Mordal: „Szanuję trenerów, którzy stawiają na otwartą piłkę, bo takim sposobem gry możemy rozwinąć zawodników”

„Nie dziwię się niektórym drużynom, które wybierają taką, a nie inną formę gry, natomiast szanuję trenerów, którzy stawiają na otwartą piłkę, bo takim sposobem gry możemy rozwinąć naszych zawodników” – mówi nam Sebastian Mordal, szkoleniowiec juniorów młodszych Śląska Wrocław.

Mordal: „Szanuję trenerów, którzy stawiają na otwartą piłkę, bo takim sposobem gry możemy rozwinąć zawodników”

Nie udało się panu na stałe trafić do pierwszego zespołu Śląska, ale miał pan okazję z drużyną wziąć udział m.in. w obozie na Cyprze.

– Nie ma chyba co do tego wracać, bo to był tylko krótki obóz, gdy jeszcze próbowałem i marzyłem o tym, żeby trafić na profesjonalny poziom. Gdy grałem w MKS-ie Oława, dostałem szansę pokazania się na treningu i udania się na obóz z pierwszą drużyną Śląska, ale na tym w zasadzie się skończyło. Wróciłem do Oławy i dość szybko zakończyłem swoją przygodę z piłką na tym półprofesjonalnym poziomie.

Zakładam, że wzorem tysięcy innych kandydatów na piłkarzy, którym nie udało się przebić, postanowił pan zostać trenerem.

– Poznałem małżonkę, która grała w piłkę w AZS-ie we Wrocławiu i wpadliśmy wraz ze znajomymi na pomysł otworzenia szkółki piłkarskiej w gminie Czernica, a konkretnie – Akademię First Kick. Mamy górnolotnie brzmiącą nazwę, zastanawiam się nad jej zmianą (śmiech), ale wiemy, jak to wyglądało kiedyś, że każdy nazywał się akademią.

– Tak to się wszystko zaczęło, że zdecydowaliśmy się otworzyć szkółkę, zaczęliśmy się rozwijać, brać udział w różnych szkoleniach i stażach, poszedłem na studia na Akademię Wychowania Fizycznego, co też mnie ukierunkowało w tę stronę, żeby zostać przy futbolu. Po ośmiu latach działania przy naszym projekcie, gdy rozwijaliśmy go z roku na roku, postanowiłem, że trzeba zrobić krok do przodu, z myślą o tym, że jeśli chcę się rozwijać, to muszę się wyrwać z tego środowiska. Przez półtora roku łączyłem pracę we własnej akademii z pracą w klubie „Moto-Jelcz” Oława, gdzie prowadziłem drużyny w kategoriach skrzata, żaka i orlika, a do tego byłem koordynatorem grup młodzieżowych. Następnie wysłałem CV do Śląska Wrocław, gdzie chciałem pracować w piłce 11-osobowej, bo to ona mnie zawsze najbardziej kręciła. 

Od którego rocznika rozpoczął pan pracę w Akademii Śląska Wrocław?

Początkowo byłem asystentem w zespole U-14, następnie prowadziliśmy z trenerem Pawłem Dziakowiczem przez pół roku zespół w CLJ U-15, a później dostałem propozycję asystentury w drużynie U-17, której dziś jestem pierwszym szkoleniowcem.

Czyli miał i dalej pan ma możliwość pracy z chłopcami, którzy w zeszłym sezonie zostali mistrzami Polski trampkarzy starszych.

Zgadza się. To była grupa naprawdę utalentowanych chłopaków, ale nie można zapomnieć o szkoleniowcach, którzy prowadzili ich w grupach dziecięcych, bo to najpierw oni „odwalili” dobrą robotę. Dwóch chłopaków zdecydowało się opuścić akademię, a ze zdecydowaną większością mam dziś możliwość pracy w Centralnej Lidze Juniorów U-17.

Gdy został pan wiosną asystentem trenera Pawła Schmidta, spodziewał się pan, że już w tym sezonie będzie pierwszym szkoleniowcem tego zespołu?

– Nie spodziewałem się tego. Na pewno miałem swój cel, ale nie myślałem o tym w ten sposób, że za wszelką cenę muszę prowadzić samodzielnie tę drużynę. Czekałem na to, jakie będą roszady w klubie i tak się złożyło, że mi przypadł zespół juniorów młodszych. Gdy po dwóch latach bycia asystentem otrzymałem tę propozycję, to bardzo się z niej ucieszyłem.

Jak pan na razie ocenią tegoroczną kampanię? Wynikowo wygląda to naprawdę dobrze.

Mamy utalentowanych zawodników z roczników 2007-2008. Myślę, że to indywidualna jakość zawodników decyduje o tym, że osiągamy dobre wyniki. Niektórzy chłopcy są też włączeni do pierwszego zespołu, np. Michał Wróblewski, który niedawno związał się nowym kontraktem ze Śląskiem. Tylko się cieszyć, że Michał pokazuje innym graczom, że to już jest taki przedsionek piłki seniorskiej, że trzeba być cały czas gotowym i czekać na swoją szansę, żeby dobrze ją wykorzystać. Mamy liczną grupę piłkarzy, którzy tworzą zgraną paczkę, a do tego wzajemnie się napędzają.

Juniorzy starsi Śląska Wrocław nie zdołali w zeszłym sezonie utrzymać się w Centralnej Lidze Juniorów, więc dziś występują na szczeblu wojewódzkim. W których rozgrywkach jest wyższy poziom – w I lidze wojewódzkiej czy CLJ U-17?

– Myślę, że to zależy od meczów, bo zdarzają się takie spotkania, w których chłopcy wygrywają zdecydowanie…

Większość tak wygląda.

– No tak. Nie ma co ukrywać, że ten spadek nie był komfortowy dla akademii, a miejsce Śląska Wrocław U-19 jest w CLJ-ce. Teraz przed nami walka w Lidze Makroregionalnej U-19, gdzie zawodnicy będą mierzyć się, chociażby z zespołami z woj. śląskiego.

Trener Michał Maliszewski z Polonii Warszawa mówił nam w ostatnim wywiadzie, że w grupie wschodniej CLJ U-17 są zespoły, które oczywiście chcą grać w piłkę, ale również kilka takich, którym zależy na… przetrwaniu. Czy tak samo wygląda to w grupie zachodniej?

– Na pewno są drużyny, które preferują inny styl niż proaktywny i chcą się bronić, tylko pytanie, czy to nie jest spowodowane naszym sposobem gry? Mierzyliśmy się teraz z GKS-em Tychy (2:2), które postawiło nam bardzo trudne warunki. Byliśmy słabsi pod względem fizycznym, graliśmy pięcioma chłopakami z młodszego rocznika. Twierdzę, że każdy sposób gry rozwija zawodnika. Wiadomo, że gdy ktoś będzie grał prymitywnie i wykopywał piłkę na oślep, to nie będzie się rozwijał, ale gdy niektóre zespoły – z uwagi na fakt, że mają „słabszych” piłkarzy – stawiają na atak szybki, to to też może być rozwijające dla chłopców, ale nie na dłuższą metę. Nie dziwię się niektórym drużynom, które wybierają taką, a nie inną formę gry, natomiast szanuję trenerów, którzy stawiają na otwartą piłkę, bo takim sposobem gry możemy rozwinąć naszych zawodników.

W Centralnej Lidze Juniorów U-17 mierzycie się m.in. z Górnikiem Zabrze, Zagłębiem Lubin, Pogonią Szczecin czy Lechem Poznań. To wszystko są drużyny na podobnym poziomie sportowym?

Myślę, że tak. Uważam, że spotkania z tymi zespołami są rozwijające zarówno dla nas, jak i dla nich. Każdy mecz jest trochę inny, bo np. Lech Poznań potrafił nas dominować, a za to w starciu z Rakowem Częstochowa to my byliśmy stroną przeważającą. Chociaż twierdzę, że np. mecz z GKS-em Tychy, który bronił się nisko, też był dla nas ciekawym doświadczeniem. 

To przypadek, że był pan bramkarzem, a teraz Śląsk Wrocław ma najmniej straconych goli w swojej grupie?

Cieszy mnie to, ale mamy też najwięcej strzelonych! Nasz pomysł na grę jest oparty na grze do przodu, ale nie pozycyjnej, tylko bardziej progresywnej, po odbiorze zawsze staramy się grać do przodu, szukać swoich okazji w ataku szybkim, a jeśli nie ma takiej możliwości, to przechodzimy do ataku pozycyjnego, gdzie samo posiadanie piłki nie jest naszym celem. Mamy naprawdę skuteczną w destrukcji trójkę środkowych obrońców, a do tego dobrych bramkarzy, co wpływa na to, że tracimy niewiele bramek.

W tym sezonie na listę strzelców wpisało się kilkunastu zawodników Śląska, ale żaden nie strzelił więcej niż sześciu goli. To źle?

Nie, właśnie bardzo mnie to cieszy, bo to jest budujące dla chłopaków, że każdy jest ważną postacią. Nie wiem, czy wyszliśmy dwa razy z rzędu w tym składzie, bo robimy stosunkowo dużo rotacji.

Jaki cel wynikowy postawił pan przed zespołem na początku sezonu?

– Nie stawialiśmy sobie żadnego celu wynikowego. Powtarzamy im, że krok po kroku idziemy do przodu, patrzymy zawsze na następny mecz. Cały czas powtarzamy im, że każdy trening, każde działanie związane z grą w piłkę nożną ma znaczenie. Wychodzę z założenia, że najważniejsze jest tu i teraz. Skoro robimy wszystko najlepiej, jak tylko potrafimy, to efekty na pewno przyjdą.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix