Mateusz Bogusz może mówić o sobie, że jest szczęściarzem. Nie był najbardziej utalentowanym dzieciakiem na Śląsku, ale miał bliskich, którzy bardzo pomogli mu w spełnieniu jego marzeń. Początkowo wychowywał się głównie z dziadkami (ze strony mamy i taty), to z babcią najczęściej wychodził pokopać na podwórko – ustawiał ją na bramce i strzelał rzuty karne. W tym samym czasie jego rodzice… również grali w piłkę.

Piłkarski rodzic: Piotr Bogusz

Już z tego opisu można wywnioskować, że sport w rodzinie Boguszów nie był pojęciem obcym. Ojciec z wujkiem kopali w amatorskim Wawelu Wirek, babcia wraz z mamą były szczypiornistkami Zgody Bielszowice. Nastolatek mógł wybierać pomiędzy piłką nożną a ręczną, ale od małego był zafiksowany tylko na punkcie futbolu.

– Grałem na ówczesnym IV-ligowym poziomie, ale nie udało mi się zaistnieć. Nie będziemy się czarować, nie byłem wystarczająco dobrym piłkarzem. Dosyć szybko poszedłem w trenerkę. Żona grała w piłkę ręczną, rodzina była ogólnie usportowiona. Jak się zaczęło? Zaczęło się od jego dziadków – nie liczyły się żadne inne zabawki poza piłką. Spędzał dużo czasu na podwórku z moimi rodzicami i teściami, cały czas grali. Babcia stawała na bramce, a on strzelał – wspomina Piotr Bogusz.

Jego tata skończył Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach i został trenerem dzieci oraz młodzieży w śląskich szkółkach. To on zabierał chłopaka na pierwsze zajęcia. Jak sam mówi, nie trzeba było go długo namawiać.

– Nie ukrywam, że zabierałem go na pierwsze treningi. Miał wtedy 5-6 lat i już sobie gdzieś podkopywał z boku. Potem zacząłem trenować młodzież w Gwieździe Ruda Śląska i on poszedł tam za mną. Byłem jego szkoleniowcem, ale prowadziłem wówczas dwa lata starszy rocznik. Miał fajną możliwość rozwijania się ze starszymi chłopakami. To była mocna drużyna. Niektórzy byli lepsi od Mateusza, ale w tym wieku nie zawsze ci „lepsi” zachodzą dalej. Trzeba mieć zapał, chęci. Teraz dzieci mają trochę łatwiej, ale według mnie jednocześnie – trudniej. Są lepsze boiska, lepszy buty i sprzęt, ale jest też więcej pokus. Często bywa tak, że to rodzic bardziej chce niż dziecko. U nas tak nie było, nie trzeba było go nakierowywać na piłkę, bo ona była z nim od najmłodszych lat. Nie interesowało go nic poza tym. Chciałem, żeby grał w piłkę, ale nigdy nie nakładałem na niego presji – opowiada Piotr Bogusz. 

Młodzieżowy reprezentant Polski miał zapewnione bardzo dobre warunki do rozwoju. Usportowiona rodzica, tata-szkoleniowiec oraz od małego gra ze starszymi i większymi od siebie przeciwnikami. Czasami problemem jest to, że dzieciaki w mniejszych akademiach mają początkowo zbyt łatwo, lecz nie w tym przypadku. – Wyraźnie odstawał warunkami fizycznymi, więc musiał pomagać sobie w inny sposób. Myślę, że nadrabiał sprytem, techniką użytkową, potrafił już coś wtedy zrobić z piłką oraz zaangażowaniem. Miał dobre uderzenie jak na swój wiek i taki boiskowy instynkt. Od początku ciągnęło go do przodu. Kiedyś jeden z trenerów w kadrze Śląska wystawiał go na obronie, to wiem, że nie za bardzo mu się to podobało, aczkolwiek robił to, co do niego należało. Lubił też stanąć między słupkami. Nie brylował wzrostem, ale wtedy grali na mniejsze bramki, a jeszcze praktycznie co tydzień rozgrywaliśmy turnieje halowe, gdzie miał taką okazję – tłumaczy ojciec kandydata na piłkarza.

Ojciec kandydata na piłkarza. Celowo użyliśmy tego zwrotu, ponieważ pan Piotr uważa, że… jego syn jeszcze nie jest piłkarzem. Nie jest tak, że w piłkę na świecie grają tylko Leo Messi i Cristiano Ronaldo, a cała reszta nie może siebie w ten sposób określać. Przesadą byłoby nazywanie piłkarzem, chłopaka, który jeszcze nie wszedł do seniorskiej piłki i nie zapowiada się, żeby się tam miał w przyszłości znaleźć, ale musimy przyznać, że jest to ciekawe podejście, z którego możemy wywnioskować, że tata nie pozwoli swojemu synowi, żeby ten mówiąc kolokwialnie – odleciał.

– On jeszcze nie jest piłkarzem. Zgodzę się, że w jakimś obiegu już jest, ale jest jeszcze młodym zawodnikiem, ma swoje braki i na pewno nie jest jeszcze w pełni ukształtowanym graczem. Chociaż, chłopcy w jego wieku są już czasami liderami drużyn. Mateusz ma zadatki na piłkarza. Kiedy po raz pierwszy pomyślałem, że może coś z tego będzie? Myślę, że takim momentem zwrotnym było przejście do Ruchu. Spotkał tam dobrych trenerów i bardzo się rozwinął. Zaufali mu. W dorosłej piłce trzeba walczyć o swoje i myślę, że na razie musi walczyć, żeby to jakoś wyglądało – zauważa aktualny szkoleniowiec trampkarzy chorzowskiego klubu.

Mateusz Bogusz ma także za sobą bardzo ciekawą oraz owocną przygodę z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – brał udział w tej samej edycji, co Bartosz Białek, z którym rywalizował o… miano najlepszego strzelca rozgrywek.

– Śląsk miał wtedy naprawdę mocny skład. Poza Oliverem Lazarem i Mateuszem Boguszem z tamtego obozu pamiętam Kajetana Kunkę i Łukasza Zjawińskiego. W całym Turnieju wzięło udział sporo chłopaków, z którymi teraz spotykam się na zawodowych boiskach. Dlatego to wydarzenie jest świetne również pod względem zawierania znajomości. Przyjemnie było grać na tak znanym stadionie. Teraz dzieci muszą mieć jeszcze większą frajdę, bo przecież finały odbywają się na Stadionie Narodowym. Bardzo dobrze wspominam towarzyszące mi w Chorzowie emocje. Najlepiej jednak zapamiętałem jednak wspomnianych już rywali. Trudno zapomnieć zawodnika (mowa o Boguszu – dop. red.), który w kluczowym meczu strzela ci gola przewrotką – wspominał napastnik VfL Wolfsburg w rozmowie z portalem Łączy Nas Piłka.

Dzisiaj jeden coraz śmielej radzi sobie w niemieckiej Bundeslidze, a drugi zbiera minuty na zapleczu La Liga. Czy Półwysep Iberyjski to dla niego odpowiedni kierunek? Jak widzi to jego ojciec? – Uważam, że jest to dobry kierunek, ale mimo wszystko – poziom tej ligi wysoki. Powiem szczerze, że nie śledziłem wcześniej rozgrywek drugiej ligi hiszpańskiej, a teraz wiem, że grają tam bardzo dobrzy piłkarze. Mateusz mówił, jak pojechał na pierwszy trening, że od razu rzuciło mu się w oczy to, że wszyscy są rozwinięci pod względem technicznym. Bawią się z piłką. Teraz troszkę łapią go kontuzje i od paru tygodni ma problem z kolanem, ale jest bardzo pozytywnie nastawiony do wszystkiego – mówi starszy z rodu Boguszów. 

Lata spędzone w roli szkoleniowca dzieci i młodzieży poskutkowały tym, że przez ręce pana Piotra przewinęły się setki młodych, chcących zostać piłkarzami zawodników, ale czy to jego własny syn był największym talentem, z którym miał do czynienia? Który z jego obecnych lub byłych podopiecznych ma szansę zaistnieć gdzieś wyżej?

– Spotkałem na swojej drodze większe „talenty” niż Mateusz. Aczkolwiek, większości nie dojeżdżała głowa. Obecnie pracuję w akademii Ruchu Chorzów i pierwszy przykład z brzegu utalentowanego zawodnika, jaki przychodzi mi na myśl, to Piotr Starzyński, który ostatnio udanie zadebiutował w Ekstraklasie, a jeszcze niedawno grał w moim zespole. To skromny chłopak z przeogromnym talentem, który może zrobić bardzo dużą karierę, ale takich jest sporo. Talent można mieć w wieku 6-8 lat i on musi współgrać z wieloma czynnikami, najważniejsza jest głowa i to nie tylko tego dzieciaka, a jeszcze rodziców – wyjaśnia. 

Odpowiednie środowisko, ciężka praca oraz bliscy sprawili, że dzisiaj Mateusz Bogusz jest uznawany za jednego z najbardziej perspektywicznych młodych zawodników w kraju. Czy król strzelców XI edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” wróci do Anglii i zacznie pokazywać się na boiskach Premier League? Tego byśmy mu życzyli.

– Bardzo dużo dała mu praca z trenerem Marcelo Bielsą w Leeds. Musiał jednak odejść, bo tam nie miał szans na grę. To jeszcze za wysokie progi dla niego. Musi się ograć na niższym poziomie, ma jeszcze deficyty i braki, ale musi się rozwijać. Co będzie dalej? Tego nikt nie wie. Ważne, że nadal ma zapał i piłka nożna jest dla niego najważniejsza – kończy Piotr Bogusz.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix