Pracował w akademii, odpowiadał za drugi zespół, był asystentem czterech trenerów i pierwszym szkoleniowcem. Marcin Pogorzała z Łódzkim Klubem Sportowym jest związany od wielu lat, a w podcaście „Jak Uczyć Futbolu” opowiedział nam o tej przygodzie.
Jak to wszystko się zaczęło?
– Trafiłem do akademii ŁKS-u, gdzie prowadziłem zespoły trampkarzy starszych i juniorów młodszych. Następnie przejąłem drugą drużynę, a później funkcjonowałem już przy pierwszym zespole – najpierw w sztabie trenera Kazimierza Moskala.
Czy Łódzki Klub Sportowy może być wzorem dla innych klubów pod względem długofalowości projektu i wizji?
– Myślę, że tak. To jest kwestia tego, czego inne kluby chcą, jak patrzą na temat tworzenia klubu, tworzenia środowiska. To jest drugi taki moment i on się wiąże z dobrym wynikiem sportowym, bo sądzę, że ten sezon, w którym zanotowaliśmy poprzedni awans, kiedy wchodziliśmy do Ekstraklasy z Rakowem Częstochowa, to już był moment, kiedy uważam, że wielu na ten projekt patrzyło z… takim lekkim podziwem. Z tym wszystkim w parze szły działania w akademii i jej profesjonalizowanie. Żeby odbiór klubu był odpowiedni, musi za tym stać wynik sportowy pierwszego zespołu, bo to na koniec broni cały projekt. Tak na zewnątrz, bo w środku tak, jak powiedziałeś, mimo że były też trudniejsze sezony, to tutaj za dużo się nie zmieniało. Oczywiście szukaliśmy optymalizacji, natomiast sposób pracy czy to, jak ten klub ma docelowo wyglądać, się nie zmieniał.
Jakim trenerem jest Marcin Pogorzała?
– Konsekwentnym. Myślę, że to bierze się z tego, gdzie zaczynałem. Zaczynałem od pracy z dziećmi i młodzieżą, a tam cierpliwość i bycie konsekwentnym jest niezbędne. To przeniosło się na następne lata, na to, jak dzisiaj funkcjonuję w piłce seniorskiej. Drugą kwestią jest bycie niejednowymiarowym.
Kto był jego pierwszym trenerskim wzorem?
– Pierwszą osobą, którą mocno się inspirowałem, był Maciek Szymański, czyli obecny dyrektor Akademii Widzewa Łódź.
O barażu z Górnikiem Łęczna:
– Byliśmy o… 12 centymetrów od awansu lub zbliżenia się do niego. To był taki moment (sezon 2020/21 – dop. red.), gdy awans do Ekstraklasy był na wyciągnięcie ręki i rzeczywiście sądzę, że dla klubu, jego losów i kibiców to było bardzo trudne. Staram się nie oceniać swojej pracy czy jej skuteczności przez pryzmat jednego meczu. Wówczas byłem pierwszym trenerem od trzech tygodni, rozegraliśmy cztery spotkania, nie mieliśmy dużo czasu na przygotowania, a też mierzyliśmy się z silnymi rywalami, bo m.in. z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza Mariusza Lewandowskiego, która walczył z nami o awans, a gdyby ten mecz wygrała, to ten awans by świętowała – to my wówczas zdobyliśmy komplet punktów. Mierzyliśmy się również z GKS-em Tychy Artura Derbina, który też grał w tym meczu o awans i uważam, że na tamten moment to była czołowa drużyna. Ten mecz zakończył się remisem, a następnie mierzyliśmy się w barażach w Gdyni z Arką. Zakończyło się to tak, jak się zakończyło, ale ja ten okres całościowo i to, jak udało się wpłynąć na zespół, jak udało się go podnieść, wspominam raczej dobrze. Tego finału nie wygraliśmy i wszyscy na „zewnątrz” będą o tym pamiętać, natomiast staram się nie zapominać o tych pozostałych kwestiach, o których powiedziałem.
Jak odebrała go szatnia, gdy w jednym meczu funkcjonował jako asystent, a nagle musiał wejść „w buty” pierwszego trenera? Czy zawodnicy szybko się przestawili? Czy ciężko się przestawić?
– Sądzę, że dużo zależy od tego, jak wyglądała ta praca, gdy byłeś asystentem, jak wyglądała organizacja pracy, jeżeli chodzi o pierwszego trenera, jaki miałeś zakres obowiązków czy stosunki z zawodnikami. Jeśli chodzi o mój przykład, to powiem szczerze, że absolutnie w tym pierwszym momencie nie widziałem w tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie. Zarówno pierwszy moment, kiedy przejąłem zespół, jak i drugi, to uważam, że „energia” w szatni była dobra. „Kupiliśmy” zawodników tym podejściem, ale na pewno nie było to wejście do szatni w roli pierwszego trenera, tylko wszystkie rozmowy i analizy, które przeprowadziłeś wcześniej. Myślę, że można właśnie „kupić” zawodników tym, jakim jesteś człowiekiem, a dwa – merytoryką. W obu przypadkach „wejście” do szatni odbierałem pozytywnie i profesjonalnie.
Czy Pogorzała widzi siebie w przyszłości poza ŁKS-em?
– Oczywiście, że tak. Jedynie chciałbym, żeby to był moment, który ja wybiorę, a nie taki, w którym ktoś inny podejmie za mnie tę decyzję. Decydując się na ten zawód, szczególnie w profesjonalnej piłce seniorskiej, trzeba liczyć się z tym, że możemy za niedługo być gdzieś indziej niż, jesteśmy dzisiaj.
Jak Marcin Pogorzała podchodzi do work-life balance?
– Balans jest dla mnie kluczowy w kontekście tej wielowymiarowości. Nie wyobrażam sobie, żeby nie balansować gry w ofensywie, defensywie czy np. sposobu trenowania. Życiowo uważam, że to jest niezwykle istotne. Nie ukrywam, że jestem w takim okresie, że mam dwójkę małych dzieci. Synek ma niespełna rok, córeczka niespełna trzy lata, więc ostatnie miesiące i lata nie były łatwe pod względem takiej organizacji życia, ale trzeba było sobie z tym radzić. Na pewno tego czasu na relaks i typowy odpoczynek nadal nie jest dużo, aczkolwiek powoli wychodzimy z żoną z tego najbardziej intensywnego czasu w naszym życiu. Myślę, że organizacja jest kluczowa, żeby się w tym wszystkim gdzieś nie zatracić.
O podejściu do obowiązków:
– Mam podejście, które jest nastawione mimo wszystko na to, że jakąś ilość czasu trzeba tej pracy poświęcić. Wychodzę z założenia, że z tej ilości bierze się jakość. Nie chcę podchodzić do tego w ten sposób, że piłka nożna to jest szczęście, trzeba mieć szczęście i farta, a ile byśmy nie pracowali, to na koniec zweryfikują to piłkarze i boisko. Ja tak tego nie widzę, naprawdę dużo pracuję. Myślę, że mądra praca prędzej czy później się obroni. To, co jest w domu, jak dbamy o czas, który spędzamy z bliskimi, to również są istotne sprawy, o których trzeba pamiętać.
O uczestnictwie w kursie UEFA Pro:
– Wiele rzeczy z tego kursu jest i będzie przydatne w pracy trenera. Ostatnio mieliśmy zajęcia i dużo mówiliśmy o stronie mentalnej. Zaciekawiło mnie określenie „tarczy ego” w kontekście takim, że tematem przygotowania mentalnego zainteresowałem się dość dawno i pamiętam, że ego było przedstawiane jako coś złego, a ono może też odgrywać ważną rolę, taką ochronną. To była rzecz, która z ostatniego zjazdu mocno mi utkwiła w głowie.
ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK
Fot. Newspix
KOMENTARZE DODAJ KOMENTARZ