„Największym problemem piłki młodzieżowej jest brak systemowej spójności”

Czy kadry wojewódzkie mają jeszcze sens? Jakie argumenty przemawiają za tym, żeby one istniały? Jakie problemy istnieją w systemie rozgrywek dziecięcych i młodzieżowych? Na te i wiele innych pytań odpowiedział nam Marcin Drajer, koordynator do spraw szkolenia młodzieży w Wielkopolskim Związku Piłki Nożnej.

„Największym problemem piłki młodzieżowej jest brak systemowej spójności”

Marcin Drajer to były piłkarz m.in. Lecha Poznań, Polonii Warszawa czy Widzewa Łódź. Rozegrał blisko 130 meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. W 1993 roku, wraz z reprezentacją do lat 16, sięgnął po Mistrzostwo Europy. Po karierze piłkarskiej został trenerem i prowadził zespoły na niższych szczeblach w naszym kraju. Dziś ma licencję UEFA Pro i pracuje w PZPN-ie.

Jest pan koordynatorem szkolenia WZPN. Co jeszcze należy do pana obowiązków?

– Od 1 lipca jestem pracownikiem PZPN-u. Moim głównym zajęciem jest nadzorowaniem kursów trenerskich w województwie wielkopolskim. Jestem wojewódzkim koordynatorem kształcenia i licencjonowania trenerów. Zajmuję się sprawami organizacyjnymi, merytorycznymi i całą strukturą kursów trenerskich, które odbywają się w Wielkopolsce. To jest jeden segment mojej pracy. Jednak nadal jestem trenerem koordynatorem od spraw szkolenia młodzieży w Wielkopolskim ZPN. Te dwie funkcje ze sobą łączę. Muszę znaleźć czas zarówno na kursy dla trenerów, jak i szkolenie, zgrupowania kadr wojewódzkich.

Niech Pan sprecyzuje, co mamy rozumieć przez słowo „nadzór”, w kontekście kursów trenerskich?

– Jestem odpowiedzialny za to, żeby była odpowiednia jakość kursów trenerskich na każdym szczeblu. Wojewódzkie związki mają możliwość organizacji kursów trenerskich takich jak: Grassroots D i C. Ten drugi jest skierowany dla nowych i młodych trenerów, którzy chcą pracować z młodzieżą do 12. roku życia. Możemy też organizować kursy UEFA A, UEFA B. Moja rola w tym, aby ułożyć odpowiednio harmonogramy, dopasować do tego terminarze, aby merytorycznie to dobrze wyglądało. W każdym województwie jest taki koordynator jak ja. Pracujemy nad tym, żeby wszystko ujednolicić. Kursy Grasroots C i UEFA B zostały już przez nas usystematyzowane. Zostały nam jeszcze do zrobienia UEFA A. Kwestia organizacji jest pewnym wyzwaniem, bo Wielkopolska jest dużym województwem i kursy
robimy nie tylko w Poznaniu, ale również w innych miastach naszego województwa. Trzeba to logistycznie ogarnąć. Moja rola w tym, żeby to wszystko ze sobą współgrało.

A koordynator szkolenia w województwie – za co odpowiada?

– Jestem odpowiedzialny za to, żeby dawać możliwość konsultacji kadr wojewódzkich. Do tego mamy dwa zespoły męskie, które grają w rozgrywkach turniejowych. Rocznik 2006 przygotowuje się do Olimpiady Młodzieży. Z kolei rocznik 2007 do turnieju głównego o puchar im. Kazimierza Górskiego. Roczniki 2008 i 2009 są naborowe, nie biorą udziału w żadnych rozgrywkach, ale organizujemy zgrupowania, turnieje, mecze. Poza kadrami chłopców mamy również dwie kadry dziewczęce, które w podobnej formie funkcjonują. Najistotniejsze jest to, żeby dać im możliwość rozwoju, dodatkowego bodźca motywacyjnego. Mają możliwość pokazania się i przede wszystkim rywalizacji z zespołami z innych województw. To jest okej. Natomiast sama formuła tego jest taka, a nie inna.

Myślę, że jakieś zmiany nastąpią. Dużo dyskutuje się nad tym, czy kadry wojewódzkie są potrzebne i w jakiej formie? Bo wiążę się to z liczbą opuszczonych treningów w swoich klubach czy lekcji w szkole. Poza kadrami wojewódzkimi mamy też konsultacje wewnętrzne, które robimy na podwórku wielkopolskim. Organizujemy turniej powiatów, aby dotrzeć do jak największej liczby młodych adeptów futbolu. Mamy około 40 trenerów powiatowych, którzy prowadzą treningi w danej lokalizacji. Z tych grup bierzemy najlepszych z najlepszych i zapraszamy na konsultacje już pod okiem trenerów kadr wojewódzkich.

Wprowadzacie też jakieś nowe projekty, a propos kadr wojewódzkich i szkolenia w Wielkopolsce? 

– Nowym projektem, który nam się sprawdził, jest konsultacja tylko dla zawodników lewonożnych. Zrobiliśmy już to raz, a za chwilę, bo 13 listopada, mamy drugie podejście. Przy okazji Mobilnej Akademii Młodych Orłów wprowadziliśmy również pokazowe treningi dla bramkarzy. Do tej pory były tylko dla zawodników z pola, a my wdrożyliśmy dodatkową jednostkę dla golkiperów. Trenerzy są zainteresowani tym, kiedy rozpocząć pracę z tymi najmłodszymi w kontekście bramki. Ciężko w tym zakresie szkolić 7-latka. Nie powinno tego być, aczkolwiek jakieś podstawy możemy wprowadzać. Współpracujemy z trenerem Andrzejem Dawidziukiem. On dzieli się swoją wiedzą i przeprowadza treningi. Podobnie jak Dominik Kubiak. Reasumując, robimy kilka ciekawych inicjatyw, które mają pokazać, że jest to dobry kierunek. Poza tym, że zawodnicy pracują w klubach, mają możliwość przyjechania na reprezentację wojewódzką. Otrzymujemy feedback od piłkarzy, że lubią i chcą tutaj przyjeżdżać. Idzie to w dobrym kierunku.

Ma pan wpływ na to, jacy zawodnicy znajdą się w kadrach wojewódzkich?

– Oczywiście że mam. Natomiast za obserwację zawodników i selekcję odpowiadają trenerzy, którzy prowadzą te kadry. W momencie, gdy objąłem stanowisko trenera koordynatora, moim modelowym wzorcem był sztab ludzi, który będzie to nadzorował. Do tej pory były to trzy osoby, rozbudowałem go do 5-7 osób. W każdym sztabie znajduje się trzech trenerów, fizjoterapeuta, kierownik drużyny, trener bramkarzy, oraz analityk. Czasem jest nawet siedmiu ludzi zaangażowanych w ten projekt, a nie otrzymują za to żadnego wynagrodzenia. Robią to po to, żeby mieć pewien bagaż doświadczeń. Każdy trener chce pracować z najlepszymi.

Gdyby to od pana zależało, usunąłby pan kadry wojewódzkie?

– Nie usunąłbym. Z roku na rok kadry wojewódzkie są coraz młodsze. Dzieje się tak ze względu na wprowadzenie CLJ-ki przez PZPN. Największy był problem w momencie powstawania tej ligi, bo byli zawodnicy, którzy dużo grali w klubach, mieli powołania do reprezentacji Polski, a jeszcze dochodziła do tego kadra wojewódzka. Chcieliśmy, żeby to też miało swoją rangę i żeby grali najlepsi. Dla młodszych zawodników jest to wskazane. Powoduje u nich pewien bodziec motywacyjny, a trenerzy mają łatwość w obserwowaniu potencjalnych kadrowiczów. Przyjeżdżają na finały naszych turniejów, na 5-6 dni i mają wszystko wyłożone jak na tacy. Tych zawodników mogą później zapraszać na konsultacje. To jest dobra myśl, żeby obniżyć wiek kadr wojewódzkich. Nie widzę sensu, żeby robić je ze starszymi. Nie wolno zapomnieć, że poza aspektem sportowym jest jeszcze szkoła. Każdy wyjazd może się mocno odbijać na nauce.

Do tego dochodzi duża eksploatacja.

– Tak, gdy ci zawodnicy dużo grają, tak naprawdę nie mają czasu na wypoczynek, regenerację, a nawet na trenowanie, co jest najważniejsze. Podnoszenie swoich umiejętności czysto piłkarskich. Jeśli zawodnik będzie grał, co dwa czy trzy dni, to on nie ma kiedy trenować. Rywalizacja jest bardzo istotna, ale w tym wieku ważniejsze jest szkolenie piłkarskie. Kluby mają swoje uwagi i argumenty, które do mnie docierają. Dobrze wiem, po moje grze w seniorach, że żeby coś dobrze zrobić, trzeba dobrze popracować w piłce juniorskiej nad techniką. Jeśli nie ma na to czasu, bo będą tylko rozgrywane same mecze, będzie problem, bo pewne aspekty nie będą udoskonalane, a odstawione na później. Później nie da się tego zrobić. Wszystko jest do pogodzenia, trzeba wcześniej ustalić odpowiednio kalendarz. Trzeba usiąść przy stole i znaleźć rozwiązanie. Takie, żeby każdy był zadowolony. Najważniejszy jest zawodnik, którego docelowo chcemy wprowadzić do piłki seniorskiej.

Czy ma pan wpły na format rozgrywek ligowych w województwie?

– Nie, w każdym województwie zajmuje się tym Wydział Gier i Ewidencji PZPN. Oczywiście mamy wpływ na pewne rzeczy, które są w regulaminie, na terminarz. Gdy powołujemy na kadry, to też interweniujemy, gdy jeden klub nie chce zgodzić się na przełożenie meczu. Rozmawiamy i szukamy takich argumentów, żeby nie szukać walkowerów, ale żeby dochodziło do rywalizacji. Jest mały procent takich problemów, ale się zdarzają.

Tym pytaniem dążyłem do tego, że Wielkopolska nieco się różni pod względem rozgrywek od innych województw. W większości jest tak, że starsza drużyna pracuje w lidze na młodszy rocznik, a nie dla siebie. Tzn. drużyna A wywalczyła awans do wyższej ligi, ale w niej, w kolejnym sezonie, nie może występować ze względu na wiek. I ich miejsce zajmują młodsi koledzy z klubu.

– Największym problemem piłki młodzieżowej jest unifikacja, która ma obowiązywać we wszystkich województwach. Ma to być ujednolicone, ale związki mają też swoje regulaminy, które sobie regulują. Gdybyśmy się w to zagłębili, wyszłoby, że w każdym województwie jest inaczej. Np. w jednym związku może grać po dwóch obcokrajowców, a w drugim tylko jeden. W jednym miejscu możemy przeprowadzić siedem zmian, a w innym pięć. To nie jest spójne. Ktoś musi się nad tym pochylić i znaleźć optymalne rozwiązanie. Bo mamy sygnały, że każdy wojewódzki związek robi to po swojemu. Wspomniałeś o sytuacji, kiedy starszy rocznik gra dla młodszego…

Tak faktycznie jest. Problem pojawia się, gdy dochodzi do baraży. W młodszych rocznikach regulamin pozwala grać zawodnikom z rocznika starszego, a drugi związek, który ma grać baraż, ma rocznik młodszy. Tutaj nie ma spójności, a regulamin na to pozwala. Chciałbym, żeby było tak, że zespół, który wywalczy awans do CLJ, mógł w przyszłym sezonie tam grać. To jest temat do przeanalizowania i zastanowienia, by ujednolicić ten system.

Pan ma skończony kurs UEFA Pro, a nie funkcjonuje na rynku trenerskim . Dlaczego?

– W momencie, gdy doszło do zmiany władz w Wielkopolskim ZPN i Paweł Wojtala został prezesem, ogłoszono konkurs na trenera koordynatora. Swoje dokumenty złożyłem, wtedy byłem trenerem IV-ligowej Victorii Września. Ten wybór padł na mnie i nie było możliwości, żeby kontynuował pracę z seniorami. Na co dzień pracuję ze swoją grupą trampkarzy (w Szkole Futbolu Marcina Drajera – link do naszego reportażu – przyp. red.). Nie wyobrażam sobie dzisiaj takiej sytuacji, żebym jeszcze prowadził jakiś seniorski zespół. Raz, że deficyt czasu, a dwa, nie byłoby to dobrze odbierane w środowisku, kiedy trener koordynator PZPN-u jeździłby na mecze. Zaraz znalazłyby się jakieś sugestie. Nie łączę tego, a przede wszystkimi czas mi na to nie pozwala, żeby skupić się na jednym i na drugim.

Dlaczego pan zdecydował się odejść od trenowania seniorów?

– Chciałem zobaczyć coś innego. Prowadziłem zespoły seniorskie, ale na niższym poziomie. Uważałem, że w każdej chwili mógłbym wrócić na ten poziom. Przede wszystkim też chciałem skończyć kurs UEFA Pro i zobaczyć piłkę z innej strony. Ona się bardzo różni. Wykonuję pracę przy biurku. Często śmieję się, że tutaj piłki w piłce jest bardzo mało. Więcej jest papierów, faktur, umów do przejrzenia oraz spotkań. To też ma swoje plusy i pokazało mi środowisko trenerskie od innej strony. Widzę, z jakimi problemami borykają się trenerzy i z czym walczę. Są szkoleniowcy, którzy są rzetelni i sumienni oraz ich jakość jest duża. Jednak są też tacy, których trzeba edukować, nieraz wezwać na rozmowę i przekonywać do pewnych działań.

Po trzech latach pracy w WZPN-ie jestem przekonany, że był to dobry krok. Poznałem piłkę dogłębnie, nie tylko szatniową i ligową, ale również od drugiej strony. Mam UEFA Pro, moim marzeniem od dawna było prowadzenie zespołu na jak najwyższym poziomie. Jednak jestem tutaj i na tę chwilę nie rozważam powrotu na ławkę trenerską.

A gdyby pojawiła się oferta z Ekstraklasy albo I ligi?

– Nie ukrywam, że robiłem kurs UEFA Pro po to, żeby prowadzić zespół w jak najwyższej klasie rozgrywkowej. Był to dla mnie priorytet. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiaj, aby być w obiegu trenerów Ekstraklasy, I czy II ligi, gdzie jest potrzebne UEFA Pro, trzeba tam na co dzień pracować. Gdy trener wypada z obiegu to się o nim zapomina, a w jego miejsce wchodzą inni. W Wielkopolsce ze względu na to, że prowadzę kursy trenerskie, to wiele osób mnie kojarzy. Przewinęło się na moich szkoleniach ponad tysiąc trenerów. Jednak już w innych województwach mogą nie wiedzieć, kim jestem, a tym bardziej, jakie mam uprawnienia.

Czy jest pan zadowolony ze swojej kariery piłkarskiej? Czy można było z niej coś więcej wycisnąć?

– Zawsze można zrobić coś lepiej. Dzisiaj też wykorzystuję swoje doświadczenie boiskowe przy kursach. Jestem zawodnikiem, który doświadczył porażek, wzlotów, radości, smutków i ciężkiej kontuzji. Przeżyłem około 30 trenerów, którzy pokazywali mi różne drogi. Nie każdy był wzorem do naśladowania, ale zostawili piętno w mojej pamięci. Wykorzystuję to na kursach i staram się przekazywać to trenerom. Jestem zawodnikiem, który grał w I lidze (dzisiejszy poziom Ekstraklasy – przyp. red.), tylko dzięki temu, że byłem wychowankiem Lecha Poznań. To był klub, który w 1993 roku zdobył mistrzostwo Polski. Jednak to był czas, w którym najlepsi wyjeżdżali do innych zespołów.

Dlatego była to też szansa dla młodych zawodników, takich jak pan?

– Pamiętam, że w 1993 roku podpisałem swoją pierwszą umowę i jako 16-latek zostałem włączony do pierwszej drużyny. To był Lech, który miał problemy. Sytuacja tego klubu dała mi i innym wychowankom szansę pokazać się szerszej widowni. Miałem dobre warunki fizyczne i charakter, który uzupełniał moje braki techniczno-taktyczne. Moim największym atutem była lewa noga. Dzisiaj deficyt lewonożnych jest cały czas taki sam. Jeśli ktoś ma wiodącą lewą nogę, to moim zdaniem ma 70% szans na to, że w piłce zaistnieje. Wracając do tych konsultacji szkoleniowych dla lewonożnych: dzięki nim zobaczymy, ilu takich zawodników mamy. Dzisiaj, patrząc na to, jacy trenerzy i o jakiej świadomości funkcjonują dzisiaj, a jacy byli kiedyś – to jest niebo, a ziemia.

Na czym ta różnica polega?

– Podam swój przykład: Zenon Hałas wypatrzył mnie na turnieju szkolnym, gdy miałem 11 lat i zaprosił na trening Lecha. Dzisiaj zawodnik w tym wieku jest po 5-7 latach szkolenia. Dzisiaj umiejętności 11-latka są o niebo lepsze od moich czy moich kolegów. Nas wychowało podwórko. Sami zdobywaliśmy doświadczenia. Dzisiaj młody adept ma wszystko podane. Wie, co musi robić, po co przychodzi na trening, jak ma się przygotowywać do meczu, co ma jeść, jak się regenerować. Kiedyś tego nie było. Mało tego, trenerzy, którzy mnie prowadzili za juniora, przyznali się, że to, co robiliśmy, było złe. Środki treningowe, jak i obciążenia, były nieodpowiednie do wieku. Dzisiaj, gdy zawodnik wchodzi do pierwszego zespołu jest prowadzony indywidualnie. Kiedyś tego nie było. Wrzucało się na sztangę 60 kilogramów, nieważne, ile ważyłeś. Miałeś to wycisnąć i tyle. Zupełnie inna praca, a za tym szły też kontuzje.

Pana kontuzje nie omijały.

– Gdy sobie przypomnę dwie moje ciężkie kontuzje… Zerwane więzadła krzyżowe w 2000 roku. Dzisiaj, po dwóch, trzech dniach wychodzi się z kliniki i się rehabilituje, wtedy tak to nie wyglądało. Trzy lata później zerwałem ścięgno Achillesa. Te kontuzje zahamowały moją przygodę z piłką na trzy lata. Trudno było się odbudować. Po drugiej kontuzji już nie dałem rady wrócić na ten poziom. Owszem, grałem w piłkę, bo poszedłem do Unii Janikowo, wtedy II liga (dzisiejszy odpowiednik to I liga – przyp. red.). Miałem tam pójść na pół roku, żeby się odbudować, ale zostałem tam na trzy i pół roku. Dlatego, że mój organizm nie był w stanie wytrzymać tych obciążeń. To jest dla mnie bagaż doświadczeń, z którego korzystam. Muszę zrobić tak, żeby to, co mnie spotkało, nie spotykało moich zawodników. Każda informacja, kiedy kogoś coś boli, jest dla mnie sygnałem, że trzeba zwrócić na to uwagę. Kiedyś było:
„przyłóż lód, posmarujemy maścią i gramy dalej”

Czy te urazy, które pana spotkały, wynikały z pana błędów?

– Ten pierwszy to był zwykły przypadek. Graliśmy w II lidze i ratowaliśmy Lecha przed spadkiem do III ligi. W meczu z Lechią Gdańsk na Bułgarskiej blokowałem piłkę Norbertowi Tyrajskiemu. On miał wyjść do niej i złapać. Marek Zawada z drużyny gości chciał wygarnąć futbolówkę i zrobił to na tyle nieszczęśliwie, że trafił mnie w kolano. Ze ścięgnem Achillesa była inna historia. Grałem w Polonii Warszawa i nie ukrywam, doskwierał mi ten Achilles, miałem zapalenie. Ówczesny trener nie był do mnie nastawiony optymistycznie, a ja nie chciałem pokazać na treningu, że odpuszczam czy jestem na „pół gwizdka”. Charakter mi na to nie pozwalał, ale poszedłem o krok za daleko. Dałem sobie wstrzyknąć sterydy, które miały mi uśmierzyć bólu. I faktycznie uśmierzył, ale osłabiły strukturę ścięgna. W meczu ligowym Achilles nie wytrzymał. Dzisiaj wiem, że to był mój błąd. Jednak dzięki temu mam sporą wiedzę, którą mogę się dzielić.

MAXWELL KALU, MARCIN DRAJER

W 1993 roku zdobył pan Mistrzostwo Europy do lat 16. Gdy spojrzymy na tę kadrę, to
w sumie na palcach jednej ręki można policzyć, kto zrobił karierę. Jak pan sądzi, z
czego to wynika? Bo potencjał kadrowy był, sukcesy też, a mało kto przebił się do
seniorskiej piłki.

– Jest kilka aspektów, które mają na to duży wpływ. Na mistrzostwach Europy było nas szesnastu, a trzy miesiące później jechaliśmy na mistrzostwa świata i było nas osiemnastu. Piotr Orlikowski i Artur Wichniarek byli dokooptowani do tego składu. Wracając do Euro w Turcji. To była kadra, która była długo przygotowywana przez trenera Andrzeja Zamilskiego. Tam była grupa dobrana charakterologicznie. Fajnie się uzupełnialiśmy i rozumieliśmy. Każdy z nas był inny. Człowiek sporo świata zwiedził dzięki tym kadrom i ma wspomnienia. Szkoła wtedy była mniej ważna. Każdy czekał na kadrę i chętnie na nią jechał. Wracając do zawodników, którzy zrobili kariery, to Andrzej Bledzewski dzień przed wylotem do Turcji dowiedział się, że leci. Bo pierwszy bramkarz miał nieważny paszport. Andrzej poleciał z nami i był kluczową postacią na Euro, a potem sporo pograł na ligowym podwórku. Jacek Magiera, Mirosław Szymkowiak i Mariusz Kukiełka to byli zawodnicy, którzy jako 16-latkowie już grali na najwyższym poziomie w Polsce.

W tej kadrze był też Maciej Terlecki.

– On był największym talentem. Robił różnicę i wielu kibiców biło mu brawo. Miał trochę problem z mentalnością. Głowa nie do końca nadążała za umiejętnościami. Miał fajny epizod w Anderlechcie po powrocie z mistrzostw Europy. Jego kariera powinna być największa i najlepsza, ale nie do końca się to sprawdziło. Artur Andruszczak i Marcin Szulik też liznęli gry na ligowym poziomie. Zostając mistrzem Europy i czwartym zespołem na świecie, przyjeżdżając do kraju, każdy z nas był rozpoznawany. Doświadczyliśmy gry na wysokim poziomie. Jednak później się okazało, że ta piłka seniorska nie dla każdego jest stworzona.

Dlaczego? 

– Po pierwsze przez fizyczność, po drugie przez mentalność, a po trzecie przez kontuzje, które wynikały z obciążeń. Mając 16 lat pracowaliśmy na takich samych obrotach jak seniorzy, nie było indywidualizacji. Gdybyśmy przenieśli dzisiejszą mentalność trenerów 20 lat wstecz to uważam, że doszlibyśmy o wiele dalej. Jesteśmy tym pokoleniem, który mało było korygowane przez trenerów. Sądzę, że mogłem zajść dalej w piłce, ale dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli w tym, co osiągnąłem. Teraz dzielę się swoim doświadczeniem, nie zachowuję tego dla siebie.

Jaki jest największy problem przy przechodzeniu z wieku juniora do seniora?

– Przeskok z juniora do seniora jest olbrzymi, jeśli chodzi o fizyczność, intensywność czy środki treningowe. W Lechu wygląda to fajnie, bo dostarcza się młodych zawodników do pierwszej drużyny, ale nie są w stanie zagrać kilku meczów na tym samym poziomie. Ci piłkarze muszą nabierać doświadczenia i potrzebują czasu. Dla takich zawodników jak Marchwiński, Skrzypczak, Kamiński czy Szymczak to może być test, żeby wejść do piłki seniorskiej. Może tak być, ale nie oczekujemy, że Lech zdobędzie mistrzostwo czy będzie walczył o puchary. Dajmy czas trenerom, prezesom, aby ci zawodnicy oswoili się ze specyfiką grania i trenowania na tym poziomie. Jestem przekonany, że gdy spotkamy się za rok, a ci zawodnicy będą mieli po czterdzieści spotkań rozegranych w Ekstraklasie, to ich bagaż doświadczeń będzie procentował. Oni muszą odbić się od ściany i pewnych rzeczy się nauczyć. Mówię o mentalności, cwaniactwie, presji, graniu przy pełnych trybunach. Oni w juniorach tego nie mieli.

Czego panu życzyć?

– Dzisiaj wszystko mam. Może nie mi, ale wszystkim trenerom w Polsce: tego, żeby nie brali wyników ponad wszystko w piłce dziecięcej. Szkolenie ważniejsze od rezultatów, żeby zawodnicy grali tak, jak trenują. Chciałbym, żeby trenerzy byli autorytetami dla zawodników, wspierali ich, pokazywali dobrą drogę. Dla mnie trener to wychowawca, ojciec, matka, kierownik, osoba wszechstronna, która musi reagować. Takich trenerów jest wielu. Ich świadomość jest coraz większa. Idzie to w dobrym kierunku. Oczywiście są jeszcze trenerzy, którzy pracują niewłaściwie, ale jest ich coraz mniej.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. 400mm.pl