CLJ-ka od środka: „Kary otrzymali też ludzie, którzy w korupcji nie uczestniczyli”

Czy to etyczne i moralne, żeby trener z przeszłością korupcyjną pracował z młodzieżą? Grzegorz Komor, trener BKS-u Lublin w CLJ U-15, dziś nie boi się trudnych tematów, bo uważa, że został pomówiony. – Zostałem w to wrobiony – mówi. Zapraszamy na wywiad ze szkoleniowcem, który nie tylko opowiada o aferze korupcyjnej w Motorze Lublin sprzed dwóch dekad, ale przede wszystkim o tym, jak funkcjonuje lubelska szkółka.

CLJ-ka od środka: „Kary otrzymali też ludzie, którzy w korupcji nie uczestniczyli”

Co może trener powiedzieć o waszej postawie w lidze po 10. kolejkach CLJ U-15? Zajmujecie przedostatnie miejsce w lidze i wasza strata punktowa do miejsca gwarantującego utrzymanie wynosi sześć punktów.

– Niestety, wydarzyło się to, co miałem z tyłu głowy przed sezonem. W naszym klubie szkolimy wąską grupę chłopców, co jest bardzo fajne, bo skupiamy się na jednostkach. Aczkolwiek, jeśli już się chce grać na wyższym poziomie to trzeba się wzmacniać tak, jak inne akademie w tej lidze. Przed tą rundą nikt do nas nie przyszedł poza bramkarzem. Miałem świadomość, że warunki fizyczne mojego zespołu będzie warunkował sposób grania silniejszych przeciwników, co się potwierdza. To, co było dobre na ligę wojewódzką, gdzie nas chwalono za naszą grę i rozwój poszczególnych chłopców, tak tutaj to już nie funkcjonuje i nie ma prawa funkcjonować przy naszych dysfunkcjach motorycznych. Jednak, my pracujemy z młodzieżą, która ma 14 lat, więc nie wszystko należy opierać o aspekt wynikowy, tylko patrzeć na to, co będzie się z nimi działo za pięć, sześć lat. Naszym celem jest to, żeby jeden, dwóch zawodników grało w przyszłości na wyższym poziomie w seniorach. Wyniki są takie, jakie są, ale nie ukrywam, że jako trener jestem ambitnym człowiekiem i chcę to też wpajać moim podopiecznym. Nie jestem do końca zadowolony ze sposobu grania. Uważam, że przy pełnej mobilizacji naszej nielicznej kadry zawodników, bylibyśmy w stanie utrzymać się w tej lidze. To jest sport, ktoś wygrywa, ktoś przegrywa. Można być dobrym na treningu, fajnie się prezentować, a przychodzi weekendowy mecz i nie wygląda to już tak samo.

Czy wierzycie jeszcze w utrzymanie w tym sezonie? Do końca rozgrywek zostały cztery kolejki, więc fizycznie macie taką możliwość, żeby to zrobić, aczkolwiek wasz terminarz nie wygląda obiecująco, bo zostały wam same starcia z czołówką: Wisła Kraków, Korona Kielce, Stal Rzeszów i Cracovia. 

– Każda drużyna miała swoje problemy w tym sezonie. Aczkolwiek muszę to zaznaczyć, że mamy bardzo wąską kadrę składającą się z dwunastu, trzynastu zawodników. Byliśmy zmuszeni do tego, żeby najzdolniejszych chłopców z rocznika młodszego przenieść do tego zespołu, co też nie jest złą opcją, bo się rozwijają grając z lepszymi. Jednak na każdy mecz wychodziliśmy w okrojonym w składzie, a ci, co wchodzili z ławki nie zawsze dawali nam jakość, z uwagi też na ich warunki fizyczne. Wyglądają blado pod tym kątem na tle zawodników z drużyn przeciwnych. Odpowiadając na pana pytanie: w każdym meczu chcemy grać w piłkę i walczyć o zwycięstwo. Teraz jedziemy na mecz z Wisłą Kraków, jest to zespół dobrze zbilansowany, któremu postawiliśmy się w pierwszym meczu, przegrywając zaledwie 1:2. Bardzo podobał mi się ich sposób grania i operowania piłką. Wiemy, w jakim miejscu jesteśmy, ale nie pojedziemy tam, żeby się położyć, tylko powalczymy o jak najlepszy rezultat.

Byliśmy świadomi tego, że bez dwóch, trzech wzmocnień będzie ciężko w tym sezonie o osiągniecie pozytywnego wyniku. Aczkolwiek też chcemy przekazywać naszym zawodnikom to, żeby walczyli w każdym meczu, nieważne, jaki mocny jest to rywal. Nie ma też, co wyciągać pochopnych wniosków, co do naszych zawodników na podstawie wyników, bo oni w tym momencie są jeszcze mali, a za parę lat podrosną i będzie z nich pociecha, bo mają umiejętności piłkarskie, ale brakuje im jeszcze cech motorycznych. Na pewno będziemy walczyć do ostatniej kolejki o utrzymanie. Za nami mecze z AP TOP 54 Biała Podlaska, Sandecją Nowy Sącz i Cracovią, które powinniśmy wygrać, żeby myśleć o spokojnym utrzymaniu, bo to nasi bezpośredni rywale. Mamy problemy z kreowaniem i wykańczaniem sytuacji bramkowych. Doszło też do jednej kuriozalnej sytuacji już w trakcie tej rundy. Bo po czwartej kolejce odszedł od nas nasz najlepszy napastnik do UKS-u SMS-u Łódź. Zachowanie menadżerów uznaję za skandaliczne, bo bez naszej wiedzy udali się na testy do Łodzi i doprowadzili do transferu. Nie dosyć, że mamy spore problemy kadrowe to jeszcze odszedł od nas kluczowy zawodnik w trakcie trwania rundy.

Jak mentalnie wygląda ten zespół? Czy wiara, determinacja i zaangażowanie są dalej widoczne w tych chłopcach, jeśli chodzi o CLJ-kę?

– Spójrzmy nawet na dorosłe rozgrywki i choćby taką Legię Warszawa – kilka porażek z rzędu zawsze osłabi zespół pod względem mentalnym. To jest ciekawe doświadczenie, bo ja na co dzień obserwuję tych chłopaków, jak pracują na treningach i mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że wygląda to tak, jakbym sobie tego życzył i jestem zbudowany ich postawą. Jednak potem przychodzi mecz i niektórych zawodników po prostu nie poznaję. Aczkolwiek to też świadczy o tym, że trzeba jeszcze sporo czasu poświęcić nad pracą mentalną, podejściem do przeciwnika i wiarą w siebie. Dla większości z tych chłopaków gra z taką Wisłą Kraków czy Cracovią to jest wielka przygoda, bo w przyszłości raczej już nigdy nie zagrają z takimi zespołami na tym poziomie rozgrywkowym. Jednak to nie oznacza, że nie trzeba walczyć i zostawiać serca na boisku. Mogę powiedzieć po sobie, że jako piłkarz zawsze grałem najlepsze mecze z najsilniejszymi zespołami i to staram się wpoić moim podopiecznym – gra w piłkę, zaangażowanie i ambicja.

W takim razie, czego mogą się nauczyć i uczą się pańscy zawodnicy w tym sezonie CLJ?

– To jest ogromny poligon doświadczalny. Często rozmawiam z innymi trenerami, którzy zaznaczają, że CLJ U-15 to liga bardzo uwarunkowana fizycznie. To jest okres dojrzewania u tych chłopców. I jedni rozwijają się i rosną szybciej, a drudzy nieco później. To rzutuje na wynik i poziom grania. Nie raz wygląda to śmiesznie, gdy przyjechaliśmy na mecz do Korony Kielce, zapytali się nas: „przyjechaliście na ten mecz rocznikiem 2007 czy 2009-10?”. Też z trenerem Jakubem Lewkowiczem nieraz się śmialiśmy, porównując dwie drużyny: „znowu czeka nas pojedynek: wielkoludy vs. krasnale”. Ta proporcja ma odzwierciedlenie na boisku. Jednak trzeba pamiętać, że oni mają dopiero po 14 lat. Czekajmy, uczmy ich grać w piłkę i zobaczymy po czasie, co z tego wyniknie.

Mówi pan tylko o uwarunkowaniach fizycznych swojego zespołu? Czy należy też on do tych późno dojrzewających? 

– Mamy takich chłopaków, jakich mam. Chcieliśmy wypożyczyć kilku zawodników z ościennych klubów, ale nikt nie chciał przyjść. Na pewno by nam pomogli, gdyby przyszli. Mówię tu cały czas o trzech, czterech nazwiskach, którzy wzmocniliby ten zespół i nasza sytuacja w tabeli wyglądałaby zgoła inaczej. Aczkolwiek nie możemy też ciągle narzekać, bo szansę dostali inni chłopcy, którzy trenują tu od lat, stanowią rodzinę i przeżywają fajną przygodę w CLJ-ce. Prawdopodobnie nie utrzymamy tej ligi dla klubu. Szkoda, ale niestety, takie są realia. Jednak świat się nie kończy na spadku z CLJ-ki.

Jaką widzi pan przyszłość przed tymi zawodnikami?

– To jest pytanie, które pada bardzo często, a my trenerzy między sobą wymieniamy się poglądami, kto może grać wyżej, a kto niżej. Na pewno jest kilku zdolnych chłopaków w tej grupie, ale czy będą grali zawodowo w piłkę? Nie da się na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, bo za wiele czynników ma na to wpływ. Z mojego wieloletniego doświadczenia trenerskiego mogę powiedzieć, że czasem decyduje o tym tylko jeden mecz, szansa od trenera lub jej brak. Dla trenera nie ma nic przyjemniejszego jak to, gdy jego podopieczny po kilku latach pracy u niego, gra na wysokim poziomie w piłkę, a ten może go oglądać w telewizji i cieszyć się, że kiedyś go prowadził. To jest najpiękniejsze w tej pracy, a nie zawsze się to spełnia. Chłopcy i rodzice muszą zdać sobie sprawę z tego, że chętnych do gry Ekstraklasie jest bardzo dużo i nie każdy wejdzie na ten poziom. Trzeba mieć tego świadomość.

Co może pan powiedzieć o samym klubie BKS Lublin? Bo dla wielu osób nadal jest to dość anonimowa nazwa, która niewiele mówi, a za tym stoi szkolenie. Jak ono u was wygląda?

– Pracuję tu już półtorej roku i najbardziej pozytywną rzeczą w tym klubie jest atmosfera panująca w pracy. Kolejnym plusem jest kadra trenerska. Jestem zbudowanym tym, jak zawodnicy wypowiadają się o innych szkoleniowcach w BKS-ie, którzy są w różnym wieku i o różnym doświadczeniu. Gdy rozmawiam z nimi, widzę i słyszę, że ci trenerzy prezentują wysoki poziom. Jestem o tym święcie przekonany, że to jedna z najlepszych kadr trenerskich w województwie lubelskim. Dla rodzica głównym kryterium do przyprowadzenia dziecka na trening jest baza i trener. Nie klub i nie nazewnictwo, jeśli jest dobry trener i baza to niech dziecko tam idzie – cieszy się i rozwija. Tym bardziej, gdy mówimy o najmłodszych grupach wiekowych. U nas jest to dobrze rozbudowane w każdym roczniku są po dwa zespoły i praca jest tam świetnie wykonywana. Później, z uwagi na brak selekcji i atrakcyjne oferty z innych ośrodków szkoleniowych, nie jesteśmy w stanie utrzymać tych zawodników w starszych kategoriach wiekowych. To jest naturalne, że zawodnicy z BKS-u chcą przechodzić do lepszych klubów. Taki też jest nasz cel, żeby promować tych chłopców. Pamiętam, gdy jeszcze pracowałem w Motorze Lublin to sprowadziłem Cezarego Misztę z takiego klubu jak Orlęta Łuków. Pobył u nas rok i przeszedł do Legii Warszawa, a teraz broni w pierwszym zespole „Wojskowych”. Miałem też przyjemność pracować z Damianem Szymańskim w kadrze województwa rocznika 1995, który nie tak dawno strzelił bramkę Anglikom w eliminacjach do mistrzostw świata. Szczerze powiem, że nie spodziewałem się tego, że zajdzie tak daleko. I to też jest fajne dla trenera, gdy pozytywnie zaskoczy się jakimś zawodnikiem, którego prowadził, a zrobił karierę.

Często mówi się, że trener z doświadczeniem piłkarskim jest w stanie więcej przekazać młodym zawodnikom od tych bez tego doświadczenia. Czy zgadza się pan z tą tezą, bo sam też grał zawodowo w piłkę i ma na swoim koncie blisko 80 spotkań na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju?

– Zgadzam się z tą tezą w stu procentach. W dawnych czasach przy każdym mistrzu był czeladnik. I ten czeladnik musiał się od kogoś uczyć. Tak samo jest w przypadku piłki nożnej. Młody trener mimo że posiada ogromną wiedzę teoretyczną, musi też mieć wiedzę praktyczną – przegrać i wygrać sporo meczów, wyciągnąć wnioski, żeby zobaczyć, jak to wygląda i przede wszystkim szukać błędów u siebie, a nie u zawodników. Pamiętam, że, gdy zaczynałem swoją karierę trenerską to nie miałem nikogo koło siebie i popełniałem katastroficzne błędy w pracy z młodzieżą, i powielałem je w seniorach. Nie wstydzę się o tym mówić. Miałem okazję też kilka lat temu dzielić się tym doświadczeniem w Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej. W BKS-ie fajne jest to, że są tu doświadczeni trenerzy tacy jak Marcin Zakrzewski czy ja i młodzi szkoleniowcy nie boją się pytać. Jesteśmy zawsze do dyspozycji. I wbrew pozorom też wiele się od nich uczymy. Nie jesteśmy alfą i omegą, ale nasze doświadczenie jest dużo większe i nim się dzielimy, co jest bezcenne.

Jakim trener jest i chce być Grzegorz Komor?

– Trudne pytanie, nadal chcę się uczyć, rozwijać i pracować nad sobą. Wiem, jakie mam w sobie złe cechy i co mogę jeszcze poprawić w swojej pracy. Chcę młodych chłopców uczyć grać w piłkę. To jest chyba dla mnie najważniejsze. Pracuję tu wiele lat i z bólem serca to mówię, że Lubelszczyzna jest daleko w tyle za innymi województwami pod względem bazy czy finansów. Biją nas organizacją treningów, boiskami, bo u nas poza Areną Lublin nie ma za wiele miejsc do trenowania. Gdybyśmy cofnęli się do lat 90-tych i porównali sobie do stanu dzisiejszego to niewiele się zmieniło. My w BKS-ie też mamy problem z bazą, bo mamy jedno boisko trawiaste, gdzie nieraz trenują dwie grupy treningowe. Oczywiście, cieszymy się, że mamy, choćby połówkę boiska do dyspozycji, ale w przypadku tych starszych grup treningowych to już jest czas na trening pozycyjny, a nie mamy ku temu warunków. Z uwagi na małą liczebność naszych roczników i dyspozycyjność boiska. Nieraz było tak, że druga grupa treningowa musiała odpuścić kawałek boiska pierwszej na piętnaście minut, żeby ta mogła przeprowadzić trening pozycyjny. Takie są nasze realia na Lubelszczyźnie, która się nie rozwija pod tym względem od trzydziestu lat.

Pana nazwisko przewija się w kontekście afery korupcyjnej w Motorze Lublin z początku XXI wieku. Ma pan prawomocny wyrok w tej sprawie. W 2016 roku został pan skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz otrzymał pan trzyletni zakaz działalności w sporcie. Czy to etyczne i moralne, żeby trener z przeszłością korupcyjną pracował z młodzieżą?

– Wszystko jest zależne od okoliczności. Sytuacja, która miała miejsce dwadzieścia lat temu wpłynęła na moją karierę trenerską i na mnie jako człowieka. Dużo mnie nauczyła. Czasem człowiek po prostu potrafi znaleźć się w złym miejscu i nieodpowiednim czasie. Korupcja w sporcie to był bardzo chory okres i cieszę się, że to zostało zamknięte. Wyrok w mojej sprawie to jest skandal. Ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem uczciwym człowiekiem, dobrym wychowawcą, o czym świadczy fakt, że rodzice od dwudziestu lat nie boją się powierzać mi swoich pociech. I ja ich wychowuję na prawych ludzi. Może to zabrzmi głupio, ale ci co mnie znają, wiedzą, że jestem normalnym człowiekiem, a ci co będą chcieli mi przypiąć łatkę, zawsze mi ją przypną. Nie mam wpływu na tych ludzi. Wbrew pozorom jestem uczciwym człowiekiem. Każdy szuka sensacji. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wiedziałem o korupcji w tamtym czasie. Wiedziałem, ale dostałem odłamkowym, bo po prostu zostałem w to wrobiony.

Czy zawodnicy, z którymi teraz pan pracuje, znają pana przeszłość?

– Ciężko jest rozmawiać z 14-letnimi dziećmi o tym, co było dwadzieścia lat temu. Może znają, a może nie? Aczkolwiek na pewno o tym wiedzą rodzice. Jeśli mają z tym problem, mogą to zgłosić do prezesa, zabrać dzieci z tego klubu lub doprowadzić do tego, żeby mnie stąd zwolnili. Pamiętam moment, gdy na światło dzienne wyszła afera korupcyjna i kilka dni po ogłoszeniu zebrali się rodzice dzieci, z którymi pracowałem na co dzień. Jak jeden mąż powiedzieli: „nie wyobrażamy sobie tego, żeby pan nie pracował z naszymi dziećmi”. Niech to będzie odpowiedź na pana wcześniejsze pytanie. I z  podobnymi opiniami spotykam się po dziś dzień.

W wyniku prawomocnego wyroku nie mógł pan pracować w zawodzie przez trzy lata…

– Tak, ale jeszcze przed ogłoszeniem prawomocnego wyroku PZPN zawiesił mnie na trzy lata w prawach trenerskich, więc w sumie przez ponad sześć lat nie mogłem pracować w zawodzie.

Jak wyglądały życiowe realia Grzegorza Komora bez trenerki? Trudno było się odnaleźć w nowej rzeczywistości? Brakowało panu piłki?

– Mogłem więcej czasu poświęcić rodzinie. Nie mogę powiedzieć, że nie miałem kontaktu z piłką, bo jeździłem na staże trenerskie, rozwijałem się i pracowałem przy grupach, które nie uczestniczyły w rozgrywkach PZPN-u. Ten zakaz ich nie dotyczył, więc dalej mogłem się rozwijać jako trener, ale byłem w tym po prostu ograniczony. Poświęciłem też sporo czasu synowi, żeby rozwijał się jako człowiek i piłkarz. Na pewno brakowało mi trenerki w pełnym wydaniu, ale mogłem się też oddać innym aktywnościom. Ta nieszczęsna sytuacja miała na pewno wpływ na to, w jakim miejscu jestem teraz. Nie żałuję żadnej swojej decyzji w swoim życiu. Jedynie żałuję, że przydarzyła mi się ta sytuacja, ale na to już wpływu nie mam. Pamiętam jak mój tato do mnie przyjechał w momencie, gdy zamykano w aresztach trenerów Motoru i zapytał się mnie: „Grzesiek, a ty się nie boisz, że ciebie też to spotka?”. Odpowiedziałem: „tato, a czego mam się bać? Nie mam sobie nic do zarzucenia, jestem uczciwym człowiekiem”. Niestety, jedno pomówienie sprawiło, że zostałem skazany.

Pomówienie?

– Tak, pomówienie o jeden mecz. Chodziło o kwotę dwóch i pół tysiąca złotych.

Otwarcie pan mówi, że jest niewinny i został niesłusznie skazany przez sąd?

– Tak samo też mówiłem przed sądem i moje stanowisko się nie zmieniło. Sytuacja, o którą zostałem pomówiony, nie miała miejsca. Niestety, sąd zadecydował inaczej, z czym nie godzę się do dzisiaj.

Czy ta sytuacja „zmarnowała” pana życie?

– W takich sytuacjach można zobaczyć, ilu ma się przyjaciół, a ilu wrogów. Na szczęście mam więcej tych pierwszych. Sportowo może chciałbym więcej osiągnąć, ale takie jest życie i biorę to, co mi daje. Wstaję co rano, świeci słońce, żyję dalej i nie rozpamiętuję tego, co było. Nieraz spotykam moich dawnych nauczycieli akademickich i mówią mi: „ale ci zmarnowali życie, mogłeś zrobić karierę na uczelni i w piłce”. Odpowiadam: „mogłem, ale jestem tu, gdzie jestem, cieszę się, że mogę dzielić się dalej swoim doświadczeniem zawodowym i życiowym z młodzieżą, bo jestem prawym człowiekiem”.

Czego się pan nauczył jako człowiek z tej sytuacji?

– Gdy coś się słyszy, trzeba wyjść i zmienić środowisko. Ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Dalej twierdzę, że korupcja w sporcie była zła. Całe szczęście, że jej nie ma. Byli też ludzie, którzy otrzymali kary, choć w tym precedensie nie uczestniczyli. Można powiedzieć, że oberwali odłamkowym. Najwidoczniej tak musiało być. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Niczego nie żałuję w swoim życiu.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. BKS Lublin/Facebook