Często przedstawiamy wam historie zwycięzców Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, w myśl powiedzenia: „pamięta się tylko wygranych”. Jednak w tym przypadku mówimy o dzieciach, które przeżywają wielkie emocje związane z końcowym rezultatem rozgrywek. Po meczach widzimy u jednych wielką euforię, a u drugich smutek i łzy. Jak gorycz porażki na Stadionie Narodowym w Warszawie przeżyła drużyna UKS Volley Szczecin podczas XIX odsłony tego Turnieju? Czy taki rezultat może przynieść pozytywny skutek w przyszłości? Opowiedział nam o tym Seweryn Wrzesień, szkoleniowiec tej ekipy.

„Trenerze, oddałbym wszystkie statuetki MVP za puchar za pierwsze miejsce”

Niestety, w tym roku nie obędzie się jubileuszowa XX edycja Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. W organizacji tego wydarzenia przeszkodziła pandemia koronawirusa. Jak przyjęliście w klubie informacje o tym, że rozgrywki nie dojdą do skutku?

– Na pewno byliśmy rozgoryczeni tym faktem. Bo to jeden z największych turniejów dziecięcych, jakie organizuje się w Europie. A do tego wielki finał jest rozgrywany na Stadionie Narodowym. Było nam smutno z tego powodu, bo rocznik 2010 wyrażał chęć rywalizacji w tym Turnieju. Jednak każdy podszedł do tego racjonalnie. Rozumiemy, jak wygląda sytuacja z koronawirusem w Polsce i na całym świecie. Nie ukrywamy, że było trochę rozgoryczenia, ale przyjęliśmy to do wiadomości i pracujemy dalej.

Niech nam trener powie, co to w ogóle jest za drużyna – UKS Volley Szczecin? I skąd pomysł na dość siatkarsko brzmiącą nazwę?

– Nazwa wywodzi się ze szkolnego klubu sportowego. A chłopcy, którzy wystąpili w tym Turnieju, chodzą ze sobą do jednej klasy. Są też zawodnikami klubu Arkonia Szczecin. Jednak na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” wystąpiliśmy pod egidą szkolnej drużyny, a nie klubu sportowego.

Na początku tego roku doszliście do wielkiego finału Turnieju o Puchar Prezesa PZPN, ale przegraliście w finale z Limanovią Limanowa. Podobny scenariusz miał miejsce na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” w 2019 roku, kiedy nie udało się wam pokonać drużyny z Poznania na Stadionie Narodowym w Warszawie. Czy to nie jest trochę casus Adasia Miauczyńskiego z filmu „Nic Śmiesznego” – że jesteście zawsze drudzy?

– Dokładnie tak, po naszej drugiej porażce w finale rozgrywek, obejrzałem ten film. I zacząłem się śmiać w momencie, gdy główny bohater wypowiedział swój monolog o tym, że jest zawsze drugi. I pomyślałem sobie: „kurczę, zawsze jesteśmy drudzy”. Aczkolwiek mam za sobą wiele godzin analizy tych wszystkich turniejów. Rozmawiałem też z wieloma trenerami i nasunął się taki wniosek: czy to może nie jest lepsze dla tych chłopaków? Może przez to nie osiądą na laurach? Może będą ciężej pracować i szybko nie osiągną swojego sufitu? Mam taką nadzieję i wierzę w tych małych zawodników, to był taki mały pstryczek w ucho, że trzeba jeszcze ciężej pracować. Bo to nie jest koniec ich pracy i przygody z piłką.

Do trzech razy sztuka? Będziecie chcieli wystartować jeszcze w kategorii U-12 w przyszłym roku, żeby spróbować w końcu sięgnąć po końcowy triumf?

– Głęboko wierzę w tych chłopców, że w końcu im się uda. Miesiąc temu pożegnałem się z tym zespołem. Po dwóch latach pracy z nimi oddałem ich w opiekę innemu trenerowi. U nas w szkółce wygląda to tak, że co dwa lata zmienia się szkoleniowiec. Robimy to po to, żeby nie wystąpiło tzw. zmęczenie materiału. Mam nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie, żeby zorganizowano Turniej w przyszłym roku. Wierzę w to, że mogą przeżyć podobną przygodę. Nie jestem jasnowidzem, żeby przewidzieć, czy wygrają Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, jednak wiem, że są w stanie to zrobić. Pokazali to nieraz.

Jak wyglądała wasza droga do finałów ogólnopolskich? Była gładka i prosta czy kręta i wyboista?

– Powiem szczerze, że była zbyt gładka, ponieważ etap powiatowy przeszliśmy bez straty gola. Na finałach wojewódzkich pierwszą bramkę straciliśmy dopiero w ostatnim meczu, czyli w finale. Jednak i tak pokonaliśmy rywali z Koszalina rezultatem 7:1. Dlatego mówię o tym, że ta przeprawa była dość łatwa. Później, gdy jechaliśmy do Warszawy, byłem świadomy tego, że w chłopcach drzemie bardzo duża ambicja i wiedzą, jak łatwo im do tej pory szło. Dlatego ciężkim zadaniem było to, żeby nakreślić im taki plan i odpowiednio zmotywować, bo to nigdy nie jest tak, że jak wcześniej było łatwo, to na finałach ogólnopolskich też tak będzie. Aczkolwiek w meczach grupowych też nie było ciężko, bo wygrywaliśmy mecze różnicą kilku bramek. Z kolei w półfinale pokonaliśmy drużynę z Tarnowa wynikiem 5:0. Jestem świadomy tego, że chłopcy na finał na Stadionie Narodowym mogli wejść zbyt pewnie. Jednak wiem też, jak ważna jest pewność siebie w futbolu i nie chciałem tego psuć.

Czy dzień przed wielkim finałem udzielały się zawodnikom emocje, że zagrają na Stadionie Narodowym? Jak wyglądały te ostatnie godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego?

– Myślę, że chłopcy nie byli do końca świadomi, co wydarzy się następnego dnia. Czego dokonali i gdzie zagrają. Jednak, jeśli chodzi o nas, trenerów, mogę powiedzieć po sobie, że mocno to przeżywałem. Pamiętam taką sytuację, gdy kładliśmy się spać: wraz z asystentem jeszcze długo dywagowaliśmy i analizowaliśmy to, w jaki sposób ustawić zespół na ten mecz. Długo się zastanawiałem nad tym, co chłopcom powiedzieć przed finałem: „kurczę, gdy wejdziemy na Stadion Narodowy i ja będę miał miękkie nogi, to co dopiero oni. Co im powiedzieć, żeby ich zmotywować?”. Dzień przed finałem nie widziałem u chłopców żadnego stresu. Podchodzili do tego na luzie. Byli pozytywnie nastawieni do ostatniego spotkania. Dochodząc już do dnia meczowego, zaczęły narastać emocje od momentu, gdy weszliśmy do autokaru, który miał nas zawieźć na Stadion Narodowy. Z kilometra na kilometr coraz bardziej emocje się udzielały. Potem weszliśmy na murawę i zobaczyliśmy całą oprawę, kamery, szatnie itd. Następnie oglądaliśmy finał dziewczynek. Później już staliśmy w tunelu obok działaczy PZPN-u i czekaliśmy na swój moment. To była magia – ugięte nogi, nie umiem powiedzieć, co chłopcy wtedy czuli.

Czyli trenerowi też udzieliły się emocje?

– Na pewno.

Zaznaczył trener, że nie wiedział, co powiedzieć chłopakom przed finałem. Czy pamięta pan, co ostatecznie im powiedział w szatni?

– Pamiętam, że powiedziałem: „dla mnie jesteście już wygrani, wywalczyliście sobie finał na Stadionie Narodowym. Czy go wygracie, czy nie, to i tak jest dla was wielka przygoda. Jednak wyjdźcie i powalczcie”. Czy to zadziałało? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że chłopcy byli tak rozemocjonowani, że nieważne, co bym powiedział, to ciężko byłoby do nich dotrzeć.

Jak z perspektywy czasu ocenia trener mecz finałowy z SP 78 Poznań, który przegraliście 1:2?

– Gdybym miał oceniać oba zespoły pod kątem umiejętności indywidualnych i zespołowych, to moim zdaniem remis byłby sprawiedliwy i wszystko rozstrzygnęłyby rzuty karne. A konkurs jedenastek to zawsze loteria. Aczkolwiek drużyna z Poznania okazała się lepsza. Nie będę już się zagłębiał przez jakie błędy straciliśmy bramki, bo to nie o to chodzi w tym wywiadzie. Aczkolwiek było rozgoryczenie spowodowane tym finałem. Nie ukrywam, że ciężko było podnosić chłopców z murawy i im coś powiedzieć, gdy przegrali finał, o który walczyli przez ostatnie trzy dni. Przegrali mecz, gdzie mieli w ostatniej sekundzie spotkania sytuację do pustej bramki i jej nie wykorzystali. To był finał, gdzie zadecydowała głowa. Jednak cały czas mówimy o 10-latkach. Trenerom miękły nogi podczas finałowego starcia, a co dopiero takim chłopcom.

Jak wyglądał powrót do domu? Nastała cisza w autokarze?

– Chłopcy byli zmęczeni psychicznie i fizycznie tym Turniejem. Bo byliśmy jeszcze na finale Pucharu Polski. I wracaliśmy do domu w późnych godzinach wieczornych. Jechała z nami jeszcze ekipa dziewczynek z Olimpii Szczecin. Weszliśmy do autokaru i nie musiałem ich już uspokajać, żeby nie hałasowali. Momentalnie w większości usnęli. Gdy była przerwa między naszym finałem, a PP, chciałem chłopców pocieszyć, żeby nie wracali do domu z opuszczonymi głowami. Oni nie byli przegranymi tego Turnieju, wiele osiągnęli. Jednak ciężko takim ambitnym chłopcom przedstawić porażkę jako zwycięstwo.

Co najbardziej trener zapamiętał z Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Finał i gola, który dał nam nadzieję na korzystny wynik. W szczegółach wielu rzeczy nie pamiętam, bo zbyt wiele się działo. Oglądając wcześniejsze finały tego Turnieju, zastanawiałem się z kolegami, jak będzie słychać  komentatorów. Bo oni praktycznie stoją tuż za trenerami. Po meczu zdałem sobie sprawę, że nic nie słyszałem i nie wiedziałem, o czym oni mówili, jak to komentowali. Człowiek jest tak skoncentrowany na tym, co się dzieje na boisku, że nie widzi, co się dzieje dookoła – nie widziałem ani trybun, ani kibiców. Teraz już wiem, albo przynajmniej przypuszczam, jak się czują zawodnicy, gdy grają mecz i są na nim mocno skoncentrowani. Tak, że nie słyszą i nie widzą, co się dzieje wokół nich.

Jakie historie związane z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” najbardziej utkwiły panu w głowie?

– Były takie dwa zdarzenia, które łączą się z jedną osobą. Pamiętam, że na finały ogólnopolskie mogłem zgłosić dziesięć osób. I postanowiłem, że chłopcy, którzy wygrali etap wojewódzki, pojadą również do Warszawy. Aczkolwiek jedna osoba z tej dziesiątki doznała kontuzji. Pamiętam, że dwa dni przed wyjazdem zadzwoniła do mnie mama Adriana „Guzika” Guzielaka i powiedziała: „trenerze, Adrian nie da rady grać, bo ma kontuzję”. W ciągu godziny musiałem podjąć decyzję, co robimy dalej, kogo bierzemy. Ostatecznie stwierdziłem, że Adrian wywalczył sobie wyjazd do Warszawy na finałach wojewódzkich i pojedzie kontuzjowany na finały ogólnopolskie. Wiedziałem, że nie zagra i nie pomoże fizycznie drużynie. Jednak on jest częścią tej ekipy i zasłużył na ten wyjazd. Gdy pewne mecze mieliśmy już wygrane na finałach ogólnopolskich, to wpuściłem Adriana na ostatnie minuty, żeby chociaż przeszedł się po murawie. Myślę, że dla chłopca jest to duże przeżycie. To nie jego wina, że doznał kontuzji, a chciał dać drużynie nieco więcej.

A druga sytuacja?

– Przed finałem położyliśmy chłopców dosyć wcześnie spać, bo wiedzieliśmy, że rano mają bardzo ważny mecz. Robiąc obchód na korytarzu, który miał miejsce godzinę później, spotkaliśmy lunatykującego Adriana, stojącym przed drzwiami do pokoju. A te otwierały się przy użyciu karty. On wyszedł z pokoju bez karty, a drzwi się zatrzasnęły i nie miał jak wejść. Poszliśmy do recepcji po zapasową kartę, aby ktoś mu te drzwi otworzył, bo reszta chłopaków już spała i nie reagowała na nasze pukanie do pokojów. Po całym zamieszaniu „Guzik” położył się znowu spać. A rano, gdy mu opowiedzieliśmy tę historię, to nie wiedział, o co chodzi.

Czy często chłopcy wracają myślami i wspominają finał na Stadionie Narodowym?

– Tak, moim zdaniem nawet zbyt często. Bo taki młody chłopak chyba nie powinien przy każdej okazji wracać myślami do tego Turnieju. Na obozach chcą po raz kolejny zobaczyć ten mecz i porozmawiać o nim. Wiem od rodziców, że chłopcy po dziesięć-dwadzieścia razy oglądali ten mecz finałowy i analizowali go wielokrotnie.

To też pokazuje rangę Turnieju, jak mocno zapada w pamięć młodemu człowiekowi.

– Tak, uważam, że jeśli z tych dwóch drużyn, które wystąpiły w wielkim finale, dwóch zawodników będzie grać profesjonalnie w piłkę, to będzie duży sukces. A dla reszty to jest przygoda. Oni przeżyli coś niesamowitego, co dostarczyło im mnóstwo emocji. Nie każdy będzie miał w sobie tyle samozaparcia, żeby osiągnąć coś więcej w piłce. I dla nich będą to po prostu bardzo fajne wspomnienia, a nie krok do dalszego rozwoju.

W takim razie, czy przed wielkim finałem w Turnieju o Puchar Prezesa PZPN mieli z tyłu głowy porażkę z Narodowego?

– Wydaje mi się, że tak. Aczkolwiek, ten moment, w którym uwierzyliśmy, że możemy coś ugrać w tym Turnieju, to był mecz ze Śląskiem Wrocław, który wygraliśmy. Zapaliła się wtedy lampeczka w głowie, że możemy coś zdziałać w tych rozgrywkach. Myślę, że mecz z Narodowego siedział im w głowach. Nie mówili mi o tym. I też sam o tym nie mówiłem, żeby nie zapeszać, bo pomyślałem, że raz byliśmy drudzy, to teraz los nas nie pokarze po raz kolejny. Jednak stało się inaczej. Nie wiem, czy zabrakło nam siły, szczęścia, czy umiejętności. Gdy odbieraliśmy nagrody, to chłopcy powiedzieli do mnie: „trenerze, znowu jesteśmy drudzy”. Do tego doszły też litry łez. A Kuba Gliwa, który otrzymał nagrodę MVP, zarówno na Turnieju o Puchar Prezesa PZPN, jak i Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, podszedł do mnie ze statuetką po rozdaniu nagród i powiedział: „trenerze, oddałbym wszystkie statuetki MVP za puchar za pierwsze miejsce”.

Znamienne słowa.

– Tak, oni są tak ambitnymi chłopcami, że im te porażki zostają w głowach. Mam nadzieję, że nie na długo. Bo dla tak ambitnych chłopców przegrane w dwóch dużych turniejach są ciosem. Z drugiej strony, może być tak, że zadziała na nich to pozytywnie i osiągną coś w piłce seniorskiej. Bo będą chcieli coś pokazać. A gdyby dwukrotnie zwyciężyli, to może osiedliby na laurach? Patrząc w dalekiej perspektywie na rozwój tych chłopców, myślę, że lepiej dla nich, że przegrali. Wiem, że to głupio brzmi, ale nie wiadomo, jakby zareagowali na zwycięstwo.

 

Dlaczego warto wziąć udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Powiem krótko: dla emocji. Ale również dla atmosfery, która tam panuje. Możliwość poznania trenerów, dzieci z całej z Polski… Do tego można spotkać się z ludźmi związanymi z polską piłką, np. Jerzym Brzęczkiem czy Czesławem Michniewiczem. Jeżeli chodzi o młodych chłopaków, to perspektywa gry na Stadionie Narodowym jest największą motywacją, aby się zgłosić na Turniej i tam pojechać.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Łączy Nas Piłka, archiwum prywatne Seweryna Września