„Obiecałem sobie, że XX edycja będzie ostatnią, ale boję się, że będzie mi brakowało Turnieju”

Anatol Obuch z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” jest związany od pierwszej edycji. Najpierw w roli trenera, a obecnie, od 14 lat, jest koordynatorem w województwie lubelskim. Co należy do jego obowiązków? Jak wyglądała pierwsza edycja i jak Turniej ewoluował przez dwie dekady?

„Obiecałem sobie, że XX edycja będzie ostatnią, ale boję się, że będzie mi brakowało Turnieju”

Co pana skłoniło do tego, żeby wystartować w I edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie było wtedy wiele turniejów dla dzieci, a tu była jeszcze taka frapująca nazwa „Z Podwórka na Stadion”. Czyli szansa dla dzieciaków z mniejszych klubów, nie tylko topowych drużyn w kraju. Na Lubelszczyźnie nie byliśmy potentatem piłkarskim, ale stwierdziłem, że trzeba dzieciaki na Turniej zabrać. Było mało obiektów, gdzie można było zmieścić kilka boisk dla młodzieży, a właśnie Krasnystaw, gdzie rozegrany był pierwszy finał wojewódzki, mógł się tym pochwalić. Murawy stały na profesjonalnym poziomie, może nie było takiego zaplecza socjalnego, ale były namioty. Myślę, że przede wszystkim nazwa turnieju skusiła nas, żeby spróbować swoich sił.

Komuś z pana podopiecznych udało się trafić na prawdziwe stadiony?

– Dokładnie w 2003 roku startowałem z całkiem niezłym zespołem. Później ci chłopcy mieli zgrupowanie nad morzem i trzech moi podopiecznych zostało powołanych. Był to wspólny obóz dla zawodników wyróżniających się w finałach wojewódzkich. Bardzo dobrze wspominali tę przygodę. Kiedyś rozgrywano jeszcze turniej im. Bartłomieja Drusa, w którym w 2004 roku udało nam się zwyciężyć, ale po dwóch latach po przejęciu patronatu przez firmę Tymbark, po prostu ten drugi turniej został wchłonięty.

W 2004 roku Turniej miał zasięg ogólnokrajowy?

– Tak, Turniej był ogólnokrajowy, tylko że był chyba różny poziom i forma organizacji w poszczególnych województwach. Podejrzewam, że nie do końca było to mocno kontrolowane przez Polski Związek Piłki Nożnej. Dużo turniejów powstawało wtedy samoistnie, nie wiem nawet, kto był pomysłodawcą Turnieju „Z Podwórka na Stadion”. U nas, na Lubelszczyźnie, pierwsze edycje wyglądały tak, że odbywał się finał wojewódzki, a na tym finale ktoś ze związku lub województwa obserwował najzdolniejsze jednostki i był organizowany obóz dla wyróżniających się piłkarzy.

Przez ile lat brał pan udział w tym Turnieju w roli trenera?

– Przez cztery lata, a od 2005 roku jestem koordynatorem wojewódzkim. Ówczesny prezes LZPN-u, Marian Rapa, złożył mi taką propozycję, w związku z tym, że mój poprzednik odchodził do pracy na uczelni. Powiedział do mnie tak: „spróbowałeś z tamtej strony, będąc trenerem, jaka to jest frajda uczestniczyć w turnieju. Spróbuj przejść na drugą stronę i organizuj ten Turniej dla dzieciaków na Lubelszczyźnie. Wiesz, z czym to się wiąże, jakie to są emocje, znasz oczekiwania dzieciaków”. I tak zostałem do dziś.

Co należy do pana obowiązków jako koordynatora wojewódzkiego?

– Długo by mówić. Od pierwszego etapu muszę zaangażować się w to, żeby zachęcić jak największą liczbę uczestników. Niezależnie od akcji promocyjnych, które prowadzą PZPN, media i firmy związane z Turniejem, działamy także na swoim lokalnym podwórku. Wiemy, które szkoły startują co roku, patrzymy, kto się zapisał, dzwonimy, mailujemy. Potem to wszystko segregujemy, żeby wiedzieć, ile mamy drużyn w danych powiatach, gminach.

Ile podmiotów zgłosiło się w tym roku?

– Najwięcej w całej Polsce. Bodajże 1176 zespołów. Zawsze byliśmy w ścisłej czołówce, bo w ostatnich latach najwięcej drużyn zgłasza się z Mazowsza, Wielkopolski i Małopolski, ale w przeliczeniu na ilość uczniów, Lubelszczyzna jest bezkonkurencyjna.

To zasługa dobrze wykonanej pracy przez koordynatora wojewódzkiego?

– Powiem panu szczerze, że ja to po prostu lubię. Nie wyobrażam sobie, że ktoś może być koordynatorem robiąc to „zza biurka”. Są to wspomnienia, emocje, radość, smutek – wszystko można zaobserwować na tym Turnieju. Dla mnie obiektywne jest to, co powiedzą ci, którzy uczestniczą w tej imprezie po raz pierwszy. Jest jeszcze coś takiego, jak współzawodnictwo, które prowadzi Polski Związek Piłki Nożnej dla koordynatorów wojewódzkich. Nigdy do końca nie wiem, kto z ekipy PZPN-u przyjeżdżającej na finały wojewódzkie jest tym, który ocenia naszą pracę. Jest kilka aspektów tej oceny, przez liczbę uczestników, poziom sportowy, sprawność organizacyjną, atrakcyjność nagród, aż po obecność VIP-ów, dodatkowe inicjatywy, jak pokazy freestyle’u. To wszystko jest oceniane i muszę się pochwalić, że na te kilkanaście edycji, które organizowałem, to chyba z dziesięć razy byłem w pierwszej trójce najwyższej ocenianych koordynatorów. Jest to dla mnie olbrzymia satysfakcja. Nie robię niczego dla nagród, natomiast to, że ktoś docenia mój wkład, jest naprawdę miłe.

Którą edycję Turnieju wspomina pan wyjątkowo?

– Powiem tak, organizowałem finały wojewódzkie w trzech miejscowościach. W Krasnymstawie, Zamościu i Międzyrzeczu. W Zamościu miałem kłopoty ze znalezieniem większej grupy oddanych działaczy – nie z tego powodu, że ich w Zamościu nie ma, ale zdecydowanie lepiej czuję się w Międzyrzeczu. Tymi zawodami żyje całe miasto, począwszy od burmistrza, przez dyrektorów szkół. Z wielką przyjemnością się to tam organizuje. Pytał pan o coś innego, więc jeśli chodzi o finały wojewódzkie, to była taka jedna edycja w Zamościu, nie pamiętam dokładnie, który to był rok, ale była ulewa, a w dodatku potwornie zimno. Zapamiętałem to właśnie przez pogodę oraz to, że pomimo fatalnych warunków udało się dograć zawody do końca. Jeśli chodzi o poziom sportowy, to myślę, że wszystkie edycje stały na wysokim poziomie. Zdarzało się parokrotnie, że o tym, kto pojedzie na finały ogólnopolskie, decydowały rzuty karne.

Jakie są pana zdaniem największe zalety Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Przede wszystkim masowość i to, że praktycznie każdy  może w nim zagrać. Dla dzieciaków Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” urósł do rozmiaru piłkarskiego święta i już zimą pytają, kiedy będzie następna edycja. Widać, że Polski Związek Piłki Nożnej i firma Tymbark traktują te zawody bardzo poważnie. Dostrzegają to uczestnicy, którzy widzą, że nagrody są również atrakcyjne.

A w tym roku doszły jeszcze medale dla wszystkich…

– Dokładnie. Uważam, że pomysł z medalami jest strzałem w dziesiątkę. Tysiące dzieciaków odpada na pierwszym szczeblu, ale teraz mają namacalną pamiątkę, że brali udział w tym Turnieju. Również pomysł uczestnictwa maskotki „Kubusia”, z którym mali zawodnicy robią sobie zdjęcia, jest zaletą tej imprezy.

Niedawno wystartowała już XX edycja Turnieju. Jest pan związany z nim praktycznie od początku – czy trochę już on panu nie spowszedniał? Podchodzi pan do kolejnych edycji z tą samą pasją, co wcześniej?

– Myślę, że nie. Każda edycja to nowe wyzwanie. Jak jadę na spotkania koordynatorów w Warszawie, to zawsze się zastanawiam, czym mnie w tym roku mogą zaskoczyć. Często jest tak, że po finałach wojewódzkich, które są ogromnym wysiłkiem dla mnie i mojego zespołu, mówię sobie, że były to już ostatnie. Nie jestem już młodym człowiekiem, trzeba by było odpocząć i przekazać pałeczkę innym. Ale wie pan co? Później się łapię na tym, że jak chwilę odpocznę, to już zaczynam myśleć o następnej edycji. Muszę się przyznać, że kilka lat temu powiedziałem sobie, że wytrwam do XX edycji i później już odpocznę. Dalej będę wiernym fanem, ale już nie w roli koordynatora wojewódzkiego. Dziś zastanawiam się czy nie będzie mi tego brakować za rok. Na pewno mogę śmiało powiedzieć, że nie wypaliłem się i nie traktuję tego turnieju po macoszemu. Myślę, czym mógłbym zaskoczyć dzieciaki na finale wojewódzkim. W tym roku bardzo chciałbym, zgłaszałem to w PZPN-ie, spróbować w jakiś sposób wyłapać te osoby w województwie, a jest takich kilka, które też są z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” związane praktycznie od początku. Ale w roli trenerów, opiekunów. Chciałbym właśnie na finale wojewódzkim docenić ich trud.

XX edycja, przez to, że jest jubileuszowa, będzie jeszcze bardziej wyjątkowa?

– Myślę, że będzie. Z tą „dwudziestką” myślimy o czymś dużym, jeszcze nie wiem do końca w jakiej formie. Chcemy podkreślić jubileuszową edycję – to jest pewne.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. FotoPyk