Wołczek: „Rada dla młodych trenerów? Żeby na początku nie przeszkadzali dzieciom”

Krzysztof Wołczek w 193. odcinku „Jak Uczyć Futbolu” opowiedział nam m.in. o swojej ścieżce trenerskiej oraz aktualnej pracy w Akademii Śląska. Czego nauczył się, pracując z żakami w Olympicu Wrocław? Jak dostrzec to „coś” u zawodnika?

Wołczek: „Rada dla młodych trenerów? Żeby na początku nie przeszkadzali dzieciom”

Co robi aktualnie Wołczek w Śląsku Wrocław?

– Jestem koordynatorem piłki 11-osobowej, więc to coś nowego dla mnie. Chociaż w Olympicu Wrocław, którego jestem współzałożycielem, pełniłem podobną funkcję. Mam inną funkcję niż w ostatnich sezonach i na pewno będzie to ciekawe wyzwanie.

Czy Krzysztof Wołczek chciał sobie zrobić przerwę od trenowania?

– Trochę tak. Miniony rok był najtrudniejszym w mojej trenerskiej przygodzie. Początkowo prowadziłem: żaki, orliki oraz skrzaty w Olympicu, po dwóch latach otrzymałem ofertę pracy w zespole U-14 w Śląsku, następnie byli trampkarze starsi, juniorzy młodsi, juniorzy starsi, bycie asystentem w pierwszym zespole i samodzielna praca w rezerwach. Zebrałem ogromne doświadczenie, natomiast był to też duży wydatek energetyczny, a szczególnie ten rok, gdy spadliśmy do III ligi. Na pewno ostatni czas trochę mnie zmęczył, aczkolwiek uważam, że ten rok był bardzo rozwojowy. Myślę, że rok w innej roli mi się przyda, ale na pewno wrócę do pracy szkoleniowej.

Czy zgadza się ze stwierdzeniem, że ma „modelową” karierę trenerską?

– Gdy kończyłem swoją profesjonalną karierę piłkarską, a było to dziewięć lat temu, to gdy przypomnę sobie moją wiedzę na temat piłki nożnej, treningu, to stwierdzam, że była ona… żadna. Mogłem bazować tylko na doświadczeniu boiskowym. Uważam, że droga, którą przeszedłem, była optymalna. Nie wykluczam jednak, że ktoś po zakończeniu piłkarskiej kariery nie może zostać od razu asystentem np. w Ekstraklasie albo I lidze. Myślę, że moja droga była dobra i sobie ją cenię. Dużo się w tym czasie nauczyłem.

Czym różnią się szkoleniowcy sprzed np. 10-20 lat od tych obecnych?

– Myślę, że największe różnice są zauważalne w obszarze taktyki. Jako trenerzy chcemy przekazać piłkarzowi „pigułkę wiedzy” i zależy nam na tym, żeby odnajdywał się w tym jak najlepiej, rozkładamy wszystko na czynniki pierwsze. Kiedyś tak nie było – bazowało się na bardzo prostych zasadach.

Co Krzysztofowi Wołczkowi dała praca z żakami?

– Od początku byłem nastawiony na pracę rozwojową. Budowaliśmy plan szkolenia dla kategorii żaka czy orlika, szukaliśmy modelu, w którym mogliby optymalnie funkcjonować. Uważam, że to był dobry czas. Wielu z tych, którzy wówczas pracowali w Olympicu Wrocław w najmłodszych kategoriach wiekowych, dziś szkoli zawodników w poważnych akademiach, nie rozstali się z tematyką szkoleniową. O kim myślę? Był Kuba Renosik, Michał Hetel, Przemysław Mamczak, Paweł Szymański, Darek Olszanowski czy Paweł Schmidt.

Dlaczego szybciej nie trafił do piłki seniorskiej? Czy miał taką okazję?

– Po zakończeniu piłkarskiej kariery byłem „rozczarowany” tym, że w Śląsku nie zaproponowano mi żadnej roli. Co prawda przez dwa lata występowałem później w I-ligowej Miedzi Legnica, a w międzyczasie założyliśmy wraz z Dariuszem Sztylką szkółkę piłkarską. Łączyłem pracę z żakami z grą na I-ligowych boiskach. Na pewno początkowo był zawód, jeśli chodzi o Śląsk. Później Tadeusz Pawłowski i Łukasz Czajka złożyli mi propozycję pracy z trampkarzami. Nie mam „kosmicznego” ego – nie miałem z tym problemu, że zacznę od pracy z młodzieżą. Wcześniej nie pracowałem w piłce 11-osobowej, więc było to dla mnie coś nowego. Zastanawiałem się, czy przyjąć tę ofertę, trochę z powodu „żalu” do klubu. Pamiętam, że na etapie trampkarzy starszych albo juniorów młodszych dostałem propozycję pracy w rezerwach, ale z niej nie skorzystałem.

Jak trenerzy mogą dostrzec „właściwy” mental u młodych zawodników?

– Mnóstwo czynników wpływa na właściwy mental. Obserwując pracę trenerów w Akademii Śląska, widzę zawodników z odpowiednim mentalem – są trochę „zepsuci” w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Szczególnie ci, którzy się wyróżniają, wygrywają mnóstwo pojedynków na boisku i są na topie w piłce młodzieżowej. Nie będę zdradzał nazwiska, ale miałem w zespole chłopaka, którego ściągnęliśmy z klubu partnerskiego. Miał wysokie ego oraz był trochę rozpuszczony. Naprawdę dużo czasu zajęło mu zrozumienie, że musi być cały czas skoncentrowany i pomagać kolegom na boisku. Pamiętam, że w pewnym momencie wziąłem wszystkich najzdolniejszych zawodników z tego rocznika do drugiego zespołu, a on został w drużynie U-18 i bardzo z tego powodu cierpiał. Mam taką teorię, że niektórych zawodników należałoby zamknąć w piwnicy na pół roku, żeby zmienić ich mental. Uważam, że rodzice mają ogromny wpływ na charakter dzieci, a on miał mamę, która była odrobinę nadgorliwa oraz rozpieszczająca. Chłopak został na pół roku w U-18, a po sześciu miesiącach okazało się, że spędzi w tym zespole następne pół roku. Uważam, że w teorii „stracony” rok był największym prezentem, jaki mógł otrzymać. Jest szansa, że zobaczymy go w przyszłości w Ekstraklasie.

Co można poprawić w Akademii Śląska Wrocław?

– To szeroki temat. Myślę, że w wielu aspektach Śląsk Wrocław może zrobić krok naprzód. Zgadzam się, że mamy ogromny potencjał. Pierwszą rzeczą, która mi się nasuwa, to infrastruktura. Internat, boiska rozrzucone po całym Wrocławiu. Nie uważam, że zawodnicy są bardzo pokrzywdzeni z tego powodu, aczkolwiek wiadomo, że dla samej struktury organizacji infrastruktura ma znaczenie. Co dalej? Dział skautingu. Musimy na pewnym etapie – szczególnie w piłce 11-osobowej – mocniej pójść w skauting zewnętrzny i ściągać chłopaków nie tylko z Wrocławia czy okolic naszego miasta. Chcemy również przywrócić indywidualny trening pozycyjny, ponieważ rozwój indywidualny zawodników na pozycjach jest bardzo ważny.

Dlaczego uważa, że trudniej nauczyć gry ofensywnej niż defensywnej?

– Na pewno nie jest łatwo nauczyć bronienia, ale… łatwiej niż atakowania. Dlaczego? To bardzo proste. Tu jesteśmy bez piłki, a tam z piłką. I tu, i tam się organizujemy, ale tam jeszcze mamy przy nodze piłkę, więc z samego założenia jest to trudniejsze zadanie. 

Jak dostrzec to „coś” u zawodnika?

– Bardzo trudny temat. Byłem na stażu w Benfice Lizbona, gdzie przywiązują ogromną wagę do skautingu. Tam skauci są cenieni wyżej niż… szkoleniowcy. W Portugalii wyróżniają dwa kluczowe aspekty – mental i motorykę. Zawodnicy muszą być wybitnie silni, szybcy albo wytrzymali. Jeśli do tego dochodzi pewność siebie i koncentracja na osiągnięciu celu oraz odpowiednie nastawienie do sportu, to właśnie tacy zawodnicy mają cechy, które predysponują ich do tego, żeby grać na najwyższym poziomie.

O komplementach:

– Komplement, który najmilej wspominam? Chyba ten o trenera Marcina Brosza, który prowadził kadrę U-18 i przyjechał oglądać moich zawodników w meczu rezerw z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Po spotkaniu oczywiście rozmawialiśmy o zawodnikach, których obserwował i powiedział mi przez telefon: Krzysiek, twój zespół był cały czas gotowy, skupiony i obserwujący na boisku. Bardzo mi się spodobały te słowa, bo… rzeczywiście tak było. Zawsze chciałem, żeby prowadzone przeze mnie zespoły były postrzegane w ten sposób. To był dla mnie ważny komplement.

O tym, że każdy szkoleniowiec powinien mieć dystans:

– Przez 11 lat byłem trenerem w różnych kategoriach wiekowych, teraz pierwszy raz tego nie robię. Myślę, że każdy szkoleniowiec powinien mieć dystans. Nie ukrywam, że przez ostatni rok trochę mi tego dystansu zabrakło. Musi być czas na wszystko – na dzieci, rodzinę i tak dalej. Jeśli obejrzymy następny mecz, wytniemy kolejny fragment, gdzieś ucieka… clue. Jeśli nie złapiemy dystansu, nie wypijemy z żoną wina na tarasie, to gdzieś można zgubić clue. Uważam, że na pewnym etapie w zeszłym sezonie rzeczywiście tak u mnie było.

Jaką radę młodym trenerom dałby Krzysztof Wołczek?

– Żeby szczególnie na tym poziomie piłki dziecięco-młodzieżowej „nie szkolić” dzieci. Widzę teraz dużo trenerów młodych i ambitnych, którzy chcą realizować własne cele i założenia, a nie patrzą w tym wszystkim na zawodnika. Treningi na poziomie dziecięcym bywają przeładowane taktyką oraz informacjami. Jeśli jest to mocno przez trenera kontrolowane i dobór środków jest okej, to świetnie, bo do tego dążymy, ale zacząłbym od tego, żeby po prostu nie szkolić i „nie przeszkadzać” na początek dzieciom.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Newspix