„Tobie tysiąc, dla was sto”. Publiczne pieniądze dzielone bez klucza

Miasta dofinansowują sport. Szczególnie w kontekście aktywności dzieci i młodzieży wydaje się to naturalne czy nawet pożądane. Jak jednak robią to samorządy? Na jakiej podstawie dzielą pieniądze? Od czego zależy, który podmiot otrzyma więcej, a który mniej? Zasady są… co najmniej niejasne.

„Tobie tysiąc, dla was sto”. Publiczne pieniądze dzielone bez klucza

Jakiś czas temu zapytaliśmy na Twitterze o palący setki właścicieli szkółek problem, którego w ogóle nie powinniśmy w kategoriach problemu rozpatrywać. Pieniądze publiczne pompowane w sport są jednak kością niezgody w większości miejscowości naszego pięknego kraju.

Oburzeni właściciele i prezesi szkółek piłkarskich twierdzą, że miasta działają nieuczciwie. – Mamy szkółkę większą, mamy więcej wychowanków w profesjonalnych akademiach, istniejemy też dłużej, ale pieniędzy… otrzymujemy mniej niż niektóre kluby – mówi anonimowo jeden z trenerów.

W zasadzie anonimowo w tym tekście wypowiadają się prawie wszyscy. Trudno się jednak temu dziwić, bo przecież za kilka miesięcy w ratuszu znów kasa będzie dzielona. Niewygodni i najgłośniejsi przy tym podziale… mogą zostać pominięci. Albo przynajmniej pokrzywdzeni.

„Brakuje kryteriów, to jawne kolesiostwo”

Gdy zapytaliśmy o niejasne sposoby dofinansowań szkółek piłkarskich, otrzymaliśmy kilkadziesiąt wiadomości. Wszystkie w podobnym tonie:

– Jesteśmy małą szkółką i nie mamy wcale wygórowanych oczekiwań wobec miasta. Ale czy to nie jest tworzenie nieuczciwej konkurencji? Jak mamy rywalizować z innymi na rynku, skoro oni mają tyle samo dzieciaków, a otrzymują trzykrotnie większe dofinansowanie? Musicie wiedzieć, że taka różnica umożliwia obniżenie comiesięcznej składki o kilkadziesiąt złotych. Dla rodziców to wystarczający argument do wyboru tamtego klubu i… kręcimy się w kółko.

– Główny problem jest taki, że mamy w mieście cztery kluby piłkarskie ze szkółkami i seniorami na poziomie A klasy. Jeden występuje na poziomie okręgówki. Nikt nie jest w stanie nam jednak podać zasad/algorytmów, które są stosowane przy podziale. W trzech z pięciu wspomnianych klubów prezesami są radni miejscy. Nie wypada sugerować, że ma to wpływ na kwoty, jednak sytuacja jest tak absurdalna, że w tym roku, po ogłoszeniu podziału środków, w lokalnych mediach rozpętaliśmy burzę.

– Skoro nie ma kryteriów, wszystko można załatwić po znajomości. Jeden z radnych miał syna w szkółce, która dostała znacznie większą dotację niż inne. Dobrze znał też ludzi z zarządu klubu. Czy to nie jest jawne kolesiostwo?

– Proszę tylko, żeby moja wypowiedź była anonimowa… Straciłem tyle nerwów na bitwie z miastem, że nie chciałbym, żeby pozbawiono nas chociaż tego, co otrzymujemy. Generalnie, w niektórych klubach są radni powiatu, a w niektórych nie. To standard. Kwoty się utrzymują, a nowe podmioty są bez szans. Oni wolą dawać pieniądze na seniorów w A klasie niż na akademie.

– Nie mam już siły do walki z systemem. Jakiekolwiek decyzje podejmowane w naszej gminie zależne są od jednego kryterium: kryterium układu politycznego. Nie chcę wyjść na zgorzkniałego trenera, ale dostęp do boisk i dofinansowań jest sterowany przez ludzi powiązanych z tymi w zarządach poszczególnych szkółek. Fajnie, że chcecie napisać na ten temat, ale to jest walka z wiatrakami.

– Odnośnie waszego tematu dotyczącego dofinansowania szkółek: sam jedną prowadzę od lat i mógłbym godzinami gadać na ten temat. Kontakt przez media społecznościowe to za mało miejsca na taką rozmowę, tu mogłoby powstać kilka rozdziałów. Markowe kluby niszczą małe w całym kraju.

– Posiadamy w klubie około trzystu dzieci, piętnaście grup młodzieżowych. Mamy wychowanków występujących na szczeblu centralnym, jeden zawodnik gra nawet w Anglii, a zaczynał u nas. Od początku istnienia traktowani jesteśmy jednak przez miasto po macoszemu. Od kilku lat otrzymujemy 30 tysięcy złotych rocznie, co jak corocznie wyliczamy, daje w przeliczeniu na zawodnika kilka złotych miesięcznie. Nie ma żadnych jasnych i jawnych kryteriów przyznawania dotacji. Wszystko dzieje się na zasadzie „temu damy tyle, a temu tyle”. Są kluby piłkarskie, które mają pięćdziesięciu czy stu zawodników, a otrzymują 80 czy 100 tysięcy złotych rocznie. Wszelkie próby jakichkolwiek rozmów z przedstawicielami Urzędu Miasta, włącznie z prezydentem, nie przynoszą żadnych rezultatów. Nie oczekujemy cudów, chcielibyśmy jedynie jasnych kryteriów i sprawiedliwego podziału miejskich środków. Dla ciekawostki: rocznie wpłacamy do Urzędu Miasta kwotę przekraczającą otrzymaną dotację za wynajem obiektów (sale gimnastyczne). Przesyłam tabelkę z konkretnymi dotacjami w poprzednim roku. Nie chodzi mi o to, żeby w wymienione kluby uderzać i umniejszać ich pracę szkoleniową, bo też ją wykonują. Ale podział środków jest po prostu niesprawiedliwy, już ze względu na samą liczbę dzieci, którą każdy z w/w klubów ma zdecydowanie mniejszą od nas. Kwestia, kto lepiej szkoli, zawsze będzie oceną subiektywną, ale uważam, że nie mamy się czego wstydzić. Jeśli to nie problem, proszę o anonimowość [przez wzgląd na ostatnią prośbę, nie zamieszczamy przesłanej tabeli – przyp. red.].

– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że cierpią dzieci. W wielu miastach, wiem to od kolegów z innych gmin, główną pulę dotacji zgarniają kluby, których historia jest najdłuższa. Tej historii nikt im nie odbiera, ale już jakość ich pracy oraz efekty, które są mizerne, dają do myślenia. A najczęściej środki pompowane są tam w zespoły seniorów, które rywalizują na śmiesznych poziomach okręgówek czy nawet niższych. Wypłaty dla zawodników A-klasowych, dominacja na lokalnym rynku, a szkółki… a szkółki i tak radzą sobie wyłącznie w oparciu o składki rodziców.

– Dziękuję za zainteresowanie tą sprawą. Od lat w naszym mieście z dotacjami jest cyrk. Kolokwialnie mówiąc, jeśli masz kolegę czy znajomego w komisji decyzyjnej, dostaniesz pieniądze nie patrząc na osiągnięcia, klasy rozgrywkowe czy liczbę zawodników trenujących. Mnie jako prezesa, trenera i osoby od lat związanego z lokalną piłką nie przekonuje tłumaczenie, że kryteria są jasne i przejrzyste. Zobaczcie na tę tabelę: do podziału jest prawie pół miliona złotych, a według wniosków trenujących jest 1700 dzieci. Poniżej przesyłam też kwoty dotacji i liczebność dzieci w poszczególnych klubach. To nijak ma się do tego, że nie otrzymaliśmy nawet dziesięciu tysięcy złotych… Tym bardziej, że mamy drużyny w najwyższych ligach wojewódzkich, a naszymi wychowankami interesują się Zagłębie Lubin, Górnik Zabrze czy Raków Częstochowa. Jedynym argumentem na takie rozstrzygnięcia jest słowo-zagadka, którym w kryteriach jest dla mnie popularność. Ja nie wiem jak to rozumieją decyzyjni. Byliśmy w telewizji, udzielaliśmy wywiadów dla wielu ogólnopolskich gazet, a w Google o tych, którzy otrzymują więcej, nie znalazłem niczego. Gołym okiem widać, że coś jest nie tak. Chciałbym przy tym wszystkim być jednak anonimowy, ponieważ nie chcę dostać rykoszetem.

– Nasz UKS dostaje najmniejsze dotacje ze wszystkich. W tym roku było to kilkanaście tysięcy. Trenuje u nas 160 dzieci, a na naszym facebookowym fanpage’u wielokrotnie zaznaczamy, kto reprezentuje miasto. Oznaczamy miasto w postach, identyfikujemy się z nim, na zdjęciach umieszczamy jego flagę. Niestety to za mało. Dla porównania, klub tenisa, w którego strukturach jest trzydziestu graczy, zgarnął tyle, co my (jeżeli nic się nie zmieni) zbierać będziemy przez dekadę.

– Liczbowo, dzieci w wieku 4-12 lat mamy spośród wszystkich w mieście najwięcej. Szkoleniowo i organizacyjnie królujemy bezapelacyjnie. W ostatnim czasie zgarnęliśmy też trochę społecznych nagród. W tamtym roku dostaliśmy jednak tysiąc złotych, czterdzieści razy mniej niż koledzy ze szkółki obok. Dlaczego tak? Klasyczna gadka: będzie konkurs, składajcie wniosek, ble, ble, ble… Powstaje balon i już dochodzą nas słuchy, że nie dostaniemy na nim żadnych godzin, bo… pani wiceprezydent nas nie lubi. 

– Hitem jest chyba Bełchatów. W Urzędzie Miasta jest rozpisany konkurs, w którym trzeba spełnić określone warunki: minimum 350 dzieci, dwanaście grup i dwie sekcje – piłka nożna oraz zapasy. Rzecz jasna, tylko jeden podmiot spełnia te wytyczne (śmiech).

***

Na wypowiedzi pod nazwiskiem namówiliśmy Radosława Soperczaka, prezesa największej w Polsce sieci szkółek piłkarskich – Football Academy. FA na rynku istnieje czternaście lat, a jej oddziały rozlokowane są w ponad dwustu gminach. Soperczak wojował głównie w Opolu, gdzie zaczynali, na czym wychodził bardzo różnie. Menedżerowie poszczególnych szkółek dają mu jednak znacznie szerszy obraz niż ten zawężony do jednego miasta.

– To, kto ile dostanie w danym roku pieniędzy, w kuluarach wiadomo nawet przed rozpoczęciem roku budżetowego – mówi Soperczak. – Jeśli jesteś poza systemem, bo nie chcesz się bratać z ratuszem, nie żyjesz z nim dobrze, to musisz czekać na rozstrzygnięcie w ramach jakiegoś losowania. Podsumowując temat Opola, jesteśmy tu drugim największym klubem, jeżeli chodzi o liczebność dzieci, zaraz po Odrze. Ta jednak ma pozycję monopolistyczną, bo dostaje z budżetu miasta kilka milionów złotych dofinansowania. My otrzymujemy jedną z najniższych dotacji, w zeszłym roku to było… cztery tysiące złotych. Ciężko z nimi konkurować, jeżeli jest taka przepaść. Żeby przetrwać na rynku, musimy podnieść składkę dla rodzica, to pozwala nam związać budżet. Inne kluby, które dostają dofinansowania, mogą natomiast tę składkę obniżyć. Wtedy miasto, żeby być uczciwym, zarzuca nam, że pobieramy wysokie opłaty od rodziców… dlatego też nie dostaniemy kolejnego dofinansowania! Koło się zamyka. Wielokrotnie nazywano nas prywatną firmą, sugerując, że pobieramy składki od rodziców robiąc na tym biznes. Zamiast więc docenić podmiot, który jest samowystarczalny, na tyle obrotny, że jest w stanie samemu sobie takie środki zorganizować z różnych źródeł, dostajemy kopa między oczy. Taka narracja niestety występuje na terenie całego kraju. Mógłbym opowiadać jeszcze o kwestii dostępu do infrastruktury sportowej albo dofinansowań na półkolonie czy inne obozy dochodzeniowe, ale to nie jest tematem tego materiału – dodaje prezes Football Academy.

Co to znaczy „dobrze żyć” z ratuszem? Soperczak: – To znaczy być np. zatrudnionym w strukturach miasta, gdzie niektórzy działacze opolskich klubów zajmują stanowiska, chociażby w MOSiR-ze, Odrze Opole, w Wydziale Sportu. Oni znają się z decydentami miasta. To są relacje osobiste. Ja też to przeżyłem, nie będę hipokrytą. Do tej pory mam kilka osób w ratuszu, z którymi żyję dobrze, jeżeli potrzebuję coś załatwić, to po prostu idę do nich, by „negocjować”. W poprzednich latach były sytuacje, że chciano nas wyrzucić z obiektu, na którym trenuje 200 naszych dzieci, a zajęcia odbywają się regularnie. Wyrzucić z boiska, do którego powstania sami doprowadziliśmy w ramach budżetu obywatelskiego. Zbieraliśmy głosy, nasza okołosportowa społeczność się zmobilizowała i boisko powstało, po czym zaproponowano nam znaczącą obniżkę liczby godzin. Bez względu na to, czy my się na tym boisku zmieścimy, czy dzieci będą miały gdzie trenować – po prostu przyszła szkółka z drugiej części miasta, od znanego piłkarza, z przeszłością w Odrze, który jest fajniejszym dla ratusza gościem niż my. I próbowano nas stamtąd wykurzyć. To była wojna na wyniszczenie, naprawdę było nieprzyjemnie. Ale wspominam o tym wszystkim, bo to pokazuje pewną konstrukcję: gdybym nie miał punktów zaczepienia w ratuszu, to dzisiaj bym boiska już nie miał. Wszystko sprowadza się do tego, że pełna moc decydowania i dostępu do finansów samorządowych jest w ramach władzy wykonawczej. Tak stanowią przepisy. Nie chciałbym, żeby Opole było jedynym przykładem, ten model po prostu powiela się niemal we wszystkich gminach w kraju.

Temat jest długi, ale zacznijmy od samego początku: problemem jest kwestia kryteriów przyznawania tych dotacji. Posilę się backgroundem prawnym – gmina realizuje zadania własne, które w przypadku sportu są określone w ustawie o sporcie z 2010 roku (artykuł 27). Dotacje celowe dla klubu sportowego opisane zostały w artykule 28 tejże ustawy. Każdy samorząd na mocy tych przepisów realizuje zadanie własne, które nazywa się „obowiązkiem tworzenia warunków sprzyjających rozwojowi sportu”. Ustawa o sporcie reguluje to w ten sposób, że daje możliwość gminie, czyli jednostce Samorządu Terytorialnego, na dookreślenie zasad realizacji i finansowania tego zadania (tworzenia warunków sprzyjających rozwojowi sportu poprzez uchwałę organu stanowiącego). W przypadku Opola, bo tutaj najłatwiej będzie mi się poruszać, jest to uchwała Rady Miasta Opola z 2015 roku, która reguluje przyznawanie tych środków między innymi w formie dotacji dla klubów sportowych. Wracając jeszcze do artykułu 28 ustawy o sporcie, to mówi on o tym, na co te środki w formie dotacji powinny być przeznaczane. To jest, chociażby realizacja programu szkolenia sportowego, zakup sprzętu, koszty organizacji zawodów, korzystania z obiektów sportowych i kilka innych rzeczy. Większość gmin, jeśli nie wszystkie, doregulowują to zadanie własne, poprzez właśnie uchwałę organu stanowiącego, a więc w przypadku Opola – uchwałę Rady Miasta.

Cały szkopuł tkwi w zapisach tej uchwały Rady Miasta. Określa ona bowiem warunki przyznawania środków. Oprócz terminów, kryteriów formalnych etc. mamy kluczowy zapis w rozdziale 4, artykuł 5, paragraf 6, który brzmi „Prezydent Miasta Opola, uznając celowość wsparcia klubu sportowego, może przyznać dotację jednoroczną we wnioskowanej lub niższej wysokości. Przy ocenie celowości przyznania dotacji jednorocznej Prezydent Miasta Opola uwzględnia: spełnienie wymagań formalno-prawnych, znaczenie wnioskowanego zadania, ujęcie dyscypliny objętej wnioskiem, wysokość środków budżetowych przeznaczonych na wsparcie finansowe klubu”. Mówiąc wprost – pełna ocena tego, czy wniosek danego klubu sportowego jest fajny lub mniej fajny, skupia się w przypadku tego dofinansowania na Prezydencie Miasta Opola, który decyduje czy dany wniosek zasługuje na wsparcie finansowe miasta, a jeśli zasługuje to, w jakiej wysokości. W konkursach startują też jednostki i kluby miejskie, czyli w pełni kontrolowane przez Ratusz. Mamy, więc do czynienia ze sporą nierównowagą szans i niejasnymi kryteriami. Decyzje organu opiera się na „ocenie celowości wsparcia klubu” i „znaczeniu wnioskowanego zadania”, czy to w ogóle jest mierzalne?

Miasta utrzymują, że zasady istnieją
(ale same w to chyba nie wierzą…)

Przyjrzeliśmy się tabelom w miejscach, z których otrzymaliśmy jakieś sygnały. Trudno odmówić logiki zgłaszającym. Oczywiście, to bardzo losowe przykłady, pewnie szerszy przegląd ukazałby jeszcze więcej podobnych patologii.

O komentarz i krótkie wyjaśnienia poprosiliśmy oficjeli z Zawiercia, Częstochowy, Opola, Wodzisławia Śląskiego, Olkusza, Jędrzejowa, Wałbrzycha, Goleniowa, Lubartowa, Lublina, Chełma oraz Szubina.

– Na zadania z zakresu sportu (m.in. szkolenie dzieci i młodzieży) Wałbrzych, miasto na prawach powiatu, udziela dotacje w dwóch trybach: w ramach ustawy o pożytku publicznym i wolontariacie oraz w ramach ustawy o sporcie. Ponadto kluby sportowe w razie potrzeby wspierane są z bieżących środków budżetowych. Przy analizie ofert konkursowych komisja ocenia między innymi liczebność dzieci w klubie oraz reprezentowany poziom ligowy lub wyniki sportowe. Każdy konkurs ofert w ogłoszeniu zawiera kryteria ocen w poszczególnych sferach – pisze Monika Zalas z Biura Edukacji i Spraw Społecznych w Wałbrzychu.

Michał Latos, Rzecznik Prasowy Urzędu Miasta i Gminy w Olkuszu, przesyła z kolei link do zarządzenia w sprawie ogłoszenia otwartego konkursu ofert na udzielenie dotacji celowych z budżetu miasta i gminy na realizację zadania „Wspieranie rozwoju sportu w 2023 roku”. Zagłębiając się w załączniki, czytamy, że wybór ofert nastąpi w oparciu o następujące kryteria: możliwość realizacji zadania przez oferenta, poziomem sportowym określonym miejscem zajmowanym przez klub w systemie rozgrywek ligowych lub miejscami zajętymi przez zawodników w mistrzostwach Świata, Europy i Polski, liczbę zawodników, przedstawioną kalkulacją kosztów w związku z zakresem rzeczowym zadania, wysokością środków finansowych przewidzianych w budżecie, dotychczasową współpracę z Miastem i Gminą Olkusz.

– Panie Redaktorze, w Zawierciu jest to uregulowane uchwałą nr XIX/245/19 Rady Miejskiej w Zawierciu z 27 listopada 2019 r. w sprawie określenia warunków oraz trybu finansowania rozwoju sportu na terenie Gminy Zawiercie oraz na podstawie regulaminu konkursu. Oczywiście kryteria istnieją. Wnioski, złożone przez klub/organizację sportową w ramach konkursu ogłaszanego co roku przez Prezydenta Miasta, są oceniane pod kątem formalnym i merytorycznym – informuje Patryk Drabek, Naczelnik Wydziału Komunikacji Społecznej UM w Zawierciu.

O ile próg wejścia jest jednak zwykłą formalną papką, o tyle gdy dochodzimy do kluczowych decyzji… Drabek: – Komisja, podczas posiedzenia, analizuje czy wnioskodawca szkoli młodzież, ile osób trenuje w danym klubie, w jakich rozgrywkach bierze udział itd.

Choć trudno rozszyfrować „i tak dalej”, zdaje się ono być w rozkładzie dofinansowań kryterium kluczowym.

Idźmy dalej. – Oferty złożone w otwartym konkursie są poddawane ocenie komisji konkursowej powołanej w tym celu przez burmistrza. Komisja pracuje w oparciu o regulamin określający kryteria oceny ofert. Protokół z posiedzenia komisji jest następnie przedstawiany burmistrzowi, który w oparciu o opinię komisji przyznaje dotacje – odpowiada Marek Chudzik z Urządu Miejskiego w Jędrzejowie. I dodaje: – Przy wyborze ofert komisja konkursowa: ocenia możliwość realizacji zadania przez podmiot składający wniosek; ocenia przedstawioną kalkulację kosztów realizacji zadania, w tym w odniesieniu do zakresu rzeczowego zadania; uwzględnia wysokość środków publicznych przeznaczonych na realizację zadania; ocenia proponowaną jakość wykonania zadania i kwalifikacje osób przy udziale, których wnioskodawca będzie realizował zadanie publiczne; uwzględnia planowany przez oferenta udział środków własnych lub środków pochodzących z innych źródeł na realizację zadania publicznego; uwzględnia planowany przez oferenta wkład rzeczowy, osobowy, w tym świadczenia wolontariuszy i pracę społeczną członków; uwzględnia analizę i ocenę realizacji zleconych zadań publicznych w przypadku oferentów, którzy w latach poprzednich realizowali zlecone zadania publiczne, biorąc pod uwagę rzetelność i terminowość oraz sposób rozliczenia otrzymanych na ten cel środków.

Pomocą służy też Włodzimierz Tutaj, rzecznik prasowy UM Częstochowy:

Podobnie Mateusz Jamioła, specjalista ds. rozwoju miasta, z Urzędu Miasta Wodzisławia Śląskiego. Tam kryteria oceny merytorycznej zawarte są w zarządzeniu Prezydenta Miasta Wodzisławia Śląskiego w sprawie powołania Komisji Opiniującej. Wyglądają następująco: ocena liczby adresatów zadania; ocena możliwości realizacji zadania publicznego; ocena kalkulacji kosztów realizacji zadania pod kątem ich celowości, oszczędności i efektywności wykorzystania; kalkulacja kosztów realizacji zadania publicznego, w tym w odniesieniu do zakresu osobowego zadania; jakość wykonania zadania i kwalifikacje osób przy udziale których zadanie będzie wykonywane; udział środków finansowych własnych lub środków pochodzących z innych źródeł na realizację zadania publicznego; wkład osobowy, w tym świadczenia wolontariuszy i praca społeczna członków; analiza i ocena realizacji zleconych zadań publicznych w przypadku podmiotów, które w latach poprzednich realizowały zlecone zadania publiczne biorąc pod uwagę rzetelność i terminowość rozliczeń oraz sposób rozliczenia otrzymanych na ten cel środków.

O podziale pieniędzy w Opolu decyduje komisja powołana przez Prezydenta Miasta. Marcin Sagan, Naczelnik Wydziału Sportu, tłumaczy, że w jej skład wchodzi dwóch przedstawicieli Urzędu Miasta (pracownicy Wydziału Sportu, którzy wyposażeni są w merytoryczną wiedzę dotyczącą codziennego działania klubów, ilości trenujących dzieci, osiągnięć itp.) oraz dwóch przedstawicieli organizacji pozarządowych i to też są ludzie ze środowiska sportowego. – W części merytorycznej pod uwagę brane były: celowość zadania publicznego i jego zgodność z założeniami konkursu, możliwość realizacji zadania publicznego przez organizację i ocena wcześniejszej działalności, proponowana jakość działania, kwalifikacje osób biorących udział w realizacji zadania, planowany wkład rzeczowy rzeczowy w organizację w tym świadczenia wolontariuszy i praca społeczna członków, zakładane rezultaty. Za każdy z tych punktów oferent zbierał punkty. Podobnie w kryteriach finansowych, w których było: zasadność (racjonalność, spójność i celowość) kosztów realizowanego zadania, adekwatność kosztów w tym realność przyjętych w kalkulacji stawek oraz przejrzystość budżetu, kwalifikowalność kosztów zadania, dotychczasowa współpraca.

Wszystko ładnie i pięknie, ale jak to wszystko policzyć? O wachlarz punktowy jako jedyna posiliła się Anna Czerwonka z Biura Prasowego w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin:

Jedno miastom trzeba oddać: na nasz kontakt dość sprawnie zareagowały. Tylko dwa ratusze nie udzieliły informacji, o które poprosiliśmy, co stanowi zdecydowaną mniejszość. Kiedy jednak przebijamy się przez ściany tekstów przesyłanych przez kolejne osoby, docieramy za każdym razem do ogólników. Prawdopodobnie nawet podpisani zdają sobie sprawę, że tymi formalnościami zarzucają czytelnika, nie dając mu zasadniczo żadnej sensownej odpowiedzi.

Bo wszędzie jest na tyle szeroko i nieprecyzyjnie, że niby zasady oraz kryteria istnieją, ale w praktyce są… fikcją.

No bo, co to w ogóle znaczy:

  • ocenić czy budżet jest uzasadniony
  • ocenić celowość dofinansowania
  • ocenić realizację zadań publicznych
  • ocenić proponowaną jakość wykonania zadania
  • ocenić możliwość realizacji zadania publicznego przez oferenta

Nikt nie rozwija tego, w jaki sposób kryteria będzie oceniać. Na jakiej podstawie? Według jakich standardów? Racjonalność, spójność, celowość. Jak wcześniej powiedział już jeden z trenerów: ble, ble, ble.

O ile jeszcze w mniejszych gminach można lepiej znać wnioskujących (ale nawet tam decyduje subiektywny wybór kogoś, kto przez większą część roku zajmuje się kompletnie innymi zadaniami w swojej pracy), o tyle w takiej Częstochowie, Opolu czy Lublinie – decyzje te podejmowane są po prostu „na oko”.

  • „Ty zagwarantujesz nam jakość? Nie, chyba nie…”
  • „Możesz zrealizować to zadanie? Eee, czy aby na pewno?”
  • „Jakie masz doświadczenie? Moim zdaniem niewielkie”

To można uporządkować…

Brak transparentnych kryteriów miejskich dofinansowań przypomina nam nabory na kursy UEFA PRO, które przez lata odbijały się w szkoleniowym środowisku głośnym echem. Dzisiaj trenerom usta zamknął Polski Związek Piłki Nożnej, który po przejęciu władzy przez Cezarego Kuleszę od kursu PRO rozpoczął. – Będziemy starali się bardzo przejrzyście określić kryteria przyjęć na kurs, by pytań było jak najmniej. Moja rola jest trudna, bo ludzie, którzy chcą się dostać na kurs, zawsze dzwonią z argumentami. Chciałbym, żeby publicznie ogłoszone zostało za co punktujemy tworząc ranking kandydatów. Najważniejszą wartością będzie oczywiście doświadczenie w pracy trenerskiej na określonym poziomie – zapowiadał na początku swojej kadencji dyrektor Szkoły Trenerów PZPN Paweł Grycmann. I słowa dotrzymał, bo zgodnie z uchwałą dziś każdy z kandydatów może w procesie naborowym zdobyć maksymalnie sto punktów. Ci, którzy osiągną najwyższe noty, dostają się na kurs: połowa punktów zależna jest od doświadczenia trenerskiego z ostatnich siedmiu sezonów, dwadzieścia oczek uzyskać można dzięki karierze zawodniczej, tyle samo podczas testu. Tylko dziesięć procent całości stanowi subiektywna ocena komisji, która prowadzi z kandydatami rozmowy kwalifikacyjne.

Analogia nasuwa się sama. Sytuacja wypisz wymaluj przypomina opisywany precedens. Każde miasto mogłoby przecież ustalić kryteria, według których przyznaje dofinansowania. Za poszczególne kwestie klub otrzymuje punkty, wszędzie istnieją jakieś widełki, a na koniec punkty z całego miasta procentowo równają się pełnej kwocie, którą na sport dzieci i młodzieży ono przeznacza:

  • liczba dzieci w klubie – im więcej, tym więcej punktów
  • wysokość składek członkowskich – im niższe, tym więcej punktów
  • historia klubu – ile lat szkoli? – dłuższa tradycja to oczywiście dodatkowe punkty
  • jakie ma wyniki, ilu sportowców wychował? – kolejna przestrzeń na bonusy

Generalnie – wszystko można by zamknąć transparentną tabelką, którą każdy wnioskujący powinien wypełnić. Byłoby jasno, czysto i przejrzyście, a zarazem – nikt nie mógłby mieć do nikogo o nic pretensji. I niczego więcej zarzucać.

Soperczak: – Artykuły 27 i 28 ustawy o sporcie mogłyby zostać zdecydowanie bardziej doprecyzowane. Bo tak naprawdę wszystko sprowadza się w chwili obecnej do decyzji władzy wykonawczej w samorządzie. To można by natomiast zrobić z bezwzględnym uwzględnieniem kryteriów: A, B, C, D, E. Inicjatywa ustawodawcza, by zmienić te przepisy mogłaby być oddolna, ale ciężko uwierzyć, żeby mogła się wydarzyć. Myślę, że Minister Sportu, w trosce o to, żeby sport był równomiernie finansowany, mógłby tego typu aktywność podjąć i następnie przez Sejm nowelizować ustawę o sporcie z 2010 roku. Z punktu legislacyjnego jest to całkowicie prawdopodobne. Minister miałby być tylko prowodyrem całej sytuacji, bo ustawa o sporcie musiałaby zostać po prostu zmieniona i uszczegółowiona.

W polskim ustawodawstwie regułek na obliczanie i określanie danych jest mnóstwo, zwłaszcza w ustawach finansowych i podatkowych. Można by taką regułkę po prostu wprowadzić do ustawy o sporcie, która jasno określiłaby kryteria, tj. lata, przez które klub funkcjonuje, liczbę zawodników, osiągnięte wyniki sportowe i tak dalej. Gdyby system gwiazdkowy PZPN-u funkcjonował prawidłowo, to można byłoby to oprzeć też o kryteria, które narzucił związek. Dziś mamy takie kryteria, jak celowość wniosku czy znaczenie wykonania zadania. Tu wszystko jesteśmy w stanie przypasować…

Mamy do czynienia z propagowaniem kultury fizycznej, więc uważam, że pierwszym i podstawowym kryterium powinna być atrakcyjność podmiotu, oceniana przez liczbę uczestników zajęć. To, ile osób bierze udział w zajęciach, najlepiej świadczy o jakości szkolenia, ale też kosztach, które klub ponosi na rzecz tego przedsięwzięcia. Kolejnym kryterium powinny być kryteria sportowe – wynik sportowy u dzieci ciężko zmierzyć, by był on miarodajny i nie krzywdził tych dzieci, ale jeżeli coś trzeba wykazać, to możemy wziąć pod uwagę np. rozgrywki PZPN-u, uczestnictwo w programach związku, takich jak „Bawi Nas Piłka” czy inne realizowane na terenie kraju, można też przeliczyć udział w rozgrywkach najmłodszych, czyli liczbę turniejów, w których dana szkółka bierze udział.

Dziś o problemie niby się mówi, ale koniec końców jest on od lat zamiatany pod dywan. Występuje jakieś oddolne szarpanie się pojedynczych klubów, ale to jest nierówny pojedynek. W mieście czy gminie nie jesteś w stanie z tym wygrać, to jest siła złego na jednego. Ci, którzy dostają pieniądze, chronią swój interes i nie chcą zmian. Oni nigdy się nie ruszą. Skaczą i szarpią się ci, którzy pieniędzy nie dostają i mają jeszcze trochę pary żeby się upomnieć, ale to są z reguły mniejsze kluby. Większość po prostu przyjmuje to, co się wydarzy i czeka na lepsze czasy. „Bądź grzeczny, posłuszny, to dostaniesz”. „Nie szarp się, a w wyborach samorządowych pamiętaj, za kim jesteś”. Może jeszcze troszeczkę promuj wśród rodziców zawodników jedyną słuszną polityczną opcję, to cię nagrodzimy.

Wydaje mi się, że żeby ten problem rozwiązać systemowo to na przykład Minister Sportu mógłby powiedzieć: słuchajcie, to musi być bardziej transparentne. Celowość nie może być kryterium. Problem jest tylko taki, że to zadanie własne gminy. Co prawda, ono jest konieczne, narzucone przez ustawę, ale gminy mogą powiedzieć, że to ich problem, że wydają swoje pieniądze i to one będą decydowały o tym, do kogo one trafią lub że wspierają rozwój kultury fizycznej w inny sposób niż poprzez dotacje. Mamy do czynienia z państwem w państwie – wszechmogącego wójta/burmistrza/prezydenta, który pieniędzmi na sport wspiera sprzyjające mu osoby i organizacje. To jest problem ogólnosystemowy – chroni się swoich i przyznaje środki tym, którzy mogą pomóc w przyszłości. Tak w większości wygląda demokracja w naszym kraju.

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. slaskie.pl