczkę inaczej patrzy się na aspekty szkoleniowe piłki nożnej niż w Polsce. Jeżeli chodzi o strukturę pracy w drużynie U-8, to miałem do pomocy asystenta, była także oddzielna osoba, która odpowiadała za kontakt z rodzicami i stronę organizacyjną. Można powiedzieć, że była takim kierownikiem. Co ciekawe, jako trenerzy w ogóle nie mieliśmy kontaktu z rodzicami, za wszystko odpowiadał właśnie ten kierownik. Pamiętam, że wówczas powstał DCAPI, czyli z port. Departamento de Desenvolvimento de Capacidades Individuais, a tłumacząc na polski – Departament Rozwoju Indywidualnego. To był nowy projekt, a jego pomysłodawcą był Pepijn Lijnders, który obecnie jest asystentem Jürgena Kloppa w Liverpoolu.

W 2016 roku zdecydował się pan na powrót do Polski. Dlaczego?

Uważam, że miałem trochę szczęścia na starcie swojej trenerskiej przygody, bo trafiłem do bardzo dobrego środowiska. Tak, jak powiedziałem wcześniej, trafiłem na Mateusza Maciejewskiego i Jacka Moskwę. Był też Łukasz Targiel, Łukasz Biliński. Miałem wokół siebie ludzi, dzięki którym się rozwinąłem. Mam nadzieję, że oni ze mną również się rozwijali. To była grupa osób, w której napędzaliśmy się nawzajem. Okej, Portugalia jest moim krajem, moim domem, natomiast nie byłem w stanie nawiązać tam takich relacji z ludźmi, jak w Polsce. Brakowało mi tego, chciałem to odzyskać, więc zdecydowałem się na powrót do Polski. W tamtym okresie Łukasz Targiel był koordynatorem w Akademii GKS-u Tychy, ale niedługo po moim powrocie przestał pełnić tę funkcję, co wiązało się z tym, że musiałem szukać innego kierunku.

I tym innym kierunkiem okazała się Unia Dąbrowa Górnicza.

– Podjąłem pracę w MUKP Dąbrowa Górnicza, gdzie koordynatorem był Mateusz Maciejewski. Znajdując się w Polsce bez pracy, oczywiście szukałem jej wśród znajomych. Tam poznałem też Dawida Szwargę oraz Tomasza i Łukasza Włodarków. Początkowo w Dąbrowie Górniczej byłem odpowiedzialny za rozwój indywidualny zawodników. Razem z Dariuszem Klaczą, który teraz prowadzi seniorów Unii w IV lidze, raz w tygodniu pracowaliśmy z każdą grupą. MUKP współpracowało z Unią Dąbrowa Górnicza, a w moim pierwszym sezonie tak się złożyło, że w zespole U-19 pojawił się wakat, więc zacząłem pracę z tą drużyną w Unii.

Wnioskuję, że praca z juniorami starszymi bardziej panu odpowiadała niż z zespołem U-8.

– Tak, zdecydowanie. Gdy myślałem o byciu trenerem, wyobrażałem sobie, że będę pracował w starszych kategoriach. Uważam, że jako Portugalczycy skupiamy się dużo na taktyce, a tę ciężko wprowadzić w większym wymiarze w skrzatach czy żakach. Taktyka jest zawsze, w każdym momencie, lecz nie ma co ukrywać, że w starszych kategoriach wiekowych jest ona zdecydowanie bardziej zaawansowana, co mi osobiście odpowiada. Los chciał, że później ponownie miałem okazję pracować z małymi dziećmi i ta praca wyglądała całkowicie inaczej niż w FC Porto. Czerpałem dużą przyjemność z patrzenia na to, jak te dzieciaki się rozwijają, ale jednak zawsze dążyłem do tego, żeby pracować w starszych rocznikach.

Mówi pan o dążeniu do pracy ze starszymi zawodnikami, a w Ślęzie ponownie odpowiadał za niemal najmłodszą kategorię wiekową…

– Przeprowadzając się do Wrocławia, znów chciałem poznać inne środowisko. Pojawiła się możliwość pracy w Ślęzie, a jedyną grupą, która była wolna i bez trenera, była U-9, a więc ówczesny rocznik 2011. Co więcej, to był drugi zespół tego rocznika. Dlaczego cieszyłem się z tej pracy? Przede wszystkim przez fakt, że mogę być trenerem, a moim zadaniem jako trener jest rozwijanie zawodników. Gdy przeprowadziłem się do Wrocławia, poznałem kolejną ważną osobę na mojej trenerskiej ścieżce, a więc Macieja Szeligę. Mieliśmy dobry kontakt, dużo rozmawialiśmy o kształtowaniu zawodników, jego metodologii pracy. Był dla mnie mentorem, czerpałem od niego wiedzę, a później przekładałem ją na dzieci. Miałem możliwość obserwowania, jak się rozwijają jako piłkarze, jako ludzie. Uważam, że ówczesna praca w kategoriach żaka starszego, orlika sprawiła, że trochę zmienił się mój sposób rozumienia gry i patrzenia na piłkę. Dzięki pracy z tymi dziećmi jestem lepszym trenerem.

Od stycznia odpowiada pan za drużynę juniorów starszych Miedzi Legnica, która gra w Centralnej Lidze Juniorów U-19. W Polsce czasem narzeka się, że sporo zespołów w CLJ-kach jest nastawionych tylko i wyłącznie na grę na wynik, a także fizyczną piłkę. Zgadza się pan z tymi opiniami?

– Zależy od tego, co rozumiemy jako „grę” w piłkę? Dla niektórych gra w piłkę może polegać na długich wykopach bramkarza i przepychaniu się z rywalem…

Problem polega na tym, że części zespołom zależy tylko na utrzymaniu się, a nie rozwijaniu zawodników. 

– Uważam, że Centralna Liga Juniorów jest prestiżem dla mniejszych akademii – ze względu na możliwość przyciągnięcia zdolnych zawodników, perspektywicznych trenerów czy nawet aspekt finansowy. Potrafię zrozumieć, dlaczego szkoleniowcy wybierają taki, a nie inny sposób gry, dlaczego decydują się na grę na wynik. Nie jestem przeciwnikiem gry o wynik, bo jednak ci chłopcy „za chwilę” będą w piłce seniorskiej, a tam gra się po to, żeby wygrać. Myślę, że to jest najlepszy moment, żeby młody zawodnik uczył się, co to znaczy grać o wynik. Sądzę, że nie można popaść w skrajność, czyli koncentrować się wyłącznie na wyniku, trzeba znaleźć w tym wszystkim odpowiedni balans między szkoleniem, rozwijaniem zawodników a grą o wynik.

Jak ma grać w piłkę pański zespół? Czego pan wymaga od swoich podopiecznych?

Jeżeli to możliwe, chciałbym dominować na boisku. Diego Simeone, o którym mówi się, że ma bardzo defensywny styl gry, kilka miesięcy temu powiedział, że na koniec liczy się to, co się robi z piłką. Trzeba znaleźć odpowiedni balans pomiędzy atakowaniem a bronieniem, ale na koniec liczy się to, co się robi z piłką, a mecz wygrywa się, gdy strzelisz bramkę. Chciałbym, żeby mój zespół często był przy piłce, męczył przeciwnika podaniami na długość, na szerokość, szukaniem przestrzeni do progresji, okazji na zdobycie bramek. Centralna Liga Juniorów U-19 ma też swoją specyfikę, trochę fizyczności, bezpośredniej gry. Trzymając się swojej wizji, chcę też dostosować się do tych warunków, mieszać grę kombinacyjną z grą bezpośrednią.

W miniony weekend pański zespół dość niespodziewanie ograł 3:0 Zagłębie Lubin. To Miedź zagrała tak dobrze czy „Miedziowi” tak… słabo? Jak wyglądało to spotkanie z pańskiej perspektywy?

– Uważam, że zagraliśmy dobry mecz. Przepraszam, ale wolę nie mówić o przeciwniku, uważam, że to trener Zagłębia Lubin powinien ocenić, jak oni grali, natomiast jeżeli chodzi o mój zespół, zagraliśmy bardzo dobry mecz w porównaniu do tego, co zrobiliśmy w starciach z Escolą Varsovia oraz Jagiellonią Białystok. Cały zespół był zaangażowany zarówno w zadania w ataku, jak i obronie. Zagłębie miało częściej piłkę, ale my po prostu byliśmy konsekwentni, cierpliwi. Gdy byliśmy w obronie niskiej, nie było widać po chłopakach żadnego stresu, a gdy pojawiła się szansa, żeby być przy piłce, przygotować atak pozycyjny, to byliśmy w stanie to zrobić. Bardzo się cieszę, że zaskoczyliśmy wynikiem końcowym wiele osób.

To był dopiero drugi mecz wygrany przez legniczan w tegorocznej kampanii. Jest w was jeszcze nadzieja, że uda się uratować ten sezon i utrzymać na szczeblu centralnym czy raczej zdajecie sobie sprawę, że 15 punktów straty do 12. lokaty jest już raczej nie do odrobienia?

Tomasz Brusiło, prezes klubu, powiedział ostatnio w wywiadzie, że w Miedzi nigdy się nie poddajemy. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to będzie niezmiernie trudne zadanie, a strata punktowa jest duża, natomiast nadzieja umiera ostatnia. Na ile będziemy mogli, na tyle będziemy walczyć. Będziemy dawać z siebie wszystko w każdym spotkaniu. Charakterystyka tego klubu, charakterystyka rejonu, bo to jest rejon, w którym dominuje ciężka praca, sprawia, że nie możemy i nie mamy prawa się poddać.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Miedź Legnica