Kiedyś na treningu wybiła zęba koledze z drużyny, a na turnieju dla dziewczynek złamała zawodniczce z przeciwnego zespołu nos. Nie wynikało to z nadmiernej agresji czy brutalności, ale ogromnego zaangażowania, jaki wkładała w piłkę nożną już od najmłodszych lat. Mowa o Agnieszce Jędrzejewicz, sześciokrotnej reprezentantce Polski oraz zawodniczce obecnego mistrza Polski, Czarnych Sosnowiec. Czego nauczyła się dzięki grze z chłopakami w jednej drużynie przez kilka lat? Jak podnosiła się po ciężkiej kontuzji, która przydarzyła się jej trzy lata temu?

Z Podwórka do Kadry: Agnieszka Jędrzejewicz

W cyklu “Z Podwórka do Kadry” przedstawimy sylwetki reprezentantek Polski, które brały udział w Turnieju “Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, zaczynając od początków przygody z futbolem, a kończąc na ich aktualnej sytuacji na europejskim lub krajowym podwórku. W poprzedniej odsłonie opowiedzieliśmy wam historię Pauliny Tomasiak z wielodzietnej rodziny, która wychowywała się i nadal mieszka na wsi, a obecnie jest reprezentantką Polski. Teraz czas na Agnieszkę Jędrzejewicz. Jak wyglądała jej droga do kadry? Jakie napotkała po drodze trudności?

O początkach słów kilka

Międzyrzec Podlaski to miasto położone na Lubelszczyźnie, gdzie urodziła się i wychowywała Agnieszka Jędrzejewicz. Naturalnym pierwszym krokiem do gry w piłkę było pójście na trening do lokalnego klubu o wietrznej nazwie Huragan. – Od szóstego roku życia gram w piłkę. Na początku tata zaprowadzał mnie na boisko szkolne, gdzie kopałam futbolówkę z kolegami, a nieco później trafiłam na trening do MKS-u Huragan Międzyrzec Podlaski. W mojej miejscowości nie było wtedy sekcji kobiecych, dlatego przyszło mi trenować z chłopakami – opowiada o swoich początkach w rozmowie z naszym portalem Agnieszka Jędrzejewicz.

Na pierwszy swój trening w życiu przyszła z wujkiem, który również uczestniczył czynnie w tych zajęciach. – Brat mojego taty, Tomasz, jest w moim wieku i to właśnie z nim pojawiłam się na pierwszych zajęciach w Huraganie. Dzięki niemu było mi łatwiej wejść do drużyny złożonej tylko z chłopaków. Piłka nożna była w moim życiu od zawsze. Odkąd pamiętam to tylko interesowała mnie piłka. Po szkole? Piłka. Po komunii świętej? Piłka. Na urodzinach? Piłka – dodaje.

– Na pierwszy trening przyszła z karteczką, gdzie były takie dane jak: imię i nazwisko, data urodzenia i adres zamieszkania. To były niezbędne informacje do tego, żeby zgłosić ją do rozgrywek. Następnie odbyliśmy jednostkę treningową, byłem pełen podziwu tego, jakie umiejętności piłkarskie posiada Agnieszka, w tak młodym wieku, była wtedy w drugiej klasie szkoły podstawowej – opowiada Michał Tusz, pierwszy trener Jędrzejewicz.

W jej rodzinie prawie każdy grał w piłkę nożną. Nikt nie zaszedł tak daleko, jak Agnieszka, ale dzięki temu, że ten sport był pasją taty, wujka, oraz dwóch starszych sióstr to łatwiej było jej złapać tego bakcyla. Co więcej, jej młodsza siostra też miała styczność z piłką. – Gdy byłam mała nie marzyłam nawet o tym, żeby zostać profesjonalną zawodniczką. Nie traktowałam piłki jako swojego przyszłego zawodu. Po prostu sprawiała mi wielką radość. Bardzo lubiłam spędzać czas na boisku – zaznacza.

– Pamiętam pierwszy turniej, w którym brała udział Agnieszka. Było to w kategorii żaka starszego, czyli graliśmy w siedmioosobowych zespołach. Ona wyszła od pierwszych minut na pierwszy mecz. Wygraliśmy 9:0, strzeliła sześć goli i zaliczyła trzy asysty. Ledwo, co do nas przyszła, a już robiła ogromne wrażenie. Szybko roznosiła się wieść o tym, że w Międzyrzecu Podlaskim jest taka świetna zawodniczka – podkreśla pierwszy trener Agnieszki.

Trenowała z chłopakami w swoim wieku. Gdy spojrzymy obecnie na regulamin PZPN-u, zobaczymy, że do takich sytuacji już nie dochodzi tak często. Dziewczynki mogą trenować z chłopcami, ale o dwa lata młodszymi. W momencie, gdy Jędrzejewicz stawiała swoje pierwsze kroki, nie było jeszcze takich przepisów i do 15. roku życia rywalizowała ze swoimi rówieśnikami na boisku. Jak odbierali ją zawodnicy drużyn przeciwnych na turniejach piłkarskich czy w lidze? Podchodzili do niej lekceważąco?

Odczuwałam to zlekceważenie ze strony zawodników drużyn przeciwnych. Słyszałam, jak się podśmiechiwali z tego, że w zespole jest dziewczyna. To podejście się zmieniało po meczu, gdzie po prostu pokazywałam, że nie jestem od nich słabsza. Duże różnice między kobietami a mężczyznami są widoczne, ale w późniejszym okresie. W przypadku wieku dziecięcego tego nie widać, o czym nieraz przekonywali się moi rówieśnicy, z którymi miałam okazję rywalizować na boisku – podkreśla.

Agnieszka trenowała z chłopakami aż do 15. roku życia. Czy w pewnym momencie były widoczne spore dysproporcje pod względem fizycznym między nią a rówieśnikami? – Nie odstawała pod względem fizycznym Radziła sobie doskonale. Pamiętam rozmowę z trenerem Miłoszem Storto, który pracował w AP TOP 54 Biała Podlaska, który prowadził mocny rocznik 1998, gdzie był m.in. Sebastian Szymański, powiedział mi tak: „ja bym z twojego zespołu do siebie wziął Bartłomiej Tymoszuka i Agnieszkę Jędrzejewicz, gdyby mogła jeszcze grać w starszych rocznikach”.  To był moment, gdy już skończyła 14 lat i przeniosła się do AZS PSW Biała Podlaska – wyjaśnia trener Tusz.

Obecnie mamy coraz więcej szkółek piłkarskich, które szkolą stricte dziewczynki. W niedalekiej przyszłości coraz więcej zawodniczek wchodzących do piłki seniorskiej będzie miała za sobą stricte kobiecą drabinkę szkoleniową, bez epizodów z grą z chłopakami. Czy to dobrze? Czego można się nauczyć grając przez długi czas z rówieśnikami? – Fajnie, że powstają kluby i szkółki nastawione głównie na piłkę kobiecą. To sprawia, że ta dyscyplina się rozwija. Aczkolwiek, bardzo cieszę się z tego powodu, że grałam z chłopakami. To jest inny rodzaj rywalizacji, jak w przypadku gry z dziewczynami. Z chłopcami zawsze jest trudniej, łatwo nie odpuszczają, są bardzo zaangażowani, bo chcą wygrywać. U dziewczyn częściej pojawia się zrezygnowanie, dlatego bardzo się cieszę, że mogłam rozwijać się poprzez granie w piłkę z kolegami – stwierdza Jędrzejewicz.

Młodym zawodniczkom polecam treningi i grę z chłopakami. Bo można się wtedy wiele nauczyć i rozwinąć piłkarsko. Gdy ja zaczynałam to bardzo popularny był stereotyp, że piłka nożna nie jest dla dziewczyn. Zdarzało się, że chłopcy wbijali takie szpileczki, żeby zniechęcić mnie do tego sportu. Nigdy się tym nie przejmowałam, szłam do przodu, robiłam swoje, w taki sposób też kształtował się mój charakter. Nigdy nie czułam się gorsza od chłopaków. To też mnie napędzało. Gdybym miała w głowie takie przeświadczenie, że jestem gorsza od nich i odstaję poziomem, pewnie zrezygnowałbym z gry w piłkę, a tak cały czas chciałam być jeszcze lepsza – dodaje.

Czy pojawiały się chwile zwątpienia u Agnieszki w początkowym etapie przygody z piłką? Były takie momenty, gdzie miała dosyć tego sportu? – Gdy byłam mała, zawsze piłka była na pierwszym miejscu. Nic innego się nie liczyło. Cieszyłam się grą, nie było wtedy mowy o jakimś zwątpieniu. Owszem, to uczucie się pojawiło, ale dopiero w późniejszym etapie mojego życia, gdy doznałam poważnej kontuzji – wspomina Jędrzejewicz.

Co najbardziej wyróżniało Agnieszkę spośród innych rówieśników, z którymi grała? – Byłam szybka. Trudno było mnie dogonić. Do tego byłam skuteczna. Pamiętam, że często strzelałam gole i asystowałam przy trafieniach kolegów – odpowiada piłkarka. – Inteligencja boiskowa, umiejętności techniczne i motoryczne. Była szybka i miała też dobry timing, wiedziała, kiedy i jak się zachować na boisku. Jeżeli chodzi o pozycje na boisku, często tym rotowałem. Nikt u mnie nie był przypisany do jednej pozycji, a Agnieszka radziła sobie wszędzie bardzo dobrze – dodaje trener.

Na treningu jak i na meczach zawsze dawała z siebie maksa, była zaangażowana, agresywna i przy tym też brutalna? – Mieliśmy rozgrzewkę do gry w piłkę ręczną. Agnieszka rzuciła górną piłkę i… wybiła zęba chłopakowi. Całe szczęście, że był to mleczak. Pamiętam, jak podbiegł do mnie ten zawodnik i powiedział: „trenerze! Agnieszka wybiła mi zęba”. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać – opowiada Tusz. Oczywiście była to przypadkowa sytuacja, więc nie ma mowy tu o brutalnym ataku, ale takie niefortunne wydarzenia miały miejsce w jej przygodzie z piłką. Kiedyś na meczu dziewczynek… złamała nos rywalce podczas walki o piłkę, zapewniała nas, że nie było to intencjonalne zagranie.

Jeżeli chodzi o piłkarski rozwój i to, w jakim miejscu znajduje się obecnie, komu najwięcej zawdzięcza? – Wszystko zaczęło się od tego, że to tata zabierał mnie na boisko. Aczkolwiek wielką rolę już w moim rozwoju piłkarskim odegrał pierwszy trener, Michał Tusz. Opiekował się mną od samego początku, aż do momentu mojego odejścia z Huraganu Międzyrzec Podlaski. Do tego pomagał i podpowiadał mi, do jakiego klubu powinnam przejść, żebym mogła się dalej rozwijać. Nie mogę też nie wspomnieć całej mojej rodziny, która mnie mocno wspiera. Z kolei tata zawsze zawoził mnie na mecze, zgrupowania kadr wojewódzkich itd. Trudno wskazać tylko jedną osobę, której najwięcej zawdzięczam – opowiada zawodniczka.

Z Podwórka na stadiony

Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” to były pierwsze rozgrywki, gdzie Jędrzejewicz mogła zaprezentować swoje umiejętności na większej scenie. Oczy wielu osób zajmujących się piłką kobiecą były skierowane wtedy na 10-letnią Agnieszkę. Dlatego, że była kluczową postacią swojej drużyny. W głównej mierze to od niej zależało, czy zespół z Białej Podlaskiej wygrywał swoje mecze i przechodził kolejne etapy drabinki turniejowej.

– Przed etapem wojewódzkim tego Turnieju w 2008 roku, zadzwoniłem do mojej koleżanki, wuefistki, która wystartowała ze swoją drużyną z Białej Podlaskiej. Powiedziałem jej, że jest u nas taka zawodniczka, którą może dokooptować do swojej drużyny, wtedy pozwalał na to regulamin rozgrywek. Pojechaliśmy do Krasnegostawu na finały wojewódzkie. Ja byłem z drużyną chłopców z powiatu bialskiego, a  Agnieszka w drużynie dziewcząt pokazała się z bardzo dobrej strony, zostały wicemistrzyniami województwa lubelskiego, a chwilę później Jędrzejewicz otrzymała powołanie do kadry województwa rocznika 1998, gdzie grała m.in. z Klaudią Lefeld  – opowiada Michał Tusz.

– Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” daje wiele możliwości dla młodych zawodniczek. Tam się pokazałam i natychmiastowo otrzymałam powołanie do kadry województwa. Trenerzy i skauci obserwują uważnie ten Turniej i potrafią szybko wyłapać te osoby, które najbardziej się wyróżniają. To w tym miejscu mogą rozpoczynać się kariery przyszłych reprezentantek Polski – uważa Jędrzejewicz.

Historia współczesna

Jędrzejewicz do 14. roku życia trenowała w Huraganie Międzyrzec Podlaski. Przed pójściem do Górnika Łęczna miała epizod w AZS-ie PSW Biała Podlaska, gdzie również rywalizowała z chłopakami. Jeździła z nimi na wszelkiego rodzaju turnieje, ale nie była zgłoszona do ligi ani też na co dzień z nimi nie trenowała. Przygoda z tym zespołem potrwała niecałe pół roku. Następny etap? Przeprowadzka do Łęcznej i kontynuowanie gry w piłkę, ale już z kobietami.

To była trudna decyzja – opuszczenie domu rodzinnego. Wybrałam Górnik, dlatego, że Łęczna jest najbliżej mojego miasta. To jest zaledwie godzina drogi. Dzięki temu, w każdy weekend po meczu mogłam zobaczyć się z rodziną. To jest ciężki czas dla nastoletniej dziewczyny, która nagle musi być zdana tylko i wyłącznie na siebie. Aczkolwiek trafiłam do miejsca, w którym wiele osób mi pomagało, żebym mogła czuć się komfortowo w bursie. Koniec, końców to była dobra decyzja, bo ona nauczyła mnie samodzielności w wieku 15 lat. Później było mi tylko łatwiej – zauważa Jędrzejewicz.

Od razu trafiła do seniorskiej ekstraligowej drużyny. – Początki były trudne. Też trafiłam do szatni, gdzie praktycznie wszystkie zawodniczki były starsze ode mnie. Dobrze się stało, że nie byłam tam sama, bo wchodziłam do drużyny seniorek wraz z moją koleżanką, Kasandrą Parczewską, która jest o rok młodsza ode mnie. Razem było nam raźniej. To był ciężki czas, bo byłyśmy nastolatkami, które trafiły do trzeciej drużyny Ekstraligi Kobiet. Na co dzień uczyłam się samodzielności i walczyłam o skład z dużo starszymi zawodniczkami. Było to spore wyzwanie. Myślę, że dzięki temu, że wiele lat grałam z chłopakami, gdzie ukształtował się mój charakter, nie poddałam się, walczyłam o swoje i złapałam dobry kontakt z dziewczynami z drużyny – podkreśla.

We wrześniu 2018 roku zerwała przednie więzadła boczne w kolanie podczas meczu Ekstraligi z UKS-em SMS-em Łódź. Kontuzja była na tyle poważna, że wyłączyła ją z gry na aż 11 miesięcy. To był spory cios dla 20-letniej zawodniczki, która regularnie występowała w barwach Górnika Łęczna. Miała już wtedy na koncie ponad 100 występów w Ekstralidze Kobiet i debiut w pierwszej reprezentacji Polski. Jej kariera nabierała rozpędu i nagle… krach. Rok była wyłączona z jakiejkolwiek gry.

– To był ciężki czas. Operacja, następnie długa rehabilitacja. Nigdy tak ciężko nie trenowałam. Po jedenastu miesiącach wróciłam do treningów, ale nie grałam w Górniku. Potem, potrzebna była druga operacja tego samego kolana i transfer do Czarnych Sosnowiec. Nie ukrywam, że miałam chwile zwątpienia i myśli: „czy kiedykolwiek wrócę na boisko?”. Wiem, że wiele osób poddałoby się na moim miejscu. Walczyłam do końca, ciężko trenowałam, hartowałam swój charakter, żeby wrócić silniejsza – podkreśla.

Powrót po tak ciężkiej kontuzji do regularnych występów nie był dla niej łatwy. Musiała zmierzyć się ze strachem i obawami: „co, jeśli znowu doznam tego samego urazu?”. Mając takie myśli z tyłu głowy, ciężko dawać z siebie 100% na treningach, a tym bardziej na meczach. – Ta kontuzja pokazała mi, że należy doceniać to, co się ma, bo w każdej chwili możesz wszystko stracić. To wydarzenie zbudowało moją psychikę i podejście do trenowania. Po takim ciężkim urazie i długiej rehabilitacji, nie możesz dopuścić do tego, żeby pojawiały się myśli o tym, że odnowi się kontuzja. Najważniejsza jest psychika i wyrzucenie z głowy złych myśli. Wyparłam z pamięci dwie operacje kolana i to, jak doszło do zerwania więzadeł krzyżowych. Aczkolwiek nie zapomniałam tego, jak ciężko pracowałam, żeby wrócić na boisko. To jest klucz do skutecznego powrotu do gry w piłkę – uważa.

– Jestem pełen podziwu tego, co zrobiła. Wróciła silniejsza po tak ciężkiej kontuzji. Nieraz zawodowi piłkarze mają problem, żeby odnaleźć się w nowej rzeczywistości po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Agnieszka zawsze była silna psychicznie i radziła sobie w każdej sytuacji. Jestem dumny z tego, co osiągnęła – podkreśla trener Tusz.

Jędrzejewicz w Łęcznej spędziła siedem lat. Trzykrotnie zdobyła z tym klubem Mistrzostwo Polski (2017/18, 2018/19, 2019/20) oraz dwa razy Puchar Polski (2017/18, 2019/20). W 2020 roku stwierdziła, że czas na nowe wyzwania i zmianę otoczenia. Udała się do Czarnych Sosnowiec. – Zdecydowałam się na zmianę w zeszłym roku, dlatego, że nie dostawałam za wiele szans na grę od trenera Piotra Mazurkiewicza, po tym, jak wróciłam pod długiej rekonwalescencji. Chciałam odbudować swoją pewność siebie poprzez częstą grę. Trener nie miał do mnie takiego zaufania, więc postanowiłam zmienić środowisko, bo najważniejsze było dla mnie to, żeby grać – zaznacza zawodniczka.

Transfer okazał się korzystny dla obu stron. Jędrzejewicz zaczęła regularnie grać w Ekstralidze Kobiet, a prezentowała się na tyle dobrze, że swoimi bramkami i asystami była w stanie pomóc drużynie w sięgnięciu po tytuł mistrza Polski i Puchar Polski. Patrząc na dorobek medalowy Agnieszki można użyć takie porównania, że jest jak mitologiczny Midas, czego nie dotknie to zamienia się w złoto. Jednak najważniejsze dla niej jest to, że po poważnej kontuzji nie widać już śladu. Wróciła silniejsza.

– Jeżeli chodzi o mój rozwój piłkarski była to dla mnie najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Zaczęłam regularnie grać, sięgnęłam z drużyną po dublet. W Łęcznej spędziłam siedem lat. To jest kawał czasu, więc to nie było dla mnie takie łatwe, żeby odejść z tego klubu. Długo się nad tym zastanawiałam, ale po czasie mogę powiedzieć, z pełną odpowiedzialnością, że nie żałuję tego. Ba, to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam w moim życiu. Trafiłam w bardzo dobre miejsce, gdzie otrzymałam spore zaufanie od prezesów Czarnych i trenera. Oni wiedzieli o tym, że jestem po dwóch operacjach, długiej rehabilitacji, że 11 miesięcy nie grałam w piłkę i trudno mi będzie wrócić do optymalnej formy, a mimo to zaryzykowali, postanowili ściągnąć mnie do drużyny. Ten sezon, co za nami, był jednym z lepszych w moich życiu, ale nie najlepszy, bo taki jeszcze przede mną – mówi z pełnym przekonaniem Agnieszka Jędrzejewicz.

Na ten moment nic nie wskazuje na to, żeby 23-letnia pomocniczka miała zmienić barwy klubowe. Klub z Sosnowca ma ambicje, żeby powtórzyć wyniki z minionego sezonu oraz namieszać w rozgrywkach Ligi Mistrzyń, gdzie w pierwszej rundzie eliminacji przyjdzie im się mierzyć z węgierskim Ferencvaros. Jeśli uda im się wyeliminować tę drużynę, zagrają o III rundę z albańską Vllaznią Shkoder.

Droga do reprezentacji

Tak, jak już wspominaliśmy wcześniej Jędrzejewicz zadebiutowała w seniorskiej reprezentacji Polski jeszcze przed zerwaniem więzadeł krzyżowych w kolanie. Miało to miejsce 28 lutego 2018 roku na turnieju towarzyskim w Turcji w starciu z Jordanią (2:0). Jak zareagowała na pierwsze powołanie do kadry?

Pierwsze powołanie otrzymałam od trenera Miłosza Stępińskiego na turniej do Turcji. Było to dla mnie spore zaskoczenie, bo nie każdy ma taką możliwość, żeby trafić do pierwszej reprezentacji. Bardzo ucieszyłam się z tego powodu. Dla mnie to wielka duma, że mogę z orzełkiem na piersi reprezentować mój kraj – zaznacza Jędrzejewicz.

Jak wyglądało jej wejście do pierwszej reprezentacji Polski? – Miałam łatwiej od innych debiutantek, gdyż pojechałam na kadrę z siedmioma zawodniczkami z mojego klubu. Czułam się swobodnie w reprezentacji, z tego powodu. I szybko złapałam dobry kontakt z pozostałymi kadrowiczkami. W reprezentacji poczułam większą rywalizację. Mogłam trenować na co dzień z Ewą Pajor czy Aleksandrą Sikorą, które grały w dużo lepszych klubach – Vfl Wolfsburg i Juventus Turyn. Dobrze wspominam ten czas – podkreśla.

Agnieszka ma na swoim koncie sześć występów w narodowych barwach. Dla samej zawodniczki najważniejsze jest to, że po kontuzji, która wyłączyła ją na rok z grania w piłkę, była w stanie wrócić na poziom reprezentacyjny. Miłosz Stępiński pod koniec ubiegłego roku ponownie obdarzył zaufaniem Jędrzejewicz i powołał ją do kadry na mecze eliminacyjne do Mistrzostw Europy. W spotkaniu z Azerbejdżanem (3:0) pojawiła się na boisku na ostatnie 18 minut.

W tym roku zmienił się selekcjoner i od tamtego czasu nie widzimy zawodniczki Czarnych Sosnowiec na liście powołanych. Jak zareagowała na to sama Agnieszka Jędrzejewicz? Czuje żal do Niny Patalon? – To nie jest tak, że ja czuję motywację lub demotywację, z tego powodu, że nie otrzymałam powołania do kadry. Decyzja zawsze należy do selekcjonerki. To ona decyduje, kto jest w odpowiedniej formie, żeby znaleźć się w kadrze na zgrupowanie. Zawsze byłam, jestem i będę gotowa do tego, żeby godnie reprezentować swój kraj. Tak, jak mówiłam wcześniej, czuję wielką dumę, gdy gram z orzełkiem na piersi. Nie jestem zła z tego powodu, że nie dostałam powołania. Nie czuję żalu do trenerki. Czekam na swoją szansę, gdy ją otrzymam, będę chciała ją wykorzystać – podkreśla.

Czy Nina Patalon nie widzi miejsca dla tej zawodniczki w kadrze? – Agnieszka Jędrzejewicz jest to bardzo dobra zawodniczka i uważam, że ma potencjał, żeby być w kręgu zainteresowań pierwszej reprezentacji. Musimy mieć też jednak świadomość, że w formacjach ofensywnych jest ogromna rywalizacja. Tak naprawdę nawet zawodniczki z miejsc nr 2 i 3 w rankingu danej pozycji walczą, żeby być pierwszym wyborem. Agnieszka będzie cały czas monitorowana przez nas, ale w reprezentacji będzie mogła pojawić się dopiero wtedy, kiedy pozwoli na to rywalizacja – mówiła selekcjonerka reprezentacji Polski w rozmowie z portalem Łączy Nas Piłka.

Bohaterka tego odcinka „Z Podwórka do Kadry” nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, jeśli chodzi o reprezentację Polski. Przed 23-letnią zawodniczką jeszcze sporo lat grania na wysokim poziomie. Tylko niech jej zdrowie dopisze i jesteśmy przekonani, że prędzej lub później wróci do kadry i zagości tam na dłużej.

ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix