CLJ-ka od środka: sportowa rodzina państwa Łuczyków

Artur Łuczyk był piłkarzem Resovii Rzeszów, teraz jest jej trenerem w drużynach młodzieżowych. Jego żona była lekkoatletką, brat również grał w piłkę, podobnie szwagier, mąż kuzynki oraz siostrzeniec. Kuzyn uprawiał piłkę ręczną, występował w barwach Chrobrego Głogów. Dwóch synów pana Artura także trenuje futbol, a starszego z nich ojciec szkolił przez kilka lat, prowadząc do debiutu w Centralnej Lidze Juniorów. Poznajcie sportową rodzinę państwa Łuczyków!

CLJ-ka od środka: sportowa rodzina państwa Łuczyków

Rodzice wychowali pana w duchu sportu?

– Przede wszystkim tata. Nigdy nie grał zawodowo, ale był kibicem wielu dyscyplin i to on zaszczepił w nas z bratem miłość do piłki. Kiedyś, jak byliśmy nastolatkami, to starali się regularnie chodzić na nasze mecze. Teraz, gdy obaj zostaliśmy trenerami, a dzieci grają w piłkę, śledzą nasze poczynania w internecie. Sport w naszej rodzinie dominuje do dzisiaj. Nawet teraz, gdy jesteśmy u rodziców, oglądamy Ekstraklasę (rozmowa była przeprowadzana w piątek wieczorem).

Jak wrażenia po pierwszej połowie?

– Właśnie przed chwilą podobał mi się strzał Kamila Antonika w poprzeczkę (śmiech). Na pewno cieszy to, że ludzie z naszego regionu, bo i Bartek Bida, który zdobył bramkę i właśnie Kamil pokazują się na wysokim szczeblu. To może być sygnał dla osób z Polski, że warto sięgać po młodzież z tych rejonów. Poziom szkolenia na etapie młodzika czy orlika jest wysoki. AMO, które jest w Rzeszowie, prosperuje bardzo dobrze.

Jak pan wspomina swoje początki z piłką nożną?

– Zaczynałem dosyć późno, dopiero w wieku 13 lat. To był paradoks, który nie przeszedłby dzisiaj, ponieważ trenowałem wtedy z 18-latkami. W tamtym czasie w drużynie Orzeł Przeworsk nie było trampkarzy, więc musieliśmy trenować ze starszymi. Brałem udział w treningach, ale nie miałem możliwości grać w meczach. Nie wszystkim się to uśmiechało, żeby trenować z o tyle lat starszymi zawodnikami.  Fizycznie sporo od nich odstawałem, ale już pięć lat później zadebiutowałem na poziomie dzisiejszej 1. ligi w Resovii Rzeszów.

Piłka na wschodzie odstawała wtedy mocno od reszty kraju?

– Na wschodzie wszyscy mówili tylko o Stali Mielec, która była potężnym ośrodkiem. Reszta mogła tylko podziwiać. Wszystkie drużyny młodzieżowe mieli na niedoścignionym dla nas poziomie.

Ówczesna II liga, w której pan występował, była wówczas na wysokim poziomie?

– Tak, poziom był wysoki. Wtedy, jako młodzi zawodnicy z rocznika 1975, zaliczyliśmy pokaźną liczbę meczów.

Do którego roku grał pan w piłkę?

– W piłkę grałem do 32. roku życia, ale trenerką zacząłem się zajmować już kilka lat wcześniej. Przygotowywałem się powoli do nowej roli. Kwestia zostania trenerem, wiedząc, że nie ma się większych szans zaistnienia na wyższym poziomie, wręcz mnie fascynowała. Starałem się oglądać wiele spotkań, podpatrywałem najlepsze kluby. Później poszedłem na AWF do Gdańska, a następnie w Szkole Trenerów w Warszawie otrzymałem uprawnienia UEFA A. Teraz dużo wiedzy czerpię z literatury.

Polskiej czy zagranicznej?

– Głównie polskiej. Bardzo dużo analizuję także w internecie. Moim konikiem w piłce nożnej jest taktyka. Bardzo lubię wszelkie analizy. Dzisiaj dostęp do takich rzeczy jest prosty. Ważne jest, żeby trener umiał skutecznie przekazać wiedzę swoim zawodnikom.

Gdzie pan rozpoczął swoją przygodę z trenowaniem?

– W wieku 28 lat zostałem grającym trenerem w MKS-ie Kamczuga, która wówczas była na czwartym poziomie rozgrywkowym. Spędziłem tam trzy lata, a później poszedłem do Crasnovii, z której trafiłem do Orła Przeworsk. Następnie spotkał mnie zaszczyt pracowania w Resovii, z którą związany jestem do dzisiaj. Na początku byłem asystentem dwóch trenerów i po obu przyszło mi trenować pierwszą drużynę. Pierwszy okres był tylko na przeczekanie, bo szukano szkoleniowca i postawiono wówczas na Wojciecha Boreckiego. Spędził w klubie niecały rok i to po nim przejąłem zespół. Drużynę obejmowałem pod koniec maja i udało nam się utrzymać. Zarząd mi zaufał i zostałem na kolejny sezon, niemniej jednak trochę zawiodłem na tym polu. Aspiracje były wysokie, ściągnięto wielu dobrych piłkarzy.

Nie poradził sobie pan z presją?

– Po prostu nie wstrzeliliśmy się w sezon. W czterech spotkaniach zdobyliśmy tylko dwa punkty. Pokonaliśmy co prawda w Pucharze Polski Wisłę Płock, ale naszym priorytetem były rozgrywki ligowe. Musiałem się pożegnać z tą funkcją i zająłem się w Resovii szkoleniem młodzieży, co uważam za wielki zaszczyt. SMS funkcjonuje na wysokim poziomie, niczego nam nie brakuje. Wychodzą od nas chłopcy, którzy debiutują na najwyższym poziomie. Kamil Słoma, mój chrześniak, zagrał już ponad 30 spotkań w I lidze, a ma dopiero 20 lat. Mam nadzieję, że jest to bodziec dla tych młodych chłopaków.

Na początku, gdy zostawał pan trenerem, celem było trenowanie seniorów czy młodzieży?

– Zawsze interesowały mnie seniorskie zespoły, natomiast później, kiedy nie powiodło się mi w roli pierwszego szkoleniowca w Resovii, tworzył się u nas niesamowity projekt. Namówił mnie do pracy Maciej Bajorek, z którym pracuję do dzisiaj. Powstała świetna Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Nie tylko kwestie sportowe są warte podkreślenia, ale też wyniki matur.

Nauka też jest bardzo ważna.

– W tym roku matury nie zdał tylko jeden uczeń z jednego przedmiotu.

Pana żona też musiała być związana ze sportem?

– Czy musiała? Poznaliśmy się na stadionie Resovii (śmiech). Trenowała lekkoatletykę i czasami po prostu wzrok uciekał. Wymienialiśmy spojrzenia.

Już wtedy pan wiedział, że to ta jedyna?

– Dokładnie (śmiech).

Był pan do tej pory jedynym trenerem starszego syna Wiktora?

– Tak, ale na tę chwilę jest w Cracovii i prawdopodobnie zostanie tam z zespołem U-17. Pracowaliśmy razem przez sześć lat. Szukałem trenera do rocznika 2004, później zdecydowałem się ich prowadzić przez jakiś czas. Zorganizowałem nabór i stworzyłem grupę. Zostałem z tym rocznikiem na kolejne trzy lata, a później na jeszcze jeden rok, ponieważ chcieliśmy spróbować awansować do Centralnej Ligi Juniorów. Ta sztuka nam się udała, więc zostałem na jeszcze jeden sezon.

Przypadek ojca i syna w jednej drużynie w Centralnej Lidze Juniorów raczej nie zdarza się często. Jak pan wspomina debiut syna w tych rozgrywkach?

– Było to w wyjazdowym meczu z Sandecją Nowy Sącz. Strzelił wówczas fantastyczną bramkę – podcinką nad bramkarzem. Nie skupiałem się nad grą syna, ale nad tym, jak radzi sobie cały zespół. Zwycięstwa są rzeczą, do której trener dąży.

Uważa pan, że wynik jest ważniejszy od rozwoju?

– Absolutnie nie. Broń Boże na poziomie młodzieżowym. Mam niesamowitą satysfakcję z pracy z zeszłego sezonu z tą grupą. Dwóch chłopców najprawdopodobniej odejdzie do Rakowa Częstochowa, a jeden już trafił do Legii Warszawa. Był z rocznika 2005, ale grał regularnie w naszej drużynie. Po jednym sezonie czterech zawodników otrzymuje szanse gry w akademiach ekstraklasowych zespołów, więc aspekt szkolenia jest tutaj niepodważalny. Jest to duża satysfakcja dla zespołu i trenera. Taką wisienką dobrej pracy jest wynik, ale uważam, że porażki też są czasami rzeczą potrzebną. Może zabrzmi to głupio, ale rozwijają i uczą.

Młodszego syna też pan zaprowadził na pierwszy trening?

– Bardziej żona, z tego względu, że mój grafik dnia czasem wygląda różnie. Teraz dostał się po raz trzeci na AMO. Rezygnując z rocznika 2004, zostanę prawdopodobnie przy roczniku 2011, gdzie Szymon trenuje. Kiedyś miałem taki etap, że obiecałem sobie, że nigdy w życiu nie będę trenował drugiego z synów, ale życie potoczyło się inaczej. Chłopcy powiedzmy na poziomie U-8 to dwa całkowicie inne charaktery. Wiktor był wręcz wzorem, Szymon też ma zacięcie do piłki, ale jest zupełnie inny. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Które zespoły będzie trenował pan w nowym sezonie?

– W Resovii będę pracował z rocznikami 2008 i 2011.

Nie obawia się pan trenowania takich małych dzieci?

– Nie, praktycznie przez te lata, gdy jestem w SMS, przeszedłem przez wiele szczebli.

Jakie stawia sobie pan cele przed startem tego sezonu?

– Biorę grupę rocznika 2008, gdzie połowa chłopców jest młodsza, ponieważ na skutek reformy rodzice szybciej posyłali swoje pociechy do szkoły. Jest to dla mnie coś nowego po tylu latach. Za niedługo rozpoczynamy treningi, ale podchodzę do tego pozytywnie.

W Rzeszowie mocno zaczęła ostatnio działać Stal.

– Na poziomie młodszych roczników wygląda to tam naprawdę pozytywnie. Chcemy podjąć wyzwanie, żeby rywalizować na równym poziomie. Z jednej strony jest to konkurencja, ale z drugiej bodziec do jeszcze cięższej pracy. Trzeba na pewno się cieszyć, że na Podkarpaciu szkolenie w młodszych rocznikach jest na naprawdę dobrym poziomie. Na różnych szkoleniach trenerzy z tych rejonów są chwaleni. Mam syna w akademii i podpisuje się pod tymi opiniami obiema rękami.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. źródło prywatne