CLJ-ka od środka: „Myślę, że sezon jest już skończony”

Rozwój Katowice to klub z wieloletnimi tradycjami, gdzie wychowało się wielu świetnych zawodników. Arkadiusz Milik i Tomasz Zdebel to tylko wizytówki tego ośrodka, który w ubiegłym sezonie spadł z II ligi i postanowił wycofać drużynę seniorów z rozgrywek. Rozwój zniknął z piłkarskiej mapy, ale nadal robi to, z czego słynął: szkoli młodzież. W centralnych ligach juniorów katowiczanie mają dwie drużyny – w kategoriach U-17 i U-15. Z trenerem tej pierwszej ekipy, Rafałem Bosowskim, porozmawialiśmy o tym, w jakim stopniu pandemia może wpłynąć na Rozwój, jaki mają plan na wprowadzanie młodych piłkarzy do piłki seniorskiej i co sprawia, że z tego klubu co jakiś czas na szerszą wodę wypływają kolejne „perełki”?

CLJ-ka od środka: „Myślę, że sezon jest już skończony”

Jak wygląda sytuacja zdrowotna w Rozwoju Katowice? Trener oraz wszyscy zawodnicy są zdrowi?

– U nas na szczęście wszystko w porządku. Ta choroba nie dotknęła żadnego z naszych zawodników i sztabu szkoleniowego. Także wszyscy zdrowi i utęsknieni za treningami. Zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, co się dzieje. Spokojnie i cierpliwie czekamy, co życie dalej przyniesie.

Jak w tych trudnych czasach radzi sobie Rozwój Katowice, aby podtrzymać formę fizyczną?

– Podejrzewam, że tak samo, jak inne zespoły. Kontaktujemy się z zawodnikami przez grupy, które mieliśmy już kiedyś stworzone. Każdy trener ma swoją grupę, która się podporządkowuje. Zawsze wrzucaliśmy tam wszystkie kwestie organizacyjne i teraz też przez te nośniki przesyłamy sobie treningi. Wiadomo, że nic nie zastąpi treningu wspólnego, ale na tę chwilę musimy sobie radzić w taki sposób. Myślę, że pod tym względem radzimy sobie bardzo dobrze. W każdej sytuacji należy znaleźć coś pozytywnego. Uważam, że to pokolenie chłopaków, które może z tego korzystać, na pewno to doceni. W tym okresie mają więcej czasu, aby zapoznać się z różnymi materiałami, gdzie przy normalnym treningu nie było na to czasu. Zostają zasypywani dużą ilością informacji. Tak, jak im powiedziałem: „z dnia na dzień musicie stać się dla siebie trenerami”. Są to młodzi chłopcy, ale muszą być teraz dla siebie trenerami, którzy muszą wymagać i trzymać treningowy reżim.

Na pewno to nie jest łatwe. Wiem, że mają trudne momenty, ale staramy się mieć codziennie rozpisaną jednostkę. Jeszcze, jak można było biegać po lesie, to robiliśmy. Każdy kupił sobie pulsometr i zestaw gum, żeby te treningi miały jakiś sens i jakość. Przez te, chociażby pulsometry dowiadują się więcej o sobie i zwracają uwagę na coś, co jest ważne, a wcześniej nie mieli tego na uwadze. Jak sobie jeszcze radzimy? Mamy stały kontakt, robimy sobie challenge, jeśli chodzi o weekendy. Rozgrywamy normalny sezon, imitujemy grę na playstation. Mamy swoje składy. Pierwsza 18-tka, która wrzuci ten challenge to jedzie na mecz. Graliśmy ze Śląskiem Wrocław, było 2:2. wygraliśmy z Górnikiem Zabrze 2:1. Naprawdę jest pozytywnie. Staramy się podtrzymywać ten kontakt, integrować się z chłopakami. Wszyscy też nawzajem staramy się nakręcać, bo wiemy, że są to ciężkie chwile, ale, żeby było pozytywnie. Dajemy jakoś radę.

Jeśli chodzi o pulsometry, to każdy w swoim zakresie zakupił taki, tak? Czy klub w to ingerował?

– Tak, ja chłopakom kazałem pulsometry kupić, jak to się wszystko zaczęło. To nie są wielkie koszty. Cały czas im powtarzam, że czasem wydają więcej, jak idą na jakieś wyjście. A to jest inwestycja w siebie, pulsometr 100 zł i zestaw gum 30 zł. To rzecz bezcenna dla nich. To nie są duże pieniądze, a bardzo dużo pomagają. Nam też, bo to daje nam sygnał, że ma to sens. Rozpiska jest bardzo prosta, podaje się przerwy biegu, odcinki, czas biegu, sprawdzają i regulują tętno. W zależność, jaki trening mają wykonać, to podajemy im, w jakim zakresie tętna mają się poruszać. Wtedy to naprawdę ma sens i oni też o sobie się uczą. Jeśli chodzi o trening siłowy, to generalnie skupiamy się na tym, żeby oni robili ćwiczenia, które już znają. Bo najważniejsza jest technika wykonania ćwiczenia, bo łatwo sobie zrobić krzywdę. Dlatego te ćwiczenia sprawdzone, z małym obciążeniem, gumą oporową, piłką tenisową. To są takie rzeczy, które znają. Chodzi o to też, żeby nie przytyli. To jest podstawa, żebyśmy nie zaczęli od nowa. Monitorujemy tę wagę. Mamy program do obliczania masy ciała. Później podsyłają zdjęcia z tego. To jest typowe podtrzymanie, żebyśmy się nie uczyli chodzić od nowa. Musimy zdawać sprawę, że są to młodzi chłopcy i żeby wrócili do nas w normalnym stanie, abyśmy mogli zacząć treningi, nie od zera, ale od jakiegoś poziomu.

Rozumiem, że to wszystko kontrolujecie?

– My mamy do chłopaków duże zaufanie. Tak naprawdę wszystko powinno polegać na zaufaniu, bo jeden czy drugi zawodnik może sobie odpuszczać. Cały czas powtarzamy: im szybciej zawodnik złapie świadomość, że pracuje dla siebie, tym lepiej. Wszystko, co robi, nie jest dla trenerów tylko dla niego. Staramy się ich już jak najmniej motywować, zwracać im uwagę. Oni muszą mieć już motywację w sobie. Mamy do nich duże zaufanie, jeśli im daję zadania, to wierzę w to, że oni to zrobią. Jeśli będą trzymać wagę i realizować większość rzeczy, które im wrzucamy, myślę, że będzie dobrze. Tak, jak mówiłem, wrzucamy challenge, to zaraz wszyscy wrzucają. To jest fajna grupa chłopaków. Rozmawiamy ze sobą, pytają o różne rzeczy, o ten pulsometr, notują sobie, przekazują informacje dalej. Każdy z tych chłopców musi wiedzieć, że bardzo szybko stał się dla siebie trenerem.

A przeprowadzacie wideo-treningi?

– Podsyłamy dużo wideo. Stworzyliśmy już sobie wcześniej filmik, na podstawie naszych zawodników, jakie elementy należy wykonywać po treningu. Zazwyczaj trening trwa półtorej godziny w grupie dziesięcioosobowej, które w końcowej fazie treningu łączymy w dwudziestoosobowe. My mówmy, że ten trening właściwy zaczyna się właściwie po treningu. To jest praca właściwa, praca nad deficytami, wyrównanie nogi słabszej do lepszej, wzmacnianie całego ciała. Taki filmik stworzyliśmy wcześniej i chłopcy go mają, tylko modyfikujemy go. Część ćwiczeń robią z piłką, oporem gumy, z lekkim obciążeniem. Pracowaliśmy na takiej zasadzie, że jeżeli mecz był w sobotę, to w niedzielę odbywaliśmy trening regeneracyjny na pulsometrze. Radzimy sobie, jest wiele możliwości i oni dostają wiele różnych filmików, aby móc pracować w domu. Są to: zabawa z piłką, ćwiczenia na czucie piłki, praca z gumą, z hantlami, jeśli ktoś ma możliwość, to z gryfem. Praca z obciążeniem własnego ciała, która imituje siłownię. Trening siły nie ma nas napompować, tylko poprawiać parametry, które nam „Bozia” dała i które są potrzebne piłkarzowi. Każdy trening musi być mądry i przemyślany. Czasami lepiej, żeby nie robić nic, aniżeli wykonywać ćwiczenia nieprawidłowo. Później to jeszcze gorsze dla takiego chłopaka. Dlatego jest dużo prostoty. W treningu imitowaliśmy przeciwnika już od samego początku rozgrzewki. Tak samo w domu staramy się dobierać takie ćwiczenia, żeby wszystko imitowało zachowania boiskowe. Staramy się, żeby treningi indywidualne imitowały ten nasz normalny mikrocykl. Staramy się go odtwarzać.

Forma fizyczna to jedna sprawa, ale czy trener uważa, że w tym czasie zawodnicy mogą podtrzymać formę piłkarską?

– To jest trudne pytanie, ale na pewno część chłopaków ma możliwości – mają ogródki i mogą popracować z piłką. Kwestia prowadzenia piłki, przyjęcia, podania… Jest to ciężka rzecz, ale to są młode organizmy, oni już bardzo dobrze operują piłką. My gramy w CLJ U-17 rocznikami 2004 i 2005. Tylko dwóch graczy mamy z rocznika wiodącego. Więc oni już są nauczeni grania z twardszym i cięższym przeciwnikiem. Myślę, że piłkarsko to większości piłka już nie przeszkadza. Myślę, że jak wrócą to pewnych zachowań, techniki nie stracą. Jeśli podtrzymają formę fizyczną, to piłka po tygodniu, dwóch, zacznie ich słuchać. Jeśli chłopcy będą jej spragnieni, a tak na pewno będzie, to praca będzie przyjemna i sama przyjdzie. Nie będzie z tym problemu.

Wczoraj PZPN zakomunikował, że ostateczna decyzja w sprawie zakończenia sezonu lub jego wznowienia zapadnie 11 maja. Czy trener uważa, że jest jeszcze szansa, żeby dokończyć ten sezon?

– Myślę, że ten sezon to już raczej nie. To nie jest też tak, że 11, 14 czy 17 maja zaczniemy grać. Ta przerwa będzie trwała prawie dwa miesiące. Trzeba zrobić minimum dwutygodniowy okres wprowadzenia, żeby chłopaków nie narażać na kontuzje. Bo trzeba ruszyć ze wszystkim od początku. Tak, jak mówię: my te treningi imitujemy. Nic nie zastąpi boiska, gry, wspólnego treningu. Myślę, że sezon już jest skończony. Fajnie by było, żebyśmy normalnie zaczęli kolejny sezon. Z tego co się orientuję, bo oglądałem konferencję z naszym wiceprezesem Marcinem Nowakiem na kanale „Łączy Nas Piłka”, to PZPN fajnie się zachował, bo przelał już środki na CLJ-ki. Dobrze by było normalnie przygotować się i zacząć sezon, a w jakiej formie? Czy będą przesunięte roczniki? My jesteśmy na to przygotowani, bo gramy rocznikiem 2004, gdzie większość grała rocznikiem 2003. My płynnie przez to przejdziemy i fajnie by było, żebyśmy dostali okres przygotowawczy i zaczęli grać od nowego sezonu. Bo pewnie w piłce seniorskiej będą dążyć do tego, żeby wznowić rozgrywki. To inne możliwości. Tak jak pan wie, my straciliśmy nasz obiekt przy ulicy Zgody i trenujemy obecnie na boiskach Kolejarza. To są ośrodki MOSiR-u, a one będą pewnie pozamykane do samego końca. Nie wierzę, żebyśmy ten sezon jeszcze wznowili.

Uważa trener, że to dobry pomysł, żeby w CLJ U-17 przez pół roku grał rocznik 2003?

– U nas wyglądało to tak, że my praktycznie nie mieliśmy rocznika 2003. Bo się wykruszył, mało chłopaków zostało. Nie ma sensu wrzucać młodszego rocznika do starszego, jeśli mają tylko przegrywać i sobie nie radzą. Te drużyny, które mamy, mają potencjał. Są tu też zawodnicy z rocznika 2005 i sobie radzą. Oczywiście na początku są problemy, bo w tamtej rundzie takie mieliśmy. Odstawaliśmy fizycznie od pozostałych zespołów, ale później chłopaki włączyli drugi bieg, okrzepli i dodali swojego cwaniactwa. I skończyliśmy na czwartym miejscu. Jako jedyni wygraliśmy na Górniku Zabrze, który wygrał rundę jesienną. To jest sytuacja płynna. Jeśli drużyna ma potencjał, to przy mądrym wprowadzaniu, młodsi będą się rozwijać. Tak samo robiliśmy w pierwszej drużynie. Bartosz Baranowicz z rocznika 2003 grał w drugiej lidze. To jest to – masa naszych wychowanków debiutowało na tym poziomie rozgrywek, bodaj siedemnastu. Jeśli ktoś ma potencjał i jest przygotowywany przez dłuższy okres, to może do tego przystąpić. Pewnie, że są różne sytuacje, raz jest lepiej, raz jest gorzej. Trzeba mądrze wprowadzić chłopaka do piłki seniorskiej czy do starszego rocznika. Trzeba cierpliwości, dużo czasu, szans. Nie można rezygnować z kogoś po dwóch, trzech meczach. Bo zawodnik może mieć trudne momenty, zagrać kapitalne spotkanie, a potem bardzo słaby mecz. Po to my jesteśmy, żeby obserwować, cierpliwie reagować i doceniać ich przez pracę treningową.

Jaki macie plan na wprowadzenie młodego piłkarza do piłki seniorskiej? Pytam, bo w tym momencie nie ma u was drużyny seniorskiej.

– Nie ma. Każdy trener prowadzi treningi z innymi rocznikami i wyróżniających się chłopaków przerzucamy do treningów ze starszymi. Kiedy mieliśmy piłkę seniorską, to było fajnie, bo mogliśmy sporo chłopaków do tej drugiej ligi wprowadzić. Dużo też uczyliśmy się przy tym, jak to robić, bo nie jest to proste. Wiemy, że piłka juniorska i seniorska to są dwa różne światy, ale staramy się ich przygotowywać do tego, co ich czeka na dalszym etapie przygody z piłką. Żeby mogli to później nazwać karierą. Staramy się na treningach symulować sytuacje meczowe, które ich czekają. W piłce seniorskiej, gdy w drużynie był Seweryn Gancarczyk, to już sam trening z nim był lekcją i dużo z niej wynosili. A tutaj? Staramy się imitować, zwracać uwagę, dawać coraz to większe wyzwania, utrudniać im to, żeby im później było łatwiej. Taki mamy plan.

Ale chcecie ich przekazywać do jakiegoś konkretnego klubu? Albo reaktywować drużynę seniorów? Co będzie się działo z chłopakami, którzy skończą wiek juniora?

– Nie chcę wychodzić przed szereg, bo nie wiem. Było takie rozwiązanie, że mogliśmy być przy jakichś zbiegach okoliczności w IV lidze, jeśli chodzi o piłkę seniorską. Rozmawiałem z prezesem Sławomirem Mogilanem i wiceprezesem Marcinem Nowakiem, jest szansa na drużynę seniorów. Czy to będzie okręgówka, czy IV liga? Może wystartujemy, ale nic nie jest pewne. Na tę chwilę to trenerzy innych klubów przyjeżdżają do nas na mecze, obserwują i co jakiś czas biorą któregoś do siebie. Tak, jak chociażby Bartosza Baranowicza i Bartosza Neugebauera – oni poszli do Górnika Zabrze. W taki sposób do tego podchodzimy, żeby znaleźć klub dla tych chłopaków. Klub, o którym wiemy, że jest tam zapotrzebowanie na takich chłopców i będą dostawać szanse, bo jest tam trener, który spokojnie i cierpliwie będzie go wprowadzał. Typowo jednego modelu nie mamy. Jeśli są zapytania z klubów, to staramy się zapraszać trenerów do siebie, żeby nie było tak, że to my opowiadamy o zawodniku, tylko ktoś musi go zobaczyć. Przyjeżdżają skauci i każdy nasz zawodnik jest obserwowany przez topowe akademie. Oni robią ostateczny krok, żeby wziąć chłopaka i wprowadzić do piłki seniorskiej.

W jakim stopniu pandemia może wpłynąć na Rozwój Katowice? Istnieje taka obawa, że całkowicie zniknie wasz klub?

– Myślę, że na pewno jest nam ciężko. Zawsze było. W mieście jesteśmy za GKS-em Katowice i każdy zdaje sobie z tego sprawę. Nie próbujemy z nimi walczyć. Staramy się robić swoje. Przekonać zaangażowaniem ludzi, bo Sławomir Mogilan akademię stworzył bardzo dawno temu. Jest tu grupa fajnych trenerów, zawodników i zżytych z Rozwojem rodziców. Myślę, że nie ma takiego scenariusza, że Rozwój mógłby przestać istnieć. Za dużo serca i ciężkiej pracy zostało włożone, żeby teraz przestał istnieć. Z tego co wiem, PZPN przelał pieniądze na CLJ-ki. Rodzice dalej wpłacają składki. Chciałbym i z tego miejsca mocno im podziękować. Każdy grosz jest dla nas ważny. Nie odwrócili się od klubu, chociaż poszedł komunikat, że ludzie tracą pracę i nie muszą tych składek wpłacać. A wpłacają, stają się sponsorami klubu. My jesteśmy klubem, który jeździ na mecze swoimi samochodami. To jest coś więcej – poświęcenie rodziców, trenerów. Przeżywanie dobrych i ciężkich chwil. Jest za dobrze zbudowana więź, żeby to tak nagle się skończyło. Nie boję się o to, że Rozwój zniknie na dobre z piłkarskiej mapy.

Kilka czynników już trener wymienił, ale chciałbym spiąć to wszystko w całość: co wpływa na to, że z Rozwoju Katowice, co jakiś czas, wypływają na szeroką wodę kolejne „perełki”? Flagowym przykładem jest Arkadiusz Milik.

– Na pewno ludzie. Praca naszych trenerów. Poczynając od Sławomira Mogilana, który przychodził bardzo wcześnie do Rozwoju. Ja jestem wychowankiem Rozwoju Katowice. Marek Kolonko przychodził tutaj z Ruchu Chorzów i jest już dwadzieścia parę lat. Kamil Pągowski jest od zawsze. Tomasz Wróbel jest wychowankiem. Są jeszcze Seweryn Gancarczyk, Krzysztof Soch, Grzegorz Witek, Piotr Barwiński. To jest siła tego klubu i atmosfery, pomocy chłopakom, wyrozumiałości, sposobu treningu – nie ma na to recepty, ale jest na to pomysł. To jest siła tego klubu, że wszyscy się znają. My możemy pozwolić sobie z rodzicami na więcej niż zwykli trenerzy, gdzie tych grup jest więcej. U nas jest podwójna praca, praca u podstaw. Bo większość zawodników u nas zaczyna i wchodzi do piłki seniorskiej. Przy wielu problemach, gdzie straciliśmy obiekt, drużynę seniorów – żaden rodzic się od nas nie odwrócił, dalej chcą grać i trenować u nas. Nie mają z tym problemów, żeby przez większą część Katowic przejeżdżać, żeby te dzieci dowozić. My możemy sobie pozwolić na więcej właśnie przez to, że jesteśmy mocno zżyci. W tym klubie od gospodarza, pana Józka, po sekretarkę Anię – ludzie pracują po dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści lat. To jest siła!

Czy w tej grupie, którą trener prowadzi, są zawodnicy z papierami na profesjonalne granie?

– Na pewno dużo jest bardzo fajnych chłopaków. Tomasz Wróbel ze swoją drużyną wygrał ligę wojewódzką i miał walczyć o trzecią centralną ligę. Dla takiego klubu, jak my, to jest ewenement, że mamy dwie, a mogliśmy mieć nawet trzy CLJ-ki. Bo to jest rocznik 2002. Nie ma u nas dużo chłopaków, ale są konkretni. Sporo chłopaków ma papiery, jak to się mówi, żeby przy ciężkiej pracy zajść gdzieś wyżej. Muszą ciężko pracować, talent to jest 1%, a reszta to ciężka praca i radzenie sobie z przeciwnościami. W sporcie jest radość po wygranym meczu, ale więcej jest ograniczeń, wyrzeczeń, po to, żeby wszystko dobrze funkcjonowało.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix