Jak awansować z trzeciej ligi okręgowej do Ekstraligi? O roczniku 2010 w Drukarzu Warszawa

Rocznik 2010 Drukarza Warszawa w rundzie jesiennej sezonu 2022/23 rywalizował w trzeciej lidze okręgowej, natomiast teraz zagra na najwyższym szczeblu rozgrywkowym na Mazowszu. Jak udało im się zrobić taki awans? Dlaczego trenerzy czuli się niechciani przez rodziców? Porozmawialiśmy z Mateuszem Aftyką, który w latach 2022-2024 prowadził ten zespół.

Jak awansować z trzeciej ligi okręgowej do Ekstraligi? O roczniku 2010 w Drukarzu Warszawa

Jak udało wam się w tak krótkim czasie zamienić III ligę okręgową na Ekstraligę?

– Zaczynając od początku, jesienią 2021 roku zostałem asystentem w roczniku 2010. Patrząc pod względem umiejętności indywidualnych zawodników, czułem niedosyt z osiągniętych wyników. Drużyna grała w drugiej lidze okręgowej i jak w rundzie jesiennej się w niej utrzymaliśmy, tak wiosną spadliśmy do trzeciej. Zarząd klubu podjął decyzję, że będą roszady i po sezonie zostałem pierwszym trenerem, a jako asystent dołączył do mnie Miłosz Modzelewski. To był burzliwy okres, bo teraz zrobiliśmy kolejny awans, natomiast zaczęliśmy pracę od tego, że rodzice nie byli zadowoleni z decyzji klubu i chcieli, żeby dotychczasowy trener pozostał na stanowisku…

Z czego wynikała ich niechęć do zmiany?

– Byli zdania, że wszystko jest dobrze. To był taki rocznik, w którym każdego roku zmieniał się trener, dlatego rodzice chcieli jakiejś ciągłości. Nie mieliśmy z trenerem Miłoszem łatwego wejścia, bo czuliśmy się na początku niechciani, że tak powiem, dlatego też nie był to łatwy start.

– Dodam też, że nie było konfliktu z rodzicami, ale pewien niesmak. Z miesiąca na miesiąc budowaliśmy wspólnie tę relację. Wiadomo, że pomogły też w tym wszystkim rezultaty. Teraz mogę powiedzieć, że miałem super grupę rodziców, mimo sytuacji sprzed dwóch lat.

W jakiej kategorii wiekowej objął pan tę drużynę?

– Początkowo byłem asystentem w młodziku, a objąłem ich w kategorii U-13. Wszystko rozpoczęło się od wyjazdu na obóz do Janowa Podlaskiego. Żeby dojść do miejsca, w którym się znaleźliśmy, musiało dojść do wielu zmian.

Jakich?

– Powtarzałem regularnie chłopakom, że jeśli chcemy coś osiągnąć, to musimy zrobić więcej od naszej konkurencji. Od samego początku zaczęliśmy stawiać na technikę, bo widzieliśmy u chłopców deficyty w tym aspekcie – musieliśmy pracować nad przyjęciem futbolówki oraz podaniami. Co więcej, każdy z zawodników otrzymywał codziennie zadanie domowe, tj. 15-minutowe ćwiczenia wzmacniające czy poprawiające mobilność ciała.

– Mieliśmy też dodatkowe wstawki przed treningami – we wtorek motoryczną, a w piątek techniczną. Nagrywaliśmy mecze dronem, czego wcześniej nie było, więc dochodziła analiza indywidualna oraz drużynowa. Stawialiśmy także na rozmowy indywidualne z zawodnikami, a na dodatek mieliśmy zasadę, że gdy w trakcie sezonu wypadała przerwa świąteczna, to chłopcy trenowali indywidualnie w swoich domach. Wiedziałem, że nie zrobimy dużo z piłką w trakcie takiej przerwy, ale jesteśmy w stanie podtrzymać intensywność. Można powiedzieć, że to detal, natomiast np. po majówce mogliśmy wejść w treningi z podobnym obciążeniem, co wcześniej, a nie lżejszym.

– Nie ograniczaliśmy się do czterech, półtora godzinnych jednostek treningowych w tygodniu. Po każdym meczu otrzymywałem wiadomości od swoich graczy, którzy mieli mi napisać, co zrobili dobrze w danym spotkaniu, a co można poprawić.

Ich ocena pokrywała się z rzeczywistością?

– Są zawodnicy bardziej i mniej świadomi. Niektórzy potrafili napisać, że dobrze podawali i odbierali piłkę, a inni byli w stanie się rozpisać i szczegółowo opisać, co im wychodziło, a co należy poprawić w kolejnym meczu. Jednakże z większością ocen się zgadzałem, a część chłopaków uświadamiałem, na co jeszcze mogą zwrócić uwagę. 

Jak zmieniła się w trakcie dwóch lat drużyna rocznika 2010?

– Do drużyny dołączyło łącznie czterech zawodników z zewnątrz. Gdy obejmowaliśmy ten rocznik, mieliśmy tak naprawdę stałą ekipę, a wręcz jeden bardzo dobry zawodnik od nas odszedł. Nikt do nas nie dołączył. Gdy graliśmy w trzeciej lidze okręgowej, zabraliśmy jednego zawodnika z grupy B.

– W ciągu dwóch lat wzięliśmy ośmiu zawodników z grupy B, a czterech do niej zrzuciliśmy. To też był sygnał dla rodziców, bo nigdy wcześniej nie było rotacji. Był to również znak dla zawodników – muszą pracować nad sobą, żeby utrzymać miejsce w wiodącym roczniku. Wcześniej grupy były zamknięte, nawet nie spędzały ze sobą czasu, natomiast my staraliśmy się, żeby chłopcy mieli ze sobą kontakt np. na obozach, żeby ewentualne przejścia wychodziły w sposób naturalny.

– Mieliśmy też taką sytuację, że zrzuciłem dwóch graczy do grupy B, a później wrócili do nas. Jak wspomniałem wcześniej, w dwa lata dołączyło do nas czterech piłkarzy z zewnątrz, więc nie jest to duża liczba. Nie było tak, że ściągaliśmy zawodników z zewnątrz z założeniem, że będą to nasi nowy liderzy.

Zaczęło się od trzeciej ligi okręgowej… 

– Zgadza się. Spadliśmy, więc w rundzie jesiennej sezonu 2022/23 rywalizowaliśmy w trzeciej lidze okręgowej. Wiedzieliśmy, że zespoły na tym poziomie odstają od nas pod względem umiejętności indywidualnych, dlatego zależało nam, żeby od razu wrócić do drugiej ligi, żeby mieć lepsze środowisko do rozwoju. To się udało i na II-ligowym szczeblu mieliśmy już bardziej wymagających przeciwników, z którymi mogliśmy rywalizować. Jednakże nie sądziłem, że będziemy sobie aż tak dobrze radzić – potknęliśmy się, do końca walczyliśmy o awans, ale ostatecznie udało nam się wygrać tę ligę. 

– To był czas, w którym doszło do reorganizacji rozgrywek na Mazowszu. Mieliśmy taką możliwość, że po wygraniu drugiej ligi okręgowej zagramy baraż o ligę wojewódzką. W sytuacji, w której przegrywamy w barażu, robimy awans do pierwszej ligi okręgowej, a jak wygramy, to mijamy I ligę okręgową i wskakujemy do pierwszej ligi wojewódzkiej. Trafiliśmy na Wicher Kobyłka, która zajął szóstą pozycję w pierwszej lidze okręgowej. 

Jak wyglądaliście w starciu z drużyną z wyższej ligi?

– Pierwszy mecz przegraliśmy 0:2. Rewanż odbywał się na naszych obiektach, więc było dużo rodziców, zawodników oraz trenerów Drukarza. Zaczęło się od tego, że zdobyliśmy bramkę na 1:0, a następnie Wicher doprowadził do wyrównania. W drugiej połowie strzeliliśmy na 2:1 i 3:1, więc w dwumeczu zrobił się remis. Decydującą bramkę zdobyliśmy w dogrywce – gol na 4:1 dał nam awans do pierwszej ligi wojewódzkiej. 

Spodziewaliście się, że możecie od razu wejść do pierwszej ligi wojewódzkiej?  

– Wtedy weszliśmy w kategorię trampkarz, a więc w grę po 11. Z Wichrem rywalizowaliśmy w dziewiątkach. Ogólnie rzecz biorąc, nikt nie spodziewał się, że uda nam się zanotować awans do ligi wojewódzkiej. Nie ukrywam, że był to dla nas duży przeskok. Mieliśmy bardzo krótki okres przygotowawczy, bo z racji, że myśleliśmy, że będziemy dalej występować w lidze okręgowej, która rusza we wrześniu, zaplanowaliśmy obóz na sierpień i… kończyliśmy go w dniu pierwszego meczu w lidze wojewódzkiej, który musieliśmy przełożyć.

– Początkowo mieliśmy problemy, przegrywaliśmy, natomiast naszym głównym celem było utrzymanie się na szczeblu wojewódzkim, by dalej móc mierzyć się z tymi zespołami. Był taki mecz z ekipą z Ciechanowa, który nie układał się po naszej myśli. Gdybyśmy wówczas ponieśli porażkę, mielibyśmy niewielkie szanse na utrzymanie. Graliśmy u siebie, przegrywaliśmy 1:3. Pierwszy raz zwątpiłem w trakcie meczu, ale na szczęście chłopcom nie brakowało wiary i wyciągnęliśmy wynik na 4:3. To był dla nas ważny moment. 

– Z Talentem Warszawa, z którym we wrześniu przegraliśmy 1:10, w listopadzie zremisowaliśmy 3:3. Zremisowaliśmy też z Escolą Varsovia, wygraliśmy kolejny mecz i zapewniliśmy sobie utrzymanie w lidze wojewódzkiej. Jesień ubiegłego roku była bardzo ciężka, bo musieliśmy się zaaklimatyzować do gry 11v11 oraz rywalizacji z lepszymi przeciwnikami.

Co było dalej?

– Zima, a więc chyba największe wyzwanie dla mnie w trakcie tych dwóch lat. W styczniu wybraliśmy się na obóz do Giżycka. Na liście mieliśmy 21 graczy, bo dwóch chłopców odeszło w trakcie sezonu, tłumacząc, że chcą skupić się na nauce i teście ósmoklasisty. Kiedy skończyliśmy obóz, chłopcy wręcz „zarażali się” kontuzjami oraz chorobami. Mieliśmy ciężką sytuację, jeden zawodnik do tej pory nie wrócił do gry. Nie mieliśmy możliwości przygotować się do sezonu tak, jak chcieliśmy.

– Co więcej, dwóch naszych bardzo wyróżniających się piłkarzy zmieniło przynależność klubową. Jeden trafił do Polonii Warszawa, drugi wzmocnił Escolę Varsovia. Biorąc pod uwagę ten fakt i urazy, w sparingach graliśmy z bramkarzami w polu, a ławkę rezerwowych uzupełnialiśmy z chłopców z grupy B. 

– Z kryzysu wyszliśmy dopiero w kwietniu. Zawodnicy zaczęli wracać do dyspozycji, chociaż przed pierwszym meczem było jeszcze trzech kontuzjowanych. Wchodziliśmy w ligę wojewódzką z nastawieniem, że walczymy o Ekstraligę. Wiedzieliśmy o reformie Centralnej Ligi Juniorów U-15, która nam pomogła, bo do Ekstraligi można było awansować również z 2. albo 3. miejsca. Udanie weszliśmy w ligę – przegraliśmy w dwumeczu wyłącznie z Talentem Warszawa i Escolą Varsovia, a więc z klubami lepszymi od nas. Zajęliśmy trzecią pozycję i czekaliśmy na informację, co dalej. Żeby bezpośrednio awansować ligę wyżej, Radomiak Radom musiał wygrać baraż o CLJ U-15 z ŁKS-em Łomża. Gdyby przegrał, to my mierzylibyśmy się w barażu o Ekstraligę z drużyną z drugiej grupy. Na szczęście Radomiak okazał się lepszy i z trzeciej ligi okręgowej znaleźliśmy się w najwyższej klasie rozgrywkowej w województwie mazowieckim. 

Jak szeroką mieliście kadrę w rundzie wiosennej?

– Jeździliśmy na mecze w 12-14 zawodników, graliśmy niemal tym samym składem i czekaliśmy na powrót kolejnych graczy do optymalnej dyspozycji. Rozwinęliśmy się nie tylko jako zespół, ale nastąpił również duży rozwój indywidualny u chłopców. Raków Częstochowa, Jagiellonia Białystok, Wisła Płock, Polonia Warszawa czy Escola Varsovia – to kluby, które zapraszały naszych zawodników na testy.

Co wyróżniało was w pierwszej lidze wojewódzkiej? Jaki był wasz największy atut?

– Drużyna i determinacja. Wierzyliśmy, że możemy coś osiągnąć. Ciężki okres zimowy zbudował niektórych zawodników, którzy zastąpili dotychczasowych liderów. 

W Ekstralidze również będzie pan prowadził tę drużynę?

– Z końcem czerwca przestałem pełnić funkcję trenera w Drukarzu Warszawa.

Dlaczego?

– To była moja decyzja. Stwierdziłem, że dużo mnie to kosztowało. Jestem takim trenerem, że żyłem z soboty na sobotę. Jestem również nauczycielem. Od poniedziałku myślałem nad tym, jak będziemy trenować w danym tygodniu, jak zagramy w sobotę. To była intensywna praca na boisku, poza boiskiem i w mojej głowie. Postanowiłem, że czas zrobić sobie przerwę. W grudniu doszedłem do wniosku, że odchodzę, a w maju skontaktowałem się z władzami klubu, że niezależnie od awansu lub jego braku, kończę swoją pracę w Drukarzu.

– Chcę teraz odpocząć przez rok, skupić się na teorii, spojrzeć trochę inaczej na piłkę. Trener Miłosz również zrezygnował z pracy w roczniku 2010. Stwierdził, że z powodu nadmiaru obowiązków będzie pracował tylko z rocznikiem 2014, w którym pełni funkcję pierwszego trenera. 

Chciałby pan wyróżnić z nazwiska któregoś z chłopaków, z którymi pan pracował?

– Myślę, że byłoby to jakąś „reklamą” dla nich, ale nie chcę rzucać nazwiskami. Mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się po niektórych, że zrobią tak duży postęp. Rok temu zastanawialiśmy się z trenerem Miłoszem, czy nie oddać jednego chłopaka do grupy B, a teraz był naszym wiodącym zawodnikiem w lidze wojewódzkiej. To świadczy o tym, że jak ktoś ma w sobie chęci i determinację, może się rozwijać.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Mateusz Aftyka