Piłkarskie dzieciństwo: Sebastian Przyrowski

Wychowywał się z babcią, gdy miał okazję trafić wyżej, jego macierzysty klub – Pilica Białobrzegi – nie chciał puścić go do Polonii Warszawa, był też na testach w Holandii, ale ostatecznie jego kariera nie potoczyła się tak, jakby sam tego chciał, chociaż na swoim koncie ma m.in. dziewięć meczów w pierwszej reprezentacji. Jak wyglądały początki kariery Sebastiana Przyrowskiego?

Piłkarskie dzieciństwo: Sebastian Przyrowski

Swoją przygodę z piłką rozpoczął pan w Pilicy Białobrzegi.

– Tak.

W jakim wieku?

– Odkąd pamiętam, grałem w piłkę i byłem związany z tym klubem. Na pierwszy trening zaciągnęli mnie starsi koledzy. Mogłem mieć wtedy z 10 lat.

Znalazłem również informację, że początkowo nie był pan bramkarzem.

– Zgadza się. Do 15. roku życia nie miałem obranego kierunku, czy mam grać w polu, czy na bramce, bo tu i tu mi nieźle szło. Jeden trener widział mnie między słupkami, drugi ustawiał na pozycji stopera. Tak było, dopóki do Pilicy nie trafił trener Adam Bolek, który wcześniej był bramkarzem w klubie, a dzisiaj jest burmistrzem Białobrzegów. Zaczął mi robić treningi indywidualne i od tamtego okresu stałem na bramce.

Odkąd trener Bolek trafił do klubu, poprawiła się także jakość zajęć? 

– Jakość zdecydowanie się zmieniła. Pod każdym względem. W Pilicy nie mieliśmy wybitnych trenerów. 2-3 razy w tygodniu ktoś przyszedł, rzucił nam piłkę i kazał grać. Albo strzelać. Trener Bolek to zmienił. Treningi były na poziomie, organizował nam obozy dochodzeniowe. Prowadził nas krótko, bo niecałe dwa lata, ale to był naprawdę fajny czas.

Wychowywał się pan z babcią. Ona też interesowała się piłką?

– Babcia wszystkim się interesowała. Raczej nie przychodziła na moje mecze, ale jak już zacząłem swoją poważniejszą przygodę w Grodzisku, to zbierała wszystkie wycinki, czytała wiadomości, prowadziła swoje „księgi” i nabierała tego naprawdę bardzo dużo.

Czy udało się komuś – poza panem – z Pilicy Białobrzegi przebić, chociażby na szczebel centralny?

– Nie bardzo. Paweł Młodziński obijał się o III i grał w IV lidze. Był jeszcze Bartłomiej Niedziela, który trafił do Jagiellonii Białystok i Ekstraklasy, ale większość swojej przygody z piłką spędził w I i II lidze.

W dzieciństwie wyróżniał się pan warunkami fizycznymi?

– Byłem wysoki, ale poza tym byłem strasznym szczypiorem. Myślę, że wyróżniało mnie to, że byłem bardzo zawzięty i poświęcałem piłce sporo czasu. Jak nie trenowałem w klubie, to kopałem ze znajomymi pod blokiem.

W tym wszystkim było jeszcze miejsce na szkołę czy stała ona na dalszym miejscu?

– Szkoła stała na drugim miejscu, bo też babcia pilnowała, żebym tego nie zawalał. Nie byłem jakimś prymusem, ale nie miałem problemów z przechodzeniem z klasy do klasy.

Brał pan udział z Pilicą Białobrzegi udział w różnych turniejach? Jeździliście na zagraniczne zawody?

– Nie pamiętam, w którym to było roku, ale pojechaliśmy na turniej do Francji. Wtedy jeszcze grałem w polu. Rok albo dwa lata później pojechałem na zawody do Hiszpanii, ale to było z Beniaminkiem Radom. Trener Strzemiński zbierał wyróżniających się chłopaków z regionu i pojechaliśmy w trójkę z Pilicy Białobrzegi. To był turniej z okazji 100. rocznicy Barcelony. Tak się składa, że wygraliśmy ten turniej. W finale obroniłem trzy rzuty karne.

Dzisiaj dzieciaki z Polski mają możliwość startować w największych rozgrywkach piłkarskich w Europie, czyli Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Zetknął się pan bezpośrednio z tą inicjatywą?

– Właśnie z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” nie miałem nigdy bezpośredniej styczności. Oczywiście obserwuję tę inicjatywę, staram się śledzić, ale jakoś nie było nam do tej pory po drodze.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Odkąd tylko pamiętam, był nim Edwin Van Der Sar.

Pana poważna przygoda z piłką rozpoczęła się w Grodzisku.

– To było trochę później, ale wcześniej spędziłem niecały rok w Polonii Warszawa. Nie byłem zawodnikiem Polonii, bo Pilica Białobrzegi postawiła jakieś warunki, że nie chcą mnie oddać, Polonia powiedziała, że takich warunków nie spełni, ale trenerzy Wdowczyk i Dowhań zaproponowali mi, że jeśli tylko będę chciał i mógł dojeżdżać na zajęcia, to oni pozwolą mi trenować z pierwszą drużyną. Przez 2-3 miesiące dojeżdżałem praktycznie codziennie, natomiast potem śp. trener Sebastian Kralczyński pomógł mi z lokum w stolicy i mieszkałem u niego w bursie szkolnej na Pradze. Nie miałem z tego tytułu żadnych profitów, bo musiałem się sam utrzymywać, jedynie babcia mi pomagała. Ten rok poświęciłem na to, żebym mógł trenować z rezerwami „Czarnych Koszul”, ale i pierwszą drużyną, która wtedy zdobyła mistrzostwo Polski.

Dopiero w Grodzisku zaczął pan dostawać pierwsze pieniądze?

– Pierwsze pieniądze otrzymywałem w Pilicy Białobrzegi, ale to było ok. 100 złotych bonusu za jakiś turniej czy inne osiągnięcia. Pieniądze zacząłem zarabiać na poważnie w Grodzisku. Zarabiałem od 16. roku życia, ale gdzie indziej. Pomagałem w szkole, przychodziłem na praktyki do technikum. Tak zdobywałem finanse na rękawice, buty czy strój bramkarski.

Nie miał pan myśli, żeby zająć się czymś, co daje pewne pieniądze?

– Był taki okres, kiedy wróciłem ze stolicy. Pilica Białobrzegi nie była mi skłonna przesadnie pomagać. Bardzo mi wtedy pomógł za to Tadeusz Łukiewicz, który był bramkarzem, wychowankiem Radomiaka. Do tej pory jest moim najlepszym przyjacielem. Nie wiedziałem, co zrobić, bo przyszedł taki okres, że trzeba było poważniej zadbać o siebie. Babcia mi pomagała do jakiegoś wieku, ile tylko mogła, ale też czułem się za nią i za siebie odpowiedzialny. Myślałem o tym, że jak w końcu nie trafię do klubu, gdzie będę mógł się samemu utrzymywać, to będę musiał iść do pracy i pamiętam, że odbyliśmy taką rozmowę z ciocią, że zatrudni mnie w sklepie, żebym początkowo zajął się jakąś pracą dorywczą. Akurat w tym okresie odezwał się do mnie trener Bogusław Kaczmarek. Zaprosił mnie do GKS-u Katowice, Tadek Łukiewicz mnie zawiózł, zostałem tam na prawie dwa miesiące. Trener Kaczmarek bardzo dużo mi pomógł i od tamtej pory praktycznie czuwał nade mną. W okresie letnim pojechaliśmy na tygodniowy obóz do Feyenoordu, potem chcieli, żebym przyleciał jeszcze na tydzień, sam tam pojechałem, żaś później „Bobo” Kaczmarek został trenerem w Groclinie i zadzwonił, żebym wracał, bo na zagraniczny transfer przyjdzie jeszcze czas, a on chce mnie w Grodzisku. I tak tam trafiłem.

To musiało być w okresie, kiedy bramkarzem Feyenoordu był Jerzy Dudek.

– Tak, to był okres, kiedy Jurek odchodził z Rotterdamu, ale byli tam też Zbigniew Małkowski czy Ebi Smolarek. Widywaliśmy się na boisku i w szatni, też zabierali mnie na jakieś obiady, więc bardzo dużo mi pomogli w tamtym okresie.

W cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” skupiamy się na początkach przygody z futbolem, więc pomijamy wątek seniorskiej piłki, ale zapytam, czy jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Z kariery? Na pewno nie, bo można było zrobić dużo więcej. Moja droga nie była usłana różami, musiałem sam się borykać z problemami nie tylko sportowymi, ale też prywatnymi i może dlatego nie osiągnąłem tego, co mogłem.

Brakowało panu kogoś, kto by panu podpowiedział, doradził?

– Też. Miałem koło siebie ludzi, którzy mnie poprowadzili, ale może na tamte czasy mieli za mało możliwości. Bardzo dużo mi pomogli, traktowałem ich jak rodzinę, do pewnego momentu mogli mi pomóc, ale nie dalej. Gdy byłem w Grodzisku i zacząłem grać w Ekstraklasie, co pół roku pojawiały się zapytania z kilku klubów. Czegoś brakowało, żebym w swoim najlepszym momencie wyjechał za granicę. Myślę, że to był kluczowy moment.

Po karierze zdecydował się pan pójść w trenowanie młodzieży.

– Po powrocie z Grecji oraz przygodzie w Górniku Zabrze, zdecydowałem, że już zostanę na miejscu. Od dawna interesowałem się tematem szkolenia, jak trenowałem obojętnie, z jakim szkoleniowcem, zawsze robiłem notatki. Interesowało mnie to i postanowiłem, że spróbuję pójść w tym kierunku. Działam w tym od niecałych czterech lat, spotkaliśmy się kiedyś w Warszawie z Paweł Olczakiem, on mnie zatrudnił w akademii Polonii i jestem w niej do dzisiaj. Od miesiąca jestem także asystentem w pierwszym zespole Pogoni Grodzisk Mazowiecki oraz trenerem pierwszy, więc ta moja ścieżka zaczyna się powoli rozwijać.

Docelowo chce pan trafić do piłki seniorskiej?

– Tak. Trener Chrobak zaproponował mi funkcję asystenta w pierwszym zespole znienacka, bo nie wiedziałem, jak to będzie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Piłka juniorska różni się od seniorskiej. Miałem jeszcze dwa epizody w młodzieżowych kadrach u trenera Magiery, ale to była krótka współpraca, bo też pojawiła się pandemia…

Właśnie przez sytuację pandemiczną trener Magiera zrezygnował z prowadzenia młodzieżówek.

– Zgadza się, ale to też były fajne przygody. Jak mówię, docelowo chcę być trenerem seniorów w zawodowej piłce.

BARTOSZ LODKO

Fot. FotoPyk