Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Zawód trenera to najpiękniejszy zawód pod słońcem. Chcesz kreować? Inspirować? Chcesz być liderem i dowódcą? Prowadzić swoją drużynę do kolejnych zwycięstw? Chcesz, by poszły za tobą tłumy? Chcesz… wygrywać?

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Kiedy byłem małym chłopcem, zakochałem się*. Zakochałem się na zabój.

Mówili mi, że to uczucie przemija. Że później ten stan to już nie będzie to samo. Że rutyna, znudzenie i codzienność zabiją to, co wydaje mi się dzisiaj tak trwałe.

Ale głosy „rozsądku” słyszę nieustannie od ponad trzydziestu lat. I wiecie co? I nic. Ja nadal jestem zakochany. Zakochany w futbolu.

***

Zerkam na zegarek. Złoty Rolex, dostałem go kiedyś na gali Ekstraklasy. Sam bym pewnie nigdy takiego nie kupił. Ale „trener roku”? To brzmi dumnie. Za 31 minut zaczynamy. „Wiecie, dla kogo gramy” – powiem dziś tylko to. I wyjdę z szatni. Jeszcze kwadrans i chwila dla mnie. Chwila, po której moja drużyna będzie chciała zmiażdżyć przeciwnika. Chwila, która da nam mistrzostwo Polski.

Wiem, że tak będzie. Kibice Lecha dziś nie mają prawa być zadowoleni. Oni i tak zapewnili sobie europejskie puchary, ale majstra zazdrościć będą nam.

Trzy miesiące temu nasz skrzydłowy zginął w wypadku samochodowym. 27-letni chłopak, gwiazda ligi. Po tym sezonie miał wyjechać z kraju. Od tego mroźnego weekendu nic nie jest już takie jak wcześniej. Każdy kolejny mecz i każdy kolejny trening to doświadczenie znacznie głębsze niż wcześniej. Choć mało w tym wszystkim jest rozmów, bo rana jest świeża i każdy z nią kontakt boli jak cholera, rozumiemy się bez słów. Jesteśmy jedną drużyną. Jedną rodziną. A Patryk od zawsze lubił szybkość. Tak na boisku, jak i za kierownicą. Zagramy dla niego.

***

Miałem osiem lat, kiedy wuefista zaprosił mnie na turniej piłkarski. Z trzecioklasistami. Choć byłem młodszy, to ja otrzymałem opaskę kapitańską. A ona zagościła na moim ramieniu już na stałe.

Miałem talent. Zgarnąłem kilka pucharów, statuetek dla najlepszego strzelca. Kiedyś zajęliśmy nawet drugie miejsce w wojewódzkiej lidze trampkarzy. Ale później koledzy mi odjechali. Pod ich nosami pojawiły się pierwsze wąsy, a ja wciąż budząc się gładziłem miejsce nad górną wargą. „Cholera, tak to ja nigdy ich nie dogonię”. Dojrzałem trochę później. Na boisku w tym czasie zsunąłem się nieco w cień. Teraz to inni zgarniali tytuły MVP, a ja, gdy trafiłem do liceum, otrzymałem propozycję gry w klubie IV-ligowym.

I tak kopałem sobie trzy razy w tygodniu, podsumowując wszystko sobotnim meczem. Aż do momentu, gdy jako 25-latek zostałem ojcem. Wtedy to zawiesiłem buty na kołku. Na czymś trzeba się w życiu skupić. Nie można łapać stu srok za ogon. Nie przeskoczyłem czwartoligowego poziomu. Wtedy już jednak wiedziałem, co czeka mnie w kolejnych latach.

***

Ustaw się pomiędzy stoperami. Czemu jesteś tak zawsze przyklejony do jednego z nich?! Nie rozumiesz, że ułatwiasz im zadanie? – zapytał mnie trener. Nie rozumiałem. Miałem 18 lat i zawsze… grałem po prostu w piłkę. Nikt do tej pory nie zadał mi tego pytania. Czy ja faktycznie ułatwiam im zadanie? Tego wieczora nie mogłem zasnąć.

Ja cię pierniczę… ja im ułatwiam zadanie. Przecież moje ustawienie nie daje mi żadnych możliwości… Nikt do mnie nie poda, bo przecież tuż obok stoi o głowę wyższy przeciwnik. A nawet jeśli – to przecież nie mam dynamitu pod podeszwą, z prędkości 0 km/h nie rozpędzę się nagle z obrotem, by za swoimi plecami zostawić rywala i znaleźć drogę do siatki. Co ja jestem, k***a, Messi?!

Trenerze, czy możemy pogadać jutro przed treningiem? – trzymam w ręku telefon. Która jest? 21:48. Wysyłać? Napiszę, nie jest wcale tak późno… – Jasne, bądź w klubie pół godziny przed zbiórką. No dobra.

***

Poczułem się wczoraj, jakby trener wycelował do mnie z otwartej… Nie wiem jak to możliwe, że przez 12 lat gry w piłkę nigdy nie pomyślałem o tym, by jako napastnik ustawić się pomiędzy środkowymi obrońcami. Strzelałem gole i bez tego, więc na refleksję nie było czasu. Ale, trenerze, czy takich sytuacji nie ma więcej? Czy mógłby mnie trener „wziąć na warsztat”?

– (śmiech) Cóż za świadome przemyślenia, brawo. Jasne, że mogę cię wziąć na warsztat. Po to tutaj jestem. I cieszy mnie, że chcesz szukać rezerw. Pewne zachowania boiskowe przychodzą nam naturalnie, innych trzeba się nauczyć. Świadomemu zawodnikowi przychodzi to jednak, bez dwóch zdań, dużo prościej. Krok po kroku możemy rozwijać twoje rozumienie gry, jestem jak najbardziej za!

– Od czego zaczniemy?

I dziesięć minut później znów poczułem się, jakbym dostał plaskacza. – To takie proste! Wystarczy pilnować, by łapać plecy obrońców, a oni… są wtedy jak dzieci we mgle.

Tego dnia na treningu strzeliłem w końcowej grze sześć goli. SZEŚĆ GOLI. Rozumiecie to?! Ja, napastnik od dziecka, nagle robię milowy krok. Po jednej kawie z trenerem. Ten gość to prawdziwy kozak.

***

Do Orła trafiłem jako siedemnastolatek. Przez kolejne osiem lat trenował mnie jeden szkoleniowiec. Człowiek-legenda w naszej miejscowości. Człowiek, który zmienił moje spojrzenie na futbol.

Od czasu, gdy zapytałem go o radę, od czasu, gdy pokazał mi, co znaczy „łapać plecy”, wycisnąłem go jak cytrynę. Pożyczyłem wszystkie książki, które przeczytał, analizowaliśmy jego notatki ze stażów czy szkoleń, a po wyjazdach wspólnie cięliśmy na kawałki nasze mecze. Ba, ja na te wyjazdy brałem nawet swojego laptopa, by móc w autokarze tagować kolejne akcje! Mój mentor dał mi też coś, czego nigdzie indziej dostać nie mogłem – dał mi swoje doświadczenie. Podzielił się nim, pokazał mi, jaki jest świat.

Choć całe jego życie to czołówka IV ligi – to było życie, które wybrał. On nie chciał „wskoczyć na karuzelę”. Nigdy nie aplikował na kurs UEFA Pro. Nasz sponsor zapewniał mu stabilne życie i możliwość skupienia wyłącznie na piłce. To mu wystarczało.

Czuł misję. Do piłki seniorskiej wprowadzał kolejne pokolenia. A jednocześnie wychowywał je, wskazywał im drogę. Wielu uchronił od… patologii. Od narkotyków, od bójek pod pubem w piątkowy wieczór. Zamiast okładać tubylców, za jego namową dbali o regenerację i optymalne przygotowanie do sobotniego starcia w lidze.

Gdyby nie on, ja też pewnie nie zrobiłbym trenerskich kursów. A po UEFA C i UEFA B nasze rozmowy były jeszcze bardziej owocne. Kiedy rozpoczynałem UEFA A, zaprosił mnie do sztabu. – Zostaniesz analitykiem w naszej drużynie, wyjdzie ci to na dobre – stwierdził. A ja nawet nie negocjowałem swojej stawki. Chciałem być z nim w sztabie. Mam wrażenie, że gdyby poprosił mnie, żebym dopłacił za tę możliwość – zrobiłbym to bez wahania.

Setki analiz, tysiące zachowań. Błędów i taktycznych niuansów. Pomysłów na kolejne mecze, które weryfikowało życie. Pomysłów moich i jego. Tych, na które wpadaliśmy niemal równocześnie, ale i tych bardziej odjechanych, do których miałem często pełne przekonanie, ale które na szczęście przejść musiały przez jego filtry.

Jako licealista nie mogłem przypuszczać, jak złożoną dyscypliną jest futbol. Nie mogłem wtedy wiedzieć, że profesjonalna piłka to bardziej szachy, aniżeli to, co ja nazywałem do tej pory grą w gałę.

***

Urodził mi się syn, więc postanowiłem oficjalnie: zostaję trenerem. Kilka lat dorywczej pracy w magazynach czy przy transporcie, kilka wakacyjnych wyjazdów do Holandii, by tylko zdążyć wrócić przed startem ligi, i kilka stówek za pracę analityka w ostatnim czasie – to było fajne, ale na tamtym etapie mojego życia. Dziś odpowiadam już za rodzinę, więc pora zakasać rękawy.

Zacząłem w Orle. Przez sezon prowadziłem juniorów młodszych. Genialna przygoda. Wykręciliśmy awans do ligi wojewódzkiej, a ja w praktyce realizować mogłem swoje liczne pomysły.

Rotacje w środku pola, sposoby pressowania, różnego rodzaju otwarcia gry – no szachy. Co za gra! Byłem dość znany w naszym powiecie, więc od razu dostałem propozycję, by objąć IV-ligowy zespół z sąsiedniej miejscowości. Uff, tyle meczów przeciwko Unii, a teraz wskoczyć w jej dres? Próbujemy.

Tamtejszych zawodników znałem bardzo dobrze. Szczególnie środkowych obrońców, przeciwko którym przecież występowałem. Choć na moje sztuczki kilka razy się nabierali, trzeba przyznać, że byli bardziej niż solidni. W rezerwie w dodatku mieli młodych, których oglądać na ławce też było żal.

Na wstępie zmieniliśmy więc system. 1-3-5-2 z dwoma wahadłowymi w przerwie letniej wydawał się sposobem gry… nie do przeniesienia z tablicy taktycznej na boisko. Ale już we wrześniu wszystko działało niczym w dobrze naoliwionej maszynie. Rundę zakończyliśmy na drugim miejscu. Po drodze ograliśmy 3:0 Orła, którego załatwiłem wyciągając obrońców z linii. Nasi napastnicy mieli tylko oszukiwać ich w ten sposób, zbiegając wgłąb pola. Piłka nożna to gra zespołowa, co zrozumiałem już lata temu. Tym razem to nie oni mieli być bohaterami. Dziury wypełnili skrzydłowi i środkowi, którzy nastrzelali aż miło.

Mój mentor pogratulował pomysłu i przyznał, że zabawiliśmy się z nimi jak z dziećmi.

A do końca sezonu było tylko lepiej. Świetna atmosfera w zespole, wzajemne zaufanie i poczucie, że zmierzamy w jednym kierunku, doprowadziły do awansu. Na starcie szkoleniowej kariery nie mogłem poradzić sobie lepiej.

Każdego dnia czułem flow. Rozrysowywałem treningi, oglądałem nasze mecze po dwa razy, żeby zrozumieć, czego tu jeszcze brakuje. Co nie funkcjonuje jak należy? Co jeszcze możemy poprawić? Czytając biografie Phila Jacksona czy sir Alexa Fergusona notowałem fragmenty. Z ich życia starałem się wyciągnąć wnioski dla siebie, ich rzeczywistość przenosiłem na swój grunt. Czerpałem z historii, które wpływały na topowe teamy w historii światowego futbolu.

W III lidze było widać u nas powtarzalność. Młodzież była przebojowa, wiedziała, że ma moje pełne wsparcie. Że błędy to nieuchronna część futbolu. A to dodawało każdemu zawodnikowi takiej pewności, że rok później większość drużyny rozeszła się po ligach centralnych.

Wraz z asystentem zaczynaliśmy pracę wczesnym rankiem. Odwoziłem syna do żłoba na siódmą i… jazda! Piłkarze do klubu schodzili się około 16:00, a ja byłem już po dziewięcu godzinach analiz i przygotowań. Wiedziałem komu i co dokładnie chcę powiedzieć, wiedziałem jak wyglądać będzie odprawa, niemal recytowałem to, co wcześniej sobie przygotowałem. Bo trener to nie tylko taktyk, ale i mówca. Żeby trafić do szatni, używałem narzędzi. Te musiałem jednak nieustannie testować.

Działały.

Debiutancki sezon zakończyliśmy na drugim miejscu. Wtedy zadzwonili do mnie ze Szczecina.

***

Na kursie UEFA Pro byliśmy nauczani, jak radzić sobie z mediami. Nieskromnie jednak muszę przyznać, że takich gierek, jakie fundowałem na konferencjach prasowych po meczach Pogoni, żaden edukator nie byłby w stanie chyba przewidzieć.

Wiedziałem, jak wyglądają media od środka, bo w czasach gry w Orle jeszcze pisałem dla jednego z większych piłkarskich serwisów. Czemu miałem więc tego nie wykorzystywać?

Weszło okrzyknęło mnie „polskim Mourinho”. Nie będę ukrywał, że dobrze mi było z tym określeniem. I jako The Polish One potrafiłem przed starciem z liderem skupić uwagę całego kraju na sobie, budząc delikatne kontrowersje względem terminarza rozgrywek, a także, kiedy było trzeba – brać na siebie winy zdołowanych zawodników. Dzięki zabiegowi numer jeden, wygraliśmy na Legii 4:1, drugi – pomagał nam wielokrotnie. W poniedziałek w szatni ekipie było po prostu lżej, to na mnie ciążyła presja, a nie na… było-nie było, głównych winowajcach naszych wpadek.

Bo na poziomie Ekstraklasy jest jeszcze ciekawiej. Pola do zabawy swoją pracą i warsztatem nie brakuje.

Kiedyś z Katowic przyjechał do nas sędzia. Wiedziałem, że to jego pierwszy występ na tym poziomie rozgrywek. – Gratuluję debiutu. Proszę uważać na symulki siódemki w zespole Arki. Życzę samych trafnych decyzji – przybiłem mu piątkę w tunelu. Niby nic, ale gdy Marcos zakończył mecz z żółtą kartką za próbę… wymuszenia rzutu karnego – uśmiechnięty byłem od ucha do ucha.

Ekstraklasa to jednak otoczka, której nie ma w Polsce nigdzie indziej. Ci ludzie, biegnący do ciebie na mieście, by zrobić sobie zdjęcie. Te prośby o autografy. I aplauz, gdy w szatni czekasz na pierwszy gwizdek sędziego. Tam na dole jest jak w jakimś je***ym jumanji, serio!

Kamery Canal Plus nie ustępują cię na krok.. Wywiady dla telewizji, konferencje prasowe. Błahe pytania, na które odpowiadasz tak, by zawsze osiągnąć korzyść. By skorzystała na nich drużyna. Oni rzucają te same frazesy każdego tygodnia, a ty… kalkulujesz. Trochę manipulujesz. Ale to twoje zadanie. To ty chcesz być niepokonany na polu psychologicznych bitew. To ty chcesz, by ktoś kiedyś powiedział o tobie, jak o Guardioli, Bielsie czy Sacchim. Nie ma więc chwili na odpoczynek. Ciągle być musisz pod prądem.

Każdego weekendu serce bije szybciej.

To nie jest przypadek, że niczym gladiatorzy pojawiamy się na arenie. Że liczy się tylko zwycięzca. Bo każdy facet po prostu to kocha. Gdy w żyłach płynie adrenalina, gdy głośny szum, który cię otacza, zanika, czujesz, że to ten stan. Stan przepływu, gdzie chociaż ze wszystkich sił starasz się być tu i teraz, odpływasz. Do innej rzeczywistości.

Tylko ty. Na ławce. Bo ty widzisz więcej.

Czy możesz wyobrazić sobie lepsze życie, niż życie trenera?

***

11 minut do początku spotkania. Stadion przy Bułgarskiej pęka w szwach. Jest komplet. Poznaniacy będą zapewne nas lżyli od pierwszej, do dziewięćdziesiątej minuty. W szatni jak w jumanji. Ale czy to ważne? Wiemy, po co tu przyjechaliśmy.

Wchodzę do szatni. Ostatnie ochraniacze wciągane na nogi. Ostatnie sznurówki wiązane w skupieniu. Ostatnie getry obwiązywane taśmą. W głośniku ZBUKU – „Do końca”. Naciskam pauzę.

Wiecie, dla kogo gramy – rzucam, biorę głęboki oddech przez nos i wychodzę.

Przygotowanie tych czterech słów zajęło mi cztery ostatnie wieczory. Po nich czuję przyjemne drżenie w klatce piersiowej. I wypełniającą ją ciepłą… ciecz? Koktajl związków chemicznych, mieszanka hormonów, od których się uzależniłem.

A teraz pora na show.

***

Jestem już po czterdziestce. Każdego dnia budzę się jednak z poczuciem, że mam jeszcze wiele do zrobienia. Przede mną piękne lata – rywalizacji, rozwoju i kolejnych sukcesów. Oczywiście też ciężkiej pracy, bo bez niej tych ostatnich by nie było. Przede mną lata kombinowania. Kreatywnych pomysłów, prób tworzenia czegoś, na co wcześniej nie wpadł nikt inny, a przynajmniej na co nie wpadli moi rywale. Moja piłkarska miłość trwa w najlepsze. I nie chce mi się wierzyć, że kiedykolwiek przeminie. Buduję pomnik. Exegi monumentum.

***

A dlaczego ty zostałeś trenerem? Czy właśnie dlatego, co przeczytałeś powyżej? Czy właśnie tak wyobrażasz sobie swoje życie? Czy właśnie taka fantazja napędza cię każdego dnia?

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

* historia zmyślona

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.