„Niby ten sam klub, ale zupełnie inny”. Wisłocki podsumowuje swoje rządy w Akademii Wisły

– Dziękuję. Dziękuję za szansę. Dziękuję za wsparcie, jakie uzyskałem. Dziękuję za cierpliwość, którą okazano mojej pracy – od takich słów Rafał Wisłocki zaczął swoje pożegnanie na Facebooku. Wraz z końcem czerwca dobiegła końca jego kadencja na stanowisku dyrektora Akademii Piłkarskiej Wisły Kraków. Jak wspomina swoje początki w klubie? Czy jest zadowolony z tego okresu? Jakie największe zmiany udało się poczynić? Czy jest rzecz, której żałuje? 

„Niby ten sam klub, ale zupełnie inny”. Wisłocki podsumowuje swoje rządy w Akademii Wisły

Wszystko zaczęło się w 2009 roku, gdy był pan na czwartym roku studiów na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie…

– Był to dla mnie niezwykle ważny czas, wtedy zacząłem swoją praktyczną działalność jako trener w piłce młodzieżowej. Na początek miałem staż u dr Stanisława Chemicza…

Stanisław Chemicz był pana mentorem?

– Oczywiście, w początkowej fazie uczyłem się od niego różnych rzeczy, ale było więcej osób, które wtedy działały w szkółce: Czarek Bejm, Krystian Pać, Marek Wilk, Marek Gój – całe grono trenerów, które już miało sporo przepracowanych lat w piłce i można było ich zaliczyć do czołówki, jeżeli chodzi o szkolenie. Część z nich przeniosła się do pracy w piłce seniorskiej, ale niektórzy zostali przy szkoleniu dzieci i młodzieży. Nie ukrywam, że podpatrywałem wiele rzeczy z zagranicy. Nigdy nie miałem problemów z językiem angielskim, wiele treści, które były w tamtych czasach do pozyskania, literatura czy materiały wideo – to były rzeczy, które bardzo mnie interesowały i z nich też starałem się czerpać. Potem zaczęły się już podróże po Europie, pierwszy zagraniczny staż odbyłem w akademii PSV Eindhoven. Mogłem poznać piłkę holenderską od środka i to była taka pierwsza miłość, jeżeli chodzi o szkolenie europejskie. To było fenomenalne doświadczenie zobaczyć, jak tam wygląda piłka. Polecam wszystkim oglądać mecze Eredivisie, mecze wyglądają tam naprawdę dobrze. Holendrzy mieli niedawno problemy z pierwszą reprezentacją, ale szkolenie młodzieży od lat stoi tam na wysokim poziomie.

Mają też wielkich trenerów. 

– O tak. Kształtowanie trenerów również przebiega tam w prawidłowy sposób, bo w czołowych ligach europejskich znajdziemy sporo szkoleniowców z Holandii.

Miał pan zagranicznego idola wśród trenerów?

– Swoją filozofię budowałem poprzez książkę, dla mnie biblię, autorstwa Rainera Martensa. Tytuł tej publikacji to „Successful Coaching”. Martens opowiada w niej o różnych aspektach. On nie był trenerem piłki nożnej, a koszykówki, ale te aspekty, które poruszył w publikacji, to było coś, co ukształtowało mnie jako trenera.

Pierwszą grupą, którą prowadził pan w Wiśle, był rocznik 2002?

– Jak już zacząłem pracę w Wiśle, we wrześniu 2009 roku, to miałem pod sobą dwie grupy – 2002 i 2003. Z tego młodszego rocznika Daniel Hoyo-Kowalski zagrał w Ekstraklasie.

I Aleksander Buksa…

– Olek dołączył do zespołu później. Swoją przygodę z piłką rozpoczął w Bronowiance Kraków, a do Wisły trafił w wieku 11 lat, gdy trenerem tego rocznika był już Mateusz Stolarski.

Jako trener wolał pan pracować z młodszymi dziećmi czy raczej ze starszymi zawodnikami?

– Miałem okazję pracować w różnych kategoriach wiekowych, zaczynając od grupy skrzatów, a kończąc na drużynie do lat 17 i myślę, że najlepiej czułem się na poziomie U15-U17, gdzie piłka już faktycznie przypomina piłkę. Aczkolwiek odczuwałem też satysfakcję z pracy z młodszymi dziećmi.

Miał pan teraz kilkuletnią przerwę od trenowania. 

– Można tak powiedzieć. Kiedy w 2015 roku otrzymałem propozycję zostania dyrektorem akademii, która była wtedy w bardzo ciężkiej sytuacji, prowadziłem cały czas drużynę do lat 15 i łączyłem oba obowiązki, a jeszcze był to mój ostatni rok pracy na Uniwersytecie Jagielońskim. Tam funkcjonowałem jako nauczyciel akademicki, a nawet bardziej trener piłki nożnej sekcji kobiecej, gdzie odbywałem trzy treningi w tygodniu. Na koniec sezonu 2015/2016 zakończyłem pracę na UJ i jako szkoleniowiec w Wiśle skupiłem się na pracy dyrektora, koordynatora. Ta przerwa troszkę trwała, w międzyczasie dołączyłem do zarządu TS Wisła i pół roku piastowałem stanowisko prezesa Wisły Kraków SA. Dużo się działo, ale wróciłem po kilkuletniej przerwie do pracy trenera w Centralnej Lidze Juniorów U-17, gdy szkoleniowiec tej grupy musiał zrezygnować z przyczyn osobistych. Zespół był na ostatnim miejscu w tabeli, ale to nie było ważne, bo była to grupa zawodników z rocznika 2004, czyli młodszego. Szybko złapaliśmy wspólny język i mieliśmy bardzo dobrą rundę rewanżową, z wyprzedzeniem gwarantując sobie utrzymanie. Były też efekty tej naszej ciężkiej pracy, bo wyłonił się transfer Michała Litwy do Rakowa Częstochowa, który miał wtedy dobry czas i mocno się rozwinął.

Ze wszystkich grup, które prowadził pan podczas swojej trenerskiej kariery, którą wspomina pan najlepiej?

– Najdłużej, cztery lata, pracowałem z rocznikiem 2000. Wraz z osobą, która mi wtedy towarzyszyła, Arturem Wróblewskim, rodzicem Franka Wróblewskiego, który był wtedy w tamtej drużynie, wykonaliśmy dużo dobrej pracy. Przez te cztery lata, Artur i ja odpowiadaliśmy za to, co się działo z tą drużyną, bo struktura szkółki była wtedy taka, że istniała tylko funkcja pierwszego trenera, który do pomocy miał kierownika. Potem udało nam się jeszcze ściągnąć trenera od przygotowania motorycznego, Kubę Sage. Pojawił się też trener bramkarzy, ale nie mieliśmy komfortu, który udało nam się zbudować w akademii kilka lat później. Dla przykładu, szkoleniowiec zespołu U-15, Patryk Jałocha, miał w tym sezonie do dyspozycji dwóch asystentów, trenera przygotowania motorycznego, trenera bramkarzy, psychologa, fizjoterapeutę i jeszcze obsługę lekarską.

Brzmi profesjonalnie. 

– Wygląda i brzmi to dobrze. Z tego rocznika też mamy nadzieję, że wyrosną zawodnicy, którzy w barwach Wisły zagrają w Ekstraklasie. Warto pokazać, że wcześniej wyglądało to troszkę inaczej. Myślę, że tego trochę mi zabrakło, by mieć więcej osób do pomocy, bo w pojedynkę ciężko różne rzeczy wyegzekwować, a tam była spora grupa chłopaków, która mogła coś osiągnąć. Trzem piłkarzom z tej grupy udało się zadebiutować w Ekstraklasie – Patrykowi Plewce, Danielowi Morysowi i Kacprowi Laskosiowi. Oni wciąż mają dużo czasu, dzisiaj mają po 20 lat. Robert Lewandowski w tym wieku dopiero zaczynał występować na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. Ci zawodnicy mają potencjał, zobaczymy jak go wykorzystają. Jest duża grupa piłkarzy, która utrzymała się na szczeblu centralnym: wspomniany już Franek Wróblewski był teraz na wypożyczeniu w Odrze Opole, ale są też Mateusz Wyjadłowski w Garbarni Kraków czy Filip Handzlik w Hutniku. Poświęciliśmy im dużo czasu, skautowaliśmy, bo spora część z nich pochodzi z mniejszych ośrodków. Wyłowiliśmy sporo talentów z małopolskich boisk. Teraz mają okazję żyć z piłki.

Jakie największe zmiany udało się poczynić w Akademii Wisły Kraków za pana kadencji?

– Myślę, że największa zmiana to to, o czym już wspomniałem: trenerzy i ich  jednoosobowa odpowiedzialność za drużynę czy dwie to były kiedyś codzienne realia. Dzisiaj natomiast mamy po kilka osób w sztabach każdego zespołu. Od zespołu U-12, w każdej grupie mamy trenera, asystenta, trenera bramkarzy, trenera przygotowania motorycznego i psychologa, który jest przypisany do jednej lub dwóch drużyn. To spore grono osób, które jest zainteresowane tym, żeby nasze dzieciaki miały możliwości rozwijania swojej pasji. Można podejść do nich dużo bardziej indywidualnie.

Myślę, że to można uznać za mój największy sukces. Fakt możliwości oddziaływania przez większą liczbę osób na zawodników i to, że nastąpił znaczący ich rozwój. Myślę, że można tutaj przytoczyć wypowiedź Adama Buksy, który powiedział w Foot Trucku, że Olek był w tym samym klubie, co on, ale to był już zupełnie inny klub.

Był pomysł, którego żałuje pan, że nie udało się zrealizować?

– Gdybym mógł cofnąć się w czasie, to największym naszym problemem było usystematyzowanie wszystkiego – jeżeli chodzi o standaryzację, dokumentację. To by było najważniejsze. Mieliśmy program do obsługi całej bazy danych, ale Wisłą targały różne problemy finansowe i to, że pierwsza drużyna przeżywała kryzys, odbijało się też na akademii. Środki, które powinny do nas trafiać z tytułu zobowiązań i łączących nas umów – spływały z opóźnieniem. Myślę, że nie będzie to wielką tajemnicą, jeżeli powiem, że podczas mojej blisko pięcioletniej kadencji, więcej było miesięcy, gdy trenerzy musieli troszkę dłużej czekać na swoje pieniądze niż miesięcy, kiedy wszystko było wypłacane w terminie.

Ale ostatecznie zawsze otrzymywali swoje pieniądze?

– Tak. Zawsze się wywiązywaliśmy z naszych zobowiązań i nikt nie doświadczył tego, że nie dostał pieniędzy, które mu się należały. Podobnie było z firmą, z którą współpracowaliśmy w zakresie oprogramowania. Kryzys, który nas dopadł w okresie największych problemów Wisły, czyli jesienią 2018 roku, sprawił, że w pewnym momencie całkowicie odcięto nas od możliwości korzystania z oprogramowania i umowa została rozwiązana z winy akademii. Fakt, że trenerzy musieli troszkę dłużej poczekać na pieniążki, to był jednak czynnik zakłócający dyscyplinę. Skoro pracodawca ma problem, żeby wywiązać się na czas ze swoich zobowiązań wobec trenera, to dlaczego oni mieli robić wszystko na czas? I z tego wywiązywały się różne sytuacje. Myślę, że teraz też powinno być łatwiej, akademia w nowej strukturze powinna wprowadzić stabilizację, jeżeli chodzi o pieniądze.

Wisła ma najlepszą szkółkę w Krakowie?

– Moim zdaniem – tak. Jest bardzo dużo klubów, które prowadzą szkolenie, ale nie wszystkie kluby stać na to, żeby mieć tyle osób wokół jednej drużyny dzieciaków…

Teraz w Krakowie pojawił się za to klub, który stać na to, żeby płacić kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie za kontrakt zawodnika. I klub ten występuje w okręgówce. 

– I pewnie będzie się rozwijał także w zakresie pracy z młodzieżą. Pracuje tam kilka fajnych osób i plany pewnie będą duże. Aczkolwiek głównym celem funkcjonowania Wieczystej będzie pewnie koncentrowanie się na zasięgu dzielnicowym, żeby te wszystkie dzieci, które mieszkają w okolicach Chałupnika, chciały trenować w Wieczystej. Natomiast zmierzam do tego, że dużym wyróżnikiem Wisły i rzeczą, którą udało się zrobić w ostatnich latach, jest fakt, że trenerzy bardzo mocno dbają o to, żeby oprócz aspektu sportowego uwagę zwrócić też na edukację. Byliśmy twardzi, jeżeli chodzi o łamanie pewnych reguł i czasem musieliśmy się rozstawać z zawodnikami, którzy po czasie wskoczyli na wysoki poziom.

Było tak, że przez złe oceny w szkole ktoś dostawał zakaz treningów?

– Zdarzało się. Były też sytuacje, że gdy ktoś łamał wewnętrzne reguły lojalności wobec klubu, to musieliśmy nawet kończyć naszą współpracę. Rozstaliśmy się np. z zawodnikiem, który złamał reguły i zagrał, pomimo zakazu, w barwach innego zespołu w rozgrywkach futsalowych. Będąc jeszcze kontuzjowanym. Ale ten chłopak teraz, poprzez inne kluby, trafił do zespołu młodzieżowego we Włoszech i tam ma szansę się rozwijać.

Kto to był?

– Bartek Markiewicz. Chłopak, który grał później w JKS Jarosław, Górniku Zabrze, a teraz jest w Veronie. Mam nadzieję, że była to dla niego lekcja, z której wyciągnął wnioski.

Jest pan zadowolony ze swojego okresu kadencji na stanowisku dyrektora akademii?

– Tak. Na pewno tak. Cieszę się, że po tylu latach oczekiwań udało się doprowadzić do tego, że są wychowankowie, którzy przeszli przez szkółkę i zagrali w Ekstraklasie. Fajną rzeczą jest też to, że przez akademię przewinęło się wielu trenerów, którzy trafiali potem do Ekstraklasy. Wielkim wyznacznikiem podejścia do zawodników jest to, że ci piłkarze, kiedy czasem wpada się na takiego wychowanka na ulicy, nie uciekają na drugą stronę ani nie patrzą w telefon, tylko przychodzą porozmawiać. A jeszcze większą radością jest, gdy sami po latach proszą o rady. To są sukcesy, z których mogę być dumny.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix