„Ludzie zwalniali się z pracy, bo chcieli obejrzeć w telewizji nasz mecz”

Jak ważny i prestiżowy jest Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” dla małych miejscowości, pokazali mieszkańcy Krobi w 2017 roku, kiedy to zrezygnowali ze wszystkich swoich obowiązków, wzięli wolne w pracy. Aby usiąść przed telewizorem i obejrzeć mecz finałowy tego Turnieju w kategorii U-12, gdzie grały dziewczynki z ich miasta. Jednak zawodniczkom z 5-tysięcznej miejscowości nie udało się sięgnąć po końcowy triumf, ale ich występ zostanie w pamięci na długo. Powspominaliśmy tamten czas z ówczesnym trenerem KA 4 resPect Krobia, Łukaszem Walczakiem, który rozstał się z fundacją na początku 2019 roku, a doprowadził ten zespół na Stadion Narodowy!

„Ludzie zwalniali się z pracy, bo chcieli obejrzeć w telewizji nasz mecz”

Niech trener powie kilka słów o drużynie, która zagrała na Stadionie Narodowym w Warszawie w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – KA 4 resPect Krobia. Co to była za ekipa?

– Była to drużyna Fundacji KA 4 resPect z Krobi – województwo wielkopolskie. To był zespół w większości złożony z zawodniczek Szkoły Podstawowej w Krobi, plus dwie dziewczyny były spoza szkoły. Z uwagi na fakt, że to drużyna reprezentująca fundację, możliwe było wystawienie dwóch zawodniczek spoza szkoły, co stanowi regulamin tych rozgrywek. Dlatego startowaliśmy pod nazwą KA 4 resPect, a nie Szkoły Podstawowej.

Ile razy brał pan udział jako trener na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nasza historia jest taka, że to wszystko zapoczątkowała nauczycielka z Krobi – Patrycja Kapała, która później była drugim trenerem na tym Turnieju. Patrycja, jak tylko dowiedziała się o Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, co roku brała w nim udział. Moja przygoda z tym Turniejem zaczęła się w 2015 roku. I odczuliśmy spory szok. Bo wcześniej nie wiedziałem, co to są za rozgrywki. Za pierwszym razem, kiedy wystartowaliśmy w tym Turnieju, nie udało nam się dostać do Warszawy, dziewczyny się rozpłakały, nie wiedziałem wtedy, o co chodzi. Pomyślałem sobie: „turniej, jak turniej, nie udało się, trudno”. Gdy rok później awansowaliśmy do finałów gólnopolskich, zrozumiałem, jakie możliwości, daje ten Turniej dziewczynom. Nie mówię o samym wyzwaniu sportowym, ale to, co mogą zawodniczki podczas tego wydarzenia przeżyć i zobaczyć dzięki świetnej organizacji, zaczynając od hoteli, kilkudziesięciu autobusów podstawionych pod hotel i kończąc na Stadionie Narodowym. W 2016 roku nie udało nam się awansować do wielkiego finału i niestety, też to wiązało się z rozpaczą u zawodniczek, bo każdy marzy o tym Narodowym. I marzenia się ziściły rok później.

Jak przebiegała wasza droga do finałów ogólnopolskich?

– Nie będę ukrywał, że byliśmy drużyną, która regularnie uczęszczała na treningi 2-3 razy w tygodniu. Szczerze mówiąc, gdy mierzyliśmy się z zespołami, które nie trenowały na co dzień, nie mieliśmy większych problemów ze zwyciężaniem takich spotkań i przebrnięciem przez etapy gminne, powiatowe i wojewódzkie.

Wojewódzkie też poszły wam bez większych problemów? Krobia to mała miejscowość, a w Wielkopolsce jest wiele większych ośrodków, jak chociażby Poznań czy Konin. Nikt nie sprawił wam trudności na tym etapie?

– Druga sprawa też bardzo istotna, że trafił się bardzo mocny rocznik dziewczyn. Mała miejscowość, dobry rocznik to zrobiło robotę. Roczniki 2005 i 2006 był naprawdę dobre ruchowo, niekoniecznie piłkarsko, ale nad tym elementem pracowaliśmy na treningach. A same dziewczyny pokochały piłkę i marzyły o finale Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Pokazywały to poprzez te emocje, które im cały czas towarzyszyły.

Eliminacje poszły wam gładko. A już pod same finały ogólnopolskie się stricte przygotowywaliście?

– Nie, my rozwijaliśmy dziewczyny od strony indywidualnej i grupowej. Nie przygotowywaliśmy się stricte pod ten Turniej ani też pod system gry, który tam funkcjonuje. Nam dużo pomogło to, że w lidze graliśmy z chłopcami. Żeby coś z nimi ugrać, dziewczyny musiały się namęczyć, a to zaowocowało, bo to był element rywalizacji z lepszymi od nas. Na początku wszystko przegrywaliśmy, pojawiał się płacz. Jednak później z tygodnia na tydzień szło nam coraz lepiej. To nam pomogło w tym, żeby grać dobrze z rówieśniczkami. Nie skupiałem się na tym, żeby ćwiczyć ustawienie pięciu w polu plus bramkarz. Jednak tak, jak mówię, miałem mocną ekipę i dziewczynę z charakterem, która się wyróżniała – Julia Drożak. Ona obecnie jest powoływana do reprezentacji Polski U-15, a na zgrupowania selekcyjne jeździ już od trzech lat. W najbliższym czasie najprawdopodobniej uda się do Medyka Konin i tam będzie kontynuowała swoją edukację i przygodę z piłką.

Etap ogólnopolski, jak wyglądała wasza droga na Stadion Narodowy? Też poszło gładko i przyjemnie? Pytam, bo odnieśliście komplet zwycięstw. Czy po drodze pojawiły się jakieś trudności?

– Na pewno się stresowaliśmy, bo zależało nam, żeby zagrać na Stadionie Narodowym. To może być życiowa szansa, bo nie każdy będzie miał przyjemność, kiedyś to przeżyć jako trener czy zawodnik. To może zdarzyć się tylko raz. Ja też się stresowałem. Wystąpienie na Stadionie Narodowym to jest największa nagroda dla trenerów i zawodniczek. Nie chcę powiedzieć, że to był nasz cel, ale mieliśmy to z tyłu głowy, że chcemy wygrać najbliższy i kolejny mecz. A co do samych spotkań, to myślę, że to nie było tak, że w pełni dominowaliśmy, choć wygrywaliśmy sporą różnicą bramek. Do momentu strzelenia pierwszego gola mecze wyglądały różnie, ale potem szliśmy za ciosem. Jesteśmy z małej miejscowości, ale znamy swoją wartość i do każdego spotkania podchodzimy na sto procent, a dziewczyny były zawzięte. Ten Turniej spełnia marzenia dzieciaków. Bo każde dziecko, które bierze udział, marzy o tym, żeby wejść do finału, dotrzeć na Stadion Narodowy. Półfinał wygraliśmy bodajże 5:0. My się cieszyliśmy, a drużyna przeciwna była w rozpaczy – tak, jak my rok wcześniej. W telewizji komentatorzy użyli takiego określenia, że my i Ząbkovia Ząbki przeszliśmy przez ten Turniej jak burza. Do momentu finału nie straciliśmy, nawet bramki, a zdobyliśmy ich bardzo dużo.

Jak wyglądał wieczór poprzedzający finał na Stadionie Narodowym? I przy okazji niech trener powie o ostatnich godzinach przed tym ostatnim starciem tego Turnieju.

– Na pewno było widać emocje. I to mogę powiedzieć też po sobie, bo obudziłem się wcześnie, spojrzałem przez okno hotelu, w którym spałem i zobaczyłem Pałac Kultury. Pomyślałem sobie wtedy: „co ja tu robię? Faktycznie udało nam się dojść do finału na Stadionie Narodowym? Spełniliśmy swoje marzenia!”. A dziewczyny? Myślę, że zdawały sobie sprawę, że muszą być wypoczęte i szybko poszły spać. Dzień przed finałem, po kolacji udaliśmy się jeszcze na spacer po Warszawie, aby nabrać świeżego powietrza, a potem prosto do pokoji. Bastępnego dnia było widać już ogromny stres u dziewczyn. Widziałem, jak ciężko łapały oddech, stresują się, kręcą. Pojawiały się myśli: „skoro już jesteśmy na Narodowym, to dlaczego mamy tego meczu nie wygrać?”. Jedno marzenie zostało zrealizowane, a zaraz pojawiło się kolejne.

A jak wyglądały ostatnie chwile przed pierwszym gwizdkiem? Gdy trener mówił do nich w szatni lub na boisku, to widział, że te słowa do nich docierały? Czy były nieobecne? I czy pamięta trener, co im powiedział?

– Wyobrażałem sobie to trochę inaczej. To jest duży Turniej i wszystko dzieje się szybko. Jednak liczyłem na to, że otrzymam kawałek szatni na dziesięć minut przed meczem, a niestety, było tak: „szybko, szybko, przejdźcie tu, przejdźcie tam”. Odprawy przedmeczowej w szatni nie zrobiłem. Z dziewczynami rozmawiałem tylko po rozgrzewce. Co im powiedziałem? Nie pamiętam.

A były skoncentrowane i skupione na słowach trenera?

– Nie, gdy coś tłumaczyłem, to one cały czas się rozglądały. Podczas mojej rozmowy trwał inny mecz i dziewczyny non stop spoglądały na boisko. Do tego też było mnóstwo znajomych twarzy na Stadionie Narodowym. Cały czas coś się działo. Mateusz Borek blisko nas rozmawiał z Niną Patalon. I też na pewno nie było mnie dobrze słychać na tej odprawie. Emocje wzięły górę. I to też pokazują zdjęcia z tego finału, gdzie widać, że im coś tłumaczę, a one rozglądają się na wszystkie strony.

Wiele osób, które obserwują ten Turniej z bliska mówią, że w tych meczach finałowych zawodnicy i zawodniczki pokazują 50% swoich umiejętności. To jest spowodowane tym, że jest to duży stres, emocje i to ma ogromny wpływ na dyspozycje małych piłkarzy i piłkarek. Czy też to trener zauważył po swoim zespole?

– Tak, to było widać od razu. Obejrzałem sobie transmisję tego meczu i rzucało się w oczy, że to nie są te same dziewczyny. Trochę bały się odpowiedzialności. Dlaczego przegraliśmy? Myślę, że ma na to wpływ to, że jesteśmy z mniejszej miejscowości. Nie uczyłem też swojego zespołu twardej gry. A nasz przeciwnik jest z większego miasta, ma zebrane doświadczenie z wielu turniejów. I my przegraliśmy z twardą grą rywali. Bo pod względem piłkarskim myślę, że mecz był wyrównany.

Ząbkovia Ząbki to drużyna, która obroniła tytuł wywalczony sprzed roku. Czy to doświadczenie, obycie się już ze Stadionem Narodowym, zadecydowało o tym, że ten mecz wygrała drużyna z województwa mazowieckiego?

– Myślę, że miało to wpływ. Jednak ta twardość, starcia bark w bark, to miało większy wpływ. Czasem odnosiłem wrażenie, że rywalki grają po prostu agresywnie. Zastanawiałem się, dlaczego moje dziewczyny tak nie grają: „jak mają tak grać, skoro nic im nie mówiłem wcześniej o tym, że można ostrzej grać niż zazwyczaj. Nie tylko walka o piłkę, ale starcia bark w bark”.

Przez większość spotkania Ząbkovia prowadziła 2:0, dopiero pod koniec zdobyliście gola kontaktowego. Ten gol spowodował większą nadzieję na to, że możecie doprowadzić do rzutów karnych?

– Tak, wzbudziły nadzieję. Miałem stoper włączony, minęła dziesiąta minuta i z uwagi na fakt, że wcześniej była dłuższa przerwa, to jeszcze mógłby potrwać mecz o minutę lub dwie dłużej. Nie mówię, że wyrównalibyśmy stan meczu, gdyby sędzia doliczył coś do regulaminowego czasu gry, ale pojawiłyby się nadzieje. A my strzeliliśmy gola kontaktowego i zaraz po tym Daniel Stefański zakończył spotkanie. Były dwie kontuzje podczas tego finału, interweniował lekarz. Myślałem, że przez to pogramy chwilę dłużej. I może by nam wtedy szczęście dopisało? Niestety, sędzia zagwizdał po raz ostatni i nie było już szans doprowadzić do wyrównania.

Przeglądałem zdjęcia waszej drużyny z pucharem i ciężko znaleźć uśmiech u którejś z dziewczyn. Mimo że to był sukces – gra na Stadionie Narodowym, to ciężko było pogodzić się z porażką w finale?

–  Gdy wracaliśmy busem do domu, dziewczyny załamane – cisza. Było wyraźnie słychać radio i akurat pojawił się temat Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” i padły takie słowa: „a w finale kategorii dziewczynek U-12 wygrała Ząbkovia Ząbki z KA 4 resPect Krobia 2:1”. Dziewczyny od razu odezwały się w moją stronę: „trenerze, wyłącz to radio” (śmiech). I znowu zaczęły szlochać.

A ciężko było je pozbierać z boiska tuż po zakończonym gwizdku?

– Tak, nie było szans na to. Podchodziłem do nich i mówiłem, że „nic się nie stało”. Moim celem było to, żeby spełnić ich marzenia i dotrzeć do finału na Stadionie Narodowym. To się udało. A ostatni mecz? Wiadomo, że każdy chciał wygrać. Dziewczyny po ostatnim gwizdku padły na murawę i leżały zapłakane. One po prostu nienawidziły przegrywać. Nie ważne, czy to był Stadion Narodowy, czy mały turniej, reakcja byłaby podobna. A do tego jeszcze cała otoczka Turnieju zrobiła swoje. A propos tego zdjęcia z pucharem, to musiałem je zmuszać, żeby stanęły do pamiątkowej fotografii. One nie chciały. Wszystkie były zrozpaczone. Tylko jedna była uśmiechnięta, najmłodsza z rocznika 2007. Była zadowolona z miejsca, w jakim jest. Jeżeli chodzi o porażki, to jest ciężki temat w przypadku dziewczyn. Jednak myślę, że każda drużyna uroniłaby łzę po takim meczu.

A jak wróciliście do Krobi to i tak byliście witani jak zwycięzcy?

– Tak, bo razem z tymi dziewczynami była fajna grupa rodziców. Rodzice jeździli za nimi wszędzie, byli też w Warszawie. A jak wróciliśmy do domu, to były fajerwerki, pojawiła się lokalna prasa. Rodzice zadbali o wszystko, bo byli po prostu dumni ze swoich dzieci. Bo to jest sukces i dodatkowy rozgłos, bo transmisja meczu była też na Polsacie. A na drugi dzień pojechaliśmy na „Bieg wiosny”, takie wydarzenie, które cyklicznie odbywa się u nas. Kto nas spotkał, to składał nam gratulacje. Tacy starsi panowie mówili, że kiedyś było tak, jak był ważny mecz reprezentacji Polski, to ludzie z pracy się zwalniali, żeby go obejrzeć. I tu było podobnie. Gdy ludzie dowiedzieli się, że dziewczyny z gminy Krobia i powiatu gostyńskiego grały w finale tego Turnieju, przerywali swoje obowiązki, bo chcieli obejrzeć mecz w telewizji, gdzie gra młodzież z okolicy. Ludzie zbierali się przed telewizorami, żeby nas obejrzeć. To jest coś fajnego.

Czy porażka w tym finale długo siedziała w głowach dziewczyn? Często wracały wspomnieniami do tego spotkania? Trener UKS-u Volley Szczecin wspominał w rozmowie z naszym portalem, że jego chłopcy długo rozpamiętywali przegrany finał. Jak było u was?

– Często rozmawiały ze sobą i mówiły, co by było, gdyby zrobiły coś inaczej. Co roku, 2 maja,  sobie wspominamy ten Turniej. Mamy nadal swoją wspólną grupę facebookową. I tam wrzucamy jakieś pamiątkowe zdjęcia. Rodzice też udostępniają materiały z tamtego czasu. Ze mnie koledzy się śmiali, że jestem tylko wicemistrzem Polski (śmiech). A ja tak na to nie patrzę. A dziewczyny mają pewnie na to inną perspektywę, ale mimo tej porażki, myślę, że mają dobre wspomnienia z tego, co osiągnęły.

Czy może opowiedzieć jakąś historię, ciekawostkę związaną z tym Turniejem? Nie musi być stricte boiskowa.

– Była taka sytuacja podczas meczu finałowego, że Zośka dostała z piłki w twarz i zaczęła krwawić. Taki był hałas dookoła, że nie słyszeliśmy siebie nawzajem, a był potrzebny lekarz. Zwróciłem się do Niny Patalon: „Nina! Wołajcie lekarza!”. I Mateusz Borek powiedział przez mikrofon, że jest potrzebny lekarz. A głośniki były skierowane w stronę trybun, więc po chwili przybiegła opieka medyczna. Gdy włączysz transmisję tego meczu, to w pewnym momencie słychać słowa: „potrzebny lekarz!”. Były takie emocje, że nikt nie zauważył tego, że Zosia krwawi. Ona sam przybiegła do nas i dopiero wtedy zauważyliśmy, że ucierpiała dosyć mocno. Będę pamiętał to do końca życia. Druga sytuacja z tego meczu: linie na boisku nie są namalowane, tylko są zrobione z taśmy. Wychodziliśmy z kontrą i Julia Drożak prowadząc piłkę, zaczepiła się o tą taśmę i wywinęła orła (śmiech). To też można zobaczyć na zapisie transmisji z tego spotkania finałowego.

Dlaczego warto wziąć udział Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Organizacja tego Turnieju jest kapitalna. Tak, jak już wspominałem wcześniej nie rozumiałem, dlaczego dziewczyny aż tak rozpaczały, gdy nie awansowaliśmy na etap ogólnopolski. Gdy pojechałem do Warszawy, to zrozumiałem skąd bierze się ta rozpacz, gorycz porażki. Myślę, że nie każdy ma takie warunki finansowe, żeby pojechać do takiego hotelu w Warszawie na trzy noce. Do tego bardzo dobre jedzenie. To jest coś fajnego dla każdego. Gdy pod hotel podjeżdża kilkadziesiąt autobusów, to robi wrażenie na dorosłych, a co dopiero na dzieciach. Dzięki temu, że awansowaliśmy do finału na Stadionie Narodowym, też mogliśmy zobaczyć więcej. Wchodziliśmy bocznym wejściem na stadion, zobaczyliśmy szatnie reprezentacji, wychodziliśmy na mecz tunelem. To robi wrażenie. Jeżeli mam zachęcić nauczycieli, trenerów, żeby zgłosili drużyny, aby powalczyć o wyjazd do Warszawy, to mogę powiedzieć, że naprawdę warto. Bo można sprawić wielką radość dzieciakom, zwłaszcza tym z mniejszych miejscowości. Niektórzy byli pierwszy raz w Warszawie. Organizacja Turnieju jest na mega poziomie i warto tu przyjechać z drużyną i poczuć te emocje. Stadion Narodowy też robi wrażenie. Udało mi się poprowadzić zespół na tym obiekcie! Nie wiem, czy o tym marzyłem, ale to jest świetna sprawa. Do teraz, gdy przeglądam zdjęcia, czy oglądam mecz z odtworzenia, to przechodzą mi ciarki po plecach.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Archiwum prywatne Łukasza Walczaka, KA 4 Respect Krobia