Piłkarskie dzieciństwo: Bartosz Bosacki

Bartosz Bosacki w dzieciństwie marzył o tym, żeby zagrać w Lechu Poznań oraz zadebiutować w kadrze i pojechać z nią na dużą imprezę. Oba marzenia udało mu się zrealizować. Jak wspomina swoje piłkarskie początki 20-krotny reprezentant kraju? 

Piłkarskie dzieciństwo: Bartosz Bosacki

Gdy był pan dzieckiem, nie kusiło pana, żeby grać z przodu i strzelać bramki?

– Do ósmej klasy szkoły podstawowej byłem napastnikiem. Obrońcą zostałem… przez przypadek. Jechaliśmy pociągiem na jakiś mecz, już nie pamiętam z kim, było nas niewielu, bo część składu zachorowała i trener zapytał się mnie, czy nie zagram na obronie. No i zagrałem. To też chyba zaprocentowało później, bo w poważanej piłce występowałem na różnych pozycjach – jako środkowy i boczny obrońca, środkowy pomocnik, boczny pomocnik.

Ale nie jako „zapchajdziura”?

– Myślę, że nie. To też w jakiś sposób miało wpływ na decyzję selekcjonera Pawła Janasa, który musiał powołać kogoś na MŚ 2006 w zastępstwie za kontuzjowanego Damiana Gorawskiego. Wiedział, że mogę okazać swoją przydatność do gry na różnych pozycjach,

Czym się pan wyróżniał na boisku w dzieciństwie?

– Raczej szybkością. Na pewno nie wzrostem, bo urosłem trochę później – w juniorach byłem jeszcze mały i drobny. Cechowała mnie szybkość i technika użytkowa.

Chodził pan za dzieciaka na mecze Lecha?

– Tak. Może nie na wszystkie spotkania, ale na tych najważniejszych byłem. Pamiętam starcia z Liverpoolem, Olympique Marsylia, Barceloną czy słynny mecz z Widzewem, gdy kibice siedzieli przy linii końcowej. Oglądałem te pojedynki z perspektywy trybun, a w spotkaniu z francuską ekipą nawet podawałem piłki.

Pana idolem był ktoś z ówczesnej drużyny?

– Ktoś mi już kiedyś zadał to pytanie. Trochę inaczej do tego podchodziłem i nigdy nie miałem jakiegoś idola, na którym bym się wzorował.

Czyli plakatów nad łóżkiem też nie było?

– Nie. Pamiętam, że jako mały chłopak przeglądałem katalogi z mistrzostw świata z 1982 i 1986 roku. Znałem nazwiska, które się przewijały przez kadrę, ale nie było czegoś takiego, że dany zawodnik był dla mnie wzorem do naśladowania. Chyba przez całe życie tak miałem, że na nikim się nie wzorowałem, jedyne co…

…to mogli się wzorować na mnie. 

– Absolutnie nie (śmiech). Gdybym miał już odpowiedzieć, którego piłkarza najbardziej cenię, to postawiłbym na Zinedine Zidane’a. Był praktycznie zawodnikiem kompletnym.

Jakie miał pan marzenie związane z piłką w młodości? 

– Chciałem zagrać w Lechu. Kiedy trafiłem do SKS-u 13 Poznań, to nie była to tylko szkoła sportowa, ale filia Lecha. To było marzenie każdego chłopaka, żeby zagrać na tym dużym stadionie. Chciałem też występować w kadrze i brać udział w największych sportowych imprezach. Oba marzenia udało mi się spełnić.

Jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Myślę, że tak, ale mam świadomość tego, że można było osiągnąć więcej. Jak to w życiu bywa, zawsze można zrobić coś lepiej. Jestem przekonany, że też mogłem postąpić w różnych momentach inaczej. Nie żałuję jednak żadnej decyzji, którą podjąłem i wydaje mi się, że patrząc na moje możliwości, osiągnąłem niezły wynik.

Który trener miał największy wpływ na pana rozwój?

– Tych szkoleniowców było wielu i myślę, że każdy z nich miał wpływ na mój rozwój i w jakimś sensie mnie ukształtował – piłkarsko i życiowo. Nie chciałbym nikogo wyróżniać, żeby też o kimś nie zapomnieć. Myślę, że każdemu z tych trenerów, bez znaczenia, czy nasza współpraca była lepsza, czy gorsza, coś zawdzięczam.

Był pan charakternym dzieckiem?

– Uważam, że tak. Zawsze mówiłem co myślę i to mi zostało. Czasami przez to moje relacje z trenerami nie były idealne, ale szanowaliśmy się nawzajem. Mogę dzisiaj każdemu spojrzeć w twarz i z drugiej strony jest chyba podobnie. Moja „niewyparzona buzia” miała też wpływ na to, jak potoczyła się końcówka przygody z Lechem i trenerem Bakero, ale niczego nie żałuję i nie myślę o tym w złych kategoriach.

Szybko trafił pan do pierwszej drużyny Lecha Poznań, więc rozumiem, że był pan wyróżniającym się zawodnikiem w drużynach młodzieżowych?

– W klubie pojawił się wtedy trener Romuald Szukiełowicz i to on mnie wyciągnął do pierwszego zespołu. Zadebiutowałem w lidze w pierwszym składzie i w swoich pierwszych 299 występach zawsze grałem od pierwszej minuty.

Imponująca liczba. 

– Nikt o tym nigdzie nie napisał.

To my napiszemy. 

– I 300. mecz zacząłem na ławce rezerwowych…

Trener Smuda na pewno zrobił to celowo!

– Być może (śmiech). Wszedłem wtedy na boisko za Piotrka Reissa.

Wróćmy jeszcze do pana piłkarskich początków. Braliście udział z Lechem w turniejach młodzieżowych?

– Graliśmy w różnych turniejach, tych zagranicznych również, bo byliśmy we Francji, w Niemczech czy we Włoszech. Lech współpracował z Energie Cottbus i często tam jeździliśmy.

Miał pan może kiedyś styczność z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie miałem bezpośredniej styczności, ale mam sporą wiedzę na temat tego projektu, nawet ze strony organizacyjnej. Znam ludzi, którzy są zaangażowani w jego organizację. Jestem zwolennikiem takich inicjatyw. Każda możliwość „sprowokowania” młodych ludzi, żeby wyszli na boisko, jest fajna. Wiele dziewczynek i chłopaków ma szanse przesiać się przez sito selekcji i zaprezentować swoje umiejętności szerszej publiczności. Sam w ten sposób trafiłem do młodzieżowych reprezentacji. Ktoś zapisał moje nazwisko w notesie, zaprezentowałem się korzystnie na turnieju halowym i po tych rozgrywkach przyszło powołanie na konsultację szkoleniową.

Było w pana karierze kilka szczęśliwych momentów, a gdyby musiał pan wybrać ten najszczęśliwszy?

– Ciężko wybrać, bo musielibyśmy to podzielić na piłkę klubową i reprezentacyjną. Na pewno takimi momentami były mistrzostwo Polski z Lechem oraz wyjazd na mundial do Niemiec i dwie strzelone bramki na samym turnieju.

Obecnie nie jest pan związany z piłką?

– Nie.

Świadomie odciął się pan od świata sportu?

– Mam swoje zajęcia, ale myślę, że gdyby pojawił się jakiś ciekawy pomysł do zrealizowania, choć nie mówię, że ich nie ma, nie powiedziałbym, że absolutnie już do piłki i sportu nie wrócę.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix