Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Wpadłem w te wakacje w jakiś nostalgiczny klimat. W ostatnich tygodniach wkręciłem się w „Retro Futbol” na TVP Sport i ostatnio więcej meczów obejrzałem z archiwum, niż tych na żywo.

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Magazyn Gol z 1997 roku? Idealny deser na poniedziałkowe popołudnie. Mecz otwarcia Euro 2004 i Cristiano Ronaldo wchodzący na boisko z ławki? Jak najbardziej, dodatkowy punkt za kolczyk w jego uchu! No to jeszcze mundial z roku 2010, żeby przypomnieć sobie Arjena Robbena w największym gazie i można iść spać. Kurtyna.

Brakuje mi piłki z lat 90′. I tej z początku nowego tysiąclecia. Brakuje mi piłki z mojego dzieciństwa.

Beztroskie dzieciństwo

Bo wtedy futbol był taki czysty. Nieskażony, nieskazitelny. Emocje były żywe i naturalne. Prawdziwe. A przynajmniej tak mi się ciągle wydawało.

Fajnie jest patrzeć na świat oczami dziecka. Moimi oczami patrzyłem głównie na zieloną murawę. Albo tę na łące za moim płotem, którą regularnie kosiliśmy, by od rana do wieczora móc po niej biegać za piłką, albo tę za szklanym ekranem. Równo przyciętą, o której zapachu marzyłem w kontekście przyszłości.

To, jak wielką miłością pałałem do futbolu, dziś wydaje mi się wręcz niedorzeczne. Nie rozumiem czym piłka zbliżyła mnie do siebie aż tak. Czym wciągnęła mnie na tyle mocno, bym kolejne tygodnie i miesiące odliczał przy pomocy sportowych wydarzeń. By swoje wspomnienia zawsze wiązać z najważniejszymi meczami danego okresu.

Ale chłonąłem jak gąbka. Każde słowo komentatora, każdy gest zawodnika strzelającego gola.

Przed oczami miałem koszulki w najróżniejszych odcieniach, nazwy miast rozsianych po całym świecie i wyniki. Tysiące wyników, które mogłem wyrecytować również przez sen.

Wszystko i wszędzie

Kiedyś było inaczej. Ale nie tylko przez moją perspektywę. Nie tylko dlatego, że kiedy miałem 12 lat, czteroletnia przerwa między mundialami wydawała mi się wiecznością. Nie tylko ze względu na dziecięcą radość, która dodawała temu wszystkiemu kolorytu.

Ale także dlatego, że postrzeganie futbolu przeze mnie zniszczyła jego dostępność.

Gdy kiedyś czytałem, że TVP przeprowadzi transmisję z meczu Pucharu UEFA, skakałem pod sufit. Kiedy przypadkiem trafiłem na połowę meczu Nantes z Girondins Bordeaux w ramach 1/16 finału Pucharu Francji (TVP transmitowała tylko pierwszą część tego pojedynku…), śmiałem się do rozpuku. Czułem się, jakbym oszukał system. 45 minut tak egzotycznej rywalizacji spadło mi z nieba, a ja za ten dar byłem cholernie wdzięczny!

Wyobrażacie sobie coś takiego dzisiaj?

Dzisiaj, gdy wszystkie mecze każdej ligowej kolejki są transmitowane – nie tylko polskiej, ale i hiszpańskiej czy angielskiej? Dzisiaj, gdy mecze rozgrywane są o różnych porach, by tylko nie nakładały się na siebie i nie umknęły najwierniejszym kibicom? Dzisiaj, gdy kolejki ligowe rozwleczone są od piątku do poniedziałku niemal wszędzie, a wtorek, środa i czwartek to czas europejskich pucharów? W czasach, gdy nawet przerwa na kadrę to mecze dzień, w dzień. W czasach, gdy nie musisz już wybierać, czy chcesz na DSF-ie obejrzeć Niemców z Holendrami, czy jednak przełączysz na Rai Uno, gdzie Włosi mierzą się z Hiszpanami? Dzisiaj trudno jest na coś czekać. Futbol to już nie święto. Futbol to codzienność.

A na domiar złego – codzienność zapaskudzona rozpraszaczami.

Tak, chodzi mi o Twittera. Czy też zastanawialiście się na ile jeszcze oglądacie mecze, jak kiedyś, wraz z Antonim Piechniczkiem i jego kominkiem – a na ile czytacie ten mecz rezolutnymi wpisami tych, którym daliście follow?

Odkryte kulisy sławy

Jeżeli mam szukać, gdzie jeszcze mi to wszystko umknęło, nie mogę nie wspomnieć o swojej dziennikarskiej przygodzie.

Bo to zaczyna się tak: masz 18 lat i akredytujesz się na pierwszy mecz ligowy. Po spotkaniu stoisz pod szatnią. Piłkarze, których do niedawna oglądałeś w TV, mijają cię, a z czasem zaczynają nawet przybijać piątki. Wchodzisz na konferencję prasową, a twoje pytania słyszysz później w ligowym magazynie. Tym, na którym się wychowałeś.

I na początku jest WOW. Nie możesz uwierzyć, że znajdujesz się w takim miejscu. Co weekend. Przełamałeś granicę i poznałeś ludzi, którzy dopiero co tyle dla ciebie znaczyli. Ludzi, których podziwiałeś i podziwiali twoi koledzy. Dzisiaj przybijasz im piątki?!

Ale później wchodzisz w to głębiej. Zaczynasz dostrzegać więcej. Zauważasz coraz więcej szczegółów i drobne mankamenty stają się dla ciebie irytujące. To trochę jak z dziewczyną, która na początku jest dla ciebie aniołkiem z obrazka, ale z każdą randką gromadzi kolekcję artefaktów. Po kilku miesiącach się rozchodzicie i przy kolegach twierdzisz, że była próżna.

Podobnie jest z piłkarzami. Bo jedni są próżni, inni okazują się bucami. Jeszcze innych unikasz, wolałbyś, by po meczach myli zęby, bo nie da się obok nich ustać chwili.

Upadają pomniki. To przecież osoby, po których porażkach płakałeś kilka lat wcześniej. Teraz wydaje ci się, że tobie na tym wyniku zależało… bardziej niż im! A na domiar złego zauważasz, że pod tymi szatniami nikt nie mówi niczego ciekawego, a gdy analizujesz poziom inteligencji swoich rozmówców z ostatniego miesiąca, dochodzisz do wniosku, że ta piłka to jednak jest trochę inna, niż ta, którą sobie wyobrażałeś.

Inny sport

Piłka ewoluuje. Mecze z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych to dla nas parodia futbolu. Wolnej przestrzeni jest tyle, że można by na niej wypasać owce. Faza otwarcia gry z piątką graczy pod linią piłki? Reakcja na stratę piłki? Żaden kontrpressing, podwórko. Raz była, raz jej nie było.

„Kanał Sportowy” niebawem będzie analizował historyczne mecze Polaków. Pod kątem taktyki i tego, jak legendarni piłkarze mogliby poradzić sobie na tle dzisiejszych. Ciekaw jestem wykonania tego cyklu, bo ja jestem przekonany, że to są już inne sporty.

Tamci piłkarze, których pamiętamy z genialnych zagrań, nie byliby w stanie dziś wytrzymać drugoligowego tempa. Nie rozumiem, gdy ktoś porównuje Messiego czy Ronaldo do Maradony, bo z całym szacunkiem dla boskiego Diego – to inna para kaloszy. Dlatego też jednak myślę, że za 50 lat i Messi może być historią. Ze względu na tempo. Na przygotowanie fizyczne.

Piłka stała się sportem robotów. W ostatniej dekadzie. No, być może w ostatnich dwudziestu latach.

Oglądam mecz Niemców z Czechami, finał Euro 96′. I Karel Poborsky nie jest jeszcze cyborgiem. Wspaniałe czucie piłki, jeden z ostatnich romantyków tego sportu. Później zaczyna się jednak jak w „Terminatorze”. Bunt maszyn.

Pozostaje tylko… tęsknić?

Odkochałem się w swojej piłce. Dzisiaj nie czuję już tego co kiedyś, a genialne transmisje „Retro Futbolu” mi o tym przypomniały. Bo jedno, że się odkochałem, a drugie, że dzisiaj wręcz tęsknię…

Tęsknię dziś za Dariuszem Szpakowskim w szczytowej formie, który był synonimem mojego piłkarskiego świata. I za tym, że gdy pierwszy raz oglądałem mecz Danii, to ich koszulki tak pięknie prezentowały się na tle żółtych trykotów Brazylii. Za fryzurą Ronaldo z Japonii i Korei, której już nikt nigdy później nie powtórzył. Za tym, że potrafiłem myśleć, że „Leonardo się fajnie nazywa”, gdy za Giovanniego wchodził z ławki w meczu ze Szkocją. Za reklamami JVC na bandach wokół boiska. A w polskiej lidze za EB. Tym oryginalnym, z Elbląga. Za Portugalią z Abelem Xavierem w składzie i Rosją z Arszawinem czy Pogrebniakiem. Za młodym Robbenem. Tym z Euro w Portugalii, którego nikt jeszcze nie znał. Za analizami tabel na telegazecie. Za tym, że nie wiedziałem, gdzie gra Karembeu. I w tej niewiedzy pozostałem przez kolejne trzy miesiące. I żyłem. Za składami, które poznać można było dopiero trzy minuty przed hymnem. Za fenomenem niektórych koszulek na targu (skąd wziął się Scholl, gdy tak mało było Bergkampów czy Zidane’ów?! To musiała być jakaś kampania Opla…). Za czapeczkami Chicago Bulls. Które pomimo piłkarskiego świra i tak wszyscy nosiliśmy. Za gumami Turbo i Big Milkami, po które biegliśmy na dużej przerwie. Po to, by na sklepowej telegazecie sprawdzić wyniki grupowych meczów MŚ o 8:30 i 10:00. Za zapachem świeżej prasy, którą dziadek przywoził mi z kiosku. Za Pierluigim Coliną, którego łysina świeciła najczęściej podczas wielkich finałów. Za piątkową Wyborczą, której dodatek sportowy od razu lądował na moim biurku. Za piłkami Nike Total 90 i tym jak ledwo dolatywały po naszych wolnych zza szesnastki. Za truskawkowym koktajlem po meczach osiedle na osiedle. Za wyklejaniem składów z kodami zawodników w Wygraj Ligę. I wysyłaniem tych listów do Agory. Za Ricardo, po którego show nikt nie chciał już bronić w rękawicach. No i za tym, że pamiętałem rekordy kapek wszystkich na osiedlu. Szczególnie Marcina, który swoją Roteiro podbił 142 razy (przy moich zaledwie 126-ciu odbiciach…).

Tęsknię za tym, że piłka tak potrafiła zawrócić mi w głowie. Że po mundialu we Francji przez kolejne siedem lat, logując się codziennie na Gadu-Gadu, wpisywałem hasło ronnieizizou.

Ciekaw jestem tylko czy dzisiejsze dzieciaki są w stanie tak mocno wsiąknąć jak ja, ponad dwadzieścia lat temu. Bo życzę im tego z całego serca.

Dziś piłka, choć jest szybsza, a jej poziom jest na pewno wyższy, choć lepiej jest opakowana i dokładniej przeanalizowana – jest dla mnie zbyt mocno sztuczna. Niczym plastikowe krzesełka na pięknych stadionach wokół, w porównaniu do betonowych schodów z powyrywanymi ławkami, znów, z lat 90′.

Bo co z tego, że teraz jest wszystko tak piękne i doskonałe, skoro nie mogę zobaczyć tego… oczami dziecka?

Chociaż wiem, że pewnie nie chodzi tu o piłkę samą w sobie, a o to wszystko, co mnie z nią łączyło, to jednak tęskno mi. Wiele dałbym, by móc wrócić do tamtych czasów. By przywołać tamte uczucia i tamte wspomnienia. By dziś żyć meczami tak jak wtedy. Ale chyba… się nie da?

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.