„Koordynacja ruchowa dzieci jest dramatyczna. 10-latek nie potrafi zrobić przewrotu w przód”

Czy koordynacja ruchowa dzieci stoi na dramatycznym poziomie? Większość chłopców, którzy uczęszczają na treningi piłki nożnej, nie ma charakteru do uprawiania tego sportu? Czy ten charakter i wolę walki można wypracować na treningach? Jak wyglądają lekcje wuefów w szkołach podstawowych i czemu nie uczą podstaw koordynacji? Na tematy związane z początkowym etapem szkolenia dzieci i młodzieży rozmawiamy z Maciejem Bykowskim, współzałożycielem Szkoły Techniki Futbolu „Champion”.

„Koordynacja ruchowa dzieci jest dramatyczna. 10-latek nie potrafi zrobić przewrotu w przód”

Maciej Bykowski to były piłkarz, który występował na pozycji napastnika. W Ekstraklasie rozegrał 238 spotkań i strzelił 38 goli, m.in. dla takich klubów jak Polonia Warszawa, ŁKS Łódź, Lech Poznań, Górnik Łęczna czy Polonia Bytom. W swoim piłkarskim CV ma również greckie kluby (Panathinaikos Ateny, OFI Kreta). Po zakończeniu piłkarskiej kariery, wraz z Marcinem Mięcielem, założył w Warszawie szkółkę piłkarską Szkoła Techniki Futbolu „Champion”.

***

Mamy za sobą już dwa lockdowny związane z pandemią koronawirusa. Na przykładzie waszej akademii, niech pan powie, czy widoczna jest taka tendencja, że dzieci po prostu rezygnują z treningów piłki nożnej po tych dłuższych przerwach?

Na pewno pierwsza fala pandemii tej choroby wywołała małą panikę, zwłaszcza u rodziców tych młodszych zawodników. Wyglądało to tak, że zawieszali treningi lub się wypisywali. To jest logiczne, że ludzie po prostu się bali. Aczkolwiek widzę, że powoli się to zmienia. Wróciło słońce, jest ładniejsza pogoda i część tych dzieci do nas wraca, a jak nie ci sami to przychodzą też nowi. Mam nadzieję, że powoli wraca wszystko do normalności.

Czy nie ma pan takich obaw, że te dłuższe przerwy od aktywności fizycznej u dzieci mogą  przynieść negatywne konsekwencje w przyszłości?

– Konsekwencje na pewno będą, bo dzieci długo siedziały przed ekranami komputerów podczas lekcji online, jak i też innych zajęć, choćby treningów piłki nożnej. Treningi w formie online nie są takie same jak na boisku, gdzie dziecko porusza się po całej przestrzeni, biega z piłką i przede wszystkim zażywa świeżego powietrza. Jednak u dzieci jest tak, że one szybko nadrabiają. Myślę, że, gdy wejdą w reżim treningowy to wszystko wróci do normalności. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy nie będziemy pamiętali o pandemii i o tym, że treningi odbywały się w formie online, tylko swobodnie będziemy pracować na boiskach.

Treningi w formie online. Na początku były na pewno czymś intrygującym i nowym dla dzieci, zakładam, że budziły one spore zainteresowanie. Jak to było później? I co robiliście, żeby urozmaicać te zajęcia, żeby nie były po prostu nudne dla tych najmłodszych? 

– Na początku było to coś nowego i dzieci chętnie brały udział w treningach online. Trenerzy tych najmłodszych zachęcali do brania udziału w zajęciach poprzez różne gry i zabawy. Jednak to wszystko miało swoje ograniczenia, ponieważ w domu pewnych ćwiczeń po prostu nie można wykonać. Treningi online na samym starcie wiązały się z euforią wśród najmłodszych, a im dalej w las to frekwencja na tych treningach była coraz mniejsza. Dzieci miały przesyt tego, co działo się online: lekcje, dodatkowy język angielski i jeszcze trening. Nie ma, co się dziwić.

Często pojawiają się takie głosy, że doświadczeni szkoleniowcy lub byli piłkarze powinni pracować z dziećmi w tych młodszych kategoriach wiekowych. Tak, dzieje się, chociażby w dużych holenderskich czy niemieckich akademiach, gdzie z 10-latkami pracują byli piłkarze lub doświadczeni szkoleniowcy. W Polsce często było tak, że do tych najmłodszych grup przydzielano młodych, niedoświadczonych szkoleniowców, po to, żeby mogli się uczyć fachu przy dzieciach. Jaki ma pan na to pogląd?

– Nie ukrywajmy, że tak powinno być. To jest złoty okres, gdzie bardzo dużą uwagę zwraca się na poszczególne elementy techniki czy koordynacji. Na pewno powinni pracować z tymi dziećmi trenerzy z dużym doświadczeniem. Dlaczego nie pracują? Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, dlaczego tak jest, chodzi przede wszystkim o pieniądze. Tacy trenerzy też mają swoje ambicje zawodowe i finansowe, dlatego też z dziećmi pracują młodzi szkoleniowcy. Nie chcę im nic ujmować, ale spójrzmy na Holandię czy Niemcy, gdzie pracują byli piłkarze z dużym doświadczeniem. Wychodzę z takiego założenia, że u nas w Polsce też tak powinno być. Niestety, tak nie jest. Czy to się zmienia? Trudno powiedzieć. U nas w akademii staramy się, w miarę możliwości, obserwować treningi i pomagać trenerem swoim doświadczeniem i uwagami. Z kolei ja prowadzę rocznik 2010, więc też są to młodzi chłopcy. Tak powinno to wyglądać, ale różnie z tym bywa.

Jak to jest z tym szkoleniem dzieci i młodzieży w Polsce. Cały czas kuleje czy wstaje z kolan? Jaka jest pana perspektywa?

– Moja perspektywa jest taka, że w Polsce mamy coraz lepszą infrastrukturę sportową, dostęp do materiałów szkoleniowych, możliwość wyjazdów na wszelkiego rodzaju staże, szkolenia. Jednak, wszystko to zależy od trenera. Bo są tacy szkoleniowcy, którzy szkolą się i chcą cały czas podnosić swoje umiejętności trenerskie oraz marzą o tym, żeby prowadzić seniorów. Oczywiście, najpierw nabierają doświadczenia w trenowaniu dzieci i młodzieży, później chcą iść wyżej. I tacy trenerzy robią dobrą robotę. Jednak są też tacy, którzy traktują trenerkę jako pracę drugorzędną i przychodzą na treningi, żeby je odbębnić, i nie przykładają się do nich zbytnio, bo nie mają na to czasu, z uwagi na inne obowiązki domowe czy zawodowe. Nie poświęcają się na tyle pracy trenera, żeby stawać się coraz lepszym, nabywać wiedzę i uczyć tak, jak powinno się to robić.

Szkolenie w Polsce się poprawia? Czy wręcz nie zmieniło się nic? Czy są dobre podstawy ku temu, żeby było coraz lepiej w tym temacie? Czy wręcz potrzebna jest jakaś gruntowna zmiana?

– Są ośrodki, gdzie szkolą bardzo dobrze i też są takie, gdzie jest po prostu gorzej. To jest tak samo, jak z lekarzami – jednemu pomoże i ten go wychwala, a drugiemu nie pomoże, który później go krytykuje. To jest temat na dłuższą rozmowę. Jednak wydaje mi się, że  idzie to ku lepszemu.

Czy zgadza się pan z twierdzeniem trenera Bogusława Kaczmarka: „w Polsce wychowujemy brojlery i pustaki piłkarskie”? Ta wypowiedź padała odnośnie wyszkolenia technicznego u polskich zawodników.

– Nie czytałem tego wywiadu, więc nie wiem, co trener Kaczmarek miał dokładnie na myśli. Możliwe, że jest to trochę wyrwane z kontekstu. Aczkolwiek, uważam, że jest to duży autorytet, jeśli chodzi o piłkę nożną. Powtórzę się, ale uważam, że są ośrodki, gdzie szkoli się dobrze i idzie to w  dobrym kierunku. Natomiast zdaję sobie sprawę, że jest to temat, który powinien byś poruszony podczas dyskusji w PZPN-ie, jak i w Wojewódzkich ZPN, żeby szkolenia trenerów były jeszcze lepsze.  Może to te Związki powinny pomyśleć nad wynagrodzeniami dla trenerów? Wszystko kręci się wokół pieniądza, nie da się ukryć.

Rozszerzę kontekst tej wypowiedzi dla TVP Sport, gdzie trener Kaczmarek zaznaczał, że w Ekstraklasie gra się na dwa kontakty – przyjęcie i strata.

– Trener Kaczmarek potrafi w fajny sposób wypowiedzieć się na temat piłki nożnej. Z uwagi na obowiązki służbowe, coraz rzadziej oglądam Ekstraklasę, więc trudno mi się do tego odnieść. Są mecze lepsze i gorsze, natomiast, jeżeli mówimy o przyjęciu i stracie piłki to coraz więcej gra obcokrajowców w naszej lidze, więc nie wiem czy możemy mówić tu tylko o polskich zawodnikach. Zauważmy, że są w tej lidze młodzi polscy zawodnicy, którzy po jednym czy dwóch sezonach od razu wyjeżdżają za granicę. To świadczy też o tym, że coś potrafią.

Technika użytkowa to powinien być najważniejszy element szkolenia w każdej szkółce? Wy, nawet macie to uwzględnione w nazwie akademii – Szkoła Techniki Futbolu „Champion”.

– Uważam, że jest to podstawa. Musimy zwrócić uwagę na 3P: prowadzenie, podanie i przyjęcie. To są podstawowe rzeczy, które dziecko musi się nauczyć. Możemy mówić, że piłka ewaluuje i idzie w różnym kierunku, ale nie zmienia się jedno – trzeba tę piłkę wprowadzić, podać i przyjąć w odpowiedni i jak najszybszy sposób. Staramy się w naszej akademii postawić duży nacisk na te trzy aspekty. Aczkolwiek drybling i koordynacja pojawiają się u nas już na samym początku szkolenia, bo można to wszystko fajnie połączyć. Technika to jest fundament. Musi ona być, bo dzięki niej możemy dalej budować.

Zauważa pan, że koordynacja ruchowa u najmłodszych w ostatnich latach nie jest taka, jaka była kiedyś? Z uwagi na to, że mniej czasu dzieci spędzają na podwórkach, jak i na lekcjach wychowania fizycznego zapomina się o tym elemencie?

– Koordynacja ruchowa u dzieci jest dramatyczna. Jeżeli dziecko w wieku 10 lat nie potrafi zrobić fikołka w przód i w tył, to na czym my mamy to wszystko budować? To jest jak z budową domu, najpierw musi być wylany fundament, żeby móc ruszyć z kolejnymi etapami budowy. Patrząc przez pryzmat najmłodszych dzieci, uważam, że koordynacja ruchowa jest bardzo słaba, wręcz dramatyczna. Popatrzmy na bramkarzy. Kiedyś to grało się na wszystkich pozycjach. Stałeś na bramce, rzucałeś się, łapałeś piłkę, a dzisiaj dziecko ma kłopot z tym, żeby złapać piłkę prosto w ręce. Nie mówię tutaj o technikach zbijania piłki do boku, bo nie każdy szkoli się na bramkarza, tylko o złapaniu futbolówki, która leci prosto do ciebie.  Kiedyś chciałem zrobić na sali gimnastycznej trochę koordynacji ruchowej… wycofałem się z tego  pomysłu, bo musiałbym poświęcić wiele czasu tylko na dwóch, trzech zawodnikach, żeby poprawnie zrobili przewrót w przód, nie robiąc sobie przy tym krzywdy, bo to jest najważniejsze. Podwórko kształtowało kiedyś koordynację, ale przede wszystkim charakter. Dzisiaj dzieciom przede wszystkim brakuje charakteru do piłki, bo wszystko za dziecko robi rodzic. Normalne jest to, że wszyscy rodzice kochają swoje dzieci, ale czasami wychodzą z tego absurdy i widoczne jest to na treningach. Tutaj upatrywałbym duży problem dzisiejszej młodzieży.

A propos kształtowania charakteru, czy to nie jest czasem tak, że dzieci i młodzież mają po prostu za dobrze? Wszystko mają podane jak na tacy. Nie muszą o nic walczyć, bo akademie, jak i sami rodzice zapewniają im komfortowe warunki do trenowania.

– Dobrze to pan ujął. Dzisiaj większość tych chłopców pochodzi z zamożnych rodzin, gdzie niczego im nie brakuje. Zobaczmy na zawodników, którym się powiodło w piłce nożnej, większość z nich pochodzi z mniejszych miejscowości, gdzie determinacja, żeby osiągnąć sukces jest dużo większa, bo chcą wyrwać się z danego środowiska i polepszyć swoje warunki życiowe, poprzez grę w piłkę. Na początku jest pasja, a potem wizja, żeby móc się z tego utrzymywać. Dzisiaj większość chłopców, nie wszyscy, mają bardzo dobrze. Za nich wszystko robią rodzice. Oni nie potrafią o siebie walczyć. My, trenerzy nie możemy mieć pretensji do tych dzieci, musimy uświadamiać rodziców, rozmawiać z nimi. Z uwagi na fakt, że często są na wysokich stanowiskach w swoich pracach, czasami ciężko ich przekonać do metod i zasad, jakie powinny funkcjonować w piłce nożnej.

Czy jakikolwiek trener jest w stanie obudzić i wykształcać charakter u takiego dziecka z dobrego domu? Pamiętam rozmowę z jednym z trenerów Feyenoordu na turnieju młodzieżowym, o Shaqueelu van Persie, czyli synu legendarnego holenderskiego napastnika, Robina: „problemem jest to, że Robin zaczynał na podwórkach, a ten chłopak ma za dobrze posłane. Ma wszystko, czego dusza zapragnie. Nie musi o nic walczyć, w przeciwieństwie do ojca. Trudno u takiego zawodnika wykształcić charakter do ciężkiej pracy”.

– Wydaje mi się, że jest to możliwe, ale musi wystąpić współpraca w trójkącie trener-zawodnik-rodzic. To jest bardzo ważne, bo, jeżeli z tego układu jedno ogniwo nie angażuje się tak, jak powinno, to sami trenerzy nie są w stanie na pewnym etapie zmienić charakteru zawodnika, żeby później, w przyszłości, grał na wysokim poziomie.

Pojawiają się głosy z różnych miejsc, że wychowanie fizyczne w szkołach podstawowych kuleje. Kilkanaście lat temu doszło do zmian programowych i widać tego negatywne efekty?

– Na pewno widać tego efekty. Mówię dziecku, żeby zrobiło dwutakt, a ono nie wie, o co chodzi. Kiedyś to było na porządku dziennym, były egzaminy z WF-u, robiło się dwutakt na zaliczenie, skok przez kozła, przewrót w przód i w tył. Robiło się wiele rzeczy, które teraz się pomija. Dochodzą mnie słuchy, że w klasach 1-3 zajęcia z wychowania fizycznego prowadzą nauczyciele od matematyki, języka polskiego, którzy z WF-em mają mało wspólnego. Zgodzę się z tym, co pan powiedział, że WF w szkołach kuleje.

Co może przekazać młodym zawodnikom trener Maciej Bykowski?

– Trener Maciej Bykowski może przekazać to, żeby piłkę nożną traktować jak pasję. Jeżeli ktoś na poważnie myśli o profesjonalnym graniu, niech do każdego treningu podchodzi z wielkim zaangażowaniem. Wiem, że czasem są lepsze i gorsze dni, tak to w życiu bywa, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że najpierw musi pojawić się pasja, potem determinacja w dążeniu do wyznaczonych celów, kolejna jest praca, praca i jeszcze raz praca w każdym aspekcie, nie tylko piłkarskim, ale i też psychologicznym. Bo piłka nożna poszła mocno do przodu. Gdy zaczynałem grać, to nikt nie myślał o pracy z psychologiem czy trenerem od przygotowania motorycznego, a dzisiaj jest to niezbędne. Dwa słowa, które muszą cechować zawodnika, który marzy o tym, żeby zajść daleko w przyszłości: praca i determinacja. Do tego każdy ma swoje ograniczenia. Dla jednego spełnieniem marzeń będzie gra w II lidze, bo dalej nie będzie mógł się przebić. Każdy ma swoje określone granice, ale powinien dążyć do tego, żeby dojść jak najdalej.

Czy pan w przyszłości widzi siebie jako trenera drużyny seniorskiej?

– Gdy zakładałem akademię piłkarską z Marcinem Mięcielem to myślałem tylko o tym, żeby zaangażować się w piłkę młodzieżową. To się nie zmieniło, bo jest szereg pracy do zrobienia w szkółce. Jesteśmy trenerami, prezesami, magazynierami i do tego kosimy trawę, malujemy pasy na boisku itd. Jednak z tyłu głowy pojawia się pytanie, czy nie spróbować swoich sił w seniorskiej piłce? Aczkolwiek zdajemy sobie sprawę, że nie jest to takie proste i łatwe, gdy patrzymy na poczynania naszych kolegów.

Bardziej można rzec, że jest to życie na walizkach.

Jest to życie na walizkach i w niepewności.  Trener może podpisać dwuletni kontrakt, a i tak może wylecieć z pracy po dwóch, trzech miejscach, bo ktoś wychodzi z założenia, że było już sporo czasu, żeby przeprowadzić metamorfozę zespołu, aby być w górnej części tabeli. To jest ciężki kawałek chleba, ale ciągnie wilka do lasu, czyli do atmosfery szatni, adrenaliny, więc z tyłu głowy pojawiają się takie myśli.

Dlaczego nie wzięliście udziału w programie certyfikacji szkółek PZPN? I co pan w ogóle sądzi o tym projekcie i jego rozwoju?

– W tamtym okresie stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie sprostać pewnym oczekiwaniom tego projektu. Uważaliśmy, że więcej tam było papierologii i próby odbudowania wizerunku PZPN, czyli, że stawiamy na młodzież, tworzymy program certyfikacji, żeby poprawić szkolenie, aby było w Polsce lepiej.  Analizując ten program widzieliśmy więcej rzeczy organizacyjnych, aniżeli efektów w postaci szkolenia, dlatego w tamtym okresie stwierdziliśmy, że nie przystąpimy do tego projektu. Natomiast widzimy, że to się zmienia, z roku na rok, i większy nacisk kładzie się na szkolenie i to w jaki sposób się trenuje. Nie mówimy nie, jeśli chodzi o przystąpienie do tego programu w przyszłości.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Warmińsko-Mazurski Związek Piłki Nożnej/Facebook