Piłkarskie dzieciństwo: Janusz Dziedzic

Janusz Dziedzic mógł w dzieciństwie trafić z niewielkiego klubu na Podkarpaciu do naszpikowanej gwiazdami Wisły Kraków, ale wolał wybrać ofertę ŁKS-u Łódź, gdzie miał większą szansę na grę. Jak były napastnik wspomina swoje początki z piłką? Czy od dziecka chciał grać w piłkę? Czy nadal jest związany z futbolem?

Piłkarskie dzieciństwo: Janusz Dziedzic

Swoją przygodę z piłką rozpoczynał pan w MKS-ie Dębica?

– Zgadza się.

W jakim wieku?

– Bardzo wcześnie. Mogłem mieć 7/8 lat.

Pamięta pan powód, dla którego zapisał się pan do klubu? Był organizowany jakiś nabór? Ktoś pana zachęcił?

– Jak to bywa w takich przypadkach, ktoś pod blokiem rzucił temat i poszło.

Od dziecka był pan piłkarzem ofensywnym?

– Zdecydowanie! Od małego wiedziałem, co chcę robić. Chciałem strzelać bramki, to było dla mnie bardzo istotne. Nie zapomnę sytuacji, gdy jako dziecko na praktycznie wszystkich apelach pytany o to, co chcę robić w przyszłości, odpowiadałem, że chcę być piłkarzem. Jeden chciał być strażakiem, drugi pilotem, a ja właśnie piłkarzem. Wywoływało to uśmiech na wielu twarzach.

Kto był pan piłkarskim idolem?

– Wzorowałem się na Brazylijczykach. Ta radość z gry i to, jak potrafili bawić się piłką, w jakimś stopniu mnie ukierunkowały – Ronaldo i Ronaldinho byli, moim zdaniem, fenomenami. Warto też wspomnieć o śp. Diego Maradonie czy Pele, bo w dzieciństwie sporo na ich temat czytałem i to też byli zawodnicy, którzy mocno utkwili w głowach poprzedniego pokolenia.

Miał pan swoją ulubioną drużynę?

– Jeżeli chodzi o reprezentacje, to na pewno była to Brazylia. Bez dwóch zdań. Natomiast, jeżeli mówimy o klubach, to FC Barcelona i AC Milan. „Duma Katalonii” z Romario, a „Rossoneri” z Saviceviciem, to były drużyny, które mocno działały na wyobraźnię i większość dzieciaków śledziła ich mecze.

Pana marzeniem było po prostu zostać piłkarzem czy za tym szedł debiut w reprezentacji, gra w topowej lidze?

– Na pewno. Te marzenia ewaluowały – na początku chciałem zagrać w seniorskiej drużynie. Pochodzę z małego miasta, więc dla takiego dzieciaka jest to cięższe do zrealizowania, ale z biegiem lat, kiedy dobrze to wyglądało i na kolejnych turniejach zdobywałem jakieś nagrody indywidualne czy zespołowe, to jako dzieciak z tak małego klubu zostałem… powołany do młodzieżowej reprezentacji. Poźniej te marzenia nabrały troszeczkę rozpędu. Co prawda, w seniorskiej kadrze nie zadebiutowałem, ale występowałem w młodzieżówkach. Moim największym marzeniem była gra w Hiszpanii, przez moment byłem tego bliski, lecz z różnych względów nie byłem w stanie zrealizować tego celu.

Wspomniał pan o sukcesach na turniejach. Wyjeżdżaliście gdzieś dalej czy braliście udział raczej w lokalnych zawodach?

– Począwszy od turniejów lokalnych, przez wojewódzkie, makroregionalne i kończąc na ogólnopolskich, to zawsze przywoziłem jakąś nagrodę do domu. Wszystko szło bardzo harmonijnie. Piłka nożna była moją wielką miłością. To było coś, co pozwalało zapomnieć o wszystkim. To są niezapomniane chwile. Nie da się tego tak łatwo opisać.

Skoro o turniejach mowa, to czy miał pan może kiedyś jakąś styczność z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Tak. Byłem na rozgrywkach dzieciaków kilka razy razy. Myślę, że to bardzo fajna incjatywa dla chłopców i dziewczynek. Wcześniej takich rozgrywek, na taką skalę – nie było. Dla wielu młodych dzieciaków gra na Stadionie Narodowym musi być wielką frajdą…

Oglądał pan rozgrywki Turnieju właśnie na Stadionie Narodowym?

– Byłem na Narodowym przed finałem Pucharu Polski pomiędzy Lechią Gdańsk a Jagiellonią Białystok. Jeszcze w kilku innych okolicznościach oglądałem rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku„. Super inicjatywa, jestem za tym, żeby chłopcy mogli konkurować z rówieśnikami z innych części kraju.

Czy trenerzy liczyli na to, że może pan kiedyś zagrać na ekstraklasowym poziomie?

– Trzeba by ich zapytać, ale prawdopodobnie powiedzieliby, że byłem osobą, która gdzieś w piłce mogła coś osiągnąć. W wieku kilkunastu lat byłem zapraszany do Amiki Wronki, czyli na tamten czas super drużyny – były też oferty z Wisły i Hutnika. Finalnie wybierałem pomiędzy Franciszkiem Smudą i jego plejadą gwiazd w Wiśle Kraków a ŁKS-em Łódź, więc doszedłem do wniosku, że wybór klubu z Łodzi będzie dla mnie bardziej korzystny.

Jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Jestem człowiekiem, który jest dosyć ambitny. Wydaje mi się, że było mnie stać na więcej, ale w kluczowych momentach pojawiały się długie kontuzje, potem trzeba było się jeszcze odbudowywać. Jestem daleki od tego, żeby narzekać i marudzić. Jestem wdzięczny za każdy dzień, który spędziłem w piłce, jakich ludzi mogłem poznać, ile miejsc na świecie mogłem odwiedzić. Do końca życia będę wdzięczny piłce za szansę, którą dostałem.

Czym się pan dzisiaj zajmuje?

– Na ten moment mam firmę, która pośredniczy w obrocie nieruchomościami, a poza tym jestem też menedżerem. Nie chciałem zupełnie odciąć się od piłki. Wydaje mi się, że wiem, jak pokierować zawodników, którzy chcą coś osiągnąć. Chciałbym im pomóc, podpowiedzieć i ułożyć ich ścieżki tak, żeby udało im się spełnić marzenia.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Janusz Dziedzic/Facebook