Rozkręca akademię w… szarym dresie. Turbo Football Academy

– Legia nie ma gwiazdek, Escola wycofała się z programu certyfikacji, który zrównał ich z klubami typu UKS Komorów i Turbo Academy – grzmiał w listopadzie 2019 roku na Twitterze Marek Wawrzynowski, dziennikarz „Wirtualnej Polski”. Pewnie mało który followers zastanawiał się wtedy, czym dokładnie Turbo Football Academy jest. Wybieramy się więc na warszawskie Bielany, żeby to sprawdzić!

Rozkręca akademię w… szarym dresie. Turbo Football Academy

Z Dworca Zachodniego odbiera nas samochodem obrandowanym logotypem i nazwą swojej akademii. Póki co nie ma jeszcze na sobie charakterystycznego szarego dresu, ten ubierze dopiero przed treningiem. Grzegorz Jędrzejewski do życia nastawiony jest bardzo pozytywnie. Swoim nastrojem zaraża innych.

Kojarzycie w ogóle Grzegorza? Nawet jeżeli wydaje się wam, że nie, pewnie nie jest to prawdą. Ułatwimy wam. Kojarzycie Gabora?

Bohater programu „Turbokozak” wylądował w nim przed laty tak, jak dzieje się to najczęściej. Przez przypadek. Marzył o tym, by zostać dziennikarzem. Kopał piłkę w Reprezentacji Artystów Polski i Andrzej Twarowski przekierował go do Bartka Ignacika. Przypadek, ale „kontrolowany”, jak mawia Jędrzejewski.

Ksywkę Gabor „odziedziczył” natomiast po Gáborze Királym. Urodzony 1 kwietnia 1976 w Szombathely zawodnik na przełomie wieków stał się piłkarską postacią rozpoznawaną na całym świecie. Nie dość, że nieźle radził sobie między słupkami, występując przez lata w Hercie Berlin oraz w reprezentacji Węgier, to na kolejne spotkania ubierał długie, szare spodnie dresowe. Gdy Jędrzejewski takie wdzianko zafundował sobie na jedno z nagrań, łatka przylgnęła do niego na stałe.

Dwaj przyjaciele z boiska

Turbo Football Academy Jędrzejewski założył wraz z Maciejem Witkowskim. Znali się oczywiście… z piłki. Za dzieciaka rywalizowali na Marymoncie. Później Maciek ściągnął Grześka do Nadarzyna, gdzie kończył karierę piłkarską, a następnie został trenerem. Projekt GLKS-u, który doszedł nawet do drugiej ligi (!) upadł, gdy gmina ucięła pieniądze. Wylądowali w okręgówce. Witkowski złamał nogę, zrobił papiery trenerskie i dołączył do sztabu. Po asystenturze u Macieja Terleckiego przejął stery. Gabor został trenerem bramkarzy.

Wszystko wygląda obiecująco do momentu, gdy nie pytamy o realia. – Realia? Było tak, że jeden zawodnik nie przyszedł na trening, bo stał w kolejce na poczcie, drugi przy dobrej pogodzie uznał, że futbol to nie najlepszy pomysł na popołudnie, a trzeci… a do trzeciego przyjechała dziewczyna – wspomina z uśmiechem Witkowski.

W 2016 roku gmina Nadarzyn kupiła jednak drużynie dresy. Kiedy lokalny kopacz stwierdził, że nie będzie ubierał klubowych dresów, bo nie jest dresiarzem, miarka się przebrała. – Wtedy powiedzieliśmy sobie z Grześkiem, że sami wychowamy sobie dzieci, które nie będą miały problemu z noszeniem klubowych dresów.

Na fali sukcesu naszej kadry we Francji, nowy projekt szkoleniowy zdawał się mieć sens. Wszyscy chcieli być jak Lewandowski, a po Euro moda na piłkę się nasiliła. – Chcieliśmy stworzyć coś od podstaw, ale mieliśmy handicap. Popularność i rozpoznawalność Gabora była i jest dla Turbo bardzo ważna – przyznaje Witkowski.

A Jędrzejewski przy promocji kolejnych działań czuje się jak ryba w wodzie. Zapraszają go na otwarcia boisk, dni wiosny czy dni sportu. Szkoły ściągają go na ceremonie X-lecia, bierze też udział w innych eventach. Broni na nich rzuty karne, więc i dzieciaki mają zajawkę.

Raz do piłki ustawionej na wapnie podszedł… ksiądz. Zasadził „z całej pety”, ale Gabor wybronił. Kiedy bramkarz skupił się na kolejnych strzałach, duszpasterz pokusił się o dobitkę i trafił Jędrzejewskiego w męski punkt. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe?

***

Jak popularny w rzeczywistości jest „Gabor”?

– Trudno obrać jakąś skalę. Zawsze żartuję, że jako jedyny w Turbo Academy mam swój dress code…

Szare dresy to faktycznie twój znak rozpoznawczy.

– Do tego stopnia, że na meczach Reprezentacji Artystów Polski, gdy witam się z kimś np. na stadionie, jeszcze w dżinsach, nie rozpoznaje mnie. Kiedy wychodzę na rozgrzewkę, już w szarych dresach, słyszę: „o, nie wiedziałem, że pan Gabor też tu jest”. A przecież przed chwilą się witaliśmy. Jestem lubiany, odbierany pozytywnie, co pozwala nam też wychodzić poza Bielany.

Ludzie nie mylą Turbo Football Academy ze szkółką bramkarską?

– Bardzo często! Pytania czy trenujemy wyłącznie bramkarzy powtarzają się notorycznie. Fakt – oni zajmują szczególne miejsce u mnie w sercu, ale trenujemy wszystkich.

A kibice zaczepiają cię na mieście?

– Zdarza się, ale w rozsądnych proporcjach. Nie jest tak, że nie mogę spokojnie kupić czegoś w sklepie. W środowisku sportowym, co oczywiste, częstotliwość jest większa. Kiedy wykonujesz coś, co jest widoczne, musisz sobie zdawać sprawę z tego, że ludzie będą cię poznawać. Nie lubię, gdy ktoś mówi, że go to męczy. Przecież każdy wie z czym to się wiąże.

Bywa sympatycznie?

– Otrzymuję sympatyczne wiadomości, nie spotykam się z przejawami braku sympatii. Jedna z mam napisała mi kiedyś, że jest kierownikiem i trenerką w jakiejś szkółce. „Nasze dziewczyny bardzo chętnie poznałyby pana i nastrzelałyby panu kilka goli” – dodała. Nie wiedziałem czy to żart, czy wyzwanie (śmiech). Kiedy indziej chłopaki wysadzili mnie na stacji paliw, czekałem na żonę. Obserwować mnie zaczął kierowca TIR-a. Patrzy, patrzy, wreszcie uchylił szybę: „Panie Gaborze, mogę podwieźć do Lublina!”. „Właśnie wracam z Łęcznej, droga czysta” – odpowiedziałem.

Kiedy wymyśliłeś sobie tę postać?

– Uczciwie muszę powiedzieć, że nie ja ją wymyśliłem. Ona wymyśliła się sama. Na jednym z Turbokozaków było bardzo zimno. Nie miałem długich dresów, bo nie lubię obcisłych. Ale było tak zimno, że wziąłem jedyne co miałem po ręką – szare dresy. „O, stylizujesz się na Gabora” – powiedział mój znajomy. Ja byłem raczej z epoki Petera Schmeichela, ale skoro takie skojarzenie się pojawiło, pomyślałem, że tak to zostawię. Znałem oczywiście Kiraly’ego, a potem uznałem, że to może być na mnie pomysł.

A skąd w ogóle wziąłeś się w Turbokozaku?

– Również przypadek! Chciałem być dziennikarzem. Chciałem komentować mecze. Na treningu RAP pogadałem z Andrzejem Twarowskim o tym, czy mógłbym odbyć w Canal+ staż. On skierował mnie do Bartka Ignacika. Wtedy bronił Szamo, potem wskoczyłem na pół z Jankiem Szczęsnym, a na końcu zostałem tylko ja. Wszędzie przypadek, ale kontrolowany, któremu trzeba było pomagać.

Czemu nie zostałeś w Canal+ również w innej roli?

– Na pracę dziennikarską nie było miejsca, bo jest tam ekipa super dziennikarzy. Niemniej moja rola, w luźniejszej formie, sprawiła, że nie aspiruję do bycia opiniotwórczym. Jestem postrzegany jako osoba z tego typu formatu, więc nie zacznę nagle prowadzić Magazynu Pegaz. To nie będzie naturalne.

Czym zajmujesz się poza występami w Turbokozaku?

– Aktualnie mamy pomysły na kilka formatów. Trochę storpedował jest COVID-19. Ale pomysły czekają na realizację. Zamuję się od niedawna też kanałem na Youtube. W tym będę niezłomny. No i poza tym, oczywiście, akademia Turbo Football Academy.

***

Na ile istotny Gabor jest w kontekście rozwoju Turbo? – Jest bardzo istotny – twierdzi Witkowski. – To dobry trener, ale jest też magnesem, który odróżnia nas od innych klubów. Program daje mu popularność, ale Grzesiek jest też… dostępny. Chodzi na treningi, bierze w nich udział. Rodzice widzą to zaangażowanie i bardzo je cenią – dodaje.

W Turbo prężnie działają też wizerunkowo i marketingowo. – Chwalimy się wszystkim, czym możemy i czym pochwalić się warto – przyznaje Gabor. – Działaniami standardowymi i niestandardowymi. XXI wiek stawia przed nami takie cele. Z Instagrama można się śmiać i można się z nim nie zgadzać – ale pokazując to, co się wokół Turbo dzieje, zachęcamy. Dobrze się bawimy i pokazujemy rzeczywistość, którą kreujemy. Instagram przyzwyczaja do tego, że ludzie pokazują siebie często takimi, jakimi nie są. My jednak pokazujemy to, co faktycznie robimy.

Lista inicjatyw z zawodnikami Turbo Football Academy w tle jest długa…

  • epizod w teledysku Pectusa:

  • otwarcie wystawy klocków Lego na Stadionie Narodowym
  • występ w „Pytaniu na śniadanie”
  • Turbokozak dla dzieci ze szkółki
  • manekin challenge z publikacjami w Polsacie Sport oraz w „Ekstraklasie po godzinach” (z dorosłymi takie nagranie jest dość łatwe, z dziećmi nieco trudniejsze. Zwróćcie uwagę na piłkę podbijaną głową i linkę przyklejoną do sufitu. Mają rozmach!)

Bogate wnętrze pod płaszczem „komercji”

Witkowski: – Czujemy, ze nasza robota ma sens. Naszym założeniem jest kształtowanie od podstaw. Co nas wyróżnia? Na tle klubów, z którymi mamy do czynienia, trzymamy się naszych założeń. Często niepopularnych wśród rodziców. My z Grześkiem rzadko orientujemy się jaki wynik osiągają drużyny, które miejsca mają w tabelach. Pytamy raczej trenerów czy dzieci były zadowolone, jak zrealizowane zostały założenia. Mamy plan na szkolenie dzieci, które ma przygotować ich do gry w piłkę w przyszłości, a nie do wygrywania dzisiaj. Jeśli chodzi o podejście do trenera w klubie, to trener ma się zajmować przede wszystkim, a wręcz tylko szkoleniem i sprawami trenowania dzieci. Nie jest skarbnikiem, kierownikiem drużyny, nie ma na głowie spraw organizacyjnych i innych mogących angażować go na innych polach, niż te, do którego jest powołany. To z pewnością wpływa na komfort i jakość pracy.

Jędrzejewski: – Nikt nie dostał u nas zjebki za to, że podjął błędną decyzję. Decyzje podejmują zawodnicy. Kiedy zaczynamy nowy sezon, pierwszy trening to spotkanie rodziców z trenerem. Po krótkiej odprawie zawodnicy idą grać, a rodzice wchodzą do szatni. Poznają jak cienka granica jest między motywacją, a presją. Dowiadują się, że wyniki nie muszą świadczyć o tym, że źle szkolimy i nie odpowiedzą na pytanie czy zawodnik ma szanse na profesjonalną grę w piłkę.

Witkowski: – Wyróżnia nas to, że o ile, jak wszyscy inni trenerzy, znamy teorię, to my jesteśmy konsekwentni w jej praktykowaniu. Bierzemy aktywny udział w edukacji rodziców, o której się tyle mówi, a wokół której faktycznie nie dzieje się wcale za wiele. Jesteśmy z Grześkiem detalistami. Chcemy realizować własne wizje i wiemy, że jeśli zaniedbamy edukację rodziców, to do nas wróci. Czemu akurat to? Bo to jest duży problemem polskiej piłki dziecięcej.

Jędrzejewski: – Inne oczekiwania są od rodziców, a inne od trenerów. Normalny człowiek, piętnowany z obu stron – da sobie z piłką spokój. Inne założenia ma trener, na nie głową kręci rodzic. I dziecko nie wie co się dzieje… A dzieci muszą popełniać błędy!

Jakieś Kombii Turbo?! Turbo ze złotą gwiazdką!

Legia nie ma gwiazdek, Escola wycofała się z programu certyfikacji, który zrównał ich z klubami typu UKS Komorów i Turbo Academy – przytoczona na wstępie wypowiedź Wawrzynowskiego mogła zaboleć tych, którzy tak dużo serca włożyli w stworzenie Turbo. I w to, by ich akademia zdobyła w programie certyfikacji złotą gwiazdkę – jako jedna z najmniejszych i najmłodszych w kraju.

Podeszliśmy do tematu ambicjonalnie – twierdzi Gabor. – Dużo musieliśmy dopasować, musieliśmy spełnić kryteria – to było dla nas wyzwanie. Dzięki temu spełniamy kryteria programu. Są kluby, które wymieniały nas, że takie drużyny jak Turbo nie powinny mieć gwiazdki. Były kryteria, my podeszliśmy tak, żeby je spełnić. Nie rozumiem jakichkolwiek zarzutów, że jesteśmy „zbyt mali” na złoto…

Dziś całe Turbo liczy 220 dzieciaków, przed pandemią liczby dochodziły do 300. W certyfikacji są cztery grupy reprezentacyjne – od Skrzata do Młodzika. Istnieje jeszcze jednak ścieżka Turbo Football Academy Talents – dla wszystkich chętnych, przy szkołach. Talentsy są na Białołęce, Targówku, Mokotowie, Żoliborzu i Bielanach. W talentsowych grupach łączeni są gracze z maksymalnie trzech sąsiadujących roczników. Dziewięć grup przy dziewięciu szkołach. Luty jest miesiącem, by trenerzy baczniej poprzyglądali się zawodnikom. Kto rokuje – ten od kolejnego sezonu trafia do właściwej Turbo Football Academy. Wyselekcjonowana grupa nie trenuje już pod domem, wyzwanie jest większe, rywalizacja też wskakuje na wyższy poziom.

Turbo nie ma sponsora, nie jest też dofinansowywane z miasta. Pomaga dzielnica Bielany, a pieniądze z certyfikacji w obliczu wydarzeń roku 2020 – uratowały szkółce skórę. Skrzaty płacą miesięcznie po 169 złotych składek, Żaki i Orliki, które trenują po trzy razy w tygodniu, po 199. 210 złotych to stawka dla Młodzików, ale ci mają już po cztery zajęcia, w tym jednostkę motoryczną lub prowadzony przez Jędrzejewskiego trening bramkarski.

Struktury kluby tworzą jeden trener z licencją UEFA A (drugi jest w trakcie kursu), trzech z licencjami UEFA B oraz dziesięciu szkoleniowców Grassroots C.

Docelowo Turbo może rozrosnąć się jednak na… cały kraj. – Mieliśmy zapytania z Trójmiasta i z Górnego Śląska, ale za franczyzą musi iść jakość i zaufanie do osób na miejscu. Póki co chcemy usprawnić działania klubu, by móc wyjść na zewnątrz. Wierzę, że możemy funkcjonować w całej Polsce, bo Gabor może być wszędzie. Jego wszędzie przecież lubią, jestem odbierany bardzo pozytywnie. Szkółka Piotra Reissa w Warszawie nie przejcie, ale Gabor w Poznaniu? Granice terytorialno-administracyjne nie są dla nas żadną blokadą.

***

Za program szkolenia w Turbo Football Academy odpowiedzialny jest Tomasz Świerczewski, koordynator grup talentsowych:

– Jestem odpowiedzialny za program szkolenia w grupach talensowych, w naszych oddziałach. Tam wyławiamy najzdolniejszych. W Turbo Football Academy, w grupach certyfikowanych, pracujemy natomiast na programie AMO.

Jak idzie z autorskim przedsięwzięciem?

– Wdrożyliśmy je w tym roku. Dopiero zaczyna się dziać to, czego rzeczywiście chcemy.

Co jest kluczowe w waszym programie?

– Kluczem jest nacisk na rozwój jednostki. To grupy, które nie grają w ligach (ale planujemy organizować im turnieje i mecze sparingowe raz na jakiś czas), dlatego w planie szkolenia nie zawieraliśmy nawet założeń zespołowych i grupowych. Interesowały nas aspekty techniczny i motoryczny. Trzeba też przyznać, że te grupy są młodsze.

Na ile możemy mówić o indywidualizacji zajęć?

– Program staramy się wdrażać tak, by był odpowiedni i dla tego najsłabszego, który lubi spędzać czas na sportowo, by mógł on się czegoś nauczyć i rozwijać, ale też żeby skala trudności dostosowana była do jednostek bardziej wybitnych. Tych, które mają szansę trafić do grup certyfikowanych.

Na czym więc się skupiacie?

– Na doskonaleniu techniki, tam jest jej mnóstwo. Podzieliliśmy to na poziomy i mamy wszystko usystematyzowane. Na początku treningu stosujemy ćwiczenia w warunkach bez presji, później wchodzimy we fragmenty gry i gry pod większą presją.

Czuć inspirację metodą Coervera.

– Tak, dużo czerpaliśmy z metody Coervera. Budowa jednostki też opiera się na zasadach, które poznałem na kursie.

A czym Turbo różni się od innych klubów, w których pracowałeś?

– Byłem w wielu klubach i pojawiała się w nich zawsze presja. Tutaj jest inaczej. Od trenerów się wymaga, ale o tyle mamy luz, że nie ma presji wyniku. Nie muszę osiągnąć z daną grupą czy drużyną danego miejsca. To daje w pracy spokój. Widać dzięki temu postępy. Wydaje mi się, że przez ostatnie dwa lata rozwinęły się wszystkie grupy. Widać ogromny progres. Poza tym, dzieciaki nie tylko chętnie grają w piłkę, ale lubią też tu przebywać.

Co dalej? Plany są duże

Aktualnie Turbo funkcjonuje na boiskach typu Orlik, przy szkołach, na przyszkolnym boisku dla Młodzika oraz na CRS Bielany, gdzie dzielnica udostępnia obiekty z niezłą bazą. – Orliki mają nową murawę, wymienioną w tym roku, zimą są pod balonem. Wymagania, które stawia przed nami certyfikacja, w stu procentach spełniamy dzięki dzielnicy Bielany i pasjonatowi sportu w osobie burmistrza Grzegorza Pietruczuka – przyznaje Jędrzejewski.

Plany są jednak wciąż rozwojowe. Chcą stworzyć drużynę dziewczęcą, a także iść dalej ze starszymi rocznikami, być może kiedyś kończąc na ekipie seniorów. Gabor: – W drugiej połowie roku 2021 oddany zostanie obiekt na Hutniku, a tam są trzy miejskie boiska pełnowymiarowe – dwa sztuczne i jedno naturalne. To obiekt za 40 milionów. Mamy taki cel, by wejść do trampkarzy i nie uciekać od drużyny seniorskiej, jeśli nasi wychowankowie za kilka lat będą chcieli w niej grać.

Witkowski z Jędrzejewskim chcą też prowadzić treningi z pierwszoklasistami, zaraz po lekcjach. Z perspektywą utworzenia klas piłkarskich w późniejszych latach przy kilku szkołach podstawowych.

A wszystko odbywać się ma zgodnie z ideą turbo. Zaraz, zaraz – z czym?!

– W duchu turbo! – śmieje się Jędrzejewski. – W budowaniu fundamentów u dzieci do bycia piłkarzami, ale na równym poziomie z byciem wartościowymi ludźmi. Na dzień kobiet rozdawaliśmy kwiatki, a nasi zawodnicy dostali zadanie domowe – rozdać je w domach swoim mamom. Nasze hasło to więcej niż piłka. Bo Turbo Football Academy to więcej niż piłka!

Z WARSZAWY – PRZEMYSŁAW MAMCZAK