„Piłka jest moją miłością i pasją”. Brede z receptą na pracę w Ekstraklasie?

Czy przeszkadzają mu ciągłe porównania do Michała Probierza? Czego nauczył się od Bogusława Kaczmarka? Czy czuje się specjalistą od awansów? Spisaliśmy najciekawsze fragmenty”Jak Uczyć Futbolu” z Krzysztofem Brede, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała.

„Piłka jest moją miłością i pasją”. Brede z receptą na pracę w Ekstraklasie?

Jak rozpoczęła się jego przygoda z trenerką?

– Swoją przygodę z trenowaniem rozpocząłem w wieku 23 lat, gdy zaczynałem studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Mój kolega z zespołu, który był już trenerem – Tomasz Borkowski – zaproponował mi, żebym był jego asystentem w drużynie rocznika 1998 w Lechii. Zgodziłem się i powiedziałem, że w miarę możliwości będę mu pomagał. Z tego rocznika wyszedł, chociażby Juliusz Letniowski.

Czego nauczył się od Bogusława Kaczmarka i Michała Probierza?

– Trener Kaczmarek uczył mnie tego, jak łączyć teorię z praktyką, jak przygotować zespół pod względem technicznym, taktycznym czy fizycznym. Był osobą, która przekazała mi wiele cennych wskazówek. Współpraca z Michałem Probierzem wyglądała już trochę inaczej, bo miałem też większe doświadczenie, ale cały czas dbał o to, żeby przekazywać mi takie malutkie niuanse pracy z drużyną. Jestem szczęśliwy, że spotkałem takich ludzi na swojej drodze.

Portal „sport.pl” nazwał go jednym z najzdolniejszych młodych trenerów w kraju. Czy zgadza się z tym określeniem?

– Nie mogę tak powiedzieć o sobie, bo nie znam warsztatu trenerskiego wszystkich. Uważam, że w Polsce jest duża grupa bardzo zdolnych trenerów – również tych z dużym doświadczeniem. Nie myślę o sobie w ten sposób. Cieszę się, że ktoś tak ocenia moją pracę i dokonania, ale nie chciałbym, żeby to się negatywnie na mnie odbiło. Chciałbym zawsze być sobą i pamiętać o tym, że praca trenera jest zależna od ostatniego wyniku. Nie ma trenerów doskonałych. Myślę, że bardzo często krzywdzi się szkoleniowców, których ocenia się tylko na podstawie kilku niekorzystnych wyników. 

Czy zdaniem szkoleniowca Podbeskidzia Bielsko-Biała ważne jest, żeby potrafić wyłączyć się z tego trenerskiego życia?

– Myślę, że jest to bardzo istotne. Sam mam takie momenty, że biorę rower i jeżdżę po górach lub żona proponuje mi wyjście do kina czy do znajomych. Wtedy człowiek stara się odciąć od tego wszystkiego. Wiadomo, że jak idzie się z dzieckiem na plac zabaw, to też nie myśli się o następnym meczu i czekających obowiązkach. Im bliżej meczu, tym bardziej staram się o to zadbać, np. idąc w czwartek do sauny, żeby tam trochę odpocząć i się wyciszyć.

Jakie są jego mocne strony?

– Piłka nożna jest moją pasją i miłością – uwielbiam to robić. Cały czas myślę o tym, jak mój zespół ma wyglądać, grać czy się rozwijać. Mogę o futbolu dyskutować godzinami, tylko że było to merytoryczne i twórcze.

Czym kieruje się przy wyborze nowego klubu? Czy czuje się „specjalistą” od awansów?

– Kieruję się intuicją. Poznaję ludzi, chcę z nimi porozmawiać, popatrzeć prosto w oczy i wyczuć taki odpowiedni moment, kiedy pomyślę, że to właściwe miejsce. Jeżeli widzę wśród innych zapał do pracy i działania, to chcę z nimi współpracować. Jako zawodnik cztery czy pięć razy awansowałem do wyższej ligi i myślę, że to też wynikało z tego, że byłem wystarczająco dobry tylko na pewnym poziomie, a wyżej już bym sobie nie poradził. Jako trener zdarzało mi się, że moja wiedza oraz doświadczenie pozwalały na to, żeby zarażać innych walką o wyższe cele i chyba to się udawało, bo w Chojniczance gdzieś tam po cichu myślano o tym awansie, a z Podbeskidziem wróciliśmy na najwyższy szczebel.

Od czego Krzysztof Brede rozpoczyna pracę w nowym klubie?

– Na początek robię dobre rozeznanie i chcę mieć dużą wiedzę na temat zawodników. Jakimi są ludźmi? Jak się zachowują? Z jakimi zasadami spotkali się wcześniej? Staram się też dowiedzieć, jak wygląda ich życie rodzinne. To wszystko trzeba na początku określić, zebrać jak najwięcej danych oraz informacji, żeby móc ułożyć zespół. Zawsze zaczynam od określenia zasad i reguł, które będą panowały w drużynie. Na podstawie tego widzę, czy zawodnicy są zdyscyplinowani, czy potrafią się podporządkować pewnym działaniom. Uważam, że od tego trzeba zacząć. 

„Podoba mi się niemiecki styl funkcjonowania. Dyscyplina, porządek, ład – dbają o każdy szczegół” – powiedział Brede w rozmowie z Weszło. Dlaczego tak uważa?

– Dwa razy byłem na stażach w Wolfsburgu. Trzeba pamiętać o tym, że tam ludzie traktują to jako pełnoprawną pracę. Piłka nożna nie jest tylko dodatkiem, to jest coś więcej. Bycie piłkarzem, trenerem czy pracownikiem klubu jest dumą i zaszczytem. Tam każdy jest podporządkowany i zdyscyplinowany do panujących zasad oraz reguł. Co za tym idzie, jest odpowiedzialny i dba o dobre imię tego klubu. To jest coś, co powinniśmy brać sobie za wzór. Powinniśmy przekazywać następnym pokoleniom, że klub piłkarski to jest coś więcej niż zwykła firma. Futbol umożliwia przeżycie niesamowitych chwil, które tworzą wspaniałą historię.

Czy 39-letni szkoleniowiec jest elastyczny w swojej pracy? Czy pozwala na jakieś ustępstwa?

– Mówię sobie zawsze, że najpierw jestem człowiekiem, a potem trenerem. Chcę być człowiek, który potrafi pierwsze zrozumieć drugą osobę, a później go trenować. Mój kolega często mi powtarza, że trenerem się bywa, a człowiekiem jest się przez całe życie. Nie jestem jakimś zamordystą, staram się wyciągać własne wnioski, czy ta osoba robi coś przypadkowo, czy jest to działanie z premedytacją. Uważam, że jestem osobą bardzo elastyczną. Zresztą, ci, którzy znają mnie z życia prywatnego, wiedzą, że jestem osobą bardzo wesołą i optymistycznie nastawioną do życia. Lubię zabawę, śmiech czy żart. Nie szedłbym w tę stronę, nie nazwałbym siebie katem, który skreśli kogoś z zespołu za jakąś głupotę. 

Jakie trudne decyzje musi podejmować trener?

– W pracy trenera pojawia się taki moment, że trzeba komuś powiedzieć, że dla dobra drużyny i dalszego rozwoju – musi odejść, a bardzo się tę osobę lubi. Na początku mojej drogi trenerskiej musiałem powiedzieć to Andrzejowi Rybskiemu, który ze mną grał w jednej drużynie. Jako jego kolega byłem zmuszony mu przekazać, że rezygnuję z jego usług i nie będzie dalej tworzył zespołu. Było to dla mnie bardzo trudne. Moją rolą jest, żeby wiedzieć dla dobra zespołu, z kogo trzeba zrezygnować. Często jest tak, że ktoś właśnie kieruje się tym sentymentem, ale potem kończy się to tym, że nie osiągamy wyznaczonego celu. 

Czy uważa, że musi odciąć się od Michała Probierza? Czy deprymują go ciągłe porównania i szukanie podobieństw między nimi?

– Nie, ja tego tak nie odbieram. Ktoś porównuje mnie do trenera, który ma dzisiaj bodajże największe doświadczenie w Ekstraklasie. Który zdobywa trofea. Którego drużyny są w czołówce. Ktoś porównuje mnie do jednego z najlepszych szkoleniowców w Polsce, więc na co mam się obrażać? Wcale nie uważam, że ta pępowina nie została odcięta. Ona została odcięta w momencie, gdy rozpocząłem samodzielną pracę. Zaraz stuknie mi czwarty rok pracy w roli samodzielnego trenera, prowadziłem sam zespoły w ponad 120 spotkaniach na szczeblu centralnym, więc myślę, że jest to już duża liczba. Ani się tym nie smucę, ani nie zamartwiam – cieszę się, że ludzie porównują mnie do Michała Probierza i nie przeszkadza mi to.

Co ich łączy, a co dzieli?

– Na pewno łączy nas pasja do piłki oraz taki optymizm w działaniu. Co nas różni? Nie jestem typem człowieka, takiego czasem zawziętego. Michał bywa bardzo zawzięty na wiele tematów i chce przeciągnąć to na swoją stronę. Różni nas także miejsce urodzenia i region, w którym się wychowywaliśmy oraz przede wszystkim sukcesy piłkarskie – Michał był dużo lepszym piłkarzem niż ja.

Czy trener musi być pracoholikiem?

– Nie ma jednej drogi. Trzeba to wszystko dobrze uchwycić. Jest czas na pracę, odpoczynek, zabawę. Są to słowa, których często używamy, a tak naprawdę, nie znajdują one prawdziwego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Co to znaczy pracoholizm? Jeden trener będzie bezwzględnie poświęcał się przez 10 godzin, drugi przez 12 godzin, trzeci przez 16 godzin, a największe sukcesy będzie odnosił ktoś, kto poświęca na swoją pracę pięć godzin. Różnica taka, że ten ostatni będzie miał cały sztab ludzi, a ten, który pracował przez 16 godzin – dwie osoby to pomocy. 

„Chcę, żeby moje zespoły utrzymywały się przy piłce, często atakowały i dominowały na boisku. Do tego dochodzi wysoki pressing. Tak trenujemy i tak chcemy grać bez względu na rywala” – powiedział Brede w rozmowie ze sport.pl. Czy coś się zmieniło?

– Powiedziałem to odnośnie Podbeskidzia, które funkcjonowało w I lidze. Oczywiście, chciałbym, żeby każdy mój zespół tak grał, ale już dzisiaj widzimy, że to, co było bardzo dobre ligę niżej, niekoniecznie sprawdza się w Ekstraklasie. 

Wiedząc, z jakimi drużynami przyjdzie im rywalizować, i jaki materiał ludzki mają w Bielsku, co zmienił szkoleniowiec w swoim zespole, jeżeli chodzi o ich nastawienie i chęć dominacji?

– Dalej chcemy grać tak, jak w I lidze, ale przeanalizowaliśmy nasze funkcjonowanie i zdajemy sobie sprawę, że z różnych przyczyn niektóre rzeczy nie wychodzą nam tak dobrze. Przeciwnicy szybciej podejmują działania. Są w stanie wykorzystać każdy nas błąd lub przynajmniej nas postraszyć. Ligę niżej takie błędy były przez nas spokojnie naprawiane i nie było w tym problemu. Tam nauczyliśmy się grać, tam byliśmy pewni. Tutaj rozpoczęliśmy rozgrywki tak samo, rozmawiałem z doświadczonymi zawodnikami i też rzucaliśmy taki temat, czy będziemy w stanie identycznie funkcjonować, bo było to bardzo efektowne. Byliśmy chwaleni, graliśmy naprawdę imponująco, strzeliliśmy 65 bramek, pierwsi wywalczyliśmy sobie awans. Nasza dominacja była bardzo wyraźna. Ci zawodnicy powiedzieli, że chcą tak dalej funkcjonować i grać, że dają radę i proszę zauważyć, że my tak dalej potrafimy grać, chociażby w meczu z Wisłą. Działania zostały, a jako trener oraz sztab szkoleniowy cały czas rozmawiamy z zawodnikami, że niestety w tej lidze trzeba też nauczyć się takiego polowania na piłkę i czekania na błąd rywala.

***

Jeżeli chcecie odsłuchać całą audycję z Krzysztofem Brede – możecie zrobić to oczywiście na kanale soundcloudowym Weszło FM:

Fot. Newspix