Biało-czerwony Bristol. Młodzieżówka „zagrała u siebie”

Tysiące Polaków na trybunach, wspólny marsz z centrum na stadion w eskorcie policji oraz morze biało-czerwonych szalików i flag. Takie obrazki zapamiętamy z czwartkowego wypadu do Bristol, w którym mecz towarzyski z Anglią rozegrała młodzieżowa reprezentacja Polski pod wodzą Czesława Michniewicza.

Biało-czerwony Bristol. Młodzieżówka „zagrała u siebie”

5:00 PM, czasu lokalnego. To miała być godzina zbiórki. Pod Pomnikiem Neptuna.

Szacuje się, że w Wielkiej Brytanii na emigracji przebywa obecnie ponad milion Polaków. Nasi rodacy są jednak nie tylko w Londynie. W Bristol, które liczy około 430 tysięcy mieszkańców, również od lat żyje całkiem spora polonia. I ta postanowiła zorganizować swoje święto. W pierwszy dzień wiosny.

Na przyjazd młodzieżówki utworzono specjalne wydarzenie na Facebooku. „Bristol, zapełniamy sektory gości!”. Nietrudno zrozumieć i odczytać cel organizacji tego eventu.

Miało być patriotycznie i patetycznie. Polacy znów mieli się zebrać do kupy. Poczuć siłę, wspólnotę. W tym jesteśmy przecież dobrzy.

Czwartkowy wieczór to był moment, gdy można było spędzić trochę więcej niż zwykle czasu w towarzystwie rodaków. Skorzystało z niego wielu miejscowych pracowników, zwalniając się nawet z pracy Przyjechali też ludzie z okolic, masowa mobilizacja na dość dużą skalę. Szczególnie, jeżeli przeanalizujemy kalendarz (i równolegle rozgrywany mecz w Wiedniu) oraz zaznaczymy, że w Bristol grała „tylko” drużyna U-21.

Wydrukowano 500 vlepek, które rozdano podczas zbiórki. Część z londyńskiej społeczności Polaków wyruszyła w grupie ustalonym pociągiem.

Od prawie trzech miesięcy na forach internetowych toczyła się dyskusja o możliwych aktywnościach. W styczniu rezerwacje biletów rozpoczęto od sektora N40. Ten szybko się zapełnił, tak jak sześć kolejnych. Biało-czerwoni rozlali się na całej przestrzeni za bramką, ale nie tylko.

***

Przychodzimy w okolice Park Queen Square chwilę spóźnieni. Na ławce kilku ludzi w barwach, na murku piwo i karton z pizzą. W konsumpcji obecnym nie przeszkadzają ustawieni tuż obok policjanci.

– Enjoy! – częstuje jednego z nich ciepłym kawałkiem pizzy Polak.

– No, no – śmieje się stróż prawa, trzymając jednocześnie rękę na brzuchu. Fakt, przydałaby się mała dieta. Szacunek, że zaczyna już dziś.

„Zapraszam do wspólnego śpiewania, bo muzyka łączy pokolenia” – wodzirej wydziera się przez megafon. Z minuty na minutę traci głos, a wśród znanych stadionowych przyśpiewek dominuje „gramy u siebie”.

Po chwili wokalnej rozgrzewki, przybyli ustawiają się do pamiątkowego zdjęcia. Wszyscy uśmiechnięci, z szalikami, flagami, niektórzy w koszulkach reprezentacji. – Ej, gościu, zostaw moją torbę! – wybiega nagle z tłumu jeden z fotografowanych.

Siatkę pełną piwa, pozostawioną na ławce, usunąć chciał przedstawiciel służb porządkowych. Te działają w Anglii niezwykle sprawnie. Nie minęła przecież minuta, a zdjęcie wykonywane było 15 metrów od prowiantu. Na szczęście ten udało się tym razem uratować.

Czterech policjantów stoi obok. W razie czego. Są jednak poszkodowani, bo zdjęcia robią sobie tylko kibice. Jednemu z nich zrobiło się żal. Więc… zaproponował fotkę także Anglikom.

Reakcja? „Uzbrojeni” w specjalne policyjne czapki ustawili się do zdjęcia, uśmiechnęli, zrobili głupie miny i chętnie pozowali.

„Dżem dobry” – w międzyczasie rzuca do nas wyraźnie dumny ze swojej znajomości języków obcych wracający akurat z pracy brytyjczyk.

Zanim jeszcze ruszyliśmy marszem w stronę stadionu, z wielką flagą Polski kibice zrobili sobie zdjęcie. Przy takiej okazji nie mogło zabraknąć hymnu oraz rac.

– Marsz, marsz, Dąbrowski! – niosło się więc po całym Bristol. Ładne obrazki.

– Ty, kur*a, gdzie jest torba z racami?! Zielona torba z racami! – po akcji z flagą, hymnem i pirotechniką sprzątał już wspomniany wcześniej porządkowy, którego oblegli Polacy. Zajrzeli nawet do mobilnego śmietnika, który obsługiwał, ale wtem z drugiego końca placu ktoś krzyknął: „Jest piro! Tutaj jest, spokojnie!”.

***

Poprosił nas o przytrzymanie mu puszki z piwem. Nawiasem mówiąc – w Bristol dominowały Tyskie i Żubry. W całej Anglii pełno jest sklepów z polskimi produktami, więc zakup złotego trunku z naszych browarów nie jest najmniejszym problemem.

– Potrzymaj mi piwko, bo spadają mi spodnie – zaczął Paweł, od siedmiu lat na Wyspach.

Naciągnął pasek, bo dżinsy przypominały już styl Eminema. Nic jednak w tym dziwnego. Idąc za nim chwilę później zauważyliśmy dwie kolejne puszki w tylnych kieszeniach. Jeśli oglądaliście Titanica, to wiecie, jak działa kotwica. On nie oglądał.

– Wpadaj do Bristiol, to zajebiste miasto. Skąd jesteś?

Z Wrocławia.

– Bristol jest lepszy od Wrocławia, ładniejszy.

Aż tak ci się tutaj spodobało?

– Mieszkam już tu siedem lat. Gdyby mi się nie podobało, to bym tu nie mieszkał. Przyjechałem na Wyspy i nie zmieniłem jeszcze lokalizacji. Ani razu. Umiesz angielski?

Trochę.

– No to wystarczy, żeby dostać pracę. Podszkol język i przyjeżdżaj, wszędzie dostaniesz robotę jak się dogadasz.

A co robisz?

– Pickuję jedzenie.

Co to znaczy?

– Jeżdżę wózkiem elektrycznym po magazynie, dostaję zamówienia i zbieram to, co mam na liście. Pickuję kolejne produkty i składam je do jednej paczki.

Tak bardzo polecasz tę robotę?

– Nie narobisz się, a zarabiasz w funtach, więc zawsze się będzie opłacać.

Chodzisz na mecze?

– Średnio, ale na ten musiałem przyjść. Do mojego miasta przyjechała kadra narodowa! Zwolniłem się specjalnie z roboty.

Organizujecie się tutaj jakoś grupą polskich kibiców? Jeździcie wspólnie na mecze? Oglądacie gdzieś futbol w pubach?

– Nie, każdy ma swoją robotę, jest nią zaje**ny… Trochę klimatu było na mundialu w Rosji. To trzeba przyznać. Miasto stworzyło strefę kibica, więc na meczach Polaków było grubo.

Szkoda tylko naszych wyników…

– Nawet mi nie mów. Spieprzyli nam całą zabawę… Ale i tak było fajnie.

A na Bristol City kiedyś się przeszedłeś?

– Nie, muszę iść w końcu. Żałuję, że rok temu nie poszedłem, bo wyeliminowali Manchester United, potem grali z Manchesterem City. Chciałem iść, ale bilety, które koniki sprzedawały pod stadionem, kosztowały tysiaka.

Funtów?!

– Nie, no co ty. 200 funtów.

Powiedziałeś tysiaka.

– No przeliczyłem ci od razu, żebyś nie musiał się męczyć.

***

Nutka patriotyzmu w szarej codzienności na emigracji dla wielu biorących udział w marszu z centrum na stadion była wydarzeniem istotnym. Wyrwaniem się z częstej nostalgii zwykłych dni.

– Of course, pretty lady – odpowiadali upominani przez sympatyczną policjantkę kibice-gentelmani. Ta pilnowała, by nie schodzili z chodnika na jezdnię. A oni od razu wracali na krawężnik.

Swoją drogą, gdyby wszyscy policjanci byli ładnymi kobietami, pijany tłum byłoby chyba okiełznać znacznie łatwiej.

Niektórzy w trakcie trasy wymiękli. Wzięli taksówkę. Ci co więcej wypili, ledwo szli. Ale nie ważne jaką drogą, cel osiągnęli.

Anglicy marsz nagrywali, wyglądało to, jak transmisja live. W razie jakiejś rozróby mieli jednak sporo materiału, który mógłby im się przydać. Obyło się bez rozrób, kartę późnym wieczorem można było sformatować.

Generalnie służby nie przeszkadzały Polakom. Kontrolowały i ubezpieczały biało-czerwonych. Wiedzieli, że do czegoś dojść może, zatem trzymały rękę na pulsie. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Mieliśmy startować o 17:00, ruszyliśmy przed 18:00. 32-minutowy marsz wg Google Maps znacznie się wydłużył, bo pod eskortą policji tuptaliśmy półtorej godziny.

– PRO-MO-CJA, PRO-MO-CJA! – zaintonowało kilku zapaleńców przy sklepie na trasie.

– Nie robimy lipy! – zareagował jednak szybko jeden z prowadzących konwój, nie wpuszczając nikogo do delikatesów. I bardzo dobrze, bo znów do Polaków przypięłaby się łatka złodziei.

Gdy wyruszyliśmy, było bardzo sympatycznie. Na początku dużo śpiewaliśmy, ale z minuty na minutę, liderzy grupy pod wpływem kolejnych procentów zachowywali się coraz bardziej żenująco.

Ludziom kazali na siłę śpiewać, wymagając od nich Bóg wie czego. Choć sami byli niezbyt zorganizowani, przez co grupa co chwilę zwalniała, przyspieszała i zatrzymywała się, na zwyczajową zje*kę zawsze znaleźli moment. Z przyjemnej atmosfery zrodziła się zatem mała spina, a policjanci prowadzili główną drogą, zamiast skrótami.

To okazało się dla niektórych zabójcze. – Zaraz się zleję. Na trasie powinny być ustawione toi toie. To był błąd organizacyjny – analizował jeden z przyjezdnych. Drugi, z niemal purpurową twarzą, walczył z ciśnieniem w pęcherzu w ciszy i samotności. – Zaraz wybuchnę – cedził przez zęby.

Ale wreszcie mógł poczuć ulgę. Bo około 19:10 (35 minut przed pierwszym gwizdkiem) dotarliśmy na Ashton Gate.

Niektórzy chcieli się odłączyć po drodze, poirytowani zachowaniem innych. W kupie trzymała wszystkich już jednak policja.

Stadion Bristol City jest przyjemy i kameralny. Genialną robotę z frekwencją zrobiło też FA.

Wiedząc, że Bristol zaleje fala Polaków, federacja każdemu młodzieżowemu klubowi i szkółce piłkarskiej z certyfikatem charter standard przyznała po 15 darmowych biletów na mecz. Poza tym, dzieci do 16. roku życia za wejściówkę płaciły tylko jednego funta.

Ostatecznie na trybunach pojawiło się 25 119 widzów! Jak na mecz U-21 – wynik całkiem imponujący.

Ceny normalnych biletów wahały się od 11 funtów (za bramką) do 15 funtów (miejsca wzdłuż linii bocznej boiska).

Polacy zajęli osiem sektorów za bramką Kamila Grabary z drugiej połowy. Biało-czerwonych było jednak znacznie więcej, bo byli też wymieszani z Anglikami. Nasi przyjaciele z Falconu Golden Goal Academy siedzieli na przykład na trybunie długiej.

Po meczu tysiące rodaków docenili piłkarze. Podeszli im podziękować, a następnie zorganizowali mini tour od samego narożnika aż do tunelu, przybijając po drodze z wszystkimi piątki, w tym czasie rozdając też autografy i robiąc zdjęcia z chętnymi. Duże przeżycie, szczególnie dla najmłodszych fanów.

Kibicom pasowało też, że na Ashton Gate za 3,5 funta można było zakupić kolejne piwo. Tym razem toalety były w zasięgu, zatem przyjemności nie trzeba było sobie odmawiać.

Aplauzem i wrzawą gospodarze naszych przebili. Było ich jednak trochę więcej. Doping Polaków zrywał się za to co jakiś czas. Dość rzadko, ale kiedy się zrywał – to na poziomie.

***

Relację z meczu przeczytać możecie tutaj, jeśli macie taką ochotę.

Po spotkaniu natomiast pogadaliśmy z trenerem Michniewiczem:

Jak ocenia pan nasz dzisiejszy występ?

Czesław Michniewicz: – Graliśmy z bardzo dobrym zespołem, w świetnych warunkach, bo stworzyli je kibice obu drużyn. Spodziewaliśmy się, że to Anglicy będą stroną przeważającą, ale my mieliśmy też swoje sytuacje. Zdobyliśmy piękną bramkę i mogliśmy zdobyć kolejne. Jestem bardzo zadowolony. Pamiętajmy też, że graliśmy bez pięciu podstawowych zawodników, którzy grali z Portugalią. To było dobre przetarcie przed mistrzostwami Europy. Anglicy pokazali nam, jaki tam będzie poziom.

Możemy ten remis odbierać jako pozycjonowanie Polski na tle najlepszych europejskich reprezentacji w tej kategorii wiekowej?

– Nie, nie chciałbym tak do niczego porównywać. To był mecz towarzyski. Na pewno Anglicy pokazali dużą jakość, każdy zawodnik taką jakością imponował. To gracze z dużym potencjałem i przyszłością, ale my na ich tle też wyglądaliśmy dobrze. Cieszy mnie, że nie załamaliśmy się po stracie bramki, cieszy mnie nasza postawa. Anglicy byli w szoku, że na początku podeszliśmy tak wysoko, trochę ich nawet zaskoczyliśmy.

Tempo meczu było bardzo dobre, na ziemi angielskiej dopasowaliście się do realiów Premier League.

– Tempo było dobre. Premier League to już nieco wyższy poziom, ale takie… Championship, to już tak (śmiech). I my, i oni, chcieliśmy wygrać. Czasem ryzykowaliśmy my, czasem oni, ale gdy porównamy jakość poszczególnych zawodników, Anglicy mieli przewagę. My graliśmy mądrze, tak jak w barażu z Portugalią. Cieszy mnie to, że nie widzieliśmy się pół roku, a dobre nawyki w zespole pozostały.

Możemy przyzwyczaić się już do tego, że styl gry pańskiej kadry będzie podobny do tego z dwumeczu właśnie z Porugalią? Że będziemy rywalom oddawać inicjatywę?

– Niestety, na dziś poziom wyszkolenia polskich piłkarzy, nie tylko w naszej reprezentacji, powoduje, że nie możemy grać otwartej gry z takimi reprezentacjami jak Anglia czy Portugalia. To się kończy wysokimi wynikami. Jedyną szansą dla nas jest mądra taktyka i wyczekanie swoich szans. Próbowaliśmy też ataku pozycyjnego, co mnie cieszy, ale taka wymiana ciosów to jak wyjść na ring, będąc nieprzygotowanym, naprzeciw Mike’a Tysona. I liczyć na cud.

Do Bristol zjechały się tysiące kibiców z całych Wysp  Brytyjskich, którzy stworzyli całkiem przyjemne widowisko również na trybunach.

– Cieszy mnie bardzo, że tylu kibiców przyjechało i że ich nie zawiedliśmy. Chciałem podziękować za wspaniały doping, choć również Anglicy stworzyli dobrą atmosferę. Nasi biało-czerwoni dorównali miejscowym, a gdy odśpiewali Mazurka Dąbrowskiego, serce pękało z dumy. To był dla nas fajny czas!

***

W czwartkowy wieczór w Bristol zobaczyliśmy naprawdę niezłe widowisko. Na początku drugiej połowy tempo było wręcz zaskakujące. Jedni odpowiadali drugim, jak w Premier League – cios za cios. Kości trzeszczały, co chwila miejsce miały zwroty akcji.

W pierwszych 45 minutach mogliśmy za to nacieszyć oko fantastyczną interwencją Grabrary z 19. minuty czy pięknym golem Sebastiana Szymańskiego z rzutu wolnego, z prawie 30 metrów, 13 minut później.

Reasumując – znaleźliśmy się bardzo daleko od głównego centrum piłkarskich wydarzeń tego tygodnia (Bristol od Wiednia dzieli przecież 1700 kilometrów). Niemniej było całkiem w porządku.

Powstała atmosfera wspólnoty Polakom na emigracji na pewno była potrzebna. Realia pracy za granicą bywają często jak statusy związków na Facebooku. Są skomplikowane.

I o ile bardzo cieszy umiejętność kreowania wydarzeń takich, jak to czwartkowe w Bristol, o tyle dziwi to radykalne podejście do tematu w wykonaniu niektórych. Tych, którzy zakorzenione mają już w sobie zasady, od których nie ma szans na żadne odstępstwa.

Przecież w tłumie byli też nasi rodacy z dziećmi. Brali je na barana. Było też kilku januszy, takich jak my.

„Lepiej, żeby szło nas dwudziestu, a porządnie dopingujących i rozśpiewanych, niż żebyśmy szli w sto osób, ale śpiewała co druga”? Do mnie ta retoryka nie trafia.

Ja wolę iść w stuosobowym tłumie, a niech ta dwudziestka rozkręca i nadaje tempo całej zabawie. Kto chce – przyłączy się czym prędzej.

Niech przy tym jednak każdy patrzy na siebie. Nie wymagając od innych, którzy mogą być np. po nocce w robocie. I kilkuset milach podróży.

Im nie musi się przecież chcieć aż tak czynnie brać udział w dopingu. Czy przez to powinni być wypychani poza nawias?

Z BRISTOL – PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. własne / Jarosław Kwella